Z Martwej Roztoki

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki

Pustka i spokój... Białych pniaków rzędy,
Jak las nagrobków żydowskich cmentarzy,
Idą po zboczach... Nic się nie przydarzy,
Coby żywością tchło... Śmierć przeszła tędy
I, jak lawina, zniosła na dół życie.
Potok nawet, co ongiś szumiał w tym korycie,
Wysechł lub zapadł w ziemię. W szarym żlebie
Martwota siadła pośród głazów.
Wyżej: pożółkła pustać upłazów
I szare dróg skalistych ślady.
Dusza tu czuje tylko siebie
I pustkę... i trzeci: szum, który skądś dowiewa,
Jakby podziemne wodospady —
Rzekłbyś: czas się we wieczność przelewa...

Niegdyś — drzewiej — huczał tu żywotny ruch.
Dzwon puszczy, o którym zaginął słuch,
Wypełniał dźwiękiem kotlinę.
Krzyki ptactwa, jak słoneczne groty,
Przestrzelały mroczną drzew gęstwinę.
Z jedli starych sączył się miód złoty
Na użytek bartników-niedźwiedzi.
Na polankach wśród leśnych przerzedzi
Pasły się stadem jelenie-rohacze.
A w górze, hen,
U niebios błękitnych pował
Orzeł królewski kołował...
Przeszło, jak sen.
Niedawno jeszcze, baczę,
Stał tu smrekowy las —
Szumiały drzewa —
Dziś pustka — ja — i ten czas,
Co się we wieczność przelewa...

Na cmentarzysku w uboczy
Stoją trzy jedle-suchary.
Zczerniałe ich szkielety
Widne na nieba przeźroczy.
W górę wzniesione ich konary
Zdają się krzyczeć: niestety!
Za żywa z kory odarte,
Żałobną pełnią tu wartę.

Tak moje odarto wiary...

Na tych cmentarzach-uboczach
Pochowane lata me chłopięce.
Jawią się — mam je w oczach —
Radosne ku mnie wyciągają ręce...
Pragną wrócić —
Lecz ja już wrócić nie mogę.
Próżno się smucić —
Czas morzem przeciął drogę.
Żal rozważa: czy były,
Czy tylko duszy się śniły?
Jak oto teraz się śnią.
Czyż nie tętniły krwią?
Pomarły jako dzieci.
W krwi tętnie dziś ich nie czuję.
Tyle przeżyłem stuleci — —

Czas groby zarównuje.

Ach, dawno to już było —
Te wieże-jodły strzeliste,
Do dziwów-lasów bramy —
Skarby-sezamy,
Które się na jawie śniło —
Te dna leśne, mroczyste,
Te haje zieloności —
To spodziewanie Miłości,
O którą ciało czyste
Tęsknotą się modliło...
Ach, dawno to już było...

Porąbali...
Pnie bieleją żałosne.
Zrąbali moją wiosnę.

Spłynęła na czasu fali,
A jam na brzegu ostał, głaz.

Czegóż się serce spodziewa?
Wkoło mnie pustka i ten czas,
Co się we wieczność przelewa...

Na pniach zbutwiałych czytam lata —
Starło je próchno czasu.
Czy jest gdzie jeszcze jaka chata
Z tego zmarłego lasu?

Czy w niej grywają cudne echa,
Szepoczą leśne gwary?
Czy szumi na niej z gontów strzecha,
Jak szumią drzew konary?

Czy rój ptaszęcy w niej tak dzwoni,
Czy śpiewa jej mrok-łono?
Czy jest by cząstką tej harmonii,
Którą zniesiono...?

Pamięcią dokoła wodzę...
Baczę, było tu źródło przy drodze;
Woda zimna, jak lód;
Kto się jej napił głodny,
Odchodził go głód.
Ileż to razy...

Lecz cóż to? źródła niema — znikło...
Musiało doznać obrazy...
Baczę, opowiadało mi wielu
Tę historyę tak zwykłą...

Ileż to razy, przyjacielu,
Z tego źródła-śmy pili...
Jak daleko-śmy, bracie, od tej chwili!
Czy choć poznamy się z lic?

Źródło znikło... Czy odezwie się w nas?
Lud mówi: woda się gniewa..
Nie szemrze nic — ino ten czas,
Co się we wieczność przelewa...

Nie sam tu jestem w pustce.
W uboczy przeciwległej
Niewieścia postać, skulona,
W spłowiałej od słoty chustce,
Dziecko tuląca do łona...

Lata ubiegły,
A ona wciąż trwa w tej pozie,
W deszczu, w zawiei, na mrozie...
Czyli jest próchnem, czy ciałem?
Czy widmem skamieniałem?
Czy pnia żałobnym cieniem?
Czyli to wzroku igrzysko? —

To wiem, że jest cierpieniem
I że mi przez to jest blizką.

Ze dna martwego serca,
Gdzie ten cmentarz mogilny się ściele,
Widma blade podważają wieka,
Trzęsą się dłonie-piszczele,
Przeniewierca!
I przeklinają, jak w kościele.
Cóż chcą odemnie, człowieka?
Pogrzebałem...
Kwiaty posadziłem na grobie.
Białe kwiaty pamięci.
Czemuż przychodzą w żałobie?
Jawią się ciałem? —
Czyż pamięć moja nie święci?
Nie odcieleśnia?
.............
Było to z końcem września...

Byliśmy tu — wieki przeszły — razem...
Czy ci nie staje w pamięci obrazem
Ta cicha, martwa roztoka?...
Wówczas żyła naszym snem — pamiętasz?
Dziś cmentarz...
Zasuła lat pomroka.

Tu u tej koraliny
Stroiłem Cię w korale,
Patrząc w zjaśnione twe oczy...
Hań, w uboczy
Zbieraliśmy maliny...
Hań, nad szumem potoku,
Na tej omszałej skale
Wiedliśmy długie rozmowy,
Marząc przyszłości sen złoty,
Aż nas otulił płaszcz mroku.

Albo ten moment baśniowy
W ono upalne południe,

Gdy Cię ubrałem w girlandy nietoty,
Iż wyglądałaś, jak boginka, cudnie,
Która się w paproć odziewa...

Hej — śnie... dolino...
Jaką to stało się przyczyną?
Byliśmy — i niema nas.
Ostała pustka i ten czas,
Co się we wieczność przelewa...

Tyle tu wszędzie pamiątek...
Zawłóczy je czas mechem.
Wnet nie ostanie ni szczątek
Snom na pociechę.

Ubocz spłowiała pustką,
Wyschły na niej jagody;
Potok gdzieś przepadł w głębi,
Stracił swe wody.

Głaz z ziemią przyszedł do równiny,
Wkrótce go lato otrawi.
Tylko się jeszcze w niebo krwawi
Samotny krzew koraliny.

Jak krzyczy ta koralina —
Cóż się stało?

Serca przyczyna — —
Przebolało.

Czemu krwią woła ten krzew?
Skargą do nieba bucha? — —

Co jest ze ziemi trzew,
Jest z ducha.

Siostro —
Nie bądź w osądzie ostrą.
Jednako serce się krwawi.
Śmierć zbawi.
O siostro — duch się nie gniewa.
Cóż pozostanie z nas?...

Wsłuchaj się w pustkę i w ten czas,
Co się we wieczność przelewa...

Gdzieś tam — w niżach — daleko,
Poza mrokami pól
Świat się ludzki kłopota.
Tu się dni życia wleką —
Tam pędzą...
Tu jest mój ból —
Och nędzo —
A tam jest moja tęsknota.

Pomnisz, serce — zda się: minęły już wieki —
Jakeśmy tu w chłopięctwie śnili?..
Jak nam się cudnił świat daleki —
Jak rwaliśmy się do tej chwili...
Z wiarą, gdy wejdziem w „świata“ bramy,
Niebo się ku nam schyli...

I otośmy go przebyli.
Cóż z tego świata mamy,
Krom smutku gorycznej pleśni?

Zeszły się drogi końce...
Szczęśliwi stokroć rówieśni,
Owych śnień towarzysze,
Którzy śnią jeszcze, wierzą...

Minął dzień. Schodzi w ciszę...
Śniadaniem było nam słońce,
Smutek wieczerzą.

Hej lesie — lata — sny — roztoko —
Zapadłe w toni...
Po morzu żalu błądzi oko,
Widma minionych goni...

Zjawy powietrznych łodzi
Wciąż serce łudzą...
Daremno tęsknoty się trudzą —
Uszliśmy, młodzi....

Wiatr jeno wspomni o nas,
W koronie uschłego drzewa —
Nim wpadnie w pustkę i w ten czas,
Co się we wieczność przelewa...

Jak to wszystko gdzieś wpada w bezdenie,
W nieuchronną i otchłanną głuszę...
Wicher lata, jako liście, żenie,
Zerwane w zawierusze.

Powiało w grób, co zaistnie żyło —
Miłości, wiary, serca dzieci —
Nic się z młodości łąk nie uchyliło
Srogiej zamieci.

Wszystko w przepaść otchłanną się sypie,
Rozbija się w popiel, w pył ziemisty —
Ostaje tylko, jak przygryw na stypie,
Smutek wieczysty.









Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Orkan.