Wrogowie kobiety/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Vicente Blasco Ibáñez
Tytuł Wrogowie kobiety
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „RÓJ“
Data wyd. 1928
Druk Zakłady Graficzne „HELIOS“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Michalina Domańska
Tytuł orygin. Los enemigos de la mujer
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.


Pod koniec drugiej wojny karlistowskiej, Hiszpan jeden musiał na zawsze opuścić ojczyznę i przedostać się do Francji. Dzienniki madryckie inaczej go nie nazywały jak „cabecielo“[1] Saldana i powstrzymywały się od dodatków ubliżających, aby go odróżnić zapewne od innych wodzów band, którzy w Aragonji, w Catalonji i w Walencji wiedli życie pełne morderstw i grabieży. Dla swoich nosił on miano generała don Miguela Saldana, markiza Villablanca. Tytuł ten nadał mu don Carlos od nazwy wioski w której Saldana niemal zniszczył całkiem całą kolumnę wojsk liberałów.
Cabecillo miał zaledwo 29 lat, gdy przeszedł granicę, aby nie być zmuszonym uznać Burbonów konstytucyjnych. Ukończył zaledwo studia w szkole wojskowej w Toledo, gdy rewolucja z r. 1868 pchnęła go w szeregi zwolenników don Carlosa, gdzie bardzo prędko odznaczył się swymi czynami.
Odwaga jego graniczyła z zuchwalstwem. Atakował zwykle sam na czele swych podwładnych i po większej części bywał ranny. Ale jego rany były „wypadkowe“ jak mawiali jego żołnierze i nie niszczyły silnego zdrowia, pozostawiając jedynie chwalebne blizny.
W Paryżu, gdzie podziwiało go tylko kilka starych dam z przedmieścia Saint-Germain, uczuł się zbyt samotny i udał się do Wiednia.
Król jego liczył tam wielu przyjaciół i krewnych. Młodość i czyny zdobyły mu uznanie w świecie arcyksiążąt. Wojna turecko-rosyjska wyrwała go z tej słodkiej egzystencji, zajmującego pasożyta. Jako katolik i żołnierz, uważał za swój obowiązek bić Turków i opatrzony polecającemi listami książąt austrjackich, udał się do Petersburga. Generał Saldana stał się zwykłym rotmistrzem w armii rosyjskiej. Lecz wkrótce kilka nowych ran i parę świetnych szarż uczyniły go sławnym. Wśród oficerów liczył wielu przyjaciół. Bywał w salonach arystokratycznych. Pewnego dnia, na balu u wielkiej księżny, poznał pannę o której wiele mówiono tej zimy, księżniczkę Lubimow.
Miała 23 lata, była sierotą i jedną z najbogatszych dziedziczek w Rosji. Jeden z jej przodków, kozak piękny i analfabeta, zdołał zwrócić uwagę carycy Katarzyny. Obdarowała go niezmierzonemi obszarami po tamtej stronie Uralu. Były tam kopalnie malachitu, lapis-lazuli, bogate źródła naftowe. Oprócz tego, dwanaście tysięcy poddanych, obecnie wyzwolonych przez cara, pracowało już dawniej dla potomków Lubimowa, przy uprawie ziemi. I cała ta olbrzymia fortuna niemal codziennie powiększana, w całości należała do kobiety, księżniczki Lubimowy, która uważała, że należy do rodziny cesarskiej, wskutek swego pochodzenia, lecz charakter jej ekscentryczny nieraz przysparzał kłopotów cesarzowi.
Była to dziewczyna wojownicza, kapryśna, niekonsekwentna w słowach i czynach, zdumiewająca wszystkich gwałtownemi kontrastami swego charakteru. Oficerów gwardji traktowała po koleżeńsku, piła i paliła z nimi i brała udział w konnych ich ćwiczeniach. Potem, nagle zamykała się w swym pałacu i przebywała tam całe tygodnie, pogrążona w napadach mistycyzmu. Czciła cesarza jako przedstawiciela Boga na ziemi a jednocześnie sympatyzowała z nihilistami.
Pamiętano u dworu, że pewnego dnia, w towarzystwie służącej źle notowanej w policji, udała się do nędznego domeczku w okolicach stolicy, przepełnionego rewolucyjną kanalją złożoną ze studentów i robotników. W ciasnym pokoju, przedefilowała wraz z nimi przed trumną, której tłum smutny i ciekawy każdej chwili omal nie zrzucał z katafalku.
Nieboszczyk zwał się Fiodor Dostojewski. Księżna rozsypała kosztowny bukiet z róż na czoło wypukłe i ascetyczną brodę powieściopisarza. I ta Nadina Lubimow była tą samą, która w swym pałacu biła sługi swoje, zmuszała pokojówki klękać przed sobą w chwilach gniewu i wszystko wokoło burzyła. Pewien stary książe, którego cesarz dał jej jako opiekuna, pragnął jak najprędzej wydać ją zamąż, choćby miał przez to stracić rządy nad olbrzymią fortuną. Konkurenci jej bali się jak ognia okrutnych jej drwin, któremi odpowiadała na ich oświadczyny. Po dwakroć oznajmiła swe zaręczyny ze szlachcicami, służącymi u dworu i w ostatniej chwili sama prosiła cara aby odmówił pozwolenia. Nikt już nie śmiał prosić o jej rękę ze strachu przed komentarzami i drwinami. A jednak nikt nie wątpił o jej niewinności, pomimo jej swobody i niekonsekwencji.
Ujrzawszy ją, Saldana pomyślał o najadzie północnej, wynurzającej się z zielonej rzeki, gdzie pływają kry lodowe. Była wysoka, majestatyczna, nieco masywna jak boginie malowane na freskach pokrywających sufit. Szare jej oczy mieniły się zielonawym odcieniem. Włosy miała jedwabiste i jasne, jakby bezbarwne. Nos zbyt szeroki, którego nozdrza drżały w chwilach wzruszenia, przypominał jej przodka, silnego kozaka carycy Katarzyny. Nie zauważyła Saldana przez czas długi. Tylu oficerów otaczało ją na tym balu, z uśmiechem przyjmując jej żarty niemożliwe i ryzykowne powiedzenia. Naraz Saldana, który stał koło drzwi, drgnął, usłyszawszy głos jasny i rozkazujący:
— Proszę mi podać ramię, markizie.
I nie czekając aż jej poda, księżniczka sama go wzięła za ramię i pociągnęła do sali bufetowej.
Nadina połknęła duży kieliszek wódki, przekładając ten trunek pospolity nad szampana, rozlewanego hojnie przez służbę. Poczem pociągnęła swego towarzysza z uśmiechem aż do okna ukrytego za firankami.
— Rany pana! Chcę je widzieć...
Wobec rozkazu tej wielkiej damy, nawykłej do narzucania najbardziej dziwacznych kaprysów, Saldana stanął zdumiony. Rumieniąc się, podniósł w końcu lewy rękaw munduru i ukazał przedramię pokryte włosami, muskularne, głęboko poryte blizną od kuli, którą tam dostał w Hiszpanji.
Księżniczka podziwiała to ramię atlety o skórze ciemnej, przeciętej białą blizną.
I naraz Saldana uczuł dotknięcie warg na swej bliznie. Pochylając swą dumną głowę, Nadina całowała mu ramię.
— Bohaterze! ty mój bohaterze!
Potem podniosła głowę, zimna i pogodna, bez innej oznaki wzruszenia nad lekkie drżenie nozdrzy. Nie miała już chęci oglądać innych blizn, o których koledzy walecznego wojaka wspominali jej. Pewną była że widzieć je będzie do woli. gdy tylko zechce.
W kilka dni później wiadomość o małżeństwie księżniczki Lubimow z Hiszpanem obiegła dwór. Ona sama puściła tę pogłoskę, nie dbając o wolę swego przyszłego męża. Racje, które podawała, były niezmiernej wagi: ona była blondynką a Saldana brunetem. Każde z nich urodziło się na przeciwległym krańcu Europy. Przytem księżna miała przekonanie, że kochała zawsze Hiszpanię, chociaż nie była w stanie oznaczyć dokładnie na mapie miejsca gdzie się ten kraj znajduje. Pamiętała jakieś wiersze Heinego, Musseta, gdzie była mowa o markizach z Barcelony i nuciła piosenkę o pomarańczach z Sewilli... Bohater jej napewno pochodził z Barcelony lub Sewilli.
Napróżno niektórzy dyplomaci dworscy przedstawiali jej, że car sprzeciwi się temu związkowi. Bogata dziedziczka, zaślubiająca żołnierza obcego, wygnańca!... Ale księżniczka za ich pośrednictwem, oznajmiła carowi o zamiarach swych na przyszłość.
— Albo go zaślubię, albo wystąpię w Paryżu jako tancerka.
Mówiono poważnie o wydaleniu Saldany z granic państwa.
— Tem lepiej! Pojadę za nim jako jego kochanka.
Stary książe, opiekun Nadiny, martwił się tym oporem cesarskiej rodziny. Gdyby nie to, kaprys księżniczki trwałby kilka dni jak tyle innych. Opowiadano, że car odeszle ją może do obszernych jej posiadłości na Sybirze, aby tam wyrzekła się swego projektu, a wnuczka kozaka odpowiedziała, że raczej życie sobie odbierze aniżeli usłucha.
Ostatecznie władca pozwolił przezornie aby zamiary swe doprowadziła do skutku. Może wyrzeknie się swych ekscentryczności wraz z zamążpójściem. Podróż poślubna księżny miała przeciągnąć się całe życie. Dwa razy tylko powróciła do kraju dla spraw dotyczących jej olbrzymiej fortuny. Europa zachodnia lepiej odpowiadała jej swobodnemu charakterowi niż dwór samowładcy. Po roku małżeństwa, będąc w Londynie, wydała na świat syna, jedyne dziecko swoje. Zgodziła się nadać mu imię ojca „Michał“, ale dodała imię „Fiedor“ zapewne przez pamięć na Dostojewskiego, jej autora ulubionego, którego skomplikowani bohaterowie żywą napełniali ją sympatją. Nikt nie wiedział czy don Migueł Saldana czuł się szczęśliwym na swem nowem stanowisku księcia-małżonka, które pozwalało mu używać wszystkich przyjemności i uroków olbrzymiej fortuny. Daremnie usiłował wolę swa narzucić małżonce. Próżny trud! Ta kobieta, sentymentalna chwilami, która jęczała nad nierównościami socjalnemi i nędzą biedaków, była niby siła wybuchowa, mogąca najsilniejszym charakterem wstrząsnąć. Saldana w końcu przyjął system milczenia dla uniknienia wojowniczości wnuczki kozaka. Unikał scen gwałtownych, chąc zachować swą powagę wielkiego pana wobec gości i służby. Grupa bogatych Paryżan, po większej, części żydów bankierów, w tym czasie zabudowywała okolicę parku Monceau. Księżna Lubimow kazała sobie zbudować w tamtej okolicy olbrzymi pałac z ogrodem o niezwykłych rozmiarach.
Gdy książe wchodził do swej luksusowej rezydencji, napotykał tam nieraz dziwnych gości.
Były to dziewczyny o ruchach rubasznych, w okularach, krótkowłose, z teką pod pachą; mężczyźni o długich czuprynach, o brodach źle utrzymanych, o oczach wizjonerów. Rosjanie Quartier Latin, przez policję pilnowani teroryści, którzy nigdy na próżno nie udawali się o pomoc do księżny i którzy używali może jej pieniędzy na fabrykowanie maszyn piekielnych, wysyłanych do kraju.
Gdy książę Michał Fiedor przypomniał swe dzieciństwo, widział siebie siedzącego na kolanach ojca, który go pieścił twardemi dłońmi. Dzieciak przyglądał się jego rysom Araba i wielkim wąsom łączącym się z krótkiemi faworytami. Gdy tylko nauczył się hiszpańskiego, zdobył pewność, że ojciec jego szepnął kilkakroć, przesuwając mu ręką po włosach:
— Biedaku mój, matka twa zwarjowana!...
Gdy dziecko doszło do lat ośmiu, matka pomyślała o jego wychowaniu. Jeden z tych gości, którzy niepokoili służbę, przeniósł swe księgi i wytarte ubrania z uliczki położonej niedaleko Panteonu do książęcej rezydencji Lubimowów, gdzie się zainstalował. Był to chłopak ponury, studiujący chemję. W dniu swej instalacji, agent policji przyszedł na wywiad do stróża pałacowego.
— Chodzi mi o to, aby syn mój nauczył się rosyjskiego — powiedziała księżna. Przyczem Sergiejew nauczy go wielu rzeczy. To prawdziwy uczony, godny lepszego losu.
Saldana żądał dla dziecka profesora hiszpańskiego, na co zgodziła się księżna. Wszyscy członkowie jej rodziny posiadali w wysokim stopniu tę zadziwiająca łatwość, jaką mają słowianie do nauki języków obcych.
— Książe Michał Fiodor — oświadczyła matka — jest markizem Villablanca i musi znać język swej drugiej ojczyzny.
Książe poszukał między swymi dawnymi towarzyszami broni i wkrótce Marcos Toledos, o dwanaście lat zaledwo młodszy od Saldany, objął w pałacu miejsce profesora. Zamiast mówić do swego chlebodawcy: „księciu“ lub „markizie“, z dumą nazywał go „generałem“.
Poważny mąż księżniczki śmiał się do łez, słuchając o rozlicznych przygodach emigranta, zgubionego w Paryżu i o wszelkich sposobach, jakich próbował dla utrzymania swej egzystencji.
Obaj profesorowie zamieszkiwali drugie piętro.
Generał wybrał dla Toleda niektóre ubrania ze swej bogatej garderoby i ten uważał, że spełniły się wszystkie jego marzenia, jakie znał, biegając po Paryżu za zarobkiem.
— Jestem teraz adiutantem generała Saldany i mam jakieś przeczucie, że wkrótce wrócimy do naszych gór.
Mały książę podziwiał rosyjskiego profesora, bo matka jego miała go za uczonego, ale nie czuł się zbyt pewnym w jego obecności. Przeciwnie zaś, traktował Hiszpana z serdeczną pobłażliwością. Toledo bawił jego ojca i to wystarczało, aby uważał go jako niższy gatunek człowieka, cenionego dla swej cierpliwości i posłuszeństwa.
Po pewnym czasie uczeń mówił biegle po hiszpańsku. Zdawało się, że nauczył się tak prędko, aby móc lepiej drwić ze swego profesora.
Ojciec jego przyczynił się także do wychowania spadkobiercy Lubimowów, ucząc go jedynie rzeczy, jaką umiał sam. Co rano, po lekcji z profesorem rosjaninem, z której malec wychodził z twarzą pełną powagi, Saldana oczekiwał nań w dużym salonie na dole.
— Książe, uwaga!
I ten pierwszy bojownik armji karlistowskiej, który miał na sumieniu głowę rozciętą aż do szczęki w pojedynku, w czasie wojny z Turkami, uśmiechał się z dumą, gdy widział swe dziecko 11-letnie stojące dzielnie w czasie lekcji fechtunku, unikające ciosów, a nawet czasem zadające je. Będzie dzielnym wojakiem, godnym potomkiem kozaka i „guerillosa“ z gór hiszpańskich.
Ale zadowolenie to trwało krótko. Od lat wielu chodził z niewyjętą kulą hiszpańską, z którą chirurgowie jego armji nie potrafili sobie poradzić. Gdy powagi chirurgiczne Paryża i Londynu próbowały tej operacji, było już zapóźno.
Pewnego ranka lokaj znalazł go martwym.
Michał Fiedor pamiętał własne wzruszenie, pamiętał wspaniały pogrzeb, podobny do pogrzebu władcy zmarłego na wygnaniu, ale niezmierna boleść matki wyryła mu się najsilniej w pamięci. Ona także chciała umrzeć. Służebne jej rosjanki musiały wyrwać jej z rąk flaszkę z laudanum, aby wzajem dostać więcej połajanek, niż zwykle. Potem, z włosami rozpuszczonemi, wyjąc, biegła przed portret generała. Ach! jej bohater! Teraz wiedziała, do jakiego stopnia go kochała!...
Przez kilka miesięcy przyjmowała swych gości w salonie obitym kirem. Ubrana w długą szatę żałobną, leżała na sofie pod olbrzymim portretem męża. Szable, mundury nieboszczyka, nawet siodło, zebrano w tym salonie, zamienionym w muzeum.
W tym właśnie czasie rozpoczęła się nowa faza wielkości don Marcosa Toledo. Uczony rosyjski zeszedł na plan drugi. Część chwały zmarłego spadła i na skromnego jego ziomka, który był świadkiem jego wielkich czynów. Pewnego wieczoru, gdy księżna rozmawiała ze swemi krewnemi, przybyłymi z Rosji, wybuchła nagle tak strasznem łkaniem na wspomnienie męża, że musiała opuścić pokój.
— Pułkowniku, proszę o twe ramię!...
Toledo, który towarzyszył uczniowi swemu, spojrzał wokoło ze zdziwieniem. Rozkaz powtórzono tonem bardziej niecierpliwym. Pułkownik — to był on!... Przez chwilę don Marcos Wziął te słowa jako kaprys księżnej. W dniu najmniej spodziewanym, cofnie mu swą łaskę.
Lecz gdy znudzona swem osamotnieniem, wdowa po kilku miesiącach zamknięcia, rozpoczęła swe wizyty, kazała, aby Toledo jej towarzyszył i przedstawiła go przyjaciołom swym ze świata arystokratycznego.
— To adjutant nieboszczyka.
Nie wątpił już wówczas o swym awansie. Skoro księżna przedstawiła go jako adiutanta swego męża. również dobrze mógł zostać pułkownikiem. Został nim — i mały książe, który z początku nadawał mu ten tytuł nieco drwiąco, w końcu nazywał go machinalnie tak samo. Mógł wszystkie swe marzenia o elegancji spełnić: skrupuły, które Saldana, wróg rozrzutności, okazywał czasem, nieznane były jego żonie. Wielka dama gardziła nawet tymi, którzy nieśmiało korzystali z jej wspaniałomyślności. Don Marcos mógł kilka razy dziennie zmieniać strój i prowadzić długie rozmowy z krawcami pierwszorzędnymi. Chciał być dystyngowanym i eleganckim, lecz jego sposób noszenia ubrania zdradzał człowieka nawykłego do munduru. Naśladował sposób czesania się swego generała: rozdział od czoła do karku, pukle włosów, nasunięte na skronie i wąsy, łączące się z bokobrodami na sposób rosyjski. Nauczył się także mówić długo, aby nic nie powiedzieć, trzymać się na uboczu, gdy osoby wyższej rangi zabierały głos.
Księżna po roku wdowieństwa, ukazała się w swej loży w Operze w towarzystwie don Marcosa, który trzymał się dyskretnie zdaleka niby szambelan królowej. Pewnego wieczoru, w czasie antraktu, przechodząc przez salonik loży, usłyszała, jak pułkownik opisywał francuskiemu generałowi walkę w Villablanca.
...Markiz powiada do mnie: „Toledo, twoja kolej. Zobaczymy, jak prowadzisz szarżę na bagnety. Wówczas na czele mego pułku“...
— To prawdziwy wojak — przerwała księżna. Godny kolega mego bohatera... Markiz często wspominał mi o nim...
I w tej chwili miała pewność, że usłyszała z ust ponurego Saldana opowieść o czynach walecznych swego adjutanta. Profesor rosyjski, uważany przez Toleda jako antypatyczne i niepokojące indywiduum, opuścił nagle pałac Lubimowej. Może zazdrosny był o rosnące wpływy pułkownika. Może jakieś tajemnicze sprawy wzywały go zdala od Paryża. Księżna nie uczuła żadnego żalu po jego zniknięciu. Zapomniała już o swych podejrzanych Rosjanach i nie dawała im pieniędzy. Inne obecnie miała troski na głowie.
Uczuła nagle potrzebę dłuższego pobytu w Londynie i zgodziła się wyprawić syna samego w podróż po Europie, o co się dopominał.
— Jesteś już mężczyzną; wkrótce skończysz czternaście lat. Jedź. Nie oglądaj się na wydatki. Nie zapominaj nigdy, żeś książe Lubimow. Pułkownik towarzyszyć ci będzie. Będzie twym adjutantem, tak jak był adjutantem twego ojca.
Michał Fiodor rozpoczął podróż swą od Hiszpanii. Chciał poznać kraj ojca swego. Toledo uważał za konieczne okazanie pewnego niepokoju. Pułkownik karlista, który odmówił korzystania z amnestji, i nie ukorzył się przed dynastją panującą! Ale spędzili trzy miesiące w Hispanji i zauważono ich tylko dzięki ich sutym napiwkom. Coprawda Toledo unikał swych dawnych kolegów. Uważał już siebie jako należącego do innej sfery.
Gdy Michał Fiodor uczuł, że słabnie jego zapał do walk byków, opuścili Hiszpanję i udali się do Rosji. Książe zabawił tam rok, zwiedzając bliższe swe posiadłości i zawierając znajomość z rodziną i przyjaciółmi matki. Pułkownik rozprawiał o wojnie z kilku generałami, którzy go powitali jako równego sobie. Czyż nie był towarzyszem i adjutantem Saldany?
Dawne przyjaciółki księżny Lubimow zakomunikowały jego synowi nowinę nieoczekiwaną. Matka jego zamierzała poślubić angielskiego szlachcica: pisała do cara, prosząc o jego przyzwolenie. Wiadomość ta zrobiła wrażenie tylko na Michale. Czas ekscentrycznej Nadiny przeminął. Dziś nie interesowała już nikogo. Inne młode księżniczki zajmowały uwagę jeszcze głośniejszemi awanturkami.
Młody człowiek, wróciwszy do pałacu Lubimowów, znalazł matkę już po ślubie ze szkockim szlachcicem, lecz wciąż księżną, jak dawniej.
— Opuścisz mię kiedyś — mówiła swym głosem tragicznym, używanym w ważnych chwilach. Książe Lubimow musi żyć u dworu, służyć swemu cesarzowi, być oficerem gwardii. Potrzeba mi towarzysza, podpory. Sir Edwin jest urodzonym gentlemanem. Nie wyobrażaj sobie, że zapomniałam o twym ojcu. Bohater mój.... Nigdy!
Michał Fiodor ujrzał pana, który mu się wydał istotnie „urodzonym gentlemanem“. Uprzejmy dla wszystkich, pełen godności w swych ruchach, mówił mało i zamykał się całemi godzinami aby pracować, jak powiadała księżna. Zajmował się polityką swego kraju i marzył o powrocie do Parlamentu, skąd go wygnało jakieś niepowodzenie przy wyborach.
Ten człowiek zimny, o bladym uśmiechu, nieporównanej dystynkcji, nie wzbudzał w nim ani sympatji ani antypatji. Przyzwyczaił się widzieć go na miejscu ojca swego i spotykać codziennie.
W pałacu bywali krewni Sir Edwina. Jeden z jego braci, który wyemigrował do Ameryki, ożenił się tam z bogatą Meksykanką, posiadającą kopalnie srebra i olbrzymie prerje. Mieli tylko jedną córkę, która liczyła lat ośm, gdy sir Artur Macdonald zmarł wskutek wypadku z wierzchowcem. Wdowa wyjechała do Europy wraz z małą Alicją pod opieką szwagra swego, którego uważała jako jedną z potęg światowych.
Księżna Lubimow przyjmowała chętnie u siebie tę krewniaczkę, pomimo nierówności charakteru swego i przejść gwałtownych od przyjaźni do niechęci.
Obie mogły opowiadać sobie o swych kopalniach i olbrzymich posiadłościach, chociaż żadna z nich nie znała istotnej cyfry fortuny swojej: oceniały ją wedle olbrzymiej sumy, (kilka miljonów rocznie), nadsyłanej im przez dalekich administratorów, którą szafowały z rozrzutnością.
Obie te piękności więdnące, tak psute w czasach młodości, łączył jeden węzeł, coś niby echo muzyki dalekiej i ukochanej, niby tęskne wspomnienia przeszłości: córka Dony Mercedes, świetna Alicja Macdonald.
Matce jej się zdawało, że odnajduje w niej własną minioną piękność z dodatkiem świeżego przypływu życia i nie myliła się. Alicja łączyła w sobie wspaniałość południowej brunetki z lekkością, smukłością nieco chłopięcą, cechującą rasę ojca. Wobec niezależności jej charakteru, księżna, ze swej strony, odnajdywała siebie z tych czasów, gdy gorszyła cały dwór cesarski. Ale była różnica. Księżna mogła zadowolnić swe wszystkie kaprysy, bez obawy o komentarze. Posiadała talizman. Do swych olbrzymich bogactw łączyła przywilej wysokiego urodzenia, który pozwalał jej wznieść ku sobie każdego mężczyznę, nawet najskromniejszego pochodzenia. Alicja posiadała jedną ambicję — do swej wielkiej fortuny dodać piękny tytuł, któryby jej pozwalał przebywać u dworu i do celu tego dążyła już w piętnastym roku życia z zimnym uporem, pomimo lekkomyślnych swych pozorów.
Od dzieciństwa Dona Mercedes kładła jej w głowę historję o księciach, którzy ongi żenili się z pasterkami, a teraz szukają milionerek.
Michał Fiodor był nieco onieśmielony, spotykając w pałacu swym tę młodą dziewczynę, która spoglądała nań z miną śmiałą i wyzywającą, tak jak gdyby wszystko miało ugiąć się przed jej wolą.
Była piękna, pięknością bardziej ponętną niżli poprawną. Jej cera o złocistym blasku, oczy pięknie oprawne i lekko podniesione ku górze, bujne włosy, wiecznie wymykające się z pod spięcia, które zdawały się wić i poruszać jak czarne wężowisko, nadawały jej czar egzotyczny. Ciało jej miało siłę i giętkość, wyrobione sportem.
Dona Mercedes od pierwszego spotkania zdawała się ich pchać ku sobie.
— Mówcie sobie po imieniu — powiedziała po macierzyńsku. Jesteście spowinowaceni.
Michał zastosował się do tego, chociaż nie bardzo rozumiał to pokrewieństwo. Kreolka widziała już w swych marzeniach Alicję księżną na dworze carskim. Księżna Lubimow odnosiła się życzliwie do tych projektów. Na razie nie wierzyła ani w kasty ani w przywileje i nawet była znów gotowa dawać pieniądze indywiduom długowłosym, którzy czasem odwiedzali ją w jej pałacu. Nie stawiała więc oporu projektom swej przyjaciółki.
Książe zwierzał się pułkownikowi.
— Jest zbyt „comme il faut“ dla mnie. Wolę inne.
Don Marcos, towarzysz jego długich i wesołych podróży, wiedział o jakie „inne“ chodzi. Chłopak ten wcześnie poznał dziedzinę użycia i przyjemności. Innym razem, Michał Fidor oburzony był jej zachowaniem się wyzwolonej panny. „Gorsza jest od chłopca. Co ona wygaduje czasem“. Alicja ze swej strony zachwyconą nie była. Inni mężczyźni podziwiali ją i starali się dogadzać we wszystkiem, a Michał zdradzał charakter arbitralny, podobny do jej charakteru, dysputował z nią i ośmielał się nawet sprzeciwiać jej woli. Czasem jeździli konno po Bulońskim Lasku w towarzystwie Toleda. Spacery te były istną męką dla don Marcosa, który był jeźdźcem słabym jako górski wojownik.
Alicja była wyborną amazonką. Dona Mercedes nieraz była zmuszona szukać jej w stajniach swego pałacu przy Alejach Pól Elizejskich, gdzie z całą kompetencją wiodła rozprawy o koniach z furmanami i chłopcami stajennymi, i doglądała osobiście karmienia i czyszczenia wierzchowców. Tam, w swej ojczyźnie, uczepiła się konia, zanim chodzić umiała. W Paryżu rzucała się śmiało między pojazdy, roztrącała przechodniów i w końcu policja musiała powstrzymać jej szalone galopady.
Pułkownik jechał za nią w milczeniu, lecz z ciężkiem sercem. Książe protestował przeciw takiej jeździe, dobrej w prerjach amerykańskich, a jego uwagi irytowały Alicję. „Nikt, nawet matka, nie pozwalała sobie na zawracanie jej głowy morałami... Była pełnoletnia i wiedziała co robi“... A miała w rzeczywistości 15 lat!
Pewnego ranka, na rozstajnych drogach w Lasku, Alicja, nie radząc się towarzysza, pomknęła jedną z alei.
— Tędy! — rozkazująco rzucił Michał.
— Nie, do kroćset!... tamtędy! — odpowiedziała wyzywająco.
Książe zastąpił jej drogę, lecz palnęła swego wierzchowca z taką siłą, że oba konie się zachwiały. Pułkownik, który im towarzyszył, widział wściekłość na ich twarzach, usłyszał ich słowa gwałtowne. Alicja podniosła szpicrutę i uderzyła księcia w ramię.
— Mnie!... mnie...
Wzburzona twarz kozackiego potomka stała się dziką i szkaradną. Nos jego rozszerzył się jeszcze. Podniósł z kolei swój stick, by uderzyć. Ale Toledo, który rzucił się między nich, dostał ten cios w policzek i twarz mu się zakrwawiła. Widok krwi i myśl, że uderzenie było dla niej przeznaczone, doprowadziły do szału młodą dziewczynę.
— Dzikusie! Brutalu! Moskalu...
Nie zadowolniły ją te epitety. Skupiła się, by znaleźć bardziej dotkliwą obelgę. Pomogły jej wspomnienia z dzieciństwa. Legendy, które słyszała niegdyś z ust metysów, natchnęły ją nowym pomysłem.
— Hiszpanie! Morderco Indjan...
Po tej najwyższej obeldze, w obawie przed nowem uderzeniem szpicruty, zawróciła konia i uciekła w szalonem tempie aby zatrzymać się dopiero koło Łuku Triumfalnego.
Po tem zajściu, Dona Mercedes straciła wszelką nadzieję ujrzenia kiedyś córki swej, jako księżny Lubimow.
— Księżna rosyjska — mówiła Alicja z pogardą — wówczas, gdy w Rosji każdy jest kniaziem... Wolę zwykłego baroneta angielskiego albo hrabiego francuskiego czy hiszpańskiego.
Pomimo uwag pułkownika, Michał nie był lepiej usposobiony.
— Nie mówcie mi już u tej dziewce!
I księżna, zmienna w swych sądach, uznała to określenie jako słuszne. Te krewne sir Edwina wydawały się jej zawsze niezmiernie pospolite.
I przytem znajdowała bardziej wskazane aby syn jej wrócił do Rosji i wiódł tam egzystencję naprawdę książęcą. To życie kast i przywilejów było bardziej odpowiednie dla jego stanowiska niżli demokratyczne w Paryżu, gdzie amerykańskie Indjanki pod pozorem, że miały miljony, mogły uważać siebie za równe księciu Lubimow.
Książe Lubimow wyjechał do Rosji i pozostał tam do dwudziestego trzeciego roku życia swego. Wedle słów Toledo, odbył tam świetnie studja wojskowe i wyróżnił się wśród pierwszych oficerów gwardji. Brał nagrody na konkursach hippicznych, strzelał celnie do monet trzymanych w ręku kolegów o trzydzieści kroków i fechtował się tak znakomicie, że wzbudziłby podziw i dziada swego kozaka i generała Saldana.
Pułkownika wprawiło w zdumienie bogactwo i wspaniałość życia rosyjskiego. Przyzwyczaił się jednak prędko do tego, jak gdyby od dzieciństwa nic innego nie widział.
— Pamiętaj, synku, o nazwisku jakie nosisz, — pisała księżna. — Nie poniżaj go. Żyj wedle twego stanowiska. — I syn szedł za temi radami, samodzielnie znosząc się z administratorami dóbr. Wedle obliczeń don Marcosa, wydawał on więcej, niż trzy miljony rocznie. Jego stajnia wyścigowa była sławna w stolicy. Dużo piękności znanych, zarówno ze sfer dworskich jak i teatralnych, pozostawało z nim w stosunkach. Kolacje, jakie wydawał w swym pałacu lub w pierwszorzędnych hotelach, były rozgłośne wśród arystokratycznej młodzieży.
Dostać zaproszenie na nie stawało się prawdziwym przywilejem. O świcie widywano tam znane kobiety, tańczące nago na stole, aby zrobić przyjemność amfitrjonowi.
Pewnej nocy, wracając do pałacu Lubimowów po godzinie drugiej w nocy, pułkownik spostrzegł, że kolację podano w sali galowej. Goście byli w liczbie pięćdziesięciu, lecz przybyło dużo więcej w ciągu nocy. Zdawało się, że jakaś nowina obiegła wszystkie miejsca zabaw stolicy, ściągając do pałacu całą hulaszczą młodzież.
Naprzeciw księcia zabrał miejsce porucznik kozaków, mały, o kocich ruchach, czarniawy, z oczyma Azjaty. Jego mundur zniszczony, mówił o niedawnej podróży. Michał Fiodor miał dla niego największe względy, tak jak gdyby był jedynym gościem. Chociaż Toledo znał wszystkich przyjaciół domu, nie mógł sobie przypomnieć tego prostego kozaka, który zdawał się pochodzić z jakiegoś odległego garnizonu syberyjskiego. Ktoś go poinformował o nazwisku i pułkownik drgnął, dowiedziawszy się, że kozak ten jest bratem jednej z dam dworu, o której mówiono z racji niezmiernej jej zażyłości z Michałem Fiodorem. Obaj mężczyźni spoglądali na siebie z zajęciem, podnosząc do ust olbrzymie puhary szampana. W głębi sali słychać było zawodzenie skrzypiec cygańskich. Kilka dziewczyn czarnowłosych, w fartuchach pasiastych różnych odcieni, tańczyło dokoła stołu. Don Marcos przeczuwał jakąś ponurą awanturę.
— Leonie, szabla!
Książe powstał, po rzuceniu okiem na zegarek i wydał rozkaz służącemu, stojącemu poza nim. Wszyscy goście rzucili się ku drzwiom. Każdy chciał przybyć pierwszy do ogrodu. Wszelkie udawanie stało się zbyteczne: oczekiwano niewątpliwie na zapowiedziane widowisko. Pułkownik trafił wreszcie na kogoś, co mu jasno powiedział:
— Przybył o zmierzchu, aby żądać od księcia zaślubienia swej siostry. Jechał 33 dni... Książe odmówił... Nie codziennie trafia się na takie przedstawienie... Pierwszy fechmistrz na całą Syberję...
Ogród pokryty był śniegiem. Była jeszcze noc i tylko księżyc oświetlał go ukośnie, przedłużając bezmiernie cienie drzew. Przeszło sto osób zgrupowało się z dwóch stron alei. Pułkownik widział jak przybyło kilku służących: jeden z nich niósł dwie szable, a drugi wielkie tace z butelkami i szklankami.
Michał ukłonił się z kurtuazją przeciwnikowi. Jego oczy mętne zdradzały jedynie olbrzymią ilość wypitego alkoholu.
— Czy chciałby pan jeszcze coś wypić?
Kozak podziękował milczącym ruchem i Toledo ujrzał jak zrzucił czerkieską z nabojami na piersiach. Poczem zdjął koszulę i pozostał tylko w spodniach i butach. Potem pochylił się i wziąwszy dwie garście śniegu, wytarł nim swe muskularne ramiona.
Książe zdziwiony uczuł lekki dreszcz, również jak i niektórzy widzowie. Ale uważał za koniecznie naśladować przeciwnika, aby warunki walki były jak najbardziej jednakie.
Podczas gdy zrzucał swój dolman, czerwone gwiazdy pochodni zaświeciły w głębiach ogrodu.
Don Marcos ujrzał obu mężczyzn naprzeciwko siebie z obnażonemi torsami, świecącemi i wilgotnemi. Każdy z nich trzymał szablę wyostrzona jak brzytwę.
— Naprzód!...
Ktoś kierował walką.
— Ależ to szaleństwo! mówił Hiszpan. To są dzicy ludzie! Nie śmiał głośno wyrazić swej myśli; pułkownik powinien stać ponad wszelkiem wzruszeniem.
Skrzyżowali szable, unikali się, atakowali. Książe był pewny siebie, tamten posiadał kozią zwinność. Widząc ich w czerwonawej poświacie, Toledo sądził zrazu, że to odblask pochodni. Lecz w chwili gdy jakiś ruch tej śmiertelnej walki zbliżył się ku niemu, spostrzegł, że są pokryci krwią. Purpurowy płaszcz, podzielony na strzępy, które drżały w nieustannym nowym przypływie, okrywał ich torsy. Białe ramiona odznaczały się na tym ciepłym i wilgotnym stroju. Książe wydawał się silniej dotknięty. Toledo ujrzał naraz na jego czole głęboką szramę. Potem wydało mu się, że jedno ucho jest nawpół odcięte. Zwinny, niby dziki kot, kozak unikał wciąż szabli przeciwnika. Nikt nie ośmielał się interweniować; był to pojedynek okrutny, walka bez odpoczynku, która mogła zakończyć się jedynie śmiercią jednego z nich. Chwilami zdawali się tworzyć jedno ciało, najeżone białemi błyskawicami w cieniu drzew, potem oddalali się i znów szukali w czerwonym kręgu pochodni.
Toledo usłyszał naraz miauczenie bólu, wycie zwierzęcia rannego. Książe stał sam. Przeciął szyję przeciwnika końcem ostrza. Chwilę stał nieruchomy, poczem nadludzka siła, która go podtrzymywała w czasie walki, opuściła go, poczuł naraz całe zmęczenie walką i upadł na ręce swych przyjaciół. Pomiędzy widzami nie było ani jednego lekarza. Nikt o ten szczegół się nie zatroszczył. W spotkaniu, w którem śmierć zdawała się jedynem wyjściem, ta ostrożność wydawała się zbyteczną.
Wszyscy ciekawi opuścili ogród, udając się za zemdlonym księciem. Kilku służących zostało przy kozaku, leżącym twarzą do ziemi. Unieruchomieni w postawach pełnych szacunku, spoglądali jak nogi jego drgały poraz ostatni, jak cała krew zwolna uchodziła mu przez ranę w szyi i jak czarna plama szeroko rozlewała się po śniegu, który błękitniał w bladym świcie.
Zdarzenie to odbiło się rozgłośnem echem u dworu, gdzie już po wielekroć zajmowano się rozgłośnemi awanturami księcia. Pojedynki jego, miłostki, skandaliczne zabawy, drażniły młodego cara, który miał zamiar zreformować obyczaje swego otoczenia. W arystokratycznych środowiskach przypominano sobie znów Nadinę Lubimow i jej ekstrawagancje, niemal już zapomniane. Młody kozak był spokrewniony z osobistościami wpływowemi i śmierć jego sprowadziła na siostrę zupełną niełaskę.
Michał Fiodor jeszcze się nie wyleczył ze swych ran, gdy otrzymał rozkaz opuszczenia Rosji. Car wydalał go na czas nieokreślony. Mógł mieszkać w Paryżu z matką.
— Skoro to nie narusza fortuny księcia, nie widzę w tym rozkazie nic złego — powiedział pułkownik, jako jedyny komentarz.
Gdy Michał powrócił do Paryża, nie mógł już wątpić, że matka jego zwarjowała zupełnie. Listy, które pisywała do niego, oddawna nasuwały mu tę myśl. Sir Edwin umarł od lat trzech w Anglji po porażce wyborczej. Pałac przy ulicy Monceau został przerobiony kosztem kilku miljonów. Właścicielka jego poświeciła tym zmianom cały swój czas. Salony arabskie, perskie, greckie i chińskie, których budowa i dekoracja były źródłem fortuny dwóch architektów i kilku antykwarjuszy, znikły, a meble kupione przed kilku laty za bajońskie sumy, jako przedmioty niesłychanej wartości, zostały sprzedane za śmieszną cenę. Trzy piętra jednego ze skrzydeł pałacowych zburzono, aby na ich miejsce zbudować nawę podobną do katedry. Fasada pałacu nie uległa zmianie; lecz wnętrze miało teraz wygląd zamczyska średniowiecznego. Witraże u okien nadawały pół-cień wszystkim pokojom.
Michał ujrzał wychodzącą na jego spotkanie kobietę chudą, wysoką, o rękach przezroczystych, o niepokojących i powiększonych oczach. Ubrana była czarno. Jej długie rękawy zamiatały ziemię. Pod żałobnym welonem nosiła biały rurkowany czepiec. Michałowi się zdało, że ma przed sobą śpiewaczkę operową.
Banicja księcia nie zdziwiła jej ani zmartwiła.
— Ci Romanowowie zawsze nas nie lubili. Nie mogli zapomnieć twego sławnego przodka, który za każdym razem, gdy chwytał Katarzynę na gorącym uczynku, ćwiczył ją bez miłosierdzia.
Myśli jej zajęte były tajemnicami zaświatowemi. Ona, która nigdy nie dbała o religję, oznajmiła teraz synowi, że przyjęła katolicyzm.
— Ojciec twój cieszy się z tego. Nieraz w nocy rozmawiam z tym bohaterem. Szczęśliwy jest, że trafiłam na drogę właściwą.
Michał i pułkownik wkrótce spostrzegli, że dziwaczni goście wciąż nawiedzają pałac. Zamiast dawnych długowłosych terorystów, przychodziły wróżki, medja, kabalarki i ponurzy profesorowie nauk okultystycznych. Stary stolik, który sam, zdawało się, przywędrował z loży szwajcara, skakał o każdej porze i po swojemu gawędził w pokoju księżny. Pewnego dnia księżna zdecydowała się odkryć synowi wielką tajemnicę życia swego. Dowiedziała się w końcu kim jest. Spirytystyczne objawienie pozwoliło jej poznać prawdziwą jej osobowość. W jednem ze swych żywotów poprzednich, była królową piękną i nieszczęśliwą, najbardziej romantyczną z monarchiń. Dusza Nadiny Lubimowej żyła kilka wieków temu w ciele Marji Stuart. I aby uczcić duszę królewską, która w niej się wcieliła, a której autentyczność poznawali wszyscy jej tajemnicą otoczeni goście, postanowiła naśladować sposób życia zamordowanej królowej. Kopiowała jej suknie wedle starych portretów, pałac swój zamieniła na zamek i kazała sobie podawać na zastawach staroświeckich potrawy, które profesor historji wynalazł jej w starych kronikach z tamtej epoki.
Rzadko się zdarzało, aby powóz jaki zjawił się w głównym dziedzińcu zamkowym. Stopnie schodów pokryte były mchem. Zaświatowi funkcjonarjusze wchodzili schodami służbowemi. Mieli wygląd nędzny i niepokojący i wyzyskiwali księżnę, hojną, jak prawdziwa królowa (za którą siebie miała). Wprawiali w ruch stoliki i wywoływali historyczne widma, które poruszały portjerami, zrzucały ze ścian obrazy, przesuwały fotele i różnemi innemi sposobami dawały znać o swej obecności.
Dona Mercedes unikała księżnej. Jej wiara, pełna prostoty, kazała jej uciekać od królowych, wracających po śmierci. Wolała rozmowę spokojną i normalną duchownych, utrzymywanych jej kosztem. W pałacu jej mieszkał teraz monsignor, biskup in partibus, który kanalizował bajeczne dochody wdowy, dla swych pobożnych celów i instytucji.
Alicja wyszła za mąż za francuskiego księcia, starszego od niej o lat dwadzieścia i po kilku miesiącach małżeństwa, była przedmiotem plotek salonów wielkoświatowych. Dona Mercedes, urażona jej postępowaniem, widywała ją rzadko, aby zaznaczyć swe niezadowolenie. Michał Lubimow spotkał kilka razy Alicję w pałacu Lubimowej. Ta nie podzielała surowości jej matki, a nawet bawiła się nowemi oryginalnościami młodej księżny. Gdy z nudów składała jej wizytę, Alicja udawała, że wierzy w spirytyzm.
Spotkawszy księcia, Alicja wybuchnęła śmiechem i chciała go ucałować.
— Pamiętasz, jakeśmy się niecierpieli? A ten dzień, gdyśmy się pobili w Lasku?... Spoglądała na niego z zajęciem i oglądała go od stóp do głów, bez antypatji, jaką mu kiedyś okazywała. Wiedziała o jego przygodach w Rosji, miłostkach, pojedynkach, o wygnaniu. Byronowski bohater... A przytem nieco brutalny z kobietami...
— Przyjdź mię odwiedzić. Musimy zostać przyjaciółmi... Pamiętaj, żeśmy powinowaci...
Ze swej strony, Michał oglądał ją z uwagą. Od swego powrotu, wciąż słyszał o niej. Mąż jej w ciągu trzech lat parę razy chciał się z nią rozwodzić. Upokarzała go myśl, że sprzedał nazwisko swe i tytuł. Gdy ściskał dłoń przyjaciela, nigdy nie wiedział, jaką była jego właściwa sytuacja wobec żony.
Ale Alicja chciała zachować swój tytuł książęcy: to też doszli do praktycznego rozwiązania tej kwestii. Książe dostał połowę dochodów swej żony i podróżował lub mieszkał u swej kochanki. Alicja tymczasem zajmowała swobodnie swój mały pałacyk w Alei Lasku Bulońskiego i dalej posługiwała się koroną książęcą na srebrach, drzwiczkach samochodów i na bieliźnie.
Mała amazonka przedzierzgnęła się we wspaniałą kobietę. Jej czarne oczy, fascynujące, zdobywcze, na chwilę uczyniły wrażenie na Michale. Czy nie warto byłoby zdobyć tę kobietę? Ale nie! Na razie zajmowała go aktorka francuska, którą poznał w pociągu, wracając z Rosji. A przytem miał wciąż w pamięci Alicję z lat dawnych. Przywykła do rządzenia mężczyznami. Pokłócą się za drugiem widzeniem i może nawet pobiją się w końcu.
Unikał jej zatem, zajęty innemi sprawami. Poraz pierwszy zasmakował w książkach. Potem to upodobanie wywołało inne. Chciał poznać świat, zwiedzać obce kraje, żyć mocnem życiem ludzi, błąkających się bez celu. Ojciec jego opowiadał mu o dalekich przodkach, którzy zdobyli szlachectwo i fortunę, wyruszając na żaglowych okrętach ze skromnych portów hiszpańskich, na odkrycie tajemniczych i nieznanych terytorjów. Michał będzie podróżnikiem, jak jego przodkowie i może uda mu się też wyrwać jakąś tajemnicę morzom i oceanom.
Życie ciężkie wydawało mu się w tym pałacu, oszpeconym rękami matki. Postanowił wyjechać. Gdy księżna dowiedziała się, że syn jej zamierza kupić jacht, nie sprzeciwiła się temu. Mógł sobie na to pozwolić: była to fantazja wielkopańska, godna jego stanowiska. Fortuna ich rosła z dniem każdym. Nafta, platyna i wszelkie inne produkty, które dawały ich posiadłości, rozległe jak państwo, przynosiły im dochody olbrzymie. W roku poprzednim dochód ten wyniósł 16 miljonów rocznie. Była to cyfra olbrzymia; ale księżna Lubimow mówiła: „To nie wiele dla królowej“.
Michał kupił w Anglji jacht żaglowy, o długim dziobie, mocnych masztach, zaopatrzony w maszynę pomocniczą. Nadał mu nazwę morskiego ptaka: Gawiota.
Podróż Gawioty trwała pięć lat. W drugim roku Michał myślał, że będzie musiał ją przerwać. Wojna wybuchła między Rosją a Japonją. Wysłał kablogram, pragnąc zająć dawne swe stanowisko w gwardii. Musiał długo czekać na odpowiedź. Dowiedział się w końcu, że car, wciąż rozgniewany na niego, nie spieszy z odwołaniem go z wygnania.
— Tem lepiej! — powiedział wreszcie, gdy minął pierwszy gniew.
Przeczuwał zwycięstwo tych małych, chytrych ludzi, którzy sobie cichaczem przyswoili sztukę zabijania po europejsku.
Jego przygody po portach, spotkania z kobietami wszelkich ras, wystarczyły, aby zapełnić mu życie. „Studjuję geografję miłosną“, pisał do don Marcosa.
Musiał przerwać nagle swe podróże, aby odwiedzić matkę. Z polecenia lekarzy, opuściła swój paryski pałac i ponure otoczenie, które wzmagało jej rozstrój nerwowy, aby odbyć słoneczną kurację na Jasnym Brzegu.
W swych powłoczystych, żałobnych szatach, wydała się synowi wyższą i szczuplejszą. Oczy jej miały niepokojącą nieruchomość. Cera jej zciemniała, jak gdyby ją palił ogień wewnętrzny. Na razie miała jedno pragnienie: zbudować sobie pałac na Jasnym Brzegu. Nabyła na francuskiem terytorium, naprzeciw Monte-Carlo, mały przylądek, cypel skalisty, wrzynający się w morze i pokryty stuletniemi oliwkami i figami.
Plany i projekty przyszłego pałacu już kosztowały ją bardzo drogo. Malarze, architekci i ogrodnicy pejzażyści nie ustawali w pracy dla niej, studjując przeszłość i łamiąc sobie głowy na różne sposoby. Chciała zbudować nad morzem Śródziemnem olbrzymi pałac szkocki, „romans Valtera Scotta w kamieniu“, mawiała.
Michał bał się, że będzie to coś w rodzaju pałacu równie posępnego jak paryski. Cichaczem miewał konferencje z tymi, którzy pracowali nad przyszłą Villą Sireną. Księżna wynalazła tę nazwę w przekonaniu, że w czasie księżycowych nocy, córy morskich głębin przypłyną, aby obejrzeć willę i śpiewać będą na skalach przed oknami.
Książe odjechał na swym jachcie i w rok później, dostał smutną wiadomość na północy Norwegji, gdy wracał z wycieczki do mórz podbiegunowych: matka jego umarła w chwili, gdy wśród oliwek i pinji różowego cyplu zaczynały się wznosić olbrzymie kamienne





  1. Wódz bandy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Vicente Blasco Ibáñez.