Wyroki ławicy sandeckiej 1652—1684/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Sygański
Tytuł Wyroki ławicy sandeckiej 1652—1684
Podtytuł Karta z dziejów dawnego sądownictwa prawa magdeburskiego w Polsce
Pochodzenie Przegląd prawa i administracyi 1917
Data wyd. 1918
Druk Drukarnia Jakubowskiego
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.

18. Andrzej Nidusiak z Tylmanowej, służył za młodu przy wojsku pod chorągwią Cellarego[1], potem był młynarczykiem w Ochotnicy. A skoro jedno i drugie zajęcie sprzykrzyło mu się nareszcie, zaciągnął się do bandy zbójeckiej hetmana Jakóba Saławy. Zasiadał nawet wraz z innymi na ławie oskarżonych w Nowym Sączu 1657, ale tym razem puszczony był na wolność. W niedzielę palmową 21. marca 1660, upiwszy się na gorzałce w Łącku, spotkał po drodze Marcina Kościelnego z Czarnego Potoka[2], przechodzącego obok niego i mruczącego z przekąsem: „Trzeba bić tych żołnierzów, bo to hultaje“. Ubodło to mocno pijanego Nidusiaka, wydobył więc kosturek i uderzył nim płazem Marcina Kościelnego, a kiedy tenże przysunął się bliżej, pchnął go sztyletem w bok lewy i rąbnął szablą, którą ukradł poprzednio. Zadana rana zdawała się być małą i nieznaczną, tymczasem zraniony trzeciego dnia zakończył życie. Za tę zbrodnię i inne przedtem popełnione rozboje ścięto Nidusiaka, mocą wyroku z 15. lutego 1661[3].
19. Jerzy vulgo Jurek Mucha, rodem z Łańcuta, a zamieszkały w Zawadce, wsi miejskiej pod Lewoczą na Spiżu, namówiony przez Pawła Lelucha, z Łabowej, wszedł z nim do spółki zbójeckiej. Ten Paweł Leluch, jak się dowiadujemy z aktów oskarżenia, „był już pierwej podejrzany i siedział na gardło w nawojowskiem państwie“. Z nim to wspólnie Jurek Mucha zastępował ludziom po drogach publicznych, nachodził domy, odzierał ludzi z mienia i bawił się rozbójnictwem. Kiedy rzecz cała na jaw wyszła, okutego w kajdany przywiedziono do Nowego Sącza. Z jego dobrowolnego zeznania, później także na torturach powtórzonego, wynika, że te rozboje popełniali w Piwnicznej[4], Grabowcu, Barcicach i Brzezinach. Między innymi napadli na dom Alberta Kuźmy w Piwnicznej, gdzie jego córce wzięli paciorki ze szyi, pas czarny i drugi pas rzemienny. W Barcicach na polu napotkali jakąś białogłowę, zdjęli z niej suknię zieloną i pobrali wszystko inne, cokolwiek miała w tłumoczku swoim. Kiedy szli przez wodę do Brzezin, ujrzeli pewnego strzelca idącego z ptaszynką. „Leluch kazał mu strzelać do celu, a gdy ten chybił, rzekł mu Leluch: źleś trafił. Naco strzelec: to się poprawię, nabił znowu ptaszynkę, począł do celu mierzyć, wtem Leluch uderzył go obuchem w kark, aż się krwią oblał i padł na głowę, a Leluch zabrał mu ptaszynkę i uszedł krajem lasu“. Pokazało się też, że strzelali do Alberta Kuźmy: „Kiedyśmy strzelali do Kuźmy, mieliśmy czworo strzelby: muszkiet, cieszynkę[5], ptaszynkę[6] i bandolet[7]“. Kiedy indziej znów strzelali do ludzi przez rzekę Poprad. Za te wszystkie, przeciwne przykazaniom Boskim i miłości chrześcijańskiej bezprawia, spotkała uwięzionego Muchę surowa kara. Ćwiertowany na cztery części, a potem powieszony na szubienicy, wyrokiem sądu wójtowskiego ławniczego z dnia 3. października 1661[8].
20. Sławetny Sebastyan Nowacki, mieszczanin i rajca starosandecki, żalił się przed urzędem nowosandeckim na Andrzeja Wozowca alias Wiślickiego z Wiślicy, że mu w nocy 18. grudnia 1661 wykradł parę wołów z obory niezamknionej kłódką[9]. Z tą nocną zdobyczą poszedł naprzód do Kasprzyka z Zawadki i opowiedział mu, skąd woły ma. Ten zaś pocieszał go mówiąc: „Nie frasuj się, znajdziemy kupca“. Skradzione woły zaprowadzili potem do wsi Michalczowej, gdzie je sprzedali zagrodnikowi Stanisławowi Gąsiorowi za 18½ złotych, ale ten Gąsior nie wiedział, żeby kradzione były, tylko Kasprzyk wiedział. Ta sprzedaż jednak zdradziła całą sprawę Wozowca i położyła kres jego dalszym kradzieżom. Dowiedziano się bowiem, że to są woły Nowackiego ze Starego Sącza, więc mu je zwrócono, a winowajcę oddano w ręce sprawiedliwości.
W czasie śledztwa pytany pilnie, a potem na torturach rozciągany i przypiekany, Wozowiec przyznał się do rozmaitych kradzieży. I tak w Stadłach ukradł krowę Gnatowi, a sprzedał ją jako swą własną w Czchowie za 10 złotych 15 groszy, lecz właściciel rozpoznał swą krowę, więc ją odebrał, sprawcę zaś kradzieży przyprowadzono na łańcuchu do Stadeł, gdzie przez trzy dni za szyję zamkniony przesiedział. Uciekł wreszcie stamtąd wraz z łańcuchem do Brzeznej i tu go młynarz z łańcucha odemknął. Prócz tego zeznał, że służąc u młynarki w Rogach, otrzymał od niej 18 złotych na wieprze, ale on nie poszedł na kupno, lecz pił w karczmie i kilka złotych przepił z tej sumy. Dalej, nocując w Strugach przez dwie nocy w stodole u chłopa, wziął dwie poduszki, co na nich czeladź legała. Sprzedał je za marnych 12 groszy i pół kwarty gorzałki. W Krzywianach na Węgrzech pracował u Mateusza gazdy przez siedm tygodni, a że mu zato nie zapłacił, ukradł mu osiodłanego konia, na którym do Moszczenicy przyjechał. Trzymał tego konia wójt aż do Zielonych Świątek, a potem sprzedał go karczmarzowi za złotych 23. W służbie u pana Olbrachta Kisielowskiego brał z pola pańskiego snopy z kóp, wziął też panu swemu słodu 10 miarek. Na wiosnę wziął parę wołów panu Strońskiemu w Brzeznej i sprzedał je kupcom pod Wieliczką. Nakoniec w Kurowie i Trzetrzewinie brał chusty ze skrzynki i płótno konopne. Wyrokiem sądu z dnia 5. stycznia 1662 powieszony zato na szubienicy[10].
21. W marcu 1662 stanęli przed sądem wójtowskim ławniczym czterej złoczyńcy: Ferens, syn Dymitra rusinka, krawca ze wsi Piotrowej z Zabieszczadu in partibus Ungariae, Krzysztof Gądek z Lipnicy, Piotr Zagórski z Tymowej i Kazimierz Dębowski z Biskupic od Czchowa. Byli to ludzie dobrze obznajomieni ze światem, a nawet służba wojskowa nie była im obcą. Wszak Dębowski służył przedtem w rajtaryi[11], Zagórski pod chorągwią pana Jordana, Ferens zaś pod chorągwią pana Reskalego stali w obozie pod Tyńcem 1656 i mieli bliższą ze sobą znajomość. W ostatnim czasie Zagórski pozostawał w służbie dworskiej u pana Marcina Zawadzkiego w Porębie. A ponieważ mu pan jego zasłużonego[12] nie wypłacił“, przeto powziął ku niemu nienawiść i zapłonął zemstą, „ale nie kazał zabijać pana, tylko związać i zabrać wszystko“. W tym celu namówił sobie drugich towarzyszy, a między nimi: Ferensa, Gądka i Dębowskiego. Dali sobie hasło, że się zejdą do potoka pod Januszową, a stamtąd na znak strzału wyruszą do dworu pana Zawadzkiego. Jakoż w istocie pod wodzą Zagórskiego, który im kazał za sobą iść i dodawał otuchy: „nie bójcie się nikogo, bo tam w lesie sam dwór daleko od wsi“, dotarli do swej mety. Pod pozorem, że proszą o obrok dla koni pana Strońskiego, zakołatali do bramy, a skoro stróż otworzył drzwi, jedni poszli wprost do izby pana Marcina Zawadzkiego, który już leżał, a drudzy stali na straży i pilnowali przy drzwiach — wtem Dębowski rzucił się na pana Zawadzkiego i zabił go kijem. Potem zabrali się do rabunku i chwytali wszystko, co się tylko dało: wilczurę nieboszczyka, kontusz, suknie, bandolet, pieniądze, między którymi były także czerwone złote czyli dukaty.
Pokazało się jednak, jużto z ich dobrowolnego, jużto na torturach wymuszonego zeznania, że ci winowajcy popełniali jeszcze inne rozboje oraz napadali na szlacheckie i nieszlacheckie domy po różnych miejscach. Między innymi Zagórski zeznał: „w jesieni 1661 wyrabowaliśmy pana Mikołaja Kempińskiego i żyda w Niećwi“ (koło Lipnicy). Nie zataił również Dębowski tego, że „zabił chłopa nad Brzozową, a przed pięciu laty ukradł wołu panu Michalczowskiemu w Rożnowie“. Spotkała ich zato, jak zwykle w podobnych wypadkach, surowa kara. Mocą wyroku z dnia 21. marca 1662, Ferens z Piotrowej i Krzysztof Gądek byli żywcem ćwiertowani na cztery części, a potem powieszeni na szubienicy. Dnia 28 marca 1662 zapadł wyrok na Piotra Zagórskiego: ma być ćwiertowany na cztery części, a głowa jego zatknięta na włóczni. Nakoniec 3. kwietnia 1662 Kazimierz Dębowski za zabójstwo Marcina Zawadzkiego skazany na powieszenie żywcem za żebro na żelaznym haku[13].
22. Pan Stanisław ze Żmigrodu Stadnicki[14] właściciel części Kruźlowej, pojmawszy i odstawiwszy Jana Wrzecionka do Nowego Sącza, tak swe żale zawodził: „Mnie wielce łaskawy panie wójcie z radnymi kolegami! Nie jest to ukryta od wiadomości rzecz, jako niedawnego czasu t. j. w nocy 5. października 1662, zbójcy wszedłszy do górnego mieszkania mego dworu w Kruźlowej, nie tylko wszystkie dostatki moje wybrali, ale też i mnie samego, gdybym nie był uszedł, byliby wprzód męczyli a potem zabili. Ponieważ tej zbrodni głównego sprawcę, Jana Wrzecionka młynarza z Kruźlowej, do rąk moich dostałem, dlatego przeciwko niemu tę moją skargę przedkładam i proszę o sprawiedliwość z niego“. Z dalszego sądowego śledztwa pokazało się, że młynarz Grzegorz Wojakowicz z Kruźlowej z synem swoim Jakóbem, przez trzy tygodnie namawiali Jana Wrzecionka, „żeby im pokazał sposób, jakoby przystąpić do wyrabowania jegomości pana Stadnickiego w Kruźlowej“. Odpowiedział im Wrzecionko, że najlepiej przez górę, ale trzeba drabiny. Przystawili tedy drabinę do dworu pana Stadnickiego i weszli do wnętrza mieszkania wraz z innymi zbójcami, których w lesie zdybali. Tu zrabowali złoto, srebro, klejnoty, szaty i inne rzeczy. Przy tym rabunku zdarzyła się niepocieszna przygoda: „Jakób młynarczyk, znalazłszy ładunki, natkał ich w zanadrze. Potem zaciął siekierką worek strzelniczego prochu, który wisiał na ścianie, a że miał w drugiej ręce zapaloną pochodnię, proch padł na pochodnię i zapalił się, a tegoż Jakóba tak bardzo opalił i suknię na nim do szczętu przepalił, że go w kaftan pański łosi[15] uwinęli i do ojca jego, Grzegorza Wojakowicza, zanieśli“. Sąd rozważywszy, że Jan Wrzecionko już trzy lub cztery tygodnie przedtem wiedział dobrze o przyszłym napadzie i zrabowaniu dworu pana Stadnickiego, a przecież nic panu swemu o tem nie doniósł, skazał go na ćwiertowanie żywcem na cztery części, mocą dekretu z 15. grudnia 1662[16].
23. Znacznie później udało się panu Stanisławowi Stadnickiemu pojmać i oddać w ręce sprawiedliwości innych jeszcze wspólników, którym rabowanie jego dworu w Kruźlowej wcale nie tajnem było. Pierwszy z nich, Grzegorz Wojakowicz, ponieważ dobrze wiedział o zbrodniczych zamiarach Jana Wrzecionka i syna swego, Jakóba Wojakowicza, a jednak nic o tem panu Stadnickiemu nie doniósł, wyrokiem sądu z dnia 18 marca 1664 skarany ucięciem głowy na miejscu tracenia. Drugi zaś, Filip Wrzecionko, brat rodzony straconego poprzednio Jana Wrzecionka, ponieważ z tymi zbójcami przestawał i wiedział o tem, że się zmówili na dwór pański w Kruźlowej, a przecież pana nie ostrzegł, otrzymał 30 plag na Biskupiem[17], mocą wyroku z 1. kwietnia 1664[18].





  1. Jan Paweł Cellari, generał major królewskich wojsk, figuruje jako świadek przy jednym ślubie w kościele Maryackim w Krakowie 21. sierpnia 1663.
  2. Dziedzictwo podówczas pani Zofii Kuczkowskiej, imieniem której pan Samuel Michalczowski odstawił Nidusiaka do Nowego Sącza, z powodu zabicia Marcina Kościelnego.
  3. Str. 97, 148.
  4. Miasteczko Piwniczna, podobnie jak i Nowy Sącz, należała z innemi 18 wsiami do dóbr królewskich w powiecie sandeckim.
  5. Strzelba wyrobów cieszyńskich, inkrustowana kością słoniową.
  6. Strzelba małego kalibru.
  7. Krótki karabinek.
  8. Str. 149—160.
  9. Treściwy wierszyk, umieszczony na jednym drzeworycie z XVI. wieku, po dziś dzień jeszcze ma wielkie i praktyczne znaczenie swoje:

    Furibus arcendis prodest custodia rerum,
    Claude domum, firma clausa sit arca tibi.

  10. Str. 160—167.
  11. Miles cataphractus, vulgo kiryśnik, rajtar, pancerny. Rajtarowie uzbrojeni w przyłbicę, pancerz, obojczyk, zarękawie, czekan, szablę, dwa pistolety i rusznicę, ukazali się w Polsce za króla Stefana Batorego 1579, skasowani 1717.
  12. Słusznie zatem wołał „Synod klechów podgórskich“, z powodu niewypłacania pensyi w terminie i przetrzymywania jej bardzo długo nieraz:

    Jeśli chowasz robotnika,
    Niechże z ciebie ma płatnika
    Niezwłocznego, bo on sobie
    Zdrowie trapi, robiąc tobie,
    By nie żądał pomsty na cię,
    Przed Bogiem obacz się bracie.

    Synod klechów podgórskich, dla nieustawiczności porządku między nimi w Krakowie złożony i uczyniony roku 1607. Wiszniewski: Hist. lit. pol. T. VII. str. 161.

  13. Str. 168—191.
  14. Stanisław Stadnicki, zwany dyabełek, syn głośnego Stanisława ze Żmigrodu (łańcuckiego dyabła), w r. 1626 sprzedał połowę a zaraz w dwa lata później i całą resztę dóbr łańcuckich Stanisławowi Lubomirskiemu, wojewodzie ruskiemu. Po sprzedaniu Łańcuta przeniósł się do Dąbrówki w powiecie sanockim. (Wł. Łoziński: Prawem i Lewem. T. II. str. 525. Lwów 1913). W roku 1633 nabył w Sandeckiem Kruźlową i Starąwieś od Stan. Lubomirskiego (Morawski: Aryanie Polscy str. 219).
  15. Ze skóry łosia, bardzo modny u wielu panów w XVII. wieku.
  16. Str. 192—202.
  17. Cały obszerny plac, na którym dziś w Nowym Sączu znajduje się więzienny gmach (dawny klasztor OO. Pijarów), nazywano dawniej Biskupiem dlatego, że tam aż do końca XVI wieku stał dwór biskupów krakowskich. Hist. Now. Sącza T. III. str. 28. O Pijarach w Nowym Sączu (1733—1786) zob. tamże str. 151—157.
  18. Str. 239—251.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Sygański.