Żal mi was, czasy rozkosznej młodości,
Nikt jej nie widział tak rozpustnie złotą,
Aż się wsunąłem poza próg starości,
Kradnącej wszystko, co było pieszczotą.
Jam jej nie przebył konno ni piechotą —
A jak?... Niestety! Wśród szaleństw bezmiaru
Na lekkich skrzydłach wionęła — i oto
Żadnego nawet nie rzuciła daru.
Pierzchła — i dzisiaj wiodę żywot marny,
Z lichym rozsądkiem, biedoklep bez statku,
Smutny, zawiodły, jako Maur czarny,
Nie płacąc z renty żadnego podatku.
Najmniej — jest mojem!... Lecz w każdym wypadku —
Chyba nie chciałbym ująć prawdy w ręce —
Szczerze wam powiem: mego niedostatku
Przyczyną było: brak szczęścia — nic więcéj!
Gdyby... Hej! gdyby, mój ty dobry Boże,
Wstrętne mi nauk nie były mozoły,
Złym obyczajom nałożył obrożę:
Miałbym posłanie miękkie, dom wesoły — —
Ba! kiedym drapnął co chyżej ze szkoły,
Jak brzydki dzieciak, gdy się czegoś zlęknie.
Pisząc to, serce rwie mi się na poły
I w piersi biednej o mało nie pęknie.