Wyspa tajemnicza/XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juljusz Verne
Tytuł Wyspa tajemnicza
Podtytuł Z 19 ilustracjami i okładką F. Férrat’a
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1929
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Joanna Belejowska
Tytuł orygin. L’Île mystérieuse
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIII.

Co znaleziono na Topie. — Sporządzenie łuków i strzał. — Cegielnia. — Piec garncarski. — Naczynia kuchenne. — Bylica. — Krzyż Południa. — Ważne spostrzeżenie astronomiczne.

— Od czego dziś zaczniemy, panie Cyrusie? — zapylał Penkroff nazajutrz z rana.
— Od początku — odpowiedział Smith.
Rzeczywiście musieli zaczynać od początku, gdyż nie posiadali nawet narzędzi, potrzebnych do niezbędnej pracy, a nie znajdowali się w tak korzystnych warunkach jak przyroda, która, mając czas przed sobą, śpieszyć się i wysilać nie potrzebuje! Ich żelazo i stal jeszcze pod postacią rudy leżały w ziemi, garnki były dotąd tylko niewyrobioną gliną, suknie i bielizna pozostawały do tej chwili w pierwotnym swym stanie, t. j. na grzbietach muflonów lub w łodygach roślin włóknistych.
— Zaczniemy od początku — powiedział Cyrus Smith.
Otóż tym początkiem miało być zbudowanie przyrządu, w którymby można przetwarzać materjały surowe. Wiemy już, jak ważną rolę gra ogień we wszystkich podobnych przemianach. Otóż materjały opałowe, jak drzewo lub węgiel, były już gotowe, ale, chcąc je zużytkować, trzeba było zbudować piec odpowiedni.
— Naco nam się przyda piec taki? — zapytał Penkroff.
— Do wyrabiania garnków i misek — odpowiedział inżynier.
— A z czegóż ten piec zbudujemy?
— Z cegieł.
— A cegły?
— Z gliny. Ale czas nam w drogę, towarzysze. Aby uniknąć trudów przenoszenia materjałów surowych, założymy nasz warsztat tam, gdzie będziemy je mieli pod ręką. Nab zabierze zapasy śpiżarniane, a do upieczenia ich nie zabraknie nam ognia.
— Tak — odpowiedział reporter — ale kto wie, czy z powodu braku myśliwskiej broni nie zabraknie nam żywności.
— Ach! gdybyśmy mieli choć jeden nóż! — zawołał marynarz.
— Cóżbyś z nim zrobił? — zapytał Cyrus.
— W mgnieniu oka zrobiłbym łuk i strzały, a w takim razie z pewnością nie zabrakłoby nam zwierzyny.
— Tak; nóż... — rzekł jakby do siebie inżynier i przypadkiem spojrzał na Topa, biegnącego nad brzegiem, a w oczach jego zabłysła radość.
— Top, do nogi! — zawołał.
Posłuszne zwierzę przybiegło do pana. Cyrus pogłaskał je, zdjął z szyji obrożę i rozłamał ją, mówiąc:
— Oto są dwa noże, Penkroffie!
Marynarz odpowiedział mu podwójnym okrzykiem radości. Obroża Topa była płaska jak klinga noża i wyrobiona z hartowanej stali: trzeba więc było tylko każdy kawałek zaostrzyć z jednej strony na piaskowcu, a że wpobliżu znajdowały się takie skały, więc w dwie godziny później koloniści posiadali już dwa ostre noże w mocnej, drewnianej obsadzie.
Wyrobienie tego pierwszego narzędzia uważano sobie za triumf prawdziwy, ale też rzeczywiście dla naszych kolonistów była to zdobycz nader szacowna i przybywająca wporę.
Koloniści stanęli wreszcie na miejscu, obfitującem w glinę tłustą, używaną na cegły i dachówki, a więc taką właśnie, jakiej potrzebowali obecnie.
Nie mając odpowiednich narzędzi, inżynier postanowił wyrabiać cegłę ręcznie. Całe dwa dni poświęcono tej pracy: glina, zmoczona wodą, zmieszana z piaskiem i starannie przerobiona nogami, została podzielona na graniastosłupy równej wielkości. Wprawny robotnik może wyrobić w przeciągu dwunastu godzin do dziesięciu tysięcy cegieł, lecz ceglarze z wyspy Lincolna w przeciągu dwóch dni wyrobili ich zaledwie trzy tysiące. Poukładano je rzędami i pozostawiono tak, dopóki nie wyschną dostatecznie, na co potrzeba było trzech do czterech dni, gdyż bez tego nie możnaby ich wypalać.
Zanim przystąpiono do wypalania cegły, trzeba było przygotować dostateczną ilość drzewa, a praca ta zajęła kolonistom aż dwa dni. Obłamywano gałęzie drzew, rosnących wpobliżu, i zbierano suche, leżące na ziemi. Przy tej sposobności upolowano kilka sztuk zwierzyny, gdyż Penkroff posiadał teraz kilka tuzinów strzał, zakończonych doskonałemi ostrzami. Dostarczył ich Top, zadusiwszy jeżozwierza, którego wartość umieli ocenić koloniści, nie dla mięsa, lecz dla pokrywających go kolców. Powyrywano je natychmiast i poobsadzano je na jednym końcu strzał, na drugim zaś, aby nie zmieniały kierunku w locie, przymocowano po kilka piórek kakatoesów. Reporter i Harbert zostali wkrótce wybornymi łucznikami. Odtąd też spiżarnia w Kominach obficie była zaopatrzona w czworonożną i skrzydlatą zwierzynę, jak kabje, aguty, gołębie, głuszce i wiele innych.
W czasie wycieczek dokoła polanki, na której założyli cegielnię, myśliwi spotkali raz świeże ślady zwierząt, uzbrojonych silnemi pazurami. Cyrus Smith zalecił wszystkim ostrożność, gdyż prawdopodobnie w lesie znajdowały się drapieżne zwierzęta.
W parę dni potem Gedeon Spilett i Harbert spostrzegli rzeczywiście zwierzę, podobne do jaguara. Szczęście, że nie napadło na nich, gdyż prawdopodobnie nie wyszliby z tej walki co najmniej bez ciężkich rań. Dziś musieli kryć się i ustępować, lecz zato, gdy będą już mieli strzelby, o które Penkroff tak się dopominał, wydadzą dzikim zwierzętom zaciętą wojnę i oczyszczą z nich swą wyspę.
Dotąd nie zaprowadzono żadnych ulepszeń w Kominach, gdyż inżynier postanowił wyszukać, a w najgorszym razie zbudować dogodniejsze mieszkanie. Porobiono tam tylko miękkie posłania z mchu i suchych liści, a koloniści, utrudzeni całodzienną pracą, spali wybornie na tych skromnych łożach.
Obliczyli także, ile dni przebywają już na wyspie, i postanowili zapisywać odtąd każdy dzień ubiegły. We środę, dnia piątego kwietnia, upłynęło dni dwanaście, jak wiatr wyrzucił ich na te brzegi.
Jako skutek prac dokonanych, inżynier w dniu 9 kwietnia posiadał już dość znaczną ilość wapna i kilka tysięcy cegieł.
Przystąpiono natychmiast do budowy garncarskiego pieca, gdyż brak garnków i misek ciężko im się czuć dawał.
Na teraz jednak koloniści poprzestali na najprostszych wyrobach garncarskich, w którychby można przyrządzać i spożywać potrawy. Wyrobiono je z gliny, do której Cyrus Smith dodał stosowną ilość piasku i tym sposobem otrzymał wyborną glinę garncarską. Tak więc kuchnia i kredens kolonistów zostały zaopatrzone w garnki, miski, talerze, filiżanki, dzbanki mniejsze i większe i tym podobne rzeczy. Wprawdzie wszystko to było trochę niezgrabne, nieco krzywe, ale pomimo to dla kolonistów tak drogocenne, jakgdyby było wyrobione z najprzedniejszej kaoliny.
Przy tej sposobności Penkroff wyrobił sobie kilka niezgrabnych fajek, które wydały mu się nader pięknemi, i ciężko ubolewał nad tem, że nie ma do nich tytoniu.
— Ba! — powtarzał, pocieszając się, gdy zatęsknił za fajeczką — skoro już mamy tyle rzeczy, to i tytoń mieć będziemy.
Roboty garncarskie trwały do piętnastego kwietnia. Koloniści, zamianowani przez Cyrusa garncarzami, zajmowali się gorliwie garncarstwem, a gdy inżynier zamieni ich na kowali, staną się równie ochoczymi kowalami. Ponieważ jednak nazajutrz wypadała niedziela, a do tego niedziela ta była pierwszym dniem Wielkiejnocy, wszyscy jednozgodnie postanowili dzień ten święcić, powstrzymując się od wszelkiej pracy. Amerykanie nasi byli ludźmi religijnymi, trzymali się ściśle przepisów Biblji, a teraźniejsze ich położenie musiało jeszcze silniej rozwinąć ich miłość dla Stwórcy i ufność w Jego nieograniczone miłosierdzie.
Wieczorem d. 15 kwietnia powrócono do Kominów, by zabrać resztę wyrobów garncarskich. W czasie powrotu zrobiono nader pożyteczne odkrycie: inżynier znalazł roślinę, zastępującą wybornie hubkę. Wiadomo, że to gąbczaste ciało wydaje pewien gatunek grzyba; jest ono nader palne, skoro zostanie stosownie przyrządzone, to jest nasycone prochem, albo też zanurzone w roztworze azotanu lub chlorku potasu. Dotąd nie dostrzeżono na wyspie tego rodzaju grzybów, ani nic ich zastąpić nie mogło. Teraz dopiero Cyrus Smith spotkał rodzaj bylicy, której pokrewnemi są: piołun i estragon. Wyrwał kilka kępek tej rośliny i rzekł, pokazując je marynarzowi:
— Patrz, Penkroffie, to odkrycie zrobi ci zapewne przyjemność.
Penkroff zaczął uważnie przyglądać się roślinie, której liście przykryte były puszkiem.
— Co to takiego, panie Cyrusie? Czyżby Opatrzność obdarzyła nas jakim gatunkiem tytoniu?
— Nie — odpowiedział inżynier — dla uczonych jest to bylica chińska, a dla nas będzie hubką.
Rzeczywiście bylica po wysuszeniu okazała się łatwo zapalną, zwłaszcza, gdy później inżynier nasycił ją azotanem potasu, którego pokłady znajdowały się na wyspie.
Tego wieczora koloniści sutą uraczyli się wieczerzą. Nab ugotował rosół z aguty, szynkę z kabji, przesiąkniętą aromatycznemi ziołami, miazgę rośliny trawiastej „Caladium macrorhizum”, która w strefie podzwrotnikowej przybiera postać drzewa. Ma ona smak doskonały, jest bardzo pożywna i bardzo podobna do sprzedawanego w Anglji tak zwanego portlandzkiego sago. Poniekąd mogła ona zastąpić chleb, na którym zbywało kolonistom wyspy Lincolna.
Po wieczerzy, około godziny ósmej, Cyrus i towarzysze jego wyszli odetchnąć świeżem powietrzem. Wieczór był prześliczny. Było to pięć dni po pełni. Chociaż księżyc nie wszedł jeszcze, niebo srebrzyło się już tem bledziuchnem i słabem światłem, któreby można nazwać brzaskiem księżyca. Na zenicie południowym błyszczały gwiazdozbiory podbiegunowe, a mocniej nad wszystkie jaśniał Krzyż Południa, który już kilka dni temu powitał inżynier, stojąc na szczycie góry Franklina.
Cyrus Smith wpatrywał się przez kilka minut w tę pyszną konstelację, mającą na szczycie i u podstawy dwie gwiazdy pierwszej wielkości, na lewem ramieniu gwiazdę drugiej, a na prawem gwiazdę trzeciej wielkości.
Zamyślił się, a potem rzekł:
— Harbercie, wszak dziś mamy 15 kwietnia?
— Tak, panie Cyrusie.
— A więc, jeżeli się nie mylę, jutro będziemy mieli jeden z tych czterech dni roku, w których czas prawdziwy zgadzać się będzie z czasem średnim, wskazywanym przez zegary, to jest moje dziecię, jutro słońce przejdzie przez południk wtenczas właśnie, gdy zegary wskazywać będą południe. Różnicę może stanowić kilka sekund. Jeżeli więc będzie pogoda, oznaczę prawie dokładnie długość geograficzną wyspy.
— Bez narzędzi, bez sekstansu? — zapytał Gedeon Spilett.
— Tak — odpowiedział inżynier. — Dlatego też, korzystając z tej jasnej nocy, spróbuję, czy mi się nie uda dziś jeszcze oznaczyć szerokości geograficznej wyspy, przez obrachowanie odległości Krzyża Południa od poziomu, to jest bieguna południowego. Wiecie to sami, że nim rozpoczniemy ważniejsze prace w celu osiedlenia się w tym zakątku ziemi, niedosyć nam wiedzieć, że jest wyspą, lecz jeszcze powinniśmy przekonać się, jak można najdokładniej, w jakiej leży odległości, bądźto od lądu amerykańskiego lub australijskiego, bądź też od głównych archipelagów oceanu Spokojnego.
— Rzeczywiście — odezwał się reporter — jeżeli przypadkiem znajdujemy się o setkę mil od zamieszkałego lądu, zamiast o stawianiu domu, wypadnie nam pomyśleć o zbudowaniu statku.
— Dlatego też — odpowiedział Cyrus Smith — spróbujmy dziś jeszcze obrachować szerokość geograficzną wyspy Lincolna, jutro zaś w południe jej geograficzną długość.
Ponieważ Cyrus Smith nie posiadał sekstansu, musiał zastąpić go czem innem. Przy świetle ognia wystrugał dwie małe, płaskie linijki, które w jednym końcu połączył ze sobą tak, że utworzyły rodzaj cyrkla z ruchomemi ramionami. Zamiast sztyfcika do spojenia z sobą linijek, użył twardego kolca akacji, odjętego od gałęzi, przeznaczonej na ogień.

Cyrus, urządziwszy cyrkiel, wrócił na wybrzeże. Ponieważ potrzebował oznaczyć wysokość bieguna nad poziomem wyraźnie zarysowanym, to jest nad poziomem morza, a przylądek Łapy zakrywał mu horyzont od strony południowej, musiał szukać dogodniejszego miejsca. Po odnalezieniu odpowiedniego miejsca, dokonał pomiarów, a obliczenie szczegółowe pozostawił do dnia następnego.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Verne.