Z Listów panny de Lespinasse do hr. de Guibert

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Julie de Lespinasse
Tytuł Z Listów panny de Lespinasse do hr. de Guibert
Pochodzenie Antologja literatury francuskiej / Julja de Lespinasse
Wydawca Krakowska Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Całość jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Z LISTÓW PANNY DE LESPINASSE DO HR. DE GUIBERT.[1]
LIST XXI.
Środa.

Dzień dobry, miły mój. Czy spałeś? Jak się masz? Czy cię zobaczę? Och! nie odbieraj mi nic, tak mało jest czasu, a tak wysoko cenię chwile, przez które mam szczęście cię widzieć! Drogi mój, nie mam już opium w głowie ani we krwi; mam coś gorszego; coś, co kazałoby mi błogosławić niebo, kochać życie, gdyby ten kogo kocham ożywiony był tem samem uczuciem. Ale, mój Boże, ten, kogo kocham, właśnie stworzony jest na to, aby się stać cierpieniem i rozpaczą tkliwej duszy!
Dzień dobry, chcę pana widzieć; powinienbyś się spotkać ze mną na obiedzie u pani Geoffrin; nie śmiałam ci tego powiedzieć wczoraj.
Tak, powinienbyś mnie kochać do szaleństwa: nie wymagam nic, przebaczam wszystko i nie mam nigdy o nic urazy; miły mój, jestem doskonała, ponieważ doskonale cię kocham.



LIST XL.
Sobota wieczór.

Dopiero dziś rano dostałam wiadomość od pana, i nie wiem którędy ani jak doszła do mnie, bo nie pocztą. Uważaj mnie, jeżeli chcesz, za szaloną, niesprawiedliwą, słowem co się panu podoba; ale to nie przeszkodzi mi powiedzieć panu, iż nie sądzę bym w życiu doznała bardziej przykrego, poniżającego wrażenia, niż owo które sprawił na mnie twój list. Z tą samą szczerością powiem panu, że rodzaj cierpienia, które mi pan zadał, nie zasługuje aby się niem interesować: zdaje mi się bowiem, że to moja miłość własna cierpiała, ale w sposób zupełnie dla mnie nowy. Uczułam się tak upokorzona, tak przybita, iż mogłam komuś dać straszliwe prawo mówienia mi tego co przeczytałam, i to mówienia tak poprostu, iż musiałam stąd wyciągnąć wniosek, iż, pisząc, dałeś jedynie upust swej duszy, nie podejrzewając nawet iż mnie śmiertelnie obrażasz. Och! jakżeś ty strasznie pomścił pana de Mora! jak okrutnie mnie karzesz za szał, za obłąkanie, które mnie pchnęły ku tobie! jakże się nimi brzydzę! Nie będę wchodziła w szczegóły; nie posiada pan natyle dobroci ani delikatności, aby dusza moja mogła się zniżyć do skargi. Moje serce, ambicja, wszystko co mnie ożywia, co mi daje czuć, myśleć, oddechać, słowem wszystko co jest we mnie, czuje się oburzone, zranione i dotknięte na zawsze. Wrócił mi pan dość siły, nie aby znieść moje nieszczęście — wydaje mi się większe i bardziej miażdżące niż kiedykolwiek — ale aby mi dać pewność, iż nie mogę już zaznać męki ani nieszczęścia przez pana. Osądź i bezmiar mej zbrodni i wielkość mej straty: czuję, i boleść moja nie zwodzi mnie, że, gdyby pan de Mora żył i gdyby mógł czytać pański list, przebaczyłby mi, pocieszyłby mnie, a pana by zań znienawidził. Och! mój Boże, zostaw mi pan moje wyrzuty, są mi tysiąc razy droższe, niż to co pan nazywa swojem uczuciem: jest mi wstrętne; wyraz jego równy jest wzgardzie, a dusza moja odtrąca je z taką grozą, iż to mnie upewnia że jeszcze jest godna cnoty.
W jaki sposób pan śmiał, w jaki sposób mogłeś się zdobyć na skreślenie tych liter, które, gdyby podpadły innym oczom, zniesławiłyby mnie i zgubiły na zawsze! jeżeli to jest wyraz tego co o mnie myślisz i co dla mnie czujesz, bądź przynajmniej pewny, że nie będę na tyle podłą, aby się usprawiedliwiać i błagać łaski; gdybyś nawet miał myśleć, że wymierzyłeś mi jedynie sprawiedliwość, wolę raczej zostawić panu to mniemanie, niż wdawać się w wyjaśnienia. Zatem, rzecz postanowiona; bądź ze mną takim jak możesz, jak zechcesz; co do mnie, na przyszłość, jeżeli jest jaka przyszłość dla mnie, będę taką, jaką powinnam była zawsze być, i, gdybyś nie zostawił wyrzutów w mej duszy, miałabym nadzieję rychło pana zapomnieć. Czuję to, rany miłości własnej oziębiają duszę. Nie byłam przyzwyczajona do takiego obejścia, do takiego połączenia okrucieństwa z lekceważeniem; prawda też, iż nie byłam występną: przypomnienie to sprawia, iż wydaje mi się pan mniej winny, ale nie zyskujesz tem samem na szlachetności.



LIST LX.
Poniedziałek, 3 października 1774.

Miły mój, jakże mi strasznie na duszy! Nie mam już słów, jeno krzyki; czytałam, odczytałam raz jeszcze, przeczytam sto razy twój list. Drogi mój, ileż dobrego i złego razem! Jaka rozkosz zmieszana z najokrutniejszą goryczą! Ten list spotęgował, zdwoił wszystkie wzruszenia mego serca. Nie mogę się już uspokoić; kolejno upoiłeś i rozdarłeś mą duszę. Nigdy nie wydałeś mi się bardziej luby, bardziej godny kochania, i nigdy wspomnienie pana de Mora nie rozdarło mnie głębszą, ostrzejszą, bardziej gorzką boleścią. Byłam wpół żywa; czułam ucisk koło serca, obłęd chwytał się mnie ostatniej nocy; tak gwałtowne wstrząśnienia muszą mnie unicestwić lub przywieść do szaleństwa. Och! nie lękam się ani jednego ani drugiego; gdybym cię mniej kochała, gdyby żale moje mniej były mi drogie, z jakąż rozkoszą, z jakimi zapałem uwolniłabym się od życia, które mnie tłoczy! Nigdy, nigdy żadna istota nie żyła w takiej męce i w takiej rozpaczy.
Drogi mój, czynimy truciznę z jedynego dobra, którego ludzie nie zdołali popsuć ani skazić. Wszystko, w świecie, ocenia się i płaci pieniądzmi; szacunek, szczęście, przyjaźń, cnotę nawet, wszystko to kupuje się, płaci, szacuje na wagę złota: istnieje tylko jedna jedyna rzecz, która jest ponad sąd ludzi, która została bez plamy, jak słońce, i która ma jego żar, ożywia duszę, oświeca ją, wspiera, czyni silniejszą, większą. Miły mój, czy potrzebuję nazywać ten dar przyrody? Ale kiedy on nie daje szczęścia duszy którą napełnia, trzeba umierać. Tak; trzeba było umrzeć; potrzebowałem tego, poddawałam się temu; jakiż ty byłeś okrutny! Ha! cóżeś chciał uczynić z życiem, któreś ratował? Napełnić je męczarniami i łzami! Do najokrutniejszego nieszczęścia dorzucić brzemię wyrzutów i zgryzoty! Kazać mi nienawidzić wszystkie momenty mego życia, a mimo to wiązać mnie doń uczuciem, które przyprawia o bunt moje serce; które, po dwadzieścia razy na dzień, przedstawia się mej myśli jako zbrodnia! Mój Boże, jestem występna, a niebo świadkiem, nic nie było droższe memu sercu niż cnota. I to nie ty mnie zbłąkałeś? Jak to! ty wierzysz, że to ja sama rzuciłam się w przepaść! Nie mogę tedy przypisywać ci ani swoich błędów ani nieszczęścia! Ha! chciałam je odpokutować; widziałam kres cierpień: nienawidząc cię, byłam silniejsza niż śmierć. Przez jaką fatalność, poco, odnalazłam ciebie? Czemu obawa, że możesz być chory, zwątliła moją duszę? Czemu wreszcie równocześnie rozdzierasz mnie i pocieszasz? Czemu ta złowroga mieszanina rozkoszy i bólu, balsamu i trucizny? Wszystko to działa nadto gwałtownie na duszę, której czucie wyostrzyło się namiętnością i nieszczęściem; wszystko to niweczy do reszty organizm, wyczerpany chorobą i bezsennością.
Ach! mówiłam ci; w bezmiarze cierpień, sama nie wiem, ciebie-li to czy śmierci przyzywam; od ciebie czy od niej mam się spodziewać ulgi lub uleczenia. Nic nie działa już na mnie. Ach! czyliż mi zostaje jedna chęć, jedno pragnienie, jeden żal, jedna myśl, którejbyś ty i p. de Mora nie byli przedmiotem? Mój przyjacielu, sądziłam iż dusza moja wygasła; mówiłam ci to, i znajdowałam słodycz w spokoju; ale, mój Boże, jakże ten stan był przelotny! Wypływał jedynie z przedłużonego działania opium. Dobrze więc, wrócę doń znowu, odzyskam rozum, lub też stracę go na zawsze.
Ale, powiedz mi, jakim cudem możliwe jest, że jeszcze nie mówiłam ci o tobie? Ze nie powiedziałam, iż lękam się powrotu gorączki? Że spodziewam się, iż będę miała wieści od ciebie dziś, w dzień pocztowy? Jeżeli nie, nie będę cię dręczyć, będę czekała do środy. Bądź zdrów, miły mój. Twoja dobroć, słodycz, szczerość przeniknęły me serce tkliwością i serdecznością.



LIST LXIV.
Piątek wieczór, 14 października 1774.

Drogi mój, wychodzę z Orfeusza; roztkliwił, ukoił mą duszę. Lałam łzy, ale wolne od goryczy: boleść moja była słodka, żale mieszały się z twojem wspomnieniem; myśl zatrzymywała się przy niem bez wyrzutów. Opłakiwałam to co straciłam, i kochałam ciebie; serce moje starczyło na wszystko. Cóż za cudowna, boska sztuka! Muzykę musiał wynaleźć jakiś tkliwy człowiek, mając kogoś pocieszyć w nieszczęściu. Jakiż to dobroczynny balsam, te czarodziejskie tony! Miły mój, w nieuleczalnych cierpieniach trzeba szukać jedynie uśmierzających środków, a istnieją dla mego serca, w całej przyrodzie, jedynie trzy: ty, drogi mój, ty, najskuteczniejszy ze wszystkich, ty, który odrywasz mnie od mej boleści, który sączysz w mą duszę upojenie odejmujące zdolność pamięci i przewidywania. Po tem pierwszem ze wszystkich dóbr, idzie opium: podpora i ucieczka rozpaczy. Wreszcie, muzyka: jest mi luba, czaruje moje cierpienia, rozlewa w mej krwi, we wszystkiem co mnie ożywia, tak rozkoszną słodycz i wrażliwość: rzekłabym prawie, iż daje mi się napawać mymi żalami i nieszczęściem. To pewna, iż, w najszczęśliwszym okresie życia, muzyka nie miała dla mnie tej wartości.
Drogi mój, przed twoim wyjazdem nie byłam na Orfeuszu; nie potrzebowałam tego; widziałam cię, oczekiwałam ciebie, to wypełniało wszystko; ale w próżni która nastąpiła, w atakach rozpaczy które poruszyły i wstrząsnęły mą duszę, starałam się wspomóc wszelkimi środkami. Jakże są słabe! Jak bezsilne przeciw truciźnie, która trawi me życie! Ale trzeba odejść od siebie, mówić o tobie: nie zmienię wcale przedmiotu.



LIST CVI.
Wtorek, jedenasta wieczór, marzec 1775.

Wymówiłam się od spędzenia wieczoru z dwiema osobami, które się kochają, aby mówić z tym kogo ja kocham, aby zająć się nim z większą swobodą i przyjemnością niżbym jej mogła zaznać w towarzystwie ludzi. Nie zdołaliby mnie oderwać zupełnie, ale już to jest przykrość, kiedy coś mąci miłe i zajmujące myśli. Tak, drogi mój, samotność ma wielki urok dla duszy pochłoniętej jedną rzeczą. Mój Boże, jakże silnie żyje człowiek, kiedy jest martwym dla wszystkiego, wyjąwszy dla przedmiotu który jest nam całym światem, i który tak pochłania całą zdolność czucia, iż niepodobna żyć czem innem niż chwilą obecną!
I jakże ty chcesz, abym powiedziała, czy będę cię kochała za kwartał? Jakże mogłabym wyzwolić się myślą ze swego uczucia? Chciałbyś, wówczas gdy cię widzę, gdy twoja obecność czaruje me zmysły i duszę, abym ci określiła wrażenie, które sprawi na mnie twoje małżeństwo? Mój drogi, nie mam pojęcia, ale to najmniejszego. Gdyby mnie wyleczyło, powiedziałabym ci, a jesteś dość sprawiedliwy aby mnie nie potępiać; gdyby, przeciwnie, wniosło w duszę moją rozpacz, nie skarżyłabym się i cierpiałabym bardzo krótko. Wówczas, miałbyś dość serca i uczciwości, aby przyklasnąć postanowieniu które przyprawiłoby cię jedynie o przelotny wyrzut i którego twoja nowa sytuacja pozwoliłaby ci zapomnieć bardzo szybko. Upewniam cię, że ta myśl jest mi wielką pociechą; czuję się wolniejsza.
Nie pytaj już tedy, co uczynię wówczas, gdy zwiążesz swoje życie z inną. Gdyby rządziła mną tylko próżność i miłość własna, o wiele lepiej zdawałabym sobie sprawę z tego co będę czuła; niema miejsca na omyłki w rachubach miłości własnej, przewiduje ona dość bystro. Namiętność nie zna czasu przyszłego; toteż, powiadając: kocham cię, mówię wszystko co wiem, co czuję. Nie przywiązuję żadnej ceny do tej stałości którą nakazuje rozsądek, a częściej jeszcze drobne względy towarzyskie, oraz próżnostki, któremi gardzę z całej duszy. Nie więcej też cenię ową płaską „siłę charakteru“, która każe cierpieć kiedy można temu zapobiec, i która każe obracać rozum i hart na to, aby zmienić żywe uczucie w chłodne przyzwyczajenie. Wszystkie te kompromisy wobec siebie i tego kogo się kocha, wydają mi się szkołą fałszu i obłudy, sposobikami próżności i ratunkiem niemocy.
Drogi mój, nie znajdziesz we mnie tego wszystkiego; to nie wynik zastanowienia, to nałóg mego życia, charakteru, odczuwania, słowem cała ma istota uniemożliwia mi udanie i przymus. Czuję dobrze, że, gdybyś mógł urobić moją naturę, wyglądałaby ona zgoła odmiennie; dałbyś mi charakter bardziej pokrewny z postanowieniem, które chcesz powziąć; w tym kto jest przeznaczony na ofiarę, pragniemy znaleźć nie opór i siłę, ale słabość i poddanie. Mój drogi, czuję się bardzo zdolna do wszystkiego, z wyjątkiem do tego aby się ugiąć; miałabym siłę do męczeństwa; miałabym siłę — mamże wyznać? — tak, siłę do zbrodni, byle zadowolić namiętność swoją lub też tego, ktoby mnie kochał: ale nie znajduję w sobie nic, co by mi mogło ręczyć, iż zdołam kiedykolwiek uczynić ofiarę ze swego uczucia. W porównaniu do tego, życie jest niczem: przekonasz się, czy to są tylko majaczenia rozpalonej głowy! Tak, może: ale z jakiegoż źródła płyną silne czyny? Czyżby z rozumu, który jest tak przewidujący, tak mały, tak głupi w swych kombinacjach?
Tak, miły mój, ja nie jestem rozsądna; być może, trawiąca mnie namiętność jest przyczyną, iż okazywałam całe życie tyle rozsądku we wszystkiem, co podlega sądowi i mniemaniu obojętnych. Ileż słyszałam pochwał za swoje umiarkowanie, szlachetność, bezinteresowność, rzekome poświęcenia uczynione pamięci matki i domu d’Albon! Oto, jak świat sądzi, jak patrzy. Ech, dobry Boże, wy głupi ludzie, ja nie zasługuję na wasze pochwały; dusza moja nie była stworzona na miarę drobnych interesów, które was zaprzątają; cała pochłonięta szczęściem że kocham i jestem kochaną, nie potrzebowałam uczciwości ani siły, aby znosić ubóstwo i wzgardzić monetą próżności. Tak mocno żyłam, tak czułam wartość życia, że, gdyby trzeba było zacząć na nowo, pragnęłabym, aby to było w tych samych warunkach. Kochać, cierpieć: niebo, piekło; oto, czemubym się poświęciła, oto co chciałabym czuć, oto klimat, który chciałabym zamieszkiwać, a nie tę umiarkowaną strefę, ojczyznę wszystkich niewolników i wszystkich marjonetek, jakiemi jesteśmy otoczeni.



LIST CXLI.
Piątek o czwartej, 6 października 1775.

Drogi mój, nie zrobiłam tego co chciałeś, przepraszam, ale jest nad moje siły przesłać ci list tam gdzie bawisz w tej chwili. Nie jestem wszelako tak niesprawiedliwa, abym miała pragnąć byś tam nie był, nawet z przyjemnością i zadowoleniem; jestem niekonsekwentna, słaba i nieszczęśliwa, oto wszystko. Cierp mnie taką jak jestem, a ja będę cię kochała do szaleństwa takim jakim ty jesteś.
Mój Boże, jakiś ty miły, iż przesłałeś mi to słówko na wyjezdnem! Ożywiło na chwilę mą zgnębioną duszę. Och, jakże mi trudno żyć! Wyłącznie twoja obecność może mi dać znieść uczucie straty, którą poniosłam; wszystko inne uświadamia mi, że moje nieszczęście jest bez ratunku i pociechy. Wszyscy moi przyjaciele, wszystkie starania dają mi uczuć, że nic już nie może wniknąć do mego serca. To p. de Mora, to moja tkliwość dla niego ożywiała dla mnie wszystko. Poza tobą i mem uczuciem dla ciebie, wszystko zagasło wraz z nim; cała natura wydaje mi się martwa, nie chciałabym jej wrócić życia, ale chciałabym unicestwić siebie. Co począć z równie bolesnem i bezsilnem istnieniem?
Drogi mój, pomożesz mi je dźwigać, i to starczy na jakiś czas twej dobroci, szlachetności. Powiesz sobie: koję, łagodzę nieszczęście, ocieram łzy osoby, której życie zawisło tylko odemnie. Ale, mój przyjacielu, to poczucie zacnego czynu nie mogłoby wypełnić twojej duszy; jej zapał, żar, energja, nie zadowolą się tem, iż ukoiły moje cierpienia. Zechcesz, i słusznie, tchnąć we mnie szczęście i słodycz: to będzie niemożliwe, niebawem ostygniesz i opuścisz mnie. Czuję, przeczuwam tę przyszłość, wydaje mi się tuż, tuż, blisko mnie; poco jej wyczekiwać? Czy nie byłoby łatwo i miło uprzedzić ją? Och, pozwól mi umrzeć do reszty! Nie sil się ogrzać mnie, rozniecić na nowo duszę, którą strawiły rozkosz i ból. Wydajesz mi się tak miłym, tak godnym kochania, iż kazałbyś mi żałować w każdej chwili sił i żaru, które straciłam. Nie, nie mnie-to trzeba kochać; czułbyś zbyt często, że czynisz mi łaskę, i to skaziłoby twoje serce i przyjemność. Ty powinieneś królować w duszy żywej, młodej, pełnej ognia i namiętności; moja nie może się wzbić tak wysoko.
...Położyłam się bardzo późno; nie spałam, o szóstej zaś wzięłam opium, ale w dość małej dawce, jedynie aby zmniejszyć chęć jaką odczuwam aby go zażyć sto granów. W istocie, opium złagodziło nasilenie i ostrość męczarni; cierpię, ale zarazem czuję że cię kocham. Myślę, że zobaczę cię w niedzielę rano, że być może, będę miała od ciebie wiadomość jutro; gdyby mnie to miało zawieść, zawsze zostają mi jako ucieczka dalsze dwa grany: będę czekała cię bez skargi i bez uszczerbku mej miłości. Drogi mój, czuję w sobie słodycz, umiarkowanie, które mnie przeraża; ta ostatnia cnota wydaje mi się stworzona dla mieszkańców Otchłani: lękam się, że to moja przyszłość. Znałam jedynie klimat to Piekła to Nieba; niema sposobu urobienia mej duszy do innej temperatury. To znaczy, iż, skoro się dosięgło ostatniego kresu niedoli i szczęścia, zostaje już tylko jedno: umrzeć. Oto, w istocie, dokąd wyciągam ręce; dokąd byłabym już dotarła, gdybyś ty mnie nie odwrócił.
Bądź zdrów; kocham cię z całej duszy, ale to nie dosyć, to nie jest nic w stosunku do tego na co zasługujesz i co powinieneś budzić. Jeśli dostanę od ciebie wiadomość, podziękuję ci za nią, a potem prześlę list tak, abyś go zastał za powrotem.



LIST CLXI.
Środa, o północy.

Drogi mój, nie spodziewałeś się mnie, nieprawdaż? Nie miałeś czasu myśleć o mnie, i byłoby niezręcznością i głupotą czynić sobie wymówki, a ciebie przepraszać...
Ale, w istocie, nawet przy ochocie i zamiarze pisania do ciebie, nie mogłabym. Od czwartej aż do tej chwili, nie byłam sama ani na minutę. Zresztą, co ci powiedzieć, drogi mój, wówczas gdy chcesz aby ci mówić o sobie? W dwóch słowach mogę zawsze wyrazić swój stan fizyczny i moralny: Cierpię, kocham; od jakiegoś czasu, wszystko dzieje się pod tym znakiem.
Tak, bardzo cierpię; miałam, mam gorączkę; czuję że noc będzie straszna: umieram już z pragnienia, pali mi pierś i wnętrzności. Dzień był dość znośny: miałam u siebie tak miłych ludzi, tak zajmującą rozmowę, że pragnęłam abyś był przy tem: dla ciebie; dla mnie bowiem, dobre, średnie, czy liche nic nie przyczynia do potrzeby oglądania ciebie; jest to potrzeba mej duszy, jak oddechanie potrzebą płuc.
Mój Boże, jakże chciałabym umiarkować, zdławić nawet tę potrzebę! Jest zbyt żywa na mój słaby organizm, a przytem, konieczniejsze niż kiedykolwiek jest, abym się przyzwyczaiła mało cię widywać. Och, Boże, wszystko nas rozdziela, drogi mój, a wszystko zbliżało mnie z człowiekiem, który urodził się o trzysta mil odemnie. Ach, bo też ożywiało go uczucie, które zwalcza samą niemożność. Nie skarżę się, dajesz mi dosyć; człowiek zawsze się czuje nadto bogatym, kiedy się ma przeprowadzać, lub wszystko stracić.
I cóż, drogi mój, jakże spełniłeś swoje projekty? Pracowałeś dużo? Nie sądzę. Oto, co robiłeś: obiad, po obiedzie rozmowa, o piątej do Temple, gdzie odczytałeś zmiany poczynione w Hetmanie: wychwalano je pod niebiosa! przy tej miłej gawędce godziny płyną szybko; wróciłeś przed dziewiątą, bardzo miło jest wegetować w rodzinie i pozwolić się ubóstwiać do jedenastej, dwunastej; tutaj, uciekam się do sztuki Agamemnonowego malarza i milknę... Dobranoc.
Nie wiem, jaką godzinę przeznaczasz mi jutro, mimo iż powiedziałeś mi że wieczór; ale tyle rzeczy przepływa przez twoją głowę, iż projektów twoich nigdy nie należy uważać za zobowiązania; zresztą, oddasz mi, co będziesz mógł. Ale nie przychodź o czwartej; powiedziałam komuś, aby przyszedł o tej godzinie, ponieważ wyobrażałam sobie, że raczej wybierzesz każdą inną.
Wyrzucam sobie, iż zatrzymuję cię tak długo; otoczony jesteś jak minister; ale, ponieważ tym dygnitarzom zdarza się często mylić papiery, które otrzymują, poproszę cię, abyś złożył razem cztery świstki jakie dostałeś odemnie i odniósł mi je.



LIST CLXII.
Środa, jedenasta wieczór.

Zastanawiam się nad tem; jeżeli nie jesteś szczęśliwy, bardzo szczęśliwy, widocznie chyba szczęście nie istnieje, niema nic podobnego w naturze; jesteś bowiem najdokładniej, jakby umyślnie, stworzony, aby mieć wiele przyjemności, a mało cierpień. Wszystko ci się obraca na korzyść: twoje wady, przymioty, wrażliwość twoja, lekkość. Masz zachcenia, a nie masz namiętności; masz duszę, a nie masz charakteru. Słowem, zdaje się, że natura umyślnie wystudjowała najodpowiedniejsze kombinacje, aby cię uczynić szczęśliwym i uczynić cię miłym. Spytasz, z powodu czego to mówię? Ha! jeżeli się nie domyślisz, uważaj że bredzę, a, na sto razy, trafisz dziewięćdziesiąt dziewięć.
Kiedy cię zobaczę? Ile cię zobaczę? Czy będziesz miał siłę odmawiać mi trzy dni z rzędu, ty, który jesteś tak łatwy ze wszystkimi! Pomyśl, że to są trzy dni wzięte z całego twego życia, ze związków które będą trwały zawsze; moje zaś życie będzie takie krótkie, nasze więzy są tak nikłe! Och, Boże, myślałam że już pękły! Trwałe, dobrze ugruntowane między nami jest tylko nieszczęście; podpisałeś jego wyrok kosztem własnej swobody, i kosztem spokoju wszystkich dni jakie mi zostały do życia.
Bądź zdrów. Powiedz sobie, że, skoro mnie skazałeś, nic mi nie byłeś winien: bądź okrutny, jeżli masz odwagę, bądź szlachetny, jeżeli możesz. Słowem, zadaj mi ostateczny cios, abym cię jeszcze błogosławiła i kochała.



LIST CXC.
Sobota o czwartej, maj 1776.

Jesteś za dobry, zanadto miły; chciałbyś ożywić, podtrzymać duszę, która łamie się wreszcie pod ciężarem i trwaniem boleści. Czuję całą cenę tego co mi ofiarujesz, ale nie warta już jestem tego.
Był czas, w którym miłość twoja wypełniłaby wszystkie me pragnienia; niestety! byłaby może stłumiła me żale, lub, przynajmniej, złagodziłaby ich gorycz! Byłabym chciała żyć; dziś, chcę już tylko umrzeć. Niema odpłaty, niema pociechy dla straty którą poniosłam; nie trzeba było jej przeżyć. Oto, mój przyjacielu, jedyne uczucie goryczy jakie mam w sercu wobec ciebie. Ale, mój Boże, ten nieszczęsny pęd, który mnie pociągnął ku tobie w owej chwili, ileż kosztował mnie łez, bólu, i w końcu życie...
Chciałabym znać twą przyszłość; chciałabym bardzo aby koleje twego życia układały się szczęśliwie, nigdy bowiem nie będziesz zbyt nieszczęśliwy przez swój charakter i uczucia. Otrzymałam twój list o pierwszej; miałam silną gorączkę. Nie umiem ci wyrazić, ile wysiłku i czasu kosztowało mnie przeczytać go; nie chciałam odkładać do dziś, a przyprawiało mnie to prawie o szaleństwo.
Spodziewałam się wiadomości od ciebie dziś wieczór.
Bywaj zdrów, drogi; gdybym kiedy wróciła do życia, chciałabym jeszcze obrócić je na to aby cię kochać, ale niema już czasu.



LIST CXCI.[2]
Wtorek czwarta, maj 1776.

Miły mój, kocham cię; to środek kojący, który usypia me bóle. Od ciebie jedynie zależy zmienić go w truciznę, i będzie to, ze wszystkich trucizn, najszybsza i najgwałtowniejsza.
Niestety! tak mi ciężko żyć, że gotowa jestem błagać twej litości i wspaniałomyślności, aby mi użyczyła tej pomocy. Zakończyłaby bolesną agonię, która niebawem zacięży nad twą duszą.
Och! drogi mój, spraw, abym ci zawdzięczała spokój; zaklinam cię na imię cnoty, bądź okrutnym jeden raz!
Gasnę, bądź zdrów.







  1. Listy panny de Lespinasse, przełożył Boy. — Gebethner i Wolff.
  2. Prawdopodobnie ostatni, jaki panna de L. napisała.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Julie de Lespinasse i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.