Wspomnienia o Sokratesie (tłum. Emilian Konopczyński)/Księga pierwsza

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ksenofont
Tytuł Wspomnienia o Sokratesie
Redaktor Henryk Struve
Data wyd. 1896
Druk A. Gins
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Emilian Konopczyński
Tytuł orygin. Απομνημονεύματα
Źródło skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
KSIĘGA I.

ROZDZIAŁ I.
Ksenofont odpiera zarzut, jakoby Sokrates miał nie uznawać religii, panującej w kraju, i wprowadzać inną nową.


Nieraz ze zdumieniem stawiałem sobie pytanie, za pomocą jakichto dowodów oskarżyciele Sokratesa przekonali Ateńczyków, że wobec państwa winien jest on śmierci. Oskarżenie bowiem przeciwko niemu brzmiało tak mniej więcej: „Sokrates jest przestępcą, ponieważ nie oddaje należnej czci bogom, uznawanym przez państwo, i wprowadza natomiast inne nowe bóstwa; dalej jest przestępcą i z tego powodu, że wywiera zgubny wpływ na młodzież.“
Otóż przedewszystkiem rozpatrzmy, jaki dowód przytaczano na to, że Sokrates nie oddaje należnej czci bogom, uznawanym przez państwo! Wszak było wiadomo, że często składał ofiary zarówno w domu, jak i na publicznych miejskich ołtarzach, i nie było tajemnicą dla nikogo, że radził się wróżb; wielki bowiem rozgłos miały własne słowa Sokratesa, że bóstwo daje mu swe objawienia, i z tegoto właśnie, jak mi się zdaje, powodu, obwiniano go najwięcej o wprowadzanie bóstw nowych. Tymczasem nie wprowadzał on nic takiego, coby różniło go od reszty współobywateli, wierzących w wróżby i odgadujących przyszłość z lotu ptaków, głosów proroczych, niespodzianych zjawisk i ofiar: jak ci ostatni przypuszczają, że nie ptaki, ani nawet przypadkowo napotkane osoby posiadają znajomość tego, co może przynieść pożytek ludziom, radzącym się wróżb, lecz że tylko za ich pośrednictwem bogowie objawiają swą wolę, tak samo sądził i Sokrates. Większość jednak ludzi zwykle wyraża się w ten sposób, że ich odwodzą lub pobudzają do działania ptaki i spotkania przypadkowe; Sokrates zaś, zgodnie ze swoim przekonaniem, twierdził, że bóstwo daje mu wskazówki. Dlatego też wielu swoim uczniom w jednych przedsięwzięciach radził dążyć do ich urzeczywistnienia, od innych zaś ich odwodził, będąc przekonany, że tak mu bóstwo wskazuje, i te jego rady dla ludzi im powolnych były pożyteczne, nie słuchający zaś tych rad gorzko potem żałowali. Któż zresztą nie zgodzi się z tem, że Sokrates nie chciał wydać się słuchaczom swoim ani głupim, ani chełpliwym? A wydałby się niewątpliwie jednym i drugim, gdyby, podając swe myśli za objawienie bogów, okazał się następnie kłamcą. Widoczną jest więc rzeczą, że Sokrates nie czyniłby przepowiedni, gdyby nie był przekonany, że powie prawdę. Pod tym zaś względem komu więcej można wierzyć, jeżeli nie bóstwu? Wierząc zaś bogom, jakże nie miał Sokrates uznawać ich istnienia?
Przytem względem przyjaciół swych trzymał się on jeszcze takiego sposobu postępowania: sprawy nieodzowne radził im tak wykonywać, jak mogłyby być wykonane najlepiej wedle ich rozumienia; lecz odnośnie do spraw, których rezultat był niewiadomy, odsyłał do wyroczni z zapytaniem, czy należy je przedsiębrać. Tak np., podług jego zdania, dla tych, co zamierzają dobrze zarządzać domem lub państwem, niezbędne są jeszcze wróżby; bo, chociaż podzielał zdanie, że człowiek może własnym rozumem przyswajać sobie wiadomości potrzebne dla zostania dobrym cieślą, kowalem, rolnikiem lub znawcą prac tego rodzaju, także rachmistrzem, gospodarzem, wodzem lub rządcą ludzi, to sądził jednak, że część najważniejszą w tych sprawach bogowie zostawiają sobie i nic z tego nie jest wiadomo ludziom. Wszak nie jest wiadomo temu, co dobrze obsiał swe pole, kto będzie zbierał z niego plony, ani temu, kto piękne domostwo sobie zbudował, komu służyć będzie ono za mieszkanie; również nie wie wódz, czy dowództwo jego jest pożyteczne, ani mąż stanu, czy jego przewodnictwo w państwie przynosi pożytek; także i ten, co żeni się z piękną kobietą, żeby mieć w niej uprzyjemnienie życia, — czy nie dozna przez nią raczej zmartwienia; wreszcie nie wie i ten, co wszedł w związki pokrewieństwa z ludźmi, mającymi znaczenie w kraju, czy nie będzie z ich powodu pozbawiony ojczyzny. O wszystkich zaś, którzy mniemają, że podobnego rodzaju sprawy nie zależą od bóstwa, tylko od ludzkiego rozsądku, wyrażał się, jak o ludziach chorych na umyśle; za takich uważał również ludzi, zasięgających rady u wyroczni w tem wszystkiem, czego poznanie i rozstrzygnięcie bogowie ludziom pozostawili; tak np. byłoby niedorzecznem, gdyby ktoś pytał się wyroczni, czy lepiej jest wziąć z sobą na wóz człowieka, co umie nim kierować, czy też wcale nie znającego się na tem; lub też, czy lepiej wziąć na okręt umiejącego sterować nim, czy też takiego, który nie posiada wcale znajomości tej sztuki; dalej, zdaniem Sokratesa, nierozumnymi są i ci, którzy pragną dowiedzieć się za pośrednictwem wyroczni o tem, o czem wiedzieć można za pomocą wyliczeń, mierzenia lub ważenia: wszyscy też, którzy o podobnych sprawach chcą zasięgnąć rady u bogów, wykraczają, według jego zdania, przeciwko prawom boskim. Tego bowiem, — mawiał on — co bogowie pozwolili ludziom wykonywać przy pomocy własnych nabytków naukowych, należy się uczyć; o tem zaś, co dla ludzi do zbadania jest niemożliwem, należy starać się dowiedzieć od bogów za pośrednictwem wróżb, gdyż bogowie objawiają to ludziom, których darzą swą łaską.
Sokrates był przytem zawsze na oczach wszystkich: wczesnym bowiem rankiem uczęszczał do miejsc przechadzek publicznych i do szkół gimnastycznych; w godzinach przedpołudniowych można go było widzieć na rynku, a i przez resztę dnia był zawsze tam, gdzie spodziewał się znaleźć wśród największej liczby osób. Po większej części mówił sam, a wszyscy, którzy chcieli, mogli go słuchać. Lecz nikt nigdy nie widział, żeby Sokrates robił lub mówił cokolwiek bezbożnego albo grzesznego. Nie rozprawiał na podobieństwo większej części pozostałych filozofów o naturze świata; nie dociekał, jakim sposobem powstało to, co filozofowie światem nazywają, i na mocy jakich praw natury powstają zjawiska niebieskie. Przeciwnie, wykazywał on nierozum tych, którzy łamią sobie głowę nad takiemi pytaniami. Starał się przytem wyjaśnić sobie tę przedewszystkiem wątpliwość, czy filozofowie ci przystępują do badań tego rodzaju w mniemaniu, że posiadają dostateczną już znajomość spraw ludzkich, czy też wogóle uważają za rzecz godziwą lekceważenie spraw ludzkich, a roztrząsanie boskich. Dziwił się, jak mogą oni tego nie wiedzieć, że ludzie nie są w stanie wyjaśnić sobie tych kwestyj, gdyż ci nawet, którzy najwięcej się chełpią z umiejętności rozprawiania o nich, nie są zgodni z sobą, lecz zachowują się względem siebie, jak ludzie, niespełna posiadający rozum. Podobnie bowiem, jak między szaleńcami — jedni nawet niebezpieczeństwa wcale się nie boją, drudzy, przeciwnie, drżą i przed tem, co wcale strasznem nie jest; — dla jednych nie wydaje się nieprzyzwoitem mówić lub robić cokolwiek nawet wśród tłumu; inni sądzą przeciwnie, że zgoła nie powinni pokazywać się między ludźmi; — jedni nie oddają czci należnej ani świątyni, ani ołtarzowi, ani żadnej z rzeczy boskich, inni zaś czczą pierwszy lepszy kamień, drzewo lub zwierzę: — tak samo i tym, którzy dociekają natury wszech rzeczy, — jednym wydaje się cały ten świat jednością[1], drugim zaś czemś nieskończonem co do liczby[2]; — jedni sądzą, że wszystko jest w ruchu[3], drudzy zaś, że nic nigdy poruszyć się nie może[4]; — jedni, że wszystko rodzi się i zamiera[5], drudzy zaś, że nie ma żadnego powstawania, ani też zagłady[6].
Następnie miał zwyczaj Sokrates roztrząsać odnośnie do tych filozofów i takie pytanie, czy podobnie jak ci, co starają się posiąść znajomość spraw ludzkich, przeświadczeni są o możności stosowania w praktyce wszystkiego, czego się nauczą, dla pożytku zarówno własnego, jak i kogobądź innego z ludzi: — również i zajmujący się badaniem spraw boskich mniemają, że, poznawszy prawa, na mocy których rzecz każda powstaje, będą w stanie ją stworzyć, np. wiatry, wodę, pory roku i wszystko, co im jest potrzebne; czy też wcale nadziei tej nie żywią, a sama i znajomość sposobu powstawania każdej z tych rzeczy już im wystarcza?
Tak odzywał się Sokrates o ludziach, zajmujących się tego rodzaju kwestyami, sam zaś zawsze, jak tylko nadarzyła się ku temu sposobność, rozprawiał o sprawach ludzkich, rozważając, na czem zasadza się pobożność i brak jej, piękno i brzydota, sprawiedliwość i niesprawiedliwość, roztropność i szaleństwo, męstwo i bojaźń, dalej, coto jest państwo, i kto jest biegły w sprawach jego, co jest panowanie i nad ludźmi i kto jest do tego zdolnym. Rozbierał on także inne podobne kwestye i był zdania, że ludzie, rozumiejący się na nich, są pod każdym względem doskonałymi, nie umiejący zaś zdać sobie z nich sprawy słusznie mogą być nazwani istotami z duszą niewolniczą.
Że sędziowie mylny wydali wyrok o Sokratesie wskutek tych jego przekonań, które nie były powszechnie znane, dziwić się wcale nie można; lecz czy nie jest dziwnem, że nie wzięli pod uwagę tego, co było znane całemu światu? Wszak było wiadomo, że zostawszy członkiem rady[7] i złożywszy przepisaną dla tego urzędu przysięgę, której jeden punkt brzmiał, iż zgodnie z prawem urząd swój sprawować będzie, Sokrates nie chciał, jako przewodniczący w zgromadzeniu narodowem, pomimo sarkania ludu i gróźb wielu wpływowych osobistości, zezwolić na głosowanie, gdy naród wbrew prawu nastawał na to, aby od razu za jednem głosowaniem skazać na śmierć Trasylla, Erasinita i wszystkich ich towarzyszów[8] Przeciwnie, stawiał on wyżej wierność przysiędze, niż schlebianie Indowi wbrew sprawiedliwości i uchronienie siebie od gróźb. Był bowiem przekonany, że bogowie mają pieczę nad ludźmi nie w ten jednak sposób, jak większość ludzi, która mniema, że jedne rzeczy są wiadome bogom, inne zaś nie. Sokrates sądził przeciwnie, że bogowie wiedzą o wszystkiem, i o tem, co się mówi i czyni, i o tem, co się w ukryciu zamyśla, że wszędzie są obecni i dają ludziom swe objawienia we wszystkich ludzkich sprawach.
Dziwnem jest więc dla mnie, jakim sposobem Ateńczycy dali się przekonać, że Sokrates nie ma zdrowego pojęcia o bogach — on, który ani słowem, ani czynem nigdy nic bezbożnego nie popełnił, lecz przeciwnie tak mówił i postępował, jak mówiłby i działałby człowiek, który jest w najwyższym stopniu pobożny i za takiego jest uważany.


ROZDZIAŁ II.
Ksenofont odpiera zarzut, jakoby Sokrates miał zły wpływ na młodzież i dowodzi, że przeciwnie był on dla nich wzorem cnót wszelkich.

Dziwnem mi się także wydaje, że niektórzy dali wiarę temu. jakoby Sokrates psuł młodzież; przecież on, — żeby nie powtarzać już tego, co poprzednio powiedziano, — przewyższał wszystkich ludzi naprzód umiejętnością panowania nad swemi chuciami i nad swym żołądkiem, a następnie wytrzymałością na zimno, upał i wszelkiego rodzaju trudy. Prócz tego tak był przyzwyczajony do umiarkowanych potrzeb, że chociaż mienie jego było bardzo małe[9], uważał je za zupełnie dostateczne dla siebie. Jakże więc mógł Sokrates, odznaczając się sam takimi przymiotami, prowadzić innych do bezbożności, gwałcenia praw, łakomstwa, niewstrzemięźliwości, lub niewytrzymałości w pracy? Przeciwnie, wykorzenił on u wielu te wady, obudziwszy w nich dążność do cnoty i nadzieję zostania ludźmi wszechstronnie doskonałymi, jeżeli tylko będą panowali nad sobą. Zresztą nigdy Sokrates nie podawał się za nauczyciela tych rzeczy; lecz już przez to samo, że przymioty jego znane były powszechnie, wzbudzał w słuchaczach swoich nadzieję, że naśladując go, staną się do niego podobnymi.
Przytem nietylko sam nie zaniedbywał ciała, lecz nie pochwalał także tych, którzy je zaniedbują. Ganił wprawdzie, gdy ktoś, nadmiernie jedząc, z nadmiernym trudem pokarm przetrawiał; lecz zalecał taką ilość pokarmu, jaką się chętnie i z apetytem przyjmuje, należycie przetrawiać; taki bowiem tryb życia, według słów jego, stosowny jest dla naszego zdrowia i nie przeszkadza w dążeniu do udoskonalenia duszy naszej.
Nie był również Sokrates zniewieściałym i nie pragnął wyróżniać się od innych odzieżą, obuwiem lub pod innym jakimkolwiek względem. Nie budził też bynajmniej w słuchaczach żądzy wzbogacenia się: wszelkie bowiem inne żądze w nich poskramiał; lecz, gdy byli żądni nauk jego, żadnej nie wymagał za to zapłaty. Sądził on, że będąc bezinteresownym, zabezpiecza swą wolność; o ludziach zaś, biorących zapłatę za swą naukę, mówił, że sami siebie sprzedają w niewolę, gdyż są zmuszeni rozprawiać z tymi, od których wzięli zapłatę. Dziwił się, że inni, mieniąc się nauczycielami cnoty, wymagają zapłaty i, nie mogąc pojąć, że największą korzyść stanowi pozyskanie dobrego przyjaciela, przejęci są obawą, czy człowiek, który dojdzie do wszechstronnej doskonałości, będzie żywił dla swego największego dobroczyńcy również największą wdzięczność. — Sokrates nigdy nic podobnego nikomu nie obiecywał; był on przekonany, że ci z uczniów, którzy chętnie przyjęli zasady, uznawane przez niego samego za dobre, staną się na całe życie dobrymi przyjaciółmi zarówno względem niego, jak i względem siebie samych nawzajem. Jak więc taki człowiek mógłby mieć zły wpływ na młodzież? Chyba, że zachęcanie do cnoty jest to samo, co prowadzenie do złego!
— Świadczę się jednak bogiem, — powiedział oskarżyciel, — że Sokrates pobudzał swych uczniów do lekceważenia praw istniejących, utrzymując, iż niedorzeczną jest rzeczą rządców kraju wybierać przez głosowanie, skoro nikt nie chce korzystać z usług ludzi, w ten sposób wybranych, przy sterowaniu okrętem, budowie domu, grze na flecie lub innych podobnych zajęciach, przy których wszelako popełniane omyłki mniej szkody wyrządzają, niż omyłki w sprawach państwowych. Takieto mowy zachęcają młodzież do lekceważenia istniejących urządzeń państwowych i czynią ją skłonną do gwałtów.
Co do mnie, sądzę, że ci, którzy ćwiczą swój rozum i uważają się za zdolnych uczyć swych współobywateli rzeczy pożytecznych, bynajmniej nie są skłonni do gwałtów, wiedząc, że gwałt pociąga za sobą nieprzyjaźń i niebezpieczeństwa, gdy tymczasem drogą przekonania osiąga się to samo bez niebezpieczeństw i wśród życzliwości innych. Ci bowiem, którzy ulegają przemocy, czując się poszkodowanymi, pałają nienawiścią; ci zaś, na których oddziaływa się drogą przekonania, przejęci są miłością, jak ludzie obdarzeni dobrodziejstwy. Odddziaływać więc na innych środkami gwałtownymi nie jest bynajmniej właściwością ludzi, starających się ćwiczyć swój rozum, lecz tych, którzy wspierają się na brutalnej bezrozumnej sile. Przytem człowiek, dopuszczający się gwałtu, potrzebuje wielu sprzymierzeńców; ten zaś, co umie oddziaływać na przekonania cudze, nie potrzebuje ich wcale; będąc nawet sam jeden, może się jeszcze uwiązać za zdolnego trafić do przekonania innych. Takim ludziom bynajmniej nie przychodzi do głowy zabić kogo; któż bowiem przekładałby pozbawienie życia bliźniego nad zjednanie go sobie i korzystanie z usług jego za życia?
— Jednakże — powiedział dalej oskarżyciel — Krytyasz[10] i Alcybiades[11], którzy byli uczniami Sokratesa, wyrządzili bardzo wiele złego swej ojczyźnie. Krytyasz bowiem odznaczał się ze wszystkich oligarchów największą chciwością i gwałtownością, Alcybiades zaś ze wszystkich demokratów najmniejszem umiarkowaniem i największem zuchwalstwem.
Co do mnie, nie będę bronił, że nie wyrządzili oni jakiej szkody państw u: opowiem tylko, jakiego to rodzaju stosunki ich były z Sokratesem. Przewyższali oni, jak wiadomo, wszystkich Ateńczyków żądzą odznaczenia się; chcieli, aby wszystko przez nich się robiło i żeby sławą swą zaćmili wszystkich. Z drugiej jednak strony wiedzieli, że bardzo skromne środki wystarczały zupełnie Sokratesowi do życia, że powstrzymywał się on jak najwięcej od wszelkiego rodzaju uciech, ludźmi zaś, rozprawiającymi z nim. kierował w rozmowach podług woli swojej. Czy może zaś kto twierdzić na pewno, że Krytyasz i Alcybiades, którzy patrzeli na to i odznaczali się charakterem, jaki już wyżej był wskazany, w tym celu szukali bliższych stosunków z Sokratesem, że pragnęli przyswoić sobie tryb życia i umiarkowanie jego, czy też dla tego, że mieli nadzieję przez obcowanie z nim nabycia jak największej zręczności w mówieniu i działaniu? Ja bowiem sądzę, że gdyby bóg zostawił do ich woli — albo przeżyć całe swe życie tak, jak żył Sokrates, a czego sami byli świadkami, lub też umrzeć, wybraliby raczej to ostatnie. Widocznem zaś to jest z ich czynów; jak tylko bowiem poczuli swą wyższość nad towarzyszami, zaraz porzucili Sokratesa i zajęli się sprawami publicznemi, gwoli których i zbliżyli się do niego.
Należało zatem Sokratesowi — może ktoś na to powiedzieć — wprzód uczniów swoich nauczyć być rozsądnymi, a dopiero potem uczyć ich sztuki kierowania sprawami państwa. — Nie przeczę tem u bynajmniej; widzę jednak, że wszyscy nauczyciele pokazują swym uczniom na sobie, jak sami w praktyce wykonywają to, czego uczą, i prócz tego słowem oddziaływają na nich. Sokrates także, o ile wiem, starał się pokazać uczniom swoim człowiekiem wszechstronnie doskonałym i rozprawiał bardzo pięknie z nimi o cnocie i innych przedmiotach, tyczących się ludzi. Wiem także, że i obaj wymienieni wyżej mężowie, dopóki obcowali z Sokratesem, byli pełni umiarkowania, nie z obawy chłosty lub innej kary ze strony Sokratesa, ale dla tego, że uważali postępowanie takie za najlepsze.
Może wielu z tych, którzy siebie za filozofów uważają, powiedzą, że nigdy człowiek prawy nie stanie się złym, ani umiarkowany zuchwałym, że nigdy wogóle nie okaże się nieukiem człowiek, który przez naukę przyswoił sobie to, czego nauczyć się można, Ja jednak nie podzielam tego zdania: wiem bowiem, że, jak niezdatnymi do robót ręcznych są ci, którzy nie ćwiczą swych sił fizycznych, tak samo nie zdolni są do umysłowych zajęć ludzie, którzy swej duszy nie kształcą; nie są bowiem w stanie wykonać, co potrzeba, ani powstrzymać się od tego, czego unikać należy. Stąd też ojcowie nie pozwalają swym synom, chociażby byli rozsądni, obcować ze złymi ludźmi, w tem przekonaniu, że obcowanie z dobrymi jest szkołą cnoty, — ze złymi zaś jej zagładą. — Potwierdza to również jeden z poetów, który tak mówi:
„Z zacnym się łącz tylko, od niego zacności nabędziesz;
Z nędznym stracisz twe zalety i nic nie posiędziesz“;[12]
i drugi który powiada:
„Jednakże szlachetny niekiedy i nędznym się staje,
Choć w innych razach zacnym pozostaje.“[13]. Ja także się z tem zgadzam, gdyż wiem, że i ci, co nie ćwiczą się w wygłaszaniu wierszy miarowych, zapominają je łatwo, i ci, co lekceważą słowa, słyszane od swych nauczycieli, nie zachowują ich w swej pamięci. Jak tylko zaś te pouczające słowa pójdą w niepamięć, odwyka się także od tego usposobienia duszy, dzięki któremu budziła się w nas dążność do umiarkowania. Nic zaś dziwnego, że, odwyknąwszy od tego usposobienia, także o umiarkowaniu zapominamy. Wiadomo również, że ludzie, oddani pijaństwu i nurzający się w rozpuście, mniej zdolni są pamiętać o swych obowiązkach i powstrzymać się od nieprzyzwoitych postępków. Wszak wielu ludzi, dopóki nie owładnie nimi szał miłosny, potrafi oszczędnie używać pieniędzy; lecz, gdy ich miłość zaślepi, tracą tę zdolność. Skoro zaś roztrwonią majątek, nie umieją powstrzymać się od tego rodzaju zysków, których przedtem unikali, ponieważ je uważali za hańbiące. Jestże więc to niemożebnem, że człowiek przedtem rozsądny staje się następnie nierozsądnym i że ten, kto umiał przedtem postępować sprawiedliwie, nie potrafi się później na to zdobyć? Zdaniem przeto mojem, wszystko, co sprawiedliwe i piękne, wymaga uprawy, najbardziej zaś umiarkowanie: żądze bowiem, które razem z duszą przebywają w jednem i tem samem ciele, pobudzają ją do nieumiarkowania i do najprędszego dogodzenia zarówno im, jak i ciału.
Oczywiście więc Krytyasz i Alcybiades, póki byli w stosunkach z Sokratesem, byli w stanie przy jego pomocy panować nad swojemi namiętnościami; lecz po rozłączeniu się z nim Krytyasz, wygnany z kraju, uciekł do Tesalii i żył tam w towarzystwie ludzi, rządzących się więcej bezprawiem, niż sprawiedliwością; Alcybiades zaś, który dla swej piękności był celem zabiegów ze strony wielu znakomitych kobiet, a dzięki znaczeniu w swojej ojczyźnie i między sprzymierzeńcami, także wskutek pochlebstw ze strony wielu wpływowych ludzi wzbił się w dumę, ubóstwiany przytem przez naród i wyniesiony na stanowisko pierwszego męża w kraju, zaniedbał się w doskonaleniu siebie, jak zaniedbują się w ćwiczeniu sił swoich atleci, którym łatwo przyszło zdobyć sobie pierwszeństwo w bojach gimnastycznych.
Cóż więc dziwnego, że obaj ci mężowie, znalazłszy się wśród takich okoliczności, dumni ze swego rodu, pyszni z bogactw, nadęci wskutek wpływów swych w kraju, ubóstwiani przez wielu, stali się zuchwałymi, zwłaszcza gdy przy tem wszystkiem byli jeszcze oddaleni od Sokratesa przez czas długi? Więc, jeżeli dopuścili się jakich przewinień, czy ma oskarżyciel winić o to Sokratesa? To zaś, że obu tych mężów wówczas, kiedy byli jeszcze młodzi i, jak zwykle w tym wieku bywa, bardzo nierozumni i niewstrzemięźliwi, przyuczył do umiarkowania, czy nie daje w oczach oskarżyciela Sokratesowi żadnego tytułu do pochwały? Wszak w innych razach wcale nie w taki sposób sąd się wydaje: któregoż bowiem mistrza gry na flecie lub cytrze, albo którego innego nauczyciela pociągać będą do odpowiedzialności, jeżeli uczniowie jego, nad których wykształceniem sumiennie pracował, przeszedłszy w inne ręce, okażą się gorszymi? Czyż ojciec, mający syna, który prowadził się moralnie, dopóki zostawał w towarzystwie pewnej osoby, następnie zaś, zaprzyjaźniwszy się z inną staje się złym człowiekiem, obwinia o to ową pierwszą osobę? Czyż raczej nie oddaje jej tem większych pochwał, im gorszym okazuje się syn jego w towarzystwie tej drugiej? Nie dość na tem; samych nawet ojców, choć wspólnie z synami przebywają, nikt nie czyni odpowiedzialnymi za wykroczenia ich synów, jeżeli tylko oni sami rozsądnie się prowadzą. W takito sposób należałoby sądzić i Sokratesa. Gdyby sam dopuszczał się czegoś nieuczciwego, słusznie poczytywalibyśmy go za złego człowieka; lecz, jeżeli zawsze odznaczał się umiarkowaniem, to czyż można go sprawiedliwie winić o nieuczciwość, której w nim wcale nie było?
Choćby jednak sam on nic złego nie popełnił, a tylko, widząc złe czyny uczniów, chwalił je, zasługiwałby słusznie na potępienie. A przecież Sokrates, widząc, że Krytyasz pała naganną miłością ku Eutydemowi[14], usiłował go od niej odwieść, mówiąc, że nieszlachetną i nieprzyzwoitą jest rzeczą dla męża wszechstronnie doskonałego stawiać przedmiotowi swej miłości, przed którym chce się pokazać człowiekiem mającym wartość, wymagania, żebrząc i prosząc o datek, jak nędzarze, i przytem o datek bez znaczenia. Kiedy zaś Krytyasz go nie słuchał i nie dał się odwieść, Sokrates, jak mówią, w obecności Eutydema i wielu innych zgromił go ostremi słowy. Wskutek tegoto właśnie Krytyasz nienawidził Sokratesa do tego stopnia, że, gdy, należąc do grona 30 tyranów, razem z Charyklesem[15] ustanawiał prawa, nie zapomniał, mu tego i w liczbie praw pomieścił także zakaz, aby nikt nie uczył sztuki mówienia[16], godząc tem w Sokratesa, gdyż, nie mając o co doń się przyczepić, czynił mu przynajmniej zarzut, stawiany przez pospólstwo wszystkim w ogóle filozofom[17] i czernił go przed narodem; ani ja bowiem sam nigdy nic takiego od Sokratesa nie słyszałem, ani też nikogo innego nie znam, któryby twierdził, że słyszał od niego podobne nauki. A wyjaśniło się to wkrótce. Gdy bowiem 30 tyranów miało ukarać śmiercią wielu i przytem najdzielniejszych obywateli, a wielu z nich zmuszali do wykroczeń przeciwnych prawu, odezwał się gdzieś Sokrates, że dziwnem mu się wydaje, jeżeli ktoś, zostawszy pasterzem stada wołów, nie uznaje siebie za złego pasterza, choć przyczynia się do jego uszczuplenia i pogorszenia; dziwniejszem zaś jeszcze to, jeżeli ktoś, stanąwszy na czele rządu w kraju, przyczynia się do zmniejszenia liczby obywateli i doprowadza ich do gorszego stanu, a nie czuje z tego powodu wstydu i nie uznaje siebie za złego rządcę państwa. Gdy doniesiono o takiem odezwaniu się Sokratesa Krytyaszowi i Charyklesowi, wezwali oni go do siebie i, wskazując na istniejące prawo, zabronili mu rozprawiać z młodszymi ludźmi Wtedy Sokrates zapytał się ich, czy wolno prosić o objaśnienie, jeżeli w danych rozporządzeniach jest coś niezrozumiałego. Tamci odrzekli, że wolno. „Otóż ja, — rzekł Sokrates, — gotów jestem być posłuszny prawom; żeby jednak przez niewiadomość mimowolnie w czemś przeciwko prawu nie postąpić, pragnę wyraźnie dowiedzieć się od was, czy dlatego zabraniacie zajmować się dyalektyką, że na niej opiera się wszelkie prawidłowe rozumowanie, czy też dlatego, że pomaga ona fałszywym sądom. W pierwszym bowiem wypadku należałoby oczywiście wyrzec się mówienia zgodnie z prawdą, w drugim, przeciwnie, należałoby widocznie starać się o nie.“
Wtedy Charykles z gniewem odpowiedział:
— Skoro, Sokratesie, nie rozumiesz tego, to wyraźniej ci nasz rozkaz objawimy, — żebyś zgoła nie rozmawiał z młodymi.
— Więc, żeby nie było wątpliwości, — mówił Sokrates, — oznaczcie, do jakich lat należy uważać ludzi za młodych?
— Do takiego naturalnie wieku, — odrzekł Charykles, — do jakiego nie wolno zasiadać w radzie, jako ludziom, którzy jeszcze nie mają rozsądku; i ty zatem nie wszczynaj rozmów z ludźmi, nie mającymi jeszcze lat 30.
— Czy nawet wówczas, gdy będę coś kupował, — pytał się Sokrates, — a sprzedawać mi będzie człowiek, nie mający jeszcze lat 30, nie mam się pytać, po czemu rzecz tę sprzedaje?
O! takie pytania zadawać możesz, — odpowiedział Charykles — lecz ty, Sokratesie, masz po większej części zwyczaj, chociaż i wiesz, jak się rzecz ma, zadawać jeszcze pytania; o to więc się nie pytaj.
— Więc nie mam odpowiadać nawet i wówczas, gdy jaki młodzieniec zapyta się mnie, czy nie wiem, na przykład, gdzie mieszka Charykles, albo gdzie jest Krytyasz.
— Na takie pytania możesz odpowiadać — odparł Charykles.
A Krytyasz ze swej strony dodał:
— Lecz powinieneś w rozmowach swych, Sokratesie, nie wspominać o szewcach, cieślach i kowalach[18]; o ile bowiem sądzę, wszystkim już się oni sprzykrzyli, tak ciągle ich masz na ustach.
— Więc nie mam mówić o tem, co jest w związku z temi przykładami: o sprawiedliwości, zacności i innych podobnych rzeczach?
— Tak, — rzecze Charykles — a zwłaszcza też o pasterzach wołów; w przeciwnym zaś razie miej się na baczności, abyś i ty nie przyczynił się do zmniejszenia stada.
Tu więc pokazało się, że Krytyasz i Charykles gniewali się na Sokratesa z tego powodu, że było im powtórzone jego wyrażenie się o wołach.
Jak więc nastąpiło zaznajomienie się Krytyasza z Sokratesem i jakie były między nimi stosunki, zostało już wyjaśnionem. Ze swej strony wszakże dodałbym, że nie ma zgoła mowy o wychowaniu kogokolwiek przez człowieka, który nie cieszy się życzliwością swego wychowanka. Krytyasz zaś i Alcybiades przez cały czas swych stosunków z Sokratesem byli z nim w zażyłości nie dlatego, że Sokrates cieszył się ich życzliwością, lecz że zaraz z samego początku postanowili dążyć do przewodnictwa w państwie. Jeszcze bowiem będąc uczniami Sokratesa, najchętniej starali się prowadzić rozmowy z tymi, którzy najwięcej zajmowali się sprawami państwa. Tak Alcybiades, nie skończywszy jeszcze lat 20, miał taką wszcząć rozmowę o prawach z opiekunem swoim Peryklesem[19], który wówczas rządy państwa dzierżył w swych rękach.
— Powiedz mi, Peryklesie, czy nie mógłbyś mi objaśnić, coto jest prawo?
— Rozumie się, że mogę — odrzekł Perykles.
— Więc, na miłość bogów, objaśnij mi to — mówił dalej Alcybiades — gdy bowiem słyszę, jak niektórych ludzi chwalą za to, że zachowują prawa, przychodzi mi na myśl, że pochwały takiej niesłusznie może dostąpić człowiek, który nie wie, coto jest prawo.
— Wcale nietrudnej żądasz rzeczy, Alcybiadesie, — odpowiedział Perykles — pragnąc dowiedzieć się, coto jest prawo: otóż prawem jest wszystko, co większość narodu na zgromadzeniu swojem postanowiła i zapisała, wskazując, co czynić i czego wystrzegać się należy.
— Sądziż ona, że należy czynić dobrze, czy też źle?
— Sądzi naturalnie, mój młodzieńcze, że — dobrze, że złego wcale czynić nie należy.
— A jeżeli nie większość, lecz mniejszość, jak to miewa miejsce w państwach oligarchicznych, postanowi na swych zgromadzeniach, co czynić należy, — to jak nazwać takie postanowienie?
— Wszystko, co tylko rząd państwa postanawia i do wykonania poleca, nazywa się prawem.
— Więc jeżeli nawet tyran, mający władzę nad państwem, wyda rozporządzenie, co obywatele czynić powinni, — czy i to także jest prawem?
— Tak — odrzekł Perykles — wszystko to, co tyran, rządzący państwem, poleca, prawem się nazywa.
— A coto jest gwałt i bezprawie, Peryklesie? Czy nie wówczas mają one miejsce, kiedy silniejszy nie drogą przekonania, lecz siłą zmusza słabszego do wykonywania swoich postanowień?
— W samej rzeczy, tak sądzę — odrzekł Perykles.
— Bezprawie przeto, Peryklesie, będzie, gdy tyran ogłasza jakie postanowienie i zniewala współobywateli do wykonania jego, nie wpłynąwszy uprzednio na ich przekonania?
— Tak jest, zdaniem mojem, — odrzekł Perykles — cofam bowiem moje słowa, że jest prawem to, co tyran postanawia wbrew przekonaniom obywateli.
— A jak nazwiemy to, co postanawia mniejszość wbrew przekonaniom większości, lecz polegając na swej sile?
— W ogóle, zdaniem mojem — odrzekł Perykles — jest raczej gwałtem, niż prawem wszystko, do czego kto zmusza innych wbrew ich przekonaniom, bez względu, czy jest to ujęte w formę prawa czy nie?
— A więc i to, co postanawia naród cały, działając nie przekonaniem, ale przemocą na ludzi majętnych, będzie raczej gwałtem, niż prawem?
— Tak jest istotnie, Alcybiadesie, — odpowiedział Perykles. I ja także, będąc w twym wieku, byłem mistrzem w tego rodzaju dysputach, gdyż przemyśliwałem i pracowałem nad podobnemi kwestyami, jakiemi i ty teraz zdajesz się zajmować.
— O gdybym, Peryklesie — rzekł na to Alcybiades — zapoznał się był wtedy z tobą, kiedy byłeś najdzielniejszym w tego rodzaju sprawach!
Jak tylko jednak Krytyasz i Alcybiades poczuli swą wyższość nad ówczesnymi kierownikami państwa, wcale się już do Sokratesa nie zbliżali; w ogóle bowiem do gustu im nie przypadał, a za każdym razem, gdy się zbliżyli do niego, czuli się obrażonymi, że Sokrates wytykał im błędy; natomiast zajęli się sprawami państwa, gwoli których i zawiązali stosunki z Sokratesem. Byli jednak także zwolennikami Sokratesa: Kryton[20], Cherefon[21], Cherekrates[22], Hermogenes[23], Simmiasz[24], Kebes[25], Fedondas[26] i inni, którzy zaznajomili się z nim nie dlatego, aby się stać mówcami ludowymi lub adwokatami, lecz żeby uszlachetnić się moralnie i umieć dobrze się obchodzić z domostwem i domownikami, z krewnymi i przyjaciółmi, państwem i współobywatelami; żaden też z nich, ani w młodszym, ani w późniejszym wieku, nie zrobił nic złego i winy za to na się nie ściągnął.
„Lecz Sokrates — mówi oskarżyciel — uczył swych słuchaczy poniewierać ojcami, wmawiając w nich, że on czyni ich mędrszymi od ojców i utrzymując, że podług prawa wolno jest nawet ojca wtrącić do więzienia, jeżeli się ma dowody jego choroby umysłowej. — aby módz poprzeć w ten sposób twierdzenie swoje, że zgodne jest z prawem, gdy człowiek mniej wykształcony trzymany jest w więzach przez mędrszego.“
Tymczasem Sokrates był tylko tego zdania, że ten, co więzi bliźniego z powodu jego ciemnoty, słusznie także może być trzymany w więzach przez ludzi, górujących nad nim swą wiedzą. Dlatego też często starał się dociec, czem różni się ciemnota od szaleństwa i, uznając trzymanie w więzach szaleńców za pożyteczne zarówno dla nich, jak i dla ich przyjaciół, uważał za słuszne dla ludzi, którym zbywa na niezbędnych wiadomościach, aby nabywali je od ludzi wykształconych.
— „Lecz“ — mówi dalej oskarżyciel — „Sokrates starał się wzbudzić w słuchaczach swoich lekceważenie nie tylko dla ojców, ale i dla reszty rodziny, głosząc, że rodzina nie daje pomocy w chorobie, ani w razie zapozwania do sądu; że w pierwszym razie niosą pomoc lekarze, w drugim zaś — znawcy prawa. Dalej — według słów oskarżyciela — miał Sokrates mówić, że na nic się również nie przyda życzliwość przyjaciół, jeżeli nie będą oni także w stanie przynieść nam pożytku; za godnych szacunku uważał jedynie ludzi, posiadających niezbędne wiadomości i umiejących udzielić je innym. Wmawiając przeto w młodzież, że, jak z jednej strony sam on jest najmędrszym, tak z drugiej najbardziej uzdolnionym do wpojenia w innych ludzi mądrości, potrafił słuchaczów swoich tak usposobić dla siebie, że w ich oczach wszyscy inni w porównaniu z Sokratesem nic nie znaczyli.“
Wiem ja, że Sokrates mówił to zarówno o ojcach, jak i o innych krewnych, a także o przyjaciołach, a prócz tego twierdził, że ludzie starają się jak najprędzej wynieść i usunąć z przed oczu ciało choćby najbardziej blizkiego siebie człowieka, skoro tylko odłączy się dusza jego, w której jednej rozum ma swe siedlisko. Utrzymywał dalej, że każdy człowiek za życia bądź sam się pozbywa, bądź innym pozwala odjąć z istoty swej, a mianowicie z ciała, które kocha więcej, niż cokolwiek innego, wszystko to, co jest w niem nieprzydatne i niepożyteczne. Sam obcina sobie paznogcie, włosy i odciski i pozwala także lekarzom wśród męki i bólu odrzynać je i wypalać, a nawet uważa, że powinien za to czuć dla nich wdzięczność i uiszczać zapłatę; ślinę także wypluwają ludzie z ust jak można najdalej, gdyż ta, pozostając w nich, żadnego im nie sprawia pożytku, a szkodzi daleko więcej. O wszystkiem tem Sokrates mówił bynajmniej nie w celu dowodzenia, że należy ojca za życia grzebać, a siebie samego krajać, lecz przez wykazanie, że to, co nierozumne, niegodne jest szacunku, zachęcał każdego, aby starał się być, o ile można, najrozumniejszym i najpożyteczniejszym; czynił zaś to w tym celu, żeby ten, kto chce cieszyć się szacunkiem ojca lub brata, albo innej jakiej osoby, nie zaniedbywał się, ufając zanadto w swoje pokrewieństwo, lecz usiłował być pożytecznym, tym wszystkim, których szacunkiem cieszyć się pragnie.
Dalej, — według słów oskarżyciela — miał Sokrates wybierać z najsławniejszych poetów najbezecniejsze miejsca i powołując się na takie świadectwa, usposabiać zwolenników swoich do krzywd i tyranii; tak np. ów wiersz z Hezyoda[27]:
„Praca wcale nie hańbi, tylko próżniactwo jest hańbą.“
miał Sokrates w ten sposób objaśniać, jakoby poeta zalecał nie usuwać się od żadnej pracy, czyto nieprawej, czy też hańbiącej, lecz gwoli zysku i takiej się podejmować. Tymczasem, ile razy Sokrates przyznawał, że być pracowitym jest dla człowieka rzeczą pożyteczną i dobrą, być zaś leniwym — szkodliwą i złą, że praca stanowi dobro dla ludzi, próżnowanie zaś zło: to zarazem twierdził także, że tylko ludzie, coś dobrego czyniący, pracują i dobrymi są pracownikami, zajętych zaś grą w kości, lub w ogóle czyniących coś niegodziwego i nagannego nazywał próżniakami. Z tego punktu widzenia zdanie powyższe:
„Praca wcale nie hańbi, tylko próżniactwo jest hańbą.“
zdaje się być prawdziwem.
Często także, — jak mówi oskarżyciel, — przytaczał Sokrates następujące słowa Homera o Odysseuszu[28]:

Gdy spotkał króla albo męża wybitnego,
Z przyjaznemi słowami zwracał się do niego:
„Nie trwóż się, przyjacielu, jak gdyby tchórz jaki,
Lecz sam spocznij i ucisz też naród wszelaki:

Gdy zaś ujrzał, że człek z ludu miotał się i zrzędził,
Bił go berłem i gróźb strasznych wcale mu nie szczędził:
„Głupcze, siedź cicho, innym nie bądź na zawadzie,
„Co lepsi są od ciebie; tyś nie wojak żaden,
Ni w wojnie nic nie znaczysz, ani też na radzie.“

Słowa te miał Sokrates w tym duchu tłómaczyć, jakoby poeta zalecał bić ludzi prostych i ubogich. Tymczasem Sokrates wcale tego nie mówił; gdyż w takim razie byłby zdania, że i jego bić należy, utrzymywał tylko, że ludzi nie przynoszących żadnego pożytku ani słowem, ani czynem i niezdolnych, w razie potrzeby, dać żadnej pomocy wojsku, państwu lub samemu ludowi, należy wszelkim sposobem czynić nieszkodliwymi, zwłaszcza jeśli przytem są jeszcze zuchwali, choćby przypadkiem i byli bardzo bogaci. Przeciwnie, Sokrates nawet jawnie okazywał się przyjacielem ludzi i filantropem. W rzeczy samej, choć wielu pozyskał zwolenników wśród ziomków i obcych, nie brał nigdy od nich żadnej zapłaty za naukę, lecz udzielał hojnie wszystkim z zasobów swej wiedzy; tymczasem niektórzy z nich sprzedawali innym za wielką cenę okruszyny tej wiedzy, darmo nabyte od niego, i bynajmniej nie byli tak, jak on, przyjaciółmi ludu, nie chcieli bowiem wchodzić w rozmowę z nikim, jeśli nie miał pieniędzy.
Sokrates nadto wobec obcych ludzi przynosił zaszczyt swemu krajowi i to daleko większy, niż np. swej Spartańskiej ojczyźnie Lichas[29], który jednak dzięki temu stał się głośnym. Lichas bowiem gościnnie podejmował cudzoziemców, przybywających do Sparty na uroczystość gimnopedyów[30]; Sokrates zaś, dzieląc się przez całe życie skarbami swej wiedzy, przynosił bardzo wielki pożytek wszystkim, którzy tego pragnęli: tych bowiem, co z nim obcowali, puszczał w świat lepszymi.
Według więc mego widzenia rzeczy, Sokrates przy takich zaletach swoich zasłużył sobie raczej na uczczenie ze strony państwa, niż na karę śmierci. Gdyby nawet bowiem trzymać się litery prawa, przyszłoby się i wówczas do tego samego przekonania. Wszak według prawa kara śmierci grozi tym, którym dowiedziono kradzieży, rabunku ubrania, obcięcia kieszeni, gwałtownego wdarcia się do domu, handlu ludźmi i świętokradztwa — zbrodni, od których Sokrates więcej, niż kto inny, był dalekim. Prócz tego Sokrates nie zawinił nigdy wobec państwa ani niepomyślnem ukończeniem wojny, ani buntem, ani zdradą, ani żadnem innem nieszczęściem; również i w prywatnem życiu nigdy nikomu z ludzi dobra jego nie zabrał, ani zła nie wyrządził, a nawet o nic podobnego nieoskarżono. Jakże więc mógł ściągnąć na siebie znane nam oskarżenie człowiek, o którym wiadomo, że nie tylko nie zaprzeczał istnienia bogów, jak to podane jest w owem oskarżeniu, ale nawet więcej, niż ktokolwiek z ludzi, czci im okazywał; nie tylko nie psuł młodzieży, o co właśnie obwinia go oskarżyciel, lecz przeciwnie poskramiał złe skłonności w uczniach swoich, jeżeli je posiadali, i pobudzał ich dążyć do najpiękniejszej i najwspanialszej cnoty, dzięki której państwa i rodziny kwitną, — do panowania nad sobą. I jakże wobec takich czynów nie ma być on godzien czci wielkiej?


ROZDZIAŁ III.
Ksenofont dowodzi, że Sokrates odznaczał się pobożnością i umiarkowaniem.

Teraz, o ile jestem w stanie przypomnieć, opowiem o tem, jaką także korzyść przynosił Sokrates zwolennikom swoim, jużto w czynie pokazując im swe zalety, jużto wchodząc z nimi w rozmowę. — Tak pod względem stosunku jego do bogów widocznem było, że postępował on i mówił zgodnie z odpowiedzią, jaką daje Pytia[31] pytającym się ją o radę, jak należy się zachowywać przy składaniu ofiar, oddawaniu czci przodkom i w innych podobnych spławach: Pytia bowiem objawia, że pobożnie zachowują się ci, którzy postępują zgodnie z prawami państwa, Sokrates zaś w taki sposób i sam postępował i innych zachęcał; tych zaś, którzy inaczej się zachowują, uważał za ludzi, zajmujących się niepożytecznemi rzeczami i za głupców. Błagał on też bogów w swoich modlitwach jedynie o danie mu dobra, w tem przekonaniu, że bogowie najlepiej wiedzą, co jest dobro; o tych zaś, którzy się modlą o złoto, srebro, władzę nieograniczoną lub o inne podobne rzeczy, był zdania, że tak a ich modlitwa niczem nie różni się od tej, gdy ktoś modli się o szczęście w grze w kości, w bitwie, lub o coś takiego, czego rezultat jasno wiadomym nie jest. A chociaż składał ze swych szczupłych środków skromne tylko ofiary, uważał się jednak za niepozostającego bynajmniej w tyle za tymi, którzy ze swych bogatych i wielkich zasobów składają liczne i hojne ofiary; ani bogom bowiem, zdaniem Sokratesa, nie przystałoby większą znajdywać przyjemność w hojnych, aniżeli skromnych ofiarach, gdyż w takim razie często przyjemniejsze byłyby dla nich ofiary, pochodzące od złych ludzi, niż od dobrych; ani też dla ludzi życie nie miałoby wartości, gdyby ofiary złych były bogom milsze, niż ofiary dobrych. Był on przeciwnie zdania, że bogowie znajdują najwięcej upodobania w czci, okazywanej im przez ludzi bardzo bogobojnych. Chwalił przeto wielce ten wiersz:
„Wedle sił czyń ofiary bogom nieśmiertelnym[32] i piękną w tych słowach: „czyń według sił,“ znajdywał regułę postępowania także względem przyjaciół, znajomych, oraz w innych warunkach życia. A ile razy był przekonany, że otrzymuje objawienie od bogów, to łatwiej dałby się namówić do zabrania z sobą w drogę ślepego i nieobeznanego z nią przewodnika zamiast widzącego i świadomego drogi, niż skłonić się do czynu niezgodnego z objawieniem bogów. Wszystkim też, którzy, z obawy ściągnięcia na siebie złej opinii u ludzi, czynią coś wbrew wskazówkom, otrzymanym od bogów, zarzucał głupotę. Sam zaś za nic miał wszystkie ludzkie sprawy wobec rady, udzielonej mu przez bogów.
Dalej przyzwyczaił Sokrates duszę swą i ciało do takiego trybu, życia, dzięki któremu każdy mógłby żyć spokojnie i bezpiecznie, gdyby tylko me zaszedł jaki nadzwyczajny wypadek, i mógłby nie uczuwać braku środków potrzebnych do takiego życia. Żył on tak skromnie, że, zdaniem mojem, nikt nie może zarabiać tak mało, żeby nie być w stanie nabycia sobie tego, co dla Sokratesa było wystarczającem. Tyle bowiem tylko spożywał pokarmu, o ile jadł z apetytem, i z takiem usposobieniem przystępował do posiłku, że chęć do jedzenia służyła mu za przyprawę; każdy też napój był mu przyjemny już przez to samo, że pił wówczas tylko, kiedy czuł pragnienie. Jeżeli zaś kiedy zaproszony na ucztę zdecydował się pójść na nią, to z wielką łatwością wystrzegał się nadmiernego nasycenia się, co dla wielu jest nadzwyczaj trudnem; ludziom zaś, nie będącym w stanie uczynić tego, radził wszystkiego się wystrzegać, co może nęcić do jedzenia lub picia, jeżeli nie czują głodu albo pragnienia, gdyż takie właśnie nieumiarkowanie, zdaniem Sokratesa, szkodzi żołądkowi, głowie i duszy. Dodawał on przytem żartobliwie, że i Cyrce[33] w ten sposób przemieniała ludzi w trzodę chlewną, iż ugaszczała ich obficie takiego rodzaju potrawami, a Odysseusz dlatego tylko uniknął tej przemiany, że wskutek rady Hermesa[34] i własnej wstrzemięźliwości powstrzymał się od nadmiernego spożywania tych potraw.
W taki żartobliwy sposób mówił Sokrates o podobnych rzeczach, łącząc jednak z żartem i myśl poważną. Co się zaś tyczy ponęt miłosnych, to zalecał on wszelkiemi siłami trzymać się zdala od pięknych osób, gdyż nie jest rzeczą łatwą, jak mówił, w styczności z nimi zachować trzeźwy rozsądek. Kiedy więc raz dowiedział się, że Krytobul, syn Krytona, pocałował syna Alcybiadesa, odznaczającego się pięknością, zapytał się Ksenofonta w obecności Krytobula:
„Powiedz mi, Ksenofoncie, czy nie zaliczałeś dotychczas Krytobula do ludzi raczej rozsądnych, niż namiętnych i prędzej do przezornych, niż nierozumnych i szalonych głów?
„Niewątpliwie do pierwszych“ — odpowiedział Ksenofont.
„Przekonaj się więc teraz — mówił dalej Sokrates, — że jest to bardzo namiętny i lekkomyślny człowiek; byłby on w stanie rzucić się na noże i skoczyć w ogień.
— I jakiż to czyn jego widziałeś, — zapytał Ksenofont, — że tak go potępiasz?
— Wszak odważył się pocałować syna Alcybiadesa, młodzieńca z bardzo piękną twarzyczką i w pełnym rozkwicie.
— Cóż znowu? — rzekł Ksenofont — jeżeli to się nazywa szalonym postępkiem, to i ja, o ile się zdaje, mogę uledz temu niebezpieczeństwu.
— Nieszczęsny! — odrzekł Sokrates — chyba nie wiesz, co się z tobą stać może, gdy pocałujesz piękną osobę? Wszak zaraz z wolnego człowieka staniesz się niewolnikiem i będziesz musiał wielkie czynić wydatki na szkodliwe rozkosze; nie będziesz miał wcale czasu zająć się czemś istotnie dobrem, lecz przeciwnie będziesz zmuszonym zajmować się tem, czem nie zająłby się nawet człowiek szalony.
O nieba! — wykrzyknął Ksenofont — jakże wielką potęgę przypisujesz pocałunkowi?
— I ty możesz się dziwić temu? — rzecze Sokrates.
— Czy nie wiesz, że tarantule, które nie są większe od grosza, gdy się tylko dotkną ust ludzi, sprawiają im straszne boleści i pozbawiają zmysłów?
— Tak jest, — odrzekł Ksenofont — gdyż tarantule przy ukąszeniu zapuszczają jad.
— A czy sądzisz, nierozważny, — rzecze Sokrates, — że piękne osoby nie zadają coś takiego przy pocałunku, czego ty nie widzisz? — Czy nie wiesz, że to stworzonko, które nazywają pięknem i powabnem, o tyle jest straszniejsze od tarantul, że te ostatnie tylko przy dotknięciu zapuszczają jad, tamto zaś nawet bez dotknięcia, skoro tylko kto spojrzy na nie, choćby i bardzo zdaleka, zapuszcza coś takiego, co przyprawia o szaleństwo? Być może, i bożków miłości nazywają strzelcami dla tego, że osoby piękne nawet zdaleka rany zadają. Tak, Ksenofoncie, radzę ci uciekać, nie oglądając się poza siebie, skoro tylko ujrzysz jaką piękną osobę; tobie zaś, Krytobulu, radzę oddalić się na rok z ojczyzny, bo zaledwie przez tak długi czas zdołałbyś może wyleczyć się ze swej rany.
Tak więc, zdaniem Sokratesa, ludzie, nie czujący się dość silnymi wobec ponęt miłosnych, powinni skierowywać zachcianki swe ku takim przedmiotom, do których dusza nie czułaby pociągu, jeżeli i zmysły ich nie bardzo pożądają, i któreby, w razie potrzeby, nie nastręczały trudności. Sam zaś Sokrates był oczywiście tak uzbrojony wobec tego rodzaju ponęt, że mógł łatwiej trzymać się zdała od najpiękniejszych istot i będących w samym rozkwicie, niż inni ludzie od bardzo brzydkich i zawiędłych.
Oto, jak się zachowywał Sokrates odnośnie do pokarmu, napoju i innych zmysłowych przyjemności; był on przytem zdania, że doznaje nie mniej rozkoszy i zadowolenia, jak ci, którzy wielce są tym sprawom oddani; przykrości zaś — daleko mniej od tamtych.


ROZDZIAŁ IV.
Sokrates poucza Arystodema o stosunku bóstwa do ludzi.

Niektórzy, opierając się jedynie na domysłach, głoszą piśmiennie i ustnie o Sokratesie to zdanie, że, jakkolwiek był on mistrzem w zachęcaniu ludzi do cnoty, nie był jednakże zdolnym doprowadzić ich do niej. Tacy powinni roztrząsnąć nie tylko te rozmowy Sokratesa, w których on, chcąc skarcić ludzi, przypisujących sobie wiedzę o wszystkiem, wykazywał ich nieuctwo za pomocą stosownych pytań, ale i te, które wiódł codziennie z uczniami swymi, a wtedy dopiero niech osądzą, czy Sokrates był zdolny czynić swoich słuchaczów lepszymi.
Przedewszystkiem przytoczę rozmowę jego o bóstwie z Arystodemem[35], noszącym przezwisko Małego, którą sam słyszałem. Otóż Sokrates, dowiedziawszy się, że Arystodem nie składa bogom ofiar i nie radzi się wróżb, lecz nawet naśmiewa się z tych, którzy to robią, zwrócił się do niego z następującemi słowy:
— Powiedz mi Arystodemie, czy są ludzie, których mądrość podziw wzbudza w tobie?
— Naturalnie, odrzekł Arystodem.
— Więc wymień mi ich nazwiska.
— Otóż w poezyi epicznej najwięcej budzi we mnie podziwu Homer, w dytyrambie — Melanipides,[36] w tragedyi — Sofokles,[37] w rzeźbiarstwie — Poliklit[38], w malarstwie zaś — Zeuksis[39].
— A kto, zdaniem twojem, bardziej jest godzien podziwu, czy twórcy rzeczy, pozbawionych rozumu i ruchu, czy też twórcy istot rozumnych i czynnych?
— Niewątpliwie daleko więcej godni są podziwu ci, którzy dali początek żywym tworom, jeżeli tylko naturalnie nie zawdzięczają one powstania swego jakiemuś przypadkowi, lecz przeciwnie działaniu rozumu.
— Jeżeli zaś pomiędzy tworami jedne są, których cel istnienia jest nieznany, a drugie, których pożytek jest oczywisty, to które z nich, zdaniem twojem, Arystodemie, są dziełem przypadku, a które dziełem rozumu?
— Niewątpliwie za dzieło rozumu należy uważać te twory, które służą dla jakiegoś pożytku.
— A czy nie jesteś, Arystodemie, tego zdania, że ten, kto pierwszy dał początek ludziom, dał im także dla użytku i narzędzia, za pomocą których uczuwają oni poszczególne wrażenia: oczy — dla spostrzegania rzeczy widzialnych, uszy — dla słyszenia tego, co podlega słuchowi? Jakiż dalej byłby dla nas pożytek z zapachów, gdybyśmy nie mieli nosa? Jakież mielibyśmy zeznanie słodyczy lub goryczy i wszystkiego, co jest przyjemnem w pokarmach lub napojach, gdyby brakło nam języka, który to ocenia? Prócz tego, czy nie uważasz za dzieło Opatrzności, że oczy nasze, delikatne z natury, otaczają, nakształt drzwi, powieki, które w razie potrzeby otwierają się, we śnie zaś są zamknięte? że mamy rzęsy, jakoby kratę, która chroni nasz wzrok nawet od wiatrów? że nad oczami znajdują się brwi, w rodzaju daszka, aby nawet pot, płynący z czoła, im nie szkodził? Alboż wahasz się jeszcze uznać za dzieło rozumu, a nie przypadku to, że słuch nasz przyjmuje wszystkie dźwięki, a nigdy nie jest niemi przepełniony? że zęby przednie u wszystkich stworzeń przystosowane są do krajania, gdy tymczasem trzonowe — do żucia pokarmu, który przyjmują od przednich? że usta, przez które wchodzi to, czego stworzenia łakną, umieszczone są blizko oczu i nosa, gdy tymczasem kanały, służące do odprowadzenia wypróżnień nieprzyjemnych z natury swej, zwrócone są i usunięte, jak można, najdalej od narzędzi zmysłów?
— Nie, wcale się nie waham, Sokratesie; owszem wszystko to, gdy się w taki sposob rozważa, wydaje się dziełem jakiegoś mądrego i miłującego utwory swoje artysty.
— A co sądzisz, Arystodemie, o tem, że właściwem jest ludziom pragnienie mieć dzieci, matkom — popęd do ich wykarmienia, a dzieciom, gdy się odchowają, — najgorętsza chęć do życia i największa obawa śmierci?
— Niewątpliwie i w tem dają się widzieć mądre plany istoty, która rozstrzygnęła o istnieniu żywych istot.
— Czy sądzisz, Arystodemie, że ty sam posiadasz jakąś cząstkę rozumu?
— Zadawaj tylko pytania, Sokratesie, a ja odpowiadać ci będę.
— Przypuszczam więc, Arystodemie, że poza tobą niem a nigdzie nic rozumnego? A jednak wiesz, że, pomimo ogromu ziemi, mała tylko jej cząsteczka zawiera się w twojem ciele, że znajduje się w niem zaledwie odrobina wilgoci, rozlanej tak obficie w przestworzu, że również z innych żywiołów, znajdujących się w wielkiej ilości w naturze, ciało twoje małą tylko ich cząstkę posiada. O rozumie tylko jesteś zdania, że, chociaż nigdzie w świecie go nie ma, tobie jakoś szczęśliwie udało się przywłaszczyć go sobie, cały zaś ten ogromny i niezmierzony świat utrzymuje się, podług ciebie, w należytym porządku przez jakiś nierozum.
—Tak jest, — odrzekł Arystodem — nie dostrzegam bowiem jego kierowników, gdy tymczasem widzę sprawców tego, co się tu na ziemi dokonywa.
— Przecież nie widzisz także i swej własnej duszy, mówił dalej Sokrates, — która rządzi twem ciałem, zgodnie więc z tem mógłbyś utrzymywać, że nie rozum, lecz przypadek kieruje twemi czynami.
Sokratesie, — rzekł Arystodem — ja bynajmniej nie lekceważę bóstwa, lecz, zdaniem mojem, jest ono zbyt wzniosłem, aby miało wymagać ode mnie czci dla siebie.
— Tem więcej właśnie należałoby je czcić, im bardziej ono samo, pomimo swej wzniosłości, uważa za rzecz godną siebie opiekować się tobą.
— Bądź przekonany, Sokratesie, że, gdybym tylko był tego zdania, iż bogowie troszczą się o ludzi, nie lekceważyłbym ich.
— Sądzisz więc, Arystodemie, że bogowie nie troszczą się o ludzi? A jednak onito najprzód samemu tylko człowiekowi, z pominięciem innych stworzeń, dali prostą postawę, która sprawia, że jest on w stanie dalej patrzeć przed siebie, łatwiej spozierać w górę i chronić od uszkodzenia te części ciała, w których znajdują się oczy, uszy i usta; powtóre reszcie stworzeń bogowie dali nogi tylko, służące im jedynie do poruszania się, gdy tymczasem ludzi obdarzyli jeszcze lękami, wykonywającemi większą część tego, co nas czyni szczęśliwszymi od innych stworzeń. Przytem, chociaż wszystkie stworzenia posiadają język, jednak­ że tylko u ludzi jest on zdolny przez dotykanie w różnych miejscach jamy ustnej rozczłonkowywać głos i wyrażać wszystko, co chcemy wzajemnie sobie objawić. Dalej nie poprzestało bóstwo na samej tylko pieczy o naszem ciele, lecz, co ważniejsza, dało jeszcze człowiekowi duszę, tę najlepszą cząstkę jego jestestwa. W rzeczy samej, czy posiada jakie inne stworzenie duszę, któraby była świadoma istnienia bogów, twórców tego wielkiego i pięknego świata? Czy jest jaki inny rodzaj stworzeń, któryby oddawał cześć bogom? Jaka inna dusza bardziej, niż ludzka, zdolną jest wynajdywać środki ochrony od głodu, pragnienia, zimna i gorąca, leczyć choroby, ćwiczyć siły fizyczne, przyswajać sobie wiedzę i zachowywać w pamięci wszystko, co słyszy, widzi i czego się uczy? Czyż nie jest dla ciebie widocznem, że w porównaniu z resztą stworzeń ludzie pędzą prawdziwie boski żywot, stojąc z natury swej wyżej od nich tak pod względem ciała, jak i duszy? W rzeczy samej, ani ten, ktoby miał ciało wołu, a rozum człowieka, nie zdołałby urzeczywistnić swych życzeń, ani te stworzenia, które mają ręce, lecz pozbawione są rozumu, nie mają żadnej nad innemi przewagi. Ty zaś, który posiadasz obie te tak cenne własności, przypuszczasz, że bogowie nie troszczą się o ciebie? Więc co powinni zrobić, aby cię przekonać o swojej pieczy nad tobą?
— Powinni zesłać mi — odrzekł Arystodem — jak to czynią z tobą, doradców, którzyby dawali mi wskazówki, co powinienem czynić i czego nie powinienem.
— A czy sądzisz — pytał się dalej Sokrates że, kiedy bogowie dają wskazówki Ateńczykom, szukającym ich rady za pośrednictwem wróżb, lub odsłaniają przyszłość Grekom i w ogóle wszystkim ludziom przez nadzwyczajne zjawiska, że wtedy i tobie nie dają wskazówek, że tylko ty stanowisz wyjątek i nie doświadczasz ich opieki? Czy przypuszczasz, że bogowie zaszczepiliby w ludziach wiarę w moc swoją zgotowania im dobra, gdyby nie mogli tego uczynić, i że ludzie nigdyby nie zauważyli, iż ustawicznie pozostają w błędzie? Czy nie widzisz, że najtrwalsze i najrozumniejsze państwa i narody odznaczają się największą czcią dla bóstwa, że ludzie w okresie najwyższego rozwoju swego rozumu najbardziej pielęgnują cześć dla bogów? Przyjacielu, zechciej pojąć tylko, że i ten rozum, który w twej powłoce cielesnej się mieści, kieruje ciałem twem podług swej woli. Należy więc przypuszczać, że także panujący we wszechświecie rozum rozporządza wszystkiem według uznania swego; nie trzeba też mniemać, że oko boskie nie może naraz ogarnąć wszystkiego, skoro twój wzrok jest w stanie sięgać na odległość wielu stadyj[40] i lub że rozum boski nie może jednocześnie myśleć o wszystkiem, skoro dusza twoja jest w stanie troszczyć się nie tylko o sprawy kraju, ale i o to co się dzieje w Egipcie lub Sycylii. — Lecz, jeżeli postępować będziesz względem bogów tak, jak postępujesz względem ludzi, okazując im szacunek i świadcząc im usługi, w celu poznania między nimi chętnych do podobnych ze swej strony objawów względem ciebie, lub, prosząc ich o radę, w celu poznania między nimi rozumnych, i jeżeli zapragniesz przez okazywanie czci bogom zrobić próbę, czy nie zechcą ci udzielić rady w tem wszystkiem, co jest ukryte przed ludźmi: to przyjdziesz do przeświadczenia, że bóstwo jest tak potężne i tak doskonałe, że naraz widzi wszystko, wszystko słyszy, wszędzie jest obecne i wszystkiem jednocześnie się opiekuje.
Otóż, zdaniem mojem, Sokrates przez tego rodzaju rozmowy tak dobroczynnie wpływał na uczniów swoich, że ci unikali bezbożnych, niesprawiedliwych i hańbiących postępków i to nie tylko wtedy, kiedy na nich ludzie patrzeli, lecz nawet i wówczas, gdy byli sami, będąc przekonani, że żaden ich czyn nie ukryje się przed bóstwem.


ROZDZIAŁ V.
Sokrates zaleca przyjaciołom swoim, aby nauczyli się panować nad sobą.

Panowanie nad sobą jest niewątpliwie dobrym i pięknym nabytkiem dla człowieka. Rozpatrzmy więc, czy w takiej, jak następna, rozmowie starał się zachęcać Sokrates uczniów swoich do nabycia tej cnoty.
— Przyjaciele, — mówił on — gdyby nam wypadło w razie wojny wybrać człowieka, któryby najskuteczniej myślał o obronie naszej i porażce wrogów, czy obralibyśmy na ten cel obżartucha, pijaka, rozpustnika lub śpiocha? czy moglibyśmy przypuszczać, że taki wódz nas obroni, lub nieprzyjaciół pokona? A gdybyśmy, będąc już u schyłku życia, zapragnęli powierzyć komu wychowanie naszych synów, lub czuwanie nad dorosłemi córkami, lub też pieczę nad naszym majątkiem, to czyżbyśmy uważali człowieka, nie umiejącego panować nad sobą, za godnego naszego zaufania? Czy powierzylibyśmy niewolnikowi, nie umiejącemu nad sobą panować, nasze stada, nasze skarby lub nadzór nad robotami w polu. Czy chętnie, chociażby darmo, przyjęlibyśmy takiego sługę lub szafarza? A jeżelibyśmy nie przyjęli nawet niewolnika, nie umiejącego panować nad sobą, to czyż nie godzi się wystrzegać, abyśmy sami nie byli takimi. Jak bowiem ludzie chciwi, pozbawiając innych majątku, sami, zdaniem mojem, wcale się nie bogacą, tak samo człowiek, niezdolny do panowania nad sobą, nie jest dla innych tylko szkodliwy, a dla siebie samego pożyteczny; owszem jest on niewątpliwie szkodliwy dla wszystkich, ale daleko więcej dla samego siebie, bo najszkodliwszem jest zatracać nie tylko dom swój, ale także ciało i duszę. I któżby mógł znajdować upodobanie w towarzystwie takiego człowieka, o którymby wiedział, że milsze mu są przysmaki lub wino, niż przyjaciele, i milsze są kobiety zepsute, niż towarzysze? Czyż w rzeczy samej nie powinien każdy człowiek przyjść do tego przekonania, że panowanie nad sobą jest podstawą cnoty i starać się przedewszystkiem o przyswojenie tego przymiotu swej duszy? Któż bowiem, tego przymiotu pozbawiony, byłby w stanie nauczyć się lub ćwiczyć w czemkolwiek należycie? Kto, służąc rozkoszom, uchroniłby swoje ciało i duszę od najsromotniejszego rozstroju? Według mego, zaiste, zdania, pożądanem jest nie mieć w swem posiadaniu niewolnika z podobnego rodzaju wadami, kto jest sam niewolnikiem uciech, powinien piosić bogow, aby mógł dostać się pod władzę dobrego pana; w ten tylko bowiem sposób taki człowiek może jeszcze być uratowany.
Wygłaszając takie myśli, Sokrates okazywał się jeszcze wstrzemięźliwszym w życiu, niż w słowach; nie tylko bowiem umiał być opornym przeciwko uciechom. do jakich ciągną nas pożądliwości ciała, lecz także przeciwko pokusom, jakie nastręczają środki pieniężne. Był on przekonany, że ten. kto przyjmuje pieniądze od pierwszej lepszej osoby, sam poddaje się pod władzę pana i podlega niewoli, niegorszej od wszelkiej innej.


ROZDZIAŁ VI.
Sokrates dowodzi wyższości swego trybu życia i broni zasady, że za naukę nie powinno się przyjmować zapłaty, oraz wyjaśnia, dlaczego sam nie bierze udziału w sprawach państwa.

Warto przytoczyć także rozmowę Sokratesa z sofistą Antyfontem[41]. Razu jednego Antyfont, chcąc odciągnąć słuchaczów od Sokratesa, podszedł do niego i tak w obecności ich się odezwał:
— Sokratesie, byłem zdania, że filozofia powinna czynić ludzi szczęśliwymi; tymczasem, o ile mi się zdaje, ty wręcz przeciwną korzyść z niej odniosłeś. Przynajmniej tryb życia pędzisz taki, w jakim nie wytrwałby żaden niewolnik u swego pana; karmisz się bowiem najnędzniejszymi pokarmami, pijesz najlichszego gatunku napój i płaszcz nosisz nie tylko lichy, ale jeszcze jeden i ten sam latem i zimą; przytem chodzisz boso i bez koszuli. Prócz tego nie przyjmujesz pieniędzy, których samo już nabywanie jest miłem, a posiadanie pozwala żyć swobodniej i przyjemniej. Jeśli więc będziesz postępował ze swymi słuchaczami tak, jak to bywa przy wszystkich innych zajęciach, przy których nauczyciele starają się z uczniów zrobić naśladowców swoich, to bądź przekonany, że jesteś tylko nauczycielem niedoli.
— O ile mi się zdaje, — odrzekł na to Sokrates — to ty, Antyfoncie, przypuszczasz, że prowadzę żywot godny pożałowania; jestem też przekonany, że wolałbyś raczej umrzeć, niż żyć tak, jak ja. — Rozważmy zatem wspólnie, co tak nieprzyjemnego w życiu mem dostrzegasz? Czy to, że kiedy inni, przyjmując zapłatę, zmuszeni są robić wszystko to, za co zapłatę otrzymują, ja, nie biorąc pieniędzy, nie czuję potrzeby nawet rozmawiać z pierwszym lepszym? Czy może dlatego uważasz mój sposób życia za nędzny, że, wedle twego zdania, ja pożywam nie tak zdrowy i posilny pokarm, jak ty? albo też może dlatego, że, podług twego widzenia rzeczy, moje pożywienie z powodu jego nadzwyczajności i drogości trudniej nabyć, niż twoje? lub wreszcie dlatego, że wyobrażasz sobie, jakoby pokarm, który ty dla siebie przygotowujesz, przyjemniejszy ci jest, niż mój dla mnie? Czyż nie wiesz, że najmniej potrzebuje przypraw ten, kto je z apetytem i że spragniony jest najmniej wybrednym w napoju? Wszak wiesz także, że ci, którzy zmieniają swą odzież, zmieniają ją z powodu zimna lub gorąca i wkładają obuwie dlatego, ażeby chodząc nie doznawali przeszkód ze strony przedmiotów, urażających ich nogi. Czy zaś widziałeś kiedy, abym ja przesiadywał więcej, niż ktokolwiek inny, w domu z powodu zimna, lub żebym z powodu upału borykał się z kim o odrobinę cienia, lub żebym wreszcie dla bólu nóg wystrzegał się przechadzki tam, dokąd zechcę? Czy nie wiesz, że ludzie, bardzo słabi fizycznie z natury, dzięki ćwiczeniom, stają się silniejszymi, przynajmniej w tym kierunku, w którym się ćwiczą, i łatwiej przezwyciężają odnośne trudności, niż ci, którzy, będąc z natury bardzo silni, zaniedbują tych ćwiczeń? Czy więc nie sądzisz, że ja, przyzwyczajając ciągle swe ciało do znoszenia wszelkich przypadłości, daleko łatwiej je znoszę, niż ty, który ćwiczeń takich nie odbywasz? Jeżeli zaś nie jestem niewolnikiem żołądka, ani też snu lub rozpusty, to czy sądzisz, że inna jest tego przyczyna, jak ta, że mam inne, większe od tamtych, przyjemności, które nie tylko trwają podczas ich używania, lecz nadto budzą nadzieję, że stale będą mi służyły? A jednak wiesz przynajmniej o tem, jak wielce niezadowoleni są ci, którym się zdaje, że się im nie wiedzie, jak przeciwnie błogiego doznają uczucia wskutek pomyślności ludzie, którzy są przeświadczeni, że dobrze im się udaje rolnictwo, żeglarstwo i w ogóle to, czem się im zdarzy zajmować. Czy sądzisz więc, że wszystko to może sprawić tyle radości, ile jej sprawia przeświadczenie, że stajemy się i sami lepszymi i pozyskujemy sobie lepszych przyjaciół? Co do mnie przynajmniej, takie zawsze żywię przekonanie. W rzeczy samej, jeżeli wypadnie nieść pomoc przyjaciołom lub państwu, to kto jest więcej w możności zająć się tem, czy człowiek, pędzący żywot podobny mojemu, czy też ten kto pędzi żywot, jaki ty za szczęśliwy uważasz? Któż bowiem łatwiej weźmie udział w wyprawie wojennej, czy ten, kto nie jest w stanie obyć się bez wystawnego stołu, czy też człowiek, zadawalający się tem, co ma pod ręką? Kto z oblężonych prędzej będzie zmuszonym poddać się, czy człowiek nie mogący obyć się bez tego, co tylko z bardzo wielkim mozołem daje się wyszukać, czy też poprzestający na tem, co mu bardzo łatwo podpada pod rękę? Zdaje się, że ty, Antyfoncie, skłaniasz się ku zdaniu, jakoby szczęście polegało na zbytku i wielkich wydatkach; ja zaś przeciwnie sądzę, że, jeżeli obywanie się bez wszystkiego właściwem jest bogom, to obywanie się jak najmniejszem najwięcej zbliża nas do nich i jeżeli bóstwo jest największe dobro, więc to, co jest najbliższe jego, najbliższem jest owego dobra.
Innym znów razem Antyfont, rozmawiając z Sokratesem, tak się odezwał:
— Uważam cię wprawdzie, Sokratesie, za człowieka sprawiedliwego, lecz bynajmniej nie za mądrego. Zdaje się, że i sam to zeznajesz, nie biorąc wcale wynagrodzenia za swą naukę. A jednak, jeżeli znajdujesz, że twój płaszcz, dom lub jaka inna rzecz, będąca w twem posiadaniu, ma pewną wartość, to nikomu jej nie oddasz, nie powiem, darmo, ale nawet za cenę niższą od jej wartości. Oczywistem więc jest, że, gdybyś naukę swoją uważał za mającą jakąś wartość, to wymagałbyś za nią także wynagrodzenia — nie mniejszego od jej wartości. Sprawiedliwym zatem może jesteś, ponieważ nie oszukujesz gwoli chciwości, — ale bynajmniej nie mądrym, gdyż posiadasz znajomość rzeczy, nie mających żadnej wartości.
— Antyfoncie, — odrzekł na to Sokrates, — przyjętem jest u nas uważać handel pięknością i mądrością w jednakiej mierze i za rzecz godziwą i za rzecz nieprzyzwoitą: jeżeli kto bowiem sprzedaje swą piękność pierwszemu lepszemu za pieniądze, to nazywają go nierządnikiem; lecz jeżeli kto stara się zjednać sobie przyjaźń człowieka, którego uznaje za zdolnego do pięknej i szlachetnej miłości, to uważają go za rozsądnego. — Tak samo rzecz się ma z mądrością: ludzi, sprzedających pierwszemu lepszemu swą mądrość, nazywają sofistami, jakoby ludźmi, prowadzącymi ohydny handel mądrością; lecz o takim człowieku, który, poznawszy dorodnego młodzieńca, ćwiczy go w tem, co sam posiada dobrego, i stara się pozyskać jego przyjaźń, mówimy, że postępuje, jak przystoi uczciwemu obywatelowi. Przynajmniej ja, Antfoncie, z dobrych przyjaciół cieszę się tak, a może i więcej jeszcze, jak inni z dobrego konia, psa lub ptaszka: uczę ich tego, co sam posiadam dobrego, i zaznajamiam ich z innymi ludźmi, od których mogę odnieść, jak mniemam, niejaką korzyść dla swego udoskonalenia się. Przeglądam i odczytuję także razem z przyjaciółmi mymi skarby, które starodawni mędrcy pozostawili w księgach przez siebie napisanych, i wybieramy to, co znajdziemy w nich dobrego, uważamy też za wielką korzyść dla siebie, jeżeli jesteśmy wzajem sobie przyjaźni.
Otóż, gdym słyszał takie słowa, zdawało mi się, że Sokrates i sam jest szczęśliwy i słuchaczów swych wiedzie do moralnej doskonałości.
Gdy znowu innym razem pytał się Sokratesa Antyfont, jakim sposobem zamierza z innych zrobić mężów stanu, skoro sam nie zajmuje się sprawami państwa, jakkolwiek rozumie się na nich, tenże odpowiedział: „Kiedyż więcej mogę się zajmować sprawami państwa, czy wtedy, gdybym sam się niemi zajął, czy też wówczas, gdy staram się o to, aby jak najwięcej ludzi uzdolnionych zajmowało się niemi?“


ROZDZIAŁ VII.
Sokrates odwodzi przyjaciół swoich od próżności.

Rozważmy teraz, czy zachęcał także Sokrates słuchaczów swych do ubiegania się o cnotę, gdy odwodził ich od próżności; zawsze bowiem twierdził, że nie ma lepszego środka, do pozyskania dobrej sławy, jak ten, za pomocą którego każdy mógłby stać się biegłym w tem właśnie, w czem również pragnąłby uchodzić za takiego. Na dowód zaś, że prawdę mówił, tak rozumował: „Rozważmy, jak powinienby postąpić człowiek, który, nie będąc dobrym flecistą, chciałby jednak wydać się nim. — Czy nie powinien naśladować dobrych flecistów przynajmniej pod względem zewnętrznej strony ich kunsztu? Naprzód więc, ponieważ noszą oni piękny kostium i prowadzą z sobą wiele służby, należy i tamtemu to robić; następnie powinien starać się o licznych chwalców, gdyż dobrym flecistom liczne rzesze nie szczędzą pochwał. Lecz nie powinien on nigdzie produkować swej sztuki, gdyż zaraz popadnie w śmieszność i nie tylko okaże się złym flecistą, ale nadto człowiekiem próżnym. I jakże życie jego nie ma być uciążliwe, bezpożyteczne i śmieszne, skoro, pomimo wielkich wydatków, żadnej on korzyści nie osiąga, a prócz tego zdobywa jeszcze złą sławę? Tak samo rozważmy, co się stanie z człowiekiem, który, nie będąc dobrym wodzem lub sternikiem, chciałby uchodzić za takiego? Czyż nie byłoby dla niego przykrem pragnąć uchodzić za zdolnego do takich zajęć, a nie być w stanie wpoić w innych tego przekonania, w razie zaś przekonania ich o tem, czy położenie jego nie byłoby jeszcze więcej godne pożałowania? Wszak oczywistą jest rzeczą, że postawiony u steru okrętu lub na czele wojska człowiek, nie mający w tem biegłości, zgubiłby tych, którymby najmniej tego życzył, i sam sromotnie i nikczemnie ustąpiłby z placu.“
Podobnież dowodził Sokrates, jak niepożyteczną jest rzeczą uchodzić za bogatego, mężnego lub silnego, nie będąc nim wcale; gdyż od takich ludzi zwykle wymaga się więcej, niż ich siły pozwalają, i ci, którzy nie są w stanie czegoś uczynić, a chcą uchodzić za zdolnych to zrobić, nie znajdą pobłażania.
Niemałym już oszustem nazywał Sokrates człowieka, który, wyłudziwszy od drugiego pieniądze lub rzecz jaką, nie oddaje mu ich następnie; lecz daleko jeszcze większym oszustem nazywał tego, kto, nie mając sam żadnej wartości, stara się podstępnie wmówić w naród, jakoby był zdolny przewodniczyć państwu.
Otóż zdawało mi się, że takiemi rozmowami odwodził Sokrates przyjaciół swych od próżności.





  1. Taki był pogląd Talesa, założyciela szkoły Jońskiej (około 600 r.), Pitagorasa (około 550 r.), Ksenofanesa, założyciela szkoły Eleackiej (także ok. 550 r. przed Chr.).
  2. Był to pogląd Demokryta (ok. r. 400 przed Chr.) i wogóle szkoły atomistów.
  3. Tak dowodził filozof Szkoły Jońskiej Heraklit (ok. 500 r. prz. Chr.).
  4. Było to zdanie filozofa Szkoły Eleackiej Zenona (ok. 460 r. prz. Chr.).
  5. Tak dowodził filozof Szkoły Jońskiej Heraklit (ok. 500 r. prz. Chr.).
  6. Było to zdanie filozofa Szkoły Eleackiej Zenona (ok. 460 r. prz. Chr.).
  7. Rada ateńska (βουλή) składała się w tym czasie z 500 członków, wybieranych corocznie losem po 50 z każdego z 10 okręgów (φυλή) Attyki. Obowiązkiem jej było roztrząsać projekty, mające być wniesionymi na zgromadzenie ludu, i nadzór nad całą administracyą i finansami. Dla łatwiejszego zaś prowadzenia spraw cały skład rady dzielił się stosownie do liczby okręgów na 10 sekcyj, z których każda była czynną przez dni 35 lub 36, a w przestępnym roku 38 lub 39, w kolejnym porządku, jaki na początku roku był ustanowiony. Członkowie każdorazowo funkcyonującej sekcyi nazywali się prytanami (πρυτάνεις) t. j. pierwszymi, przewodniczącymi, gdyż do nich należało przewodnictwo w radzie i w zgromadzeniu ludu. Codziennie przytem z łona takiej sekcyi wybierany był losem prezydujący (ἐπιστάτης), w którego ręku przechowywała się pieczęć państwa i klucze od archiwum i zamku.
  8. W r. 406 przed Chr. flota ateńska odniosła zwycięztwo nad Spartanami przy wyspach Arginuzyjskich, między Lesbos i wybrzeżem Małej Azyi. Pomimo to dowódcy floty, w liczbie 8, zostali oskarżeni, że nie pogrzebali ciał poległych w bitwie. Rozjątrzeni Ateńczykowie chcieli wbrew istniejącym prawom, podług których w sprawie o życie i śmierć każdy z osobna powinien się bronić, za jednem głosowaniem skazać ich wszystkich na śmierć. Sokrates oparł się temu. Następnego jednak dnia, gdy kto inny przewodniczył, zapadł wyrok nieprzyjazny dla dowódców. Później dopiero opamiętali się Ateńczycy i pociągnęli do odpowiedzialności oskarżycieli.
  9. Według słów, jakie kładzie w usta Sokratesa Ksenofont w dziele swem p. t . Oeconomieos (II. 3.) całe mienie Sokratesa warte było 5 min, t. j. około 115 rubli.
  10. Jeden z tak zwanych 30 tyranów, którzy po wojnie Peloponeskiej przez 8 miesięcy rządzili Atenami.
  11. Znany wódz ateński, jeden z najzdolniejszych, ale zarazem i najlekkomyślniejszych przewódców demokracyi ateńskiej.
  12. Wiersze te wyjęte są ze zbioru sentencyj, przypisywanego poecie Teognisowi, rodem z Megary, żyjącemu około 500 r. przed Chr. W wierszach tych poeta zwraca się po większej części z radami do ulubieńca swego, młodego arystokraty z Megary, imieniem Kirnos, wykazując zalety arystokratów (οί ἀγαϑοί), wynoszące ich po nad tłum (οί ϰαϰοί).
  13. Skąd zaczerpnięty jest ten wiersz, nie wiadomo.
  14. Był to jeden z uczniów Sokratesa (Porów. IV. 2 i nast.).
  15. Obok Krytyasza miał on najwięcej znaczenia z pomiędzy 30 tyranów.
  16. Rozumieć tu należy dyalektykę, t. j. sztukę rozprawiania i krytycznego rozbioru różnych kwestyj na podstawie dokładnego określania i rozróżniania pojęć.
  17. Zarzucano im mianowicie, że zajmują się kwestyami, nie dającemi się zbadać, jako przechodzącemi ludzkie pojęcie, i że starają się złą sprawę przedstawić jako dobrą.
  18. Sokrates miał zwyczaj objaśniać głoszone przez siebie zasady przykładami, zaczerpniętymi z codziennego życia, zwłaszcza z życia sfer rzemieślniczych.
  19. Sławny mąż stanu, stojący przez czas długi na czele rządu w Atenach około r. 450 przed Chr.
  20. Bogaty Ateńczyk, wielki wielbiciel i przyjaciel Sokratesa, usiłował skłonić go do ucieczki z więzienia; jego imię nosi dyalog Platona, poświęcony ostatnim chwilom Sokratesa.
  21. Patrz: Wstęp Uw. 2. Cherekrates był młodszym bratem Cherefonta.
  22. Patrz: Wstęp Uw. 2. Cherekrates był młodszym bratem Cherefonta.
  23. Syn bogatego Ateńczyka Hipponika, często wspominany w niniejszem dziele.
  24. Byli rodem z Teb; przybyli do Aten dla słuchania nauk Sokratesa.
  25. Byli rodem z Teb; przybyli do Aten dla słuchania nauk Sokratesa.
  26. Również jeden z bardzo oddanych Sokratesowi uczniów.
  27. Poeta grecki z 8-go wieku przed Chr. — Wiersz wyjęty jest z jego poematu p. t. Roboty i dni, zawierającego praktyczne wskazówki, odnoszące się do gospodarstwa wiejskiego.
  28. Wiersze wzięte są z Iliady Homera. (Pieśń 2, 188—191 i 198—202).
  29. Bogaty Spartańczyk, spółczesny Sokratesowi.
  30. Obchodzona corocznie w Sparcie przez 6—10 dni latem na cześć poległych przy Tyrei (m. w Argolidzie) około r. 576 przed Chr., podczas której obnażeni młodzieńcy wykonywali tańce i śpiewy do koła statuy Apollina.
  31. Nazwa ta przysługiwała kapłance w świątyni Apollina w Delfach, wygłaszającej wyrocznie i przepowiednie.
  32. Wiersz, wyjęty z poematu Hezyoda: Roboty i dni.
  33. Nimfa — czarodziejka, u której w czasie swego tułactwa przebywał Odysseusz z towarzyszami rok cały. Por. Odysseja tłóm. Siemieńskiego, pieśń 10.
  34. Hermes — u Rzymian Merkury — posłaniec bogów.
  35. Jeden z najgorliwszych następnie słuchaczów Sokratesa.
  36. Poeta spółczesny Sokratesowi, pisał poezye liryczne, zwłaszcza hymny na cześć Bachusa, zwane dytyrambami.
  37. Znakomity tragik ateński, urodzony 497 r., umarł 405 r. przed Chr.
  38. Najdawniejszy po Fidyaszu rzeźbiarz grecki około r. 430 przed Chr.
  39. Najznajomitszy malarz grecki z tegoż czasu.
  40. Grecka miara długości - 1/40 mili geograficznej.
  41. Mało znany sofista ateński.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Ksenofont i tłumacza: Emilian Konopczyński.