Z życia ś. Franciszka z Assyżu

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Antoni Edward Odyniec
Tytuł Z życia ś. Franciszka z Assyżu
Podtytuł I. Wilk
Pochodzenie Poezye
cykl „Legendy“
Data wyd. 1874
Druk Drukarnia Gazety Lekarskiej
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Z ŻYCIA Ś. FRANCISZKA Z ASSYŻU:



I.

WILK.



Onego czasu, mąż, sługa Boski,
Święty Franciszek, po ziemi Włoskiéj
Chodząc i ucząc, z wioski do wioski,
Obaczył w jednéj niewiast gromadę,
Zebranych tłumnie jakby na radę,
A w twarzach wszystkich boleść wyryta:
A więc przystąpił ku nim i pyta.
„Ach! ojcze! — z płaczem niewiasty rzekły —
Bóg nas pokarał; — zwierz jakiś wściekły
Zjawił się w górach, i codzień wpada,
Nie już na nasze trzody i stada,
Których nie śmiemy puszczać na paszę:
Lecz na nas samych, na dzieci nasze!
I już kilkoro porwał w dzień biały. —

Niczém na niego oszczep i strzały!
Najśmielsi, co się spotkać z nim śmieli,
Albo uciekli, albo zginęli.
„Dziś więc mężowie nasi obławą
Poszli, by ścigać bestyę krwawą,
I na ich powrót my tu czekamy.“ —

Ledwie skończyły — hałas u bramy
Dał znać, że łowcy wrócili z łowów.
Ale śród dzikich skał i parowów,
Próżno śledzili kryjówki wroga. —
Więc po staremu boleść i trwoga
Wybuchły niewiast jękiem i łkaniem.

Widząc to Święty, z ubolewaniem
Rzekł: “Bracia moi! wyznajcie szczerze.
Czy nim Bóg na was nasłał to zwierzę,
Nikt z was i nigdy przedtem nikomu
Nie zrobił krzywdy, w polu czy w domu:
Czy to przez jaki podstęp zdradziecki,
Czy to przez napaść lub gwałt zbójecki?“ —
Na to pytanie, stojący kołem
Jedni na drugich spojrzeli społem,
I nastąpiło milczenie głuche.
Święty zgadł winę — ale i skruchę.
A więc rzekł znowu: „Bracia i siostry!
Miecz kary Bożej ciężki i ostry,
I przeciw niemu nie ma puklerza.
Ziemski wasz oręż nie zwalczy zwierza;
Sam płacz i jęki Nieba nie wzruszą.
Ale pojmijcie sercem i duszą:

Za co spaść na was mogła ta plaga,
I czego po was Bóg się domaga?
A wtedy wierzcie Jego dobroci,
Że wam złe nawet w dobro obróci..“ —

Rzekł — oni wszyscy padli na twarze.
„Ojcze! my grzeszni; Bóg słusznie karze!
Żal i poprawce ślubujem sami,
Lecz ty, ty Święty, módl się za nami!“ —

Święty się wzruszył, i snać w milczeniu
Modlił się myślą; — aż jak w natchnieniu
Zawołał „Bądźcie dobréj otuchy!
Grom w ręku Pana gaszą łzy skruchy;
Pokora grzesznych, jest ich puklerzem.
„Ja sam się za was spotkam ze zwierzem.
Co będzie daléj — nie umiem dociec.
Lecz Bóg jest wszystkich i Pan i Ojciec,
W Nim złóżcie ufność — On was pocieszy!“ —

I błogosławiąc struchlałej rzeszy.
Mimo jéj przestróg, próśb, rad, i zgrozy,
Święty sam poszedł w dzikie wąwozy,
Gdy się już słońce skryło za góry,
A głąb ich zaległ cień ich ponury.

Straszna to była noc dla mieszkańców!
Każdy przy świetle lamp czy kagańców,
Trwał na modlitwie, w domu zamknięty.
Lecz nikt nie wiedział, co pocznie Święty,
Nikt nie śmiał myśléć, co się z nim stanie? —


O! i Ty tylko, Wszechmocny Panie!
Ty wiesz, przez jaki cud Twego ducha,
Gdy człowiek Ciebie, świat jego słucha ;
I jak Twój wierny sługa z Assyżu,
W ubóstwie tylko, w pracy i krzyżu,
Sam naśladując Cię — ze zdumieniem
Posiadł snać Twoje moc na stworzeniem,
I wznowił w sobie ów sojusz święty,
Co łączył w Raju ludzi z zwierzęty:
Gdy zwierz w człowieka twarzy ojcowskiéj
Cził i miłował obraz Twój Boski,
I pod opiekę jego się cisnął! —

Noc przeminęła — i dzień zabłysnął;
Święty nie wraca.— We łzach i trwodze
Tłum go znów cały czeka na drodze,
Każdy miotany wnętrzną zgryzotą. —

Wtém słychać z wiatrem śpiew — psalm — i oto
Widzą go, widzą! — Lecz dziw nad dziwy!
ów dziki potwór, ów zwierz straszliwy.
Jak pies, jak jagnię, z karkiem ugiętym,
Ślad w ślad, tuż z tyłu, idzie za Świętym,
Jakby się wstydził i bał zarazem.

Tłum oniemiały skamieniał głazem.
Głos w ustach, w piersiach zamarło tchnienie. —
Aż Święty piérwszy przerwał milczenie,
I przeżegnawszy, tak do nich powie:

„Siostry niewiasty! bracia mężowie!
Brat wilk — to mówiąc wskazał na zwierzę —
Przyszedł tu z wami zawrzeć przymierze.
Zna on i czuje w czem wam zawinił! —
A więc przebaczcie złe, co uczynił!
Nigdy on odtąd już nie zapragnie
Napaść na żadną owce lub jagnię,
I jak sam przy mnie śmiało tu stoi.
Tak niech go odtąd nikt się nie boi! —

„Lecz że jak każde stworzenie Boże,
On téż bez jadła zostać nie może,
Wy więc dlań wzajem wspólnie musicie
Obmyśléć sposób i koszt na życie,
I niech mi każdy dłoń na to poda.“ —
— „Zgoda! — krzyknęli radośnie — zgoda!“
I głaskać zwierza jęło wnet kilku.

A Święty znowu rzekł: „Bracie wilku!
Słyszysz? Nie zbędzie tobie na niczem.
Lecz ty mi także przed ich obliczem
Daj znak, że wzajem stwierdzasz umowę.“ —
Na to zwierz kornie pochylił głowę,
I jakby głosem żalu i trwogi,
Skomląc, Świętemu przypełzł do nogi,
A pogłaskany dłonią łaskawą.
Sam na niéj złożył nogę swą prawą. —

Płacz i śmiech razem powstał śród ludu:
Śmieszy ich widok, wzrusza moc cudu.
Aż wszyscy razem, jak zwierz przed chwilą,
U stóp Świętego kolana chylą;

Głośne wyznania, śluby, ofiary,
Świadczą żarliwość skruchy i wiary.
Aż głos ich wszystkich, w chór jeden zlany,
Wzniósł hymn dziękczynny Panu nad Pany.

I od téj chwili ludzie i zwierzę
Chowali wiernie wspólne przymierze.
Wilk, gość codzienny każdéj gospody,
W polu i w domu sam strzegł ich trzody,
I ku zabawie dziatwy wioskowéj,
Służył ochoczo jak pies domowy.

Toć gdy żyć przestał po latach kilku,
Ludzie płakali po bracie-wilku.
Bo przezeń każdy, sam w głębi siebie.
Czuł moc i miłość Ojca na Niebie,
I czcił w nim pamięć Świętego, który
Wiarą pokonał prawa natury,
I stanął, w obec świata i wieku.
Cudem potęgi — ducha w człowieku.
1868





II.
TURKAWKI.


Onego czasu, Franciszek święty
Spotkał młodzieńca — a ten w zamkniętéj
Klatce, jak w kojcu, turkawki niesie.
A tak ich mnogo nałowił w lesie,
Że niebożątka, w niewoli długiéj.
Drżące, stulone jedna przy drugiéj,
Widać musiały cierpieć okrutnie:
Bo tak gruchały smutnie, pokutnie,
Jakby duch z czysca ratunku wolał.
Święty zaledwo łzy wstrzymać zdołał,
Tak mu się nagle żal ich zrobiło.
Bo choć on kochał wszystko, co żyło.
Nad wszystkie jednak stworzenia inne
Lubił turkawki: ciche, niewinne.
A tak nadobne i słabe razem.
Że mu dusz czystych były obrazem,
Co choć im Pan Bóg dał lot i skrzydła,
Najłatwiéj dają ująć się w sidła.
A potém jęczą w grzesznej niedoli,
Aż je pokuta i żal wyzwoli.

Święty więc zaszedł drogę, i rzecze:
„Pan Jezus z tobą, młody człowiecze!
Co myślisz z temi ptaszęty robić?“ —
— „A cóż innego miałbym, jak pobić,
Lub przedać komu — jeśli je płacą?“ —

Nasz Święty nie miał kupić ich za co.
Westchnął więc w duchu, i znów przemówił:
„Powiédz mi, proszę, jakżeś je łowił?“ —
— „W sidła, na wabik. — Bo powiém Ojcu,
Że te tak niby zbiednione w kojcu,
Niechby je tylko popuścić trochę,
Wnetby znów były śmiałe i płoche,
Jak — jak już widać Bóg postanowił,
Aby je każdy kto chce, to łowił.“ —

Ale tu Święty zagadnął znowu:
„Jakiż jest sposób owego łowu?“ —
— „E! najłatwiejszy! Naprzód po trochu
Sypie się ziarna pszenicy, grochu.
Co lśni zdaleka, a tak migota
Jak białe perły, lub ziarnka złota.
Nad tem się wiesza sieć — lecz tak składnie,
By jéj nie dojrzeć piérwéj, aż spadnie.
Potém się zręcznie skrywszy na stronę,
Dość już jest umieć gruchać jak one.
To byle tylko poczekać nieco.
Jedna za drugą oślep wnet lecą.
A ja — jak która wpadnie już w sidła,
Zaraz jej wiążę nogi i skrzydła,
By u nóg moich czekała nowéj.

„Lecz już mię w końcu nudzą te łowy.
I bylem pozbył tych — byle za co,
Chcę jakąś lepszą zająć się pracą. —“

— „Słusznie — rzekł Święty — słusznie, młodzianie!

Ale poczekaj, spójrz tylko na nie!
I czyż ci nie żal nieść je pod noże? —
Słabeć to, prawda, stworzenia Boże!
Lecz przeto właśnie, że siły słabéj,
Bóg dał im taki wdzięk i powaby,
By je przed krzywdą silniejszych bronić. —
Patrz, jak to oczko zda się łzę ronić!
Patrz na te ruchy główki i szyi.
Istna powiewność smukłych lilii!
Sam już ich nawet głos tajemniczy
Zdaje się tylko żebrzeć słodyczy.
A gdy z wysoka w lot która grucha.
Czyż to nie obraz Świętego Ducha? —
I nieraz przez to, w niejednem łonie,
Czysty, niebieski ogień zapłonie.
I myśl za niemi wzięci do góry.
„Biadaż więc temu, biada mu! który,
Mięszając Boży porządek świata.
Słabość pokrzywdza, wdziękiem pomiata!...
Wszechmocny pomści za słabe ptaszę.
Boć i turkawki są siostry nasze,
A kto o Ojcu w nich zapomina,
Ojciec w nim wzajem zapomni syna.“ —


Święty to mówił z takiém wzruszeniem,
Że młodzian, jakby wosk przed płomieniem,
Miękczył się, topniał, w żal, w łzy — aż wreście
Łkając zawołał: „Weźcie je, weźcie!
Wszystkie za darmo!— róbcie co chcecie! —
Jam się chciał tylko bawić na świecie,
Lecz nie wiedziałem, że to grzech taki!“ —

Święty co prędzéj rozpętał ptaki,
I do młodzieńca rzekł: „Miły synu!
Nie pożałujesz dobrego czynu,
Żeś się okrutnej wyrzekł zabawki!“ —
A do turkawek: „Siostry turkawki!
A wam-że nie wstyd, na lada ziarno,
Na piérwszą lepszą przynętę marną,
Lecieć tak oślep, z takim pośpiechem?
Dać się tak łudzić kłamaném echem?...
„Toć gdy brat szczery szuka was wiosną,
Czyż będzie gruchał tak wciąż, tak głośno? —
Nie! on się ozwie zrzadka i zcicha;
On nie was woła, lecz ku wam wzdycha.
Gdy nazbyt jęczy, nazbyt wykrzyka,
O! to już pewnie wabik ptasznika! —
„Niechże przynajmniéj, miłe ptaszątka!
Z nieszczęścia dla was będzie pamiątka,
Byście uchodząc ponęt i siatek,
Szukały sobie gniazdek — nie klatek.
A w nich, z wybranym po woli Bożéj,
Niech się wasz piękny ród coraz mnoży,
By być pod niebem, jak i pod strzechą,
Światu ozdobą, ludziom pociechą!“ —


Skończył — lecz one, czy topojmując
Z głosu myśl słowa; czy sił nie czując:
Choć rozwiązane, jeszcze nie śmiały
Próbować lotu, i tak siedziały,
Jak w skwar czekając kropli napoju.

Święty zrozumiał: „Lećcież w pokoju!“ —
Rzekł, i znak krzyża zrobił nad niemi ... —
Wnet wszystkie razem furkły od ziemi, —
Lecz na powietrzu, zwinąwszy lotem.
Zawisły nad nim, jak piór namiotem,
Ważąc się na swych skrzydłach rozpiętycli.
Jak chór aniołków w obrazach Świętych. —

Cześć i zdumienie zdjęły młodziana.
Kornie przed Świętym padł na kolana,
I sam oblókłszy suknię zakonu,
Jak syn mu wiernie służył do zgonu.

A zaś turkawki, w pobliskim gaju.
Gnieżdżąc się, mnożąc, śmiało jak w raju,
Same z swém całém plemieniem nowém,
Z dzikich się stały ptastwem domowém.
1868





III.

JASKÓŁKI.



Święty Franciszek kazał raz w polu.
Lud stał skupiony w wielkiém półkolu,
Lud, co go wszędzie z czcią, i pokorą
Witał i słuchał; — lecz było sporo
Pomiędzy ludem i takich, którzy,
Jak Faryzejscy niegdyś doktorzy,
Hardzi z nauki, pyszni z rozumu,
Wyszli téż z miasta, za śladem tłumu,
Aby usłyszeć — nie słowo Boże,
Lecz coś w tem słowie, przez coby może
Zawiść ich mogła nabyć oręża
Przeciwko chwale świętego męża.

Święty się wcale nie troszczył o to.
Co czuł i wierzył, mówił z prostotą.
Lecz sam posłuszny natchnieniom ducha,
Jakby przenikał, kto i jak słucha,

Nie myśląc nad tém, treść słów swych nieraz
Stosował właśnie k'temu. —
Lecz teraz,
Cobądź miał mówić z razu: — jaskółki,
Jak przed odlotem zebrane w półki —
Czy to za ludźmi? czy na pogodę?
Czy to zwabione przez blizką wodę?
Czy zły duch może wzbudził je raczéj,
Jak zwykł na ziemi wzbudzać krzykaczy,
Aby zagłuszyć: czy radę zdrową,
Czy dobrą sławię, czy święte słowo? —
Dość, że się takie jaskółek stado,
Po nad zebraną ludu gromadą.
Wzdłuż, wszerz zwijając kręconym lotem.
Tak zagłuszało głos swym świegotem.
Że nikt Świętego słyszeć nie zdołał.

Święty więc podniósł dłoń i zawołał:
„Siostry jaskółki! na imię Pana!
Proszę was, zmilczcie!— Pieśń na to dana,
By czy to w waszym, czy w naszym rodzie,
Być ku czci Pana, nie ku jéj szkodzie.
A żeście dość Go wielbiły pieniem,
Więc go uczcijcie teraz — milczeniem!“ —

Skończył — i oto, cud niepojęty!
Nowy ruch powstał między ptaszęty,
Znać jedna drugiéj podaje hasło.
Aż jakby światło, co nagle zgasło.
Szczebiot ich ustał:— i w ciszy głuchéj,
Słychać już tylko skrzydeł ich ruchy,

Gdy na gałęziach drzew nad pagórkiem.
Jedna przy drugiej siadały sznurkiem:
Jakby różańca czarne kaliwa
Nizała w rzędy ręka cierpliwa;
Jak gdyby rzesza słuchaczów nowa
Przybyła słuchać Bożego słowa. —

I duch w Świętego wstąpił z wysoka.
Zapłonął w duszy, zajaśniał z oka,
I jak blask słońca w zwierciadłach fali.
Odbił się w duszach tych, co słuchali.

„Bracia i siostry! ptaki i ludzie!
Co ludzkie słowo przy Bożym cudzie?
Lecz cud ten mówi, co słowo może,
Rzeczone z wiarą, a w imię Boże.

„Błogosławionaż ziemia ta, w któréj
Brzmi takie słowo natchnione z góry!
Błogosławione usta i uszy,
Co je podają do serc i duszy!
A w sercach przed niem, zawiść i pycha,
Jak gwar tych ptasząt, kornie ucicha;
A dusza przez nie uczci i pojmie
Prawdę i Miłość — szczęścia rękojmie! —

„Lecz biada, biada, i trzykroć biada!
Gdzie jak złowrogich ptaków gromada:
Chełpliwa próżność, szydercza zawiść,
Złośliwa potwarz, gorzka nienawiść,
Prawdę i miłość w słowie zagłuszą!

Bo gdzie ich światło zgaśnie nad duszą,
Tam ciemnych myśli spory i swary
Uciszy chyba — grom Bożéj kary. —

„O! Bóg was uchroń przed temi gromy,
I wasze serca, i wasze domy!
O! bracia moi! i wy, co macie
W ustach dar słowa! i co słuchacie! —

„Mówca niech bada sądu sumienia :
Z jakiego ducha jakie natchnienia?
Jaki plon wzrośnie z jakiego siewu?
I jakie echo z jakiego śpiewu? —

„W słuchaczach naprzód rozum niech baczy,
Za Apostołów nie brać krzykaczy,
A potem zamknąć przystęp ku sercom,
Wiary bluźniercom, braci oszczercom! —

Wtedy, jak nocne ptastwo przed zorzą,
Zmilkną i pierzchną przed Prawdą Bożą,
A Słowo Pańskie śród was zagości
Bożym Zakonem bratniéj miłości.“
1868






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Antoni Edward Odyniec.