Złoto i krew/Rozdział XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Złoto i krew
Podtytuł W szponach czerezwyczajki. Powieść sensacyjno-szpiegowska
Wydawca Bibljoteka Najciekawszych Powieści
Data wyd. 1932
Druk Zakłady Drukarskie Wacława Piekarniaka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XIII.
Niezwykły gość w kawiarence panny Lodzi.

Pełna przygnębienia panowała cisza, w małym pokoiku, za kawiarenką, panny Lodzi. Siedział tam Zawiślak wraz z Jadzią Dulembianką, w milczeniu, nie śmiąc jej nawet pocieszać, podczas gdy Lodzia obsługiwała sama gości, znajdujących się na dole, w kawiarence. Bowiem Jadzia, zachodziła nad wieczorem, powtórnie do urzędu policyjnego, mniemając, że tam otrzyma wiadomość o zaginionym narzeczonym, lecz tej wieści brakło. Oświadczono jej, że ani zwłoki nie zostały znalezione, ani też nie natrafiono na ślad auta, któremby napastnicy wywieźli Korskiego zagranicę. Zachodziły tedy dwa przypuszczenia. Albo samochód morderców, dzięki sfałszowanym papierom, zdołał się gdzieś prześlizgnąć niespostrzeżenie, albo też zbiry nie opuścili Polski i więżą, w niewiadomem miejscu Korskiego w kraju.
Napewno zabili go! — myślała z rozpaczą Jadzia a jej piersią wstrząsały szlochy.
Zawiślak daremnie pragnął ją pocieszać. I jego głowę nawiedzały jaknajgorsze przypuszczenia.
Nagle, ten niemiły nastrój przerwało pojawienie się Lodzi, która szybko wbiegła po schodkach wiodących z kawiarenki do pokoju.
— Uf! — zawołała na pozór swobodnie, choć i na jej sercu leżał niby kamień. — Załatwiłam się z memi gośćmi i prawie nikt już nie pozostał! Będę mogła powrócić rychło do was! Ale — dodała, spoglądając na Zawiślaka — przyszedł Lutyński, je, jak zwykle, kolację i bardzo o ciebie się dopytuje! Sama nie wiedziałam, co mu powiedzieć! Czy jesteś, czy cię niema! Boś chyba niezbyt dziś usposobiony do pogawędki.
Lutyński był również, jak i Zawiślak, szoferem i pozostawał z nim w przyjacielskich stosunkach. Przez koleżeńską solidarność, wiedząc o „narzeczeństwie“ Zawiślaka z Lodzią, odwiedzał kawiarenkę, chcąc młodej właścicielce „dać utargować“, a również sprowadzał swych towarzyszów. Nie omieszkał przytem nigdy, uciąć dłuższej lub krótszej gawędy.
Ale Zawiślak nie miał obecnie ochoty do czczej rozmowy.
— Czegóż chce? — odparł. — Powiedz mu, że jestem zajęty!
— Nalega, że ma do ciebie ważną sprawę!
— Ważną sprawę? Cóż takiego?... W takim razie, zejdę...
Powstał dość ociężale z miejsca i skierował się na dół, do salki. Przy jednym z małych stolików siedział wysoki młody chłopak, który powoli popijał piwo, a na widok Zawiślaka, uśmiechnął się radośnie.
— A, jesteście! — zawołał, przysuwając krzesełko. — Siadajcie! Chciałbym się z wami naradzić!
— Naradzić? — powtórzył. — O cóż chodzi? Tylko uprzedzam, że oczekuje ktoś na mnie na górze, w pokoiku Lodzi i niewiele wam mogę poświęcić czasu!
— Będę opowiadał jaknajkrócej! — mówił pośpiesznie tamten. — Ale wczoraj w nocy przytrafiła mi się dziwna przygoda i nie wiem, jak postąpić! Czy to naprawdę było coś niezwykłego, czy też mi się tylko wydawało...
— Przygoda?
Lutyński nachylił się w stronę Zawiślaka i jął mówić cicho, choć w kawiarence znajdowali się sami.
— Wyobraźcie sobie, odwoziłem pasażera daleko, poza Warszawę! Mieszka w jakiemś miasteczku, spóźnił się na pociąg, a musiał być w domu! Dobrze nawet zapłacił, ale tu nie o tem mowa! Kiedym powracał, o sto kilometrów przed miastem, spostrzegłem stojące na szosie nieoświetlone auto. Pękła tam guma i szofer zakładał nową pośpiesznie.
— Kicha nawaliła! — mruknął fachowo, kiwnąwszy głową Zawiślak. — Cóż w tem takiego niezwykłego?
— Czekajcie, tu dopiero rozpoczyna się przygoda! Zaofiarowałem oczywiście nieznajomym moje usługi! I cóż powiecie? Zamiast z tego się ucieszyć, lub podziękować, zauważyłem, że pragną pozbyć się mnie jaknajprędzej. A w pewnym momencie, dobiegł z samochodu przytłumiony jęk, czy wołanie o ratunek.
— Jęk? Wołanie o ratunek? — powtórzył, nagle poruszony do głębi. — Cóżeście wówczas zrobili?
— Zapytałem ostro, kto tam wzywa o pomoc! Lecz oni mi odparli, że wiozą obłąkanego do domu zdrowia, w stronę Gdańska! Niezbyt wydało mi się to tłumaczenie prawdopodobne...
— Dalej, dalej... — naglił Zawiślak, a przeczucie dziwnie ścisnęło mu serce.
— Znów jąłem rozpatrywać! Oni widocznie spostrzegli, że powziąłem podejrzenie, bo w dalszym ciągu opowiadali ogólnikowo, a wreszcie ruszyli z miejsca pędem!
— Czemuż nie zatrzymaliście ich!
— Jakżeż mogłem zatrzymać, sam jeden przeciw trzem? Zauważyłem tylko Nr. 99988...
— Ależ takiego numeru w Warszawie wcale nie ma! — zawołał doskonale obznajomiony z tem Zawiślak.
— Więc i wy sądzicie, że to podejrzana przygoda? Bo, ja zastanawiałem się, czy warto o tem zameldować policji?
Zawiślak był teraz niezwykle wzburzony.
— Słuchajcie! — wykrzyknął, nie dając wprost na zapytanie odpowiedzi — Przypominacie sobie wygląd mężczyzn? Czy jeden z nich nie miał ciemnych okularów? — przypominał sobie nieznajomego, którego ongiś woził — W jakim języku rozmawiali?
— Znacie ich? — zdziwił się Lutyński — Choć było ciemno, w rzeczy samej spostrzegłem, że któryś miał czarne szkła na oczach! A ich kierowca mówił po rosyjsku!
Porwał się z miejsca gwałtownie.
— Boże! — serce waliło mu, jak młotem — To oni! W tem aucie, uwożono porwanego Korskiego!
— Korskiego? Porwanie?
Ale Zawiślak już pochwycił kolegę za rękę i pociągnął go w stronę pokoiku Lodzi.
— Panno Jadwigo! — oświadczył, podniecony, kiedy tam się znaleźli — Zdobyłem niezwykle cenne informacje!
Jął powtarzać, posłyszaną od Lutyńskiego opowieść o napotkanym samochodzie i tajemniczych, znajdujących się w nim ludziach, a Lutyński wtórował tej opowieści skinieniami głowy. A gdy, wreszcie, wszystko stało się obecnym zrozumiałe, Dulembianka zawołała:
— Tak! Nie ulega wątpliwości! Wewnątrz, znajdował się Stach! Och, jakżeż łatwo mógł go pan uwolnić! — rzuciła Lutyńskiemu wymówkę — Czemu pan tego nie uczynił...
— Kiedy... — bezradnie rozkrzyżował ręce, a w tym ruchu wyczuwać się dawało, że sam nie wiedział, iż sprawa jest tak poważna i nie wiadomo, czy podołałby, bez pomocy, napastnikom.
Tymczasem, Jadzia mówiła w zamyśleniu.
— Więc, wczoraj w nocy wywieźli go do Gdańska! Aby, tam swobodniej pastwić się nad nim, lub zamordować! Już upłynęła doba! Czy Stach żyje?
Wielkie łzy potoczyły się po jej policzkach. Ale, Zawiślak jął przemawiać stanowczo:
— Panno Jadwigo! Nie trzeba poddawać się rozpaczy, dalej postanowić, co czynić, aby uratować pana Korskiego! Kolega Lutyński, pójdzie natychmiast do policyjnego urzędu, odszuka komisarza, prowadzącego dochodzenie; zawiadomi o wszystkiem...
Szofer skinął głową.
— My zaś — przerwała Dulembianka — udamy się bez zwłoki do mojego ojca! W takich chwilach powinny ustać wszelkie niesnaski rodzinne, a ojciec mój, jest w gruncie, na tyle szlachetnym człowiekiem, że zechce mi dopomóc! Doręczy mi, znaczniejszą sumę pieniężną, a wtedy sama, nie zważając na policyjne poszukiwania, wyjadę również, do Gdańska! Sądzę, że i pan, panie Zawiślak, zechce mi towarzyszyć! Zresztą...
— Zresztą? — zapytał.
— Może, gdy ojciec posłyszy z ust pańskich, kim jest ten Moren i że chciał pana zamordować, otworzą mu się na koniec oczy i zmieni swój stosunek do mnie... i do tej... Dordonowej...
— Bynajmniej się nie cofam! — odrzekł — I służę pani wszelką pomocą!
Nie tracąc czasu, wybiegli z kawiarenki, pozostawiając tam Lodzię i wskoczyli do taksówki Zawiślaka, podczas gdy Lutyński podążył do odnośnego urzędu.
Szofer pędził pośpiesznie w stronę Alei Ujazdowskich, a gdy znalazł się przed kamienicą, w której zamieszkiwali Dulembowie, na najbliższym zegarze biła godzina dziewiąta wieczór.
— Jesteśmy...
Przeskakując po trzy stopnie naraz, błyskawicznie znaleźli się na pierwszem piętrze. Jadzia nacisnęła mocno dzwonek, lecz mimo, że powtórzyła ten sygnał kilkakrotnie, nikt drzwi nie otwierał.
— Cóż to znaczy? — Czyżby w domu nie było nikogo? Wreszcie, zabrzmiały zdala, powolne kroki. Drzwi, otworzyły się i stanęła w nich, nieco zaspana pokojówka.
— Panienka? — wybełkotała, zdumiona widokiem Jadzi, gdyż była przekonana, że Dulembianka, która wczoraj tajemniczo opuściła mieszkanie, prędko nie powróci — Więc panienka...
— Czy pan jest? — przerwała Jadzia, nie wdając się w dłuższą rozmowę, ani wyjaśnienia ze służącą.
Zmieszanie odbiło się na twarzy dziewczyny.
— Jest!... Tylko...
— Tylko?
— Nie wiem, czy można wejść do pana dyrektora? Ma gościa, zamknął się w gabinecie, a mnie przykazał surowo, żebym, pod żadnym pozorem mu nie przeszkadzała!
— Gościa? Dordonowa?
Pokojówka zaczerwieniła się i skinęła lekko główką. Siedząc w swym pokoiku, nie wiedziała ona jeszcze, że Marta, ograbiwszy Dulembę znikła przed pół godziną i mniemała, że dyrektor, korzystając z nieobecności córki, z wybranką swego serca, w odosobnieniu, czule gruchając, spędza czas.
— U ojca jest ta Marta! — grymas niesmaku wykrzywił twarz Jadzi — Cieszą się, zapewne, że pozbyli się mnie! Jeśli tam wejdę — zastanowiła się chwilę — gotów ojciec się rozgniewać... Co robić?
Zawiślak milczał, gdyż w tym wypadku, nie potrafił służyć żadną radą.
— Trudno! — mruknęła, nagle, energicznie Jadzia — Zapukam! Co będzie, to będzie! A niema czasu do stracenia!
Podbiegła do drzwi, wiodących do gabinetu i z początku uderzyła w nie palcami nieśmiało, delikatnie. Lecz, gdy z wewnątrz pokoju nikt się nie odzywał, gwałtowniej ponowiła swe stukanie.
— Ależ tam niema nikogo! — szepnęła — Wyszli?...
Śmiało teraz nacisnęła klamkę, a gdy rozwarły się drzwi, jej oczom przedstawił się okropny widok. Gabinet był oświetlony, na otomanie obok stolika zastawionego licznemi butelkami i kieliszkami, spoczywał bezwładnie, blady z zamkniętemi oczami dyrektor; sprawiał zdala wrażenie nieżywego człowieka.
— Ojciec umarł! — zawołała przerażona, sądząc w pierwszej chwili, że Dulemba jest martwy — Nieszczęście się stało! Anewryzm serca!
Stojąca, z tyłu pokojówka wydała okrzyk przerażenia i załkała cicho. Ale, przypatrujący się tej scenie uważnie Zawiślak, spostrzegł przedewszystkiem, że dyrektor, choć słabo, ale oddycha, a następnie zauważył pozostawioną na widocznem miejscu kartkę, którą napisała Marta. Szybko ją przeczytał, podczas gdy Jadzia pochylała się nad ojcem.
— Panno Jadwigo — rzekł, wskazując na bilet i na wpół otwartą kasę — Na szczęście dyrektorowi nic się nie stało, a swą znajomość z Dordonową, przypłaci tylko krótkotrwałą nieprzytomnością. Może, nareszcie, uleczy go ta przygoda.
Dulembianka, zkolei przeczytała kartkę i odetchnęła głęboko. Mimo wszystko, kochała ojca...
— Więc uśpiła go ta łajdaczka — wyrzekła — i skradła znaczniejszą sumę! Ile? Narazie, nie ustalimy! Obawiam się tylko, że narkotyk może silnie zaszkodzić ojcu, a jego stan, w naszych sprawach, sprawi znaczną zwłokę.
Zawiślak zmarszczył czoło!
— Musi pani, natychmiast, zawezwać lekarza, zatrzymując oczywiście cały wypadek w jaknajgłębszej tajemnicy! Nie wiemy, jak nadal zechce dyrektor postąpić z Dordonową, ale ja Morenowi nie przepuszczę tej sprawki bezkarnie! Obejdzie się bez policji, sam ich przychwycę! Sądzą oni, że pan Dulemba nie ocknie się tak prędko i przez ten czas uciekną?... Potrafię, zatrzymać tę parkę!
— Niech pan ich zatrzyma! — zawołała Jadzia, która trzęsła się teraz z gniewu i oburzenia — Ja tymczasem, wraz z lekarzem doprowadzę do przytomności ojca! Dziwiłabym mu się bardzo, gdyby chciał puścić płazem łotrowstwo, popełnione przez tę podłą kobietę...
Zawiślak, bez słowa, wybiegł z gabinetu. Wskoczył do swej taksówki i szybko jechał w kierunku domu, w którym zamieszkiwała Dordonowa. Zdala dojrzał, w jej oknach światło — a na ten widok serce drgnęło mu radośnie. Więc, nie uciekła. Będzie mógł ją pochwycić, a przy tej sposobności załatwi i zadawnione porachunki z Morenem.
Znalazłszy się przed drzwiami mieszkania Dordonowej, zadzwonił.
Ostro, pośpiesznie...
Za drzwiami słyszał jakieś podniecone wykrzykniki, niby odgłos kłótni, lecz nikt nie śpieszył mu ich otworzyć.
— Domyślają się może — przemknęło w jego głowie — że wykryta została szelmowska sprawka! Sądzą, że to policja przychodzi! Lecz, jeśli po dobroci, nie wpuszczą mnie do wewnątrz, wywalę drzwi!
Szarpnął z całej mocy.
W mieszkaniu rozległy się ciche, kobiece kroki, ktoś podbiegł do drzwi i nareszcie je otworzył. Na progu, ukazała się Marta, zaczerwieniona i niespokojna, a tuż za jej plecami Moren.
— Zawiślak — wykrzyknął przerażony, poznając szofera.
— Ja! — odrzekł, patrząc mu prosto w oczy — Pragnąłbym z państwem kilka słów zamienić!
Ale, Dordonowa zagradzała wejście. Była przekonana, że Zawiślak przybywa załatwić zadawnione porachunki z Morenem, a nic jeszcze nie wie o ograbieniu dyrektora. A ponieważ, nie leżało w jej zamiarach, wpuszczać go do środka mieszkania, wyrzekła czelnie:
— Nie znam, pana i dziwię się, że mnie niepokoi o tak później porze! Jeśli zaś, pragnie pan się rozmówić w jakiejś sprawie z panem Morenem, to nie miejsce tu na podobną rozmowę!
Uczyniła ruch, jakgdyby pragnąc zatrzasnąć drzwi, lecz szofer, odepchnął ją lekko.
— Cóż to znaczy? — zawołała oburzona — Bezczelność!
— To znaczy — odparł zimno, nie zwracając na wykrzyknik uwagi — że również i z panią pragnąłbym parę słów zamienić!
Mimo jej protestów, wszedł do mieszkania i zamknął drzwi za sobą. Moren, stał nadal, niczem przykuty do miejsca, wpijając się tylko w szofera złym i podstępnym wzrokiem.
— Proszę oddać pieniądze! — oświadczył krótko, kiedy znalazł się w pokoju.
Teraz, dopiero wspólnicy struchleli.
— Jakie pieniądze?
— Te — zabrzmiała nieubłagana odpowiedź — które, pani Dordonowa ukradła z kasy dyrektora Dulemby, uśpiwszy go narkotykiem poprzednio!
Marta zbladła, a Ralf zagryzł wargi.
— Więc, wszystko wykryte! — szepnęła.
— Wykryte! — przytwierdził, darząc ją wzgardliwem spojrzeniem. — Przybyliśmy wraz z panną Jadwigą do mieszkania, w kilkanaście minut potem, jak pani raczyła opuścić gabinet! Przeczytaliśmy kartkę! A dyrektor, dzięki zabiegom lekarskim, rychlej się ocknął, niźli pani przewidywała! — skłamał umyślnie.
Krople potu spływały z czoła Marty.
— Proszę o pieniądze! — twardo powtórzył Zawiślak.
Wykonała ruch, jakby pragnąc podejść do kozetki, gdzie pod narzutką leżała ukryta paczka banknotów. Ale, przeszkodził jej w tem Moren. W jego głowie, momentalnie zrodził się plan. Jeśli Zawiślak przybywał sam, bez asysty policji, oznaczało to, że Dulemba, nie zamierza całej historji nadawać rozgłosu, w obawie skandalu. W żadnym wypadku nie należało oddawać pieniędzy, gdyż pozostaliby z Marta bez grosza. Raczej, oszołomić zręcznem uderzeniem szofera, związać go i uciec.
— Ach, ty... — syknął nagle i rzucił się naprzód.
Lecz, choć Zawiślak stał do Morena nieco odwrócony tyłem miał się on dobrze na baczności i po raz drugi, nie wpadł w zastawioną pułapkę. Ruchem błyskawicznym pochwycił on wzniesioną nad jego głową rękę i zmiażdżył ją w tak potężnym uścisku, że Moren, aż skulił się i jęknął z bólu.
— Puść... bo... złamiesz... — starał się wyrwać bezskutecznie.
Lecz, daleko silniejszy szofer trzymał go nadal, niby w kleszczach. Marta śledziła tę całą scenę, rozszerzonemi z przestrachu oczami, nie śmiąc jednak stanąć w obronie wspólnika.
— A teraz — rzekł ostro Zawiślak — zwiążemy szlachetnego pana Morena, inaczej Antka Grzelę i zawezwiemy policję!
Ralf poczuł, że to nie przelewki. Jak tchórz, który się znalazł w beznadziejnej sytuacji, jął błagać o litość.
— Felek! Zmiłuj się!... Nie gub... Toć znamy się od dzieci!
— Znamy się od dzieci? — z ironją powtórzył szofer — Szkoda, żeś o tem nie pamiętał, gdyś, dzięki fałszywemu oskarżeniu wepchnął mnie do więzienia! A później, kiedy zdradziecko, niczem ostatni zbój, strzelałeś do mnie przez podszewkę! Ty nędzny łotrze, który umiesz tylko znęcać się nad kobietami, lub z za węgła mordować.
— My, oddamy pieniądze...
Zawiślak potrząsnął głową.
— Pieniędzy, mało! Nie potom cię przychwycił, byś z moich rąk miał wyjść wolno!
Rozglądał się teraz po pokoju, jakby szukając sznura i nim w rzeczy samej, skrępować Morena.
Tamten, tymczasem, niby zwierz w potrzasku, daremnie szukał drogi do ratunku. Nie było ani marzenia, by wyrwać się z żelaznych pięści szofera, a na pomoc Marty nie miał co liczyć. Lecz, nagle genialna myśl zaświtała w jego głowie.
— Słuchaj! — zawołał — Za cenę mojej wolności, dam ci daleko więcej, niż pieniądze!
— Mianowicie? — mruknął ironicznie Zawiślak — Zaczynasz kręcić? Nie wiele to pomoże!
— Wcale nie kręcę! Powiem, gdzie znajduje się Korski! Rozumiesz... Wszak, porwano Korskiego! A dla Dulembianki, to więcej, jak tysiące znaczy...
Szofer drgnął, ale nie zwolnił uścisku.
— Łżesz?
Wcale nie kłamię!... Tylko, przysięgnij, że nie zawezwiesz policji...
— Gadaj... Później zobaczymy...
Moren znał szlachetność Zawiślaka i wiedział, że nie zgubi go on, gdy posłyszy rewelacje, jakie mu przypadkiem przyszły na myśl. To też począł mówić:
— Kto porwał i wywiózł Korskiego, domyśli się i małe dziecko! Sądzą, że zna sekrety Czukiewiczowej i Brasina i pragną je z niego wydusić... Otóż, przypadkiem, wpadłem na trop miejsca, gdzie oni wywożą niedogodnych sobie ludzi...
— Ty, znasz? Skąd...
— Widzisz — odrzekł Ralf z pewnem zażenowaniem — w Rumunji stałem dość blisko ich wywiadu...
— Więc posunąłeś się i do tej podłości?
— Och, nie tak, jak to rozumiesz! Proponowali mi, żebym wstąpił na ich usługi, ale się nie zgodziłem i skończyło się na tem, że drapnąłem, wycyganiwszy „na koszta“ znaczniejszą sumę! Zdaje się, są oni i na mnie, mocno źli o to!... Lecz, mniejsza z tem! Kiedym się z niemi stykał, przypadkowo podsłuchałem rozmowę.
— Prędzej! Prędzej! — naglił Zawiślak.
— W Gdańsku znajduje się pewien dom! W nim mieści się ich gniazdo! Na ulicy Langegasse... numeru dobrze nie pamiętam, ale odnaleźć go będzie łatwo!... Istnieje tam, fikcyjna firma, nazywa się „Feniks“, a zarządza nią, niejaka Sonia Mandelbaum. Otóż, pod pokrywką hurtowej sprzedaży futer urządzili oni w tym domu swe więzienie! W podziemiach, uchodzących za składy towaru, mieszczą się, w rzeczy samej lochy... Pojąłeś...
— Gdańsk? Langegasse! — powtórzył mimowoli drgnąwszy Zawiślak, gdyż posłyszane słowa zgadzały się z poprzedniemi informacjami — Firma „Feniks“?...
— Tam... tam... Napewno...
Szofer puścił obolałe ramię Morena.
— Jeśliś, nie zełgał — rzekł — to dajesz istotnie cenną wskazówkę!
— Przysięgam!
— Gotów nawet jestem, jeśli o mnie chodzi, ze względu na pannę Jadzię podarować ci poprzednie łotrowstwa! Lecz, nie wiem, jak postąpi z wami Dulemba!
W tejże chwili zabrzmiał dzwonek u wejścia.
Drgnęli...
Któż mógł nadchodzić? O tej porze? Nikt inny, niźli ktoś z polecenia Dulemby.
— Nie ważcie mi się ruszyć z miejsca! — rzekł Zawiślak — Ja, sam drzwi otworzę!
Wyszedł do przedpokoju i przekręcił klucz w zamku.
Za drzwiami, stała panna Jadzia.
— Panie Zawiślak — jęła szeptać pośpiesznie — przybiegłam tu, bo cała ta sprawa musi pozostać w najgłębszej tajemnicy! Ojciec, na szczęście, dzięki zabiegom lekarza, ocknął się wcześniej, niźli spodziewaliśmy się tego, a gdy dowiedział się, co zaszło, jest więcej przygnębiony, niźli rozgniewany.
— Hm... — mruknął szofer, domyślając się, jakim ciosem dla starego, zakochanego mężczyzny musiała być „zdrada“ Dordonowej.
— Dlatego też — mówiła dalej cicho Dulembianka — przysłał mnie tu umyślnie, aby pan z tej historji nie robił użytku i w żadnym wypadku nie meldował o niej władzom! Może częściowo ma i rację! Ponieśliby oni karę, ale powstałby skandal, który okryłby śmiesznością ojca..
— No... tak...
— Marta, skradła z kasy trzydzieści tysięcy! Ojciec pragnie, aby odebrać jej z tego dwadzieścia pięć, a resztę pozostawić! Za te pięć tysięcy niechaj wyjeżdża z Warszawy! Gdyż ojciec żąda kategorycznie, aby w żadnym wypadku tu nie pozostała!
— Więc — wyrzekł z przekąsem — Moren za wszystkie swoje łajdactwa, ma dostać w nagrodę jeszcze pięć tysięcy! Ha, trudno! Musimy się do tego zastosować, skoro taka jest wola dyrektora!
— Rozumiem ojca! — szepnęła Jadzia, która mimo nienawiści, jaką żywiła do Dordonowej, pojmowała pobudki, kierujące postępowaniem dyrektora i również nie pragnęła rozgłosu.
— Trzeba tak postąpić! A i pana proszę, panie Zawiślak, niech pan ze względu na nas zrezygnuje chwilowo ze swej zemsty!
— Zrezygnować?
— Tak! Prędzej, czy później smutno skończy ta łotrowska para! Nam zaś, chwilowo spadnie kłopot z głowy i będziemy mogli poświęcić się całkowicie odszukaniem biednego Stacha Korskiego! Bo ojciec, przyobiecał mi, wzamian, jaknajdalej idącą swą pomoc!
Szofer uśmiechnął się lekko.
— Już zrezygnowałem! — rzekł — Choć, urąga sprawiedliwości, że Marta i Moren, nie poniosą kary, bardzo na rękę jest mi decyzja dyrektora!
— Panu?
— Moren, częściowo okupił swą wolność — oświadczył — Wyznał, gdzie znajduje się Korski! Wie, o tem przypadkowo, albo domyśla się tego! Przypuszczam, że się nie myli i niezwykle cenne są jego wskazówki.
— Niemożebne! — widać było, że wieść ta uczyniła na Jadzi potężne wrażenie.
— Niechaj, pani wejdzie do mieszkania, to wszystkiego się dowie! Bo tak i tak, trzeba z niemi ułożyć całą sprawę! Bez odpowiednich zobowiązań, nie puszczę ich swobodnie!
— Dobrze!
Zawiślak, zamknąwszy drzwi, powrócił wraz z Jadzią do saloniku. Stali tam Moren i Marta, w milczeniu, niczem dwie nieruchome figury, nie wiedząc, co długa rozmowa w przedpokoju miała oznaczać i czy nie przyniesie im ona, nieprzychylnej zmiany w ich losach. Na widok Dulembianki drgnęli, wiedząc doskonale, jak nie cierpiała ona Marty i pragnęła jej zguby.
Lecz, słowa szofera, wnet wlały otuchę ich serca.
— Słuchajcie — wyrzekł Zawiślak, mierząc zbrodniczą parę ostrym wzrokiem — Przybyła tu umyślnie, panna Jadwiga Dulembianka, aby was powiadomić, o decyzji dyrektora.
Niepokój zarysował się na twarzach Marty i Ralfa, nie śmieli podnieść oczu na Dulembiankę.
— Otóż — mówił dalej szofer, obserwując ich zmieszanie — dyrektor zgodził się nie wszczynać przeciw wam sprawy karnej, a nawet poniechać dalszego pościgu, pod warunkiem, że dopomożecie do odszukania Korskiego.
— Jaknajchętniej! — mruknął Moren.
— Wypłaci wam on, nawet, sumę pięciu tysięcy, z pieniędzy któreście zrabowali — Marta poczerwieniała lekko na myśl, że będzie musiała się rozstać z tak ciężko zdobytym „skarbem“ — ale nie w Warszawie, a w Gdańsku, kiedy okaże się, że Ralf nie kłamał i że jego informacje nie miały na celu, wprowadzenie nas w błąd...
— Trudno... — mruknął tamten, niezbyt ucieszony, gdyż sądził, że tańszym kosztem wykpi się z całej sprawy — Powtarzam...
— Poza tem — przerwał Zawiślak — podpiszecie odpowiednie oświadczenia, abyśmy w każdej chwili mieli was w ręku! Bo, mimo skruchy, jaką okazujecie, zawsze z waszej strony będę się lękał podstępu! Pani Dordonowa, właściwie, już się do wszystkiego oficjalnie przyznała, pozostawiając kartkę w gabinecie dyrektora, ale raz jeszcze te swoje zeznania, powtórzy szczegółowo! Ty zaś, kochanku — zwrócił się do Morena — również napiszesz, jak to sfałszowałeś dokumenty, stwierdzające, że jesteś bratem pani Marty i strzelałeś do mnie, na pustym placu, podstępnie...
Zawahali się na chwilę. Złożenie podobnych dokumentów do rąk Zawiślaka, oznaczało ich kompletną bezsilność, wyrzeczenie się wszelkiego dalszego nieuczciwego postępowania i walki.
— Cóż? — zapytał szofer, widząc, że się namyślają — Nie chcecie się zgodzić? Mam zawezwać policję?
— Nie! — odparł, przyduszonym nieco głosem rzekomy Ralf Moren — Podpiszę, co zechcesz!
Również i Marta skinęła głową.
— A ja — wymówiła niespodziewanie panna Jadzia, która dotychczas w milczeniu przysłuchiwała się tej rozmowie — gwarantuję wam, że o ile przyczynicie się do ocalenia mego nieszczęśliwego narzeczonego, Korskiego, nietylko z tych dokumentów nie uczynię najmniejszego użytku, ale postaram się nawet, by została powiększona przyobiecana wam suma!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.