Wojna kobieca/Wicehrabina de Cambes/Rozdział VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wojna kobieca
Podtytuł Powieść
Część Wicehrabina de Cambes
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Guerre des femmes
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VII.

Powrót do Bordeaux wojsk oblegających Saint-George przedstawiał smutny obraz.
Owi mieszczanie, co zwycięstwa pewni, rachując na swą liczbę i zręczność wodzów, z taką radością spieszyli na wyprawę, ze zwieszonemi teraz powracali głowami.
Z upokorzeniem też słuchali żalów i jęków kobiet, które za przykładem dzikich amerykanów, licząc nieobecnych rycerzy — raz po raz o nowych stratach się przekonywały. Ogólne szemranie żałobą okryło miasto, nieład wszędzie rozsiało. Źołnierstwo, powróciwszy do domów, opowiadało po swojemu doznaną klęskę dowódcy zaś udali się do księżnej, która, jak już powiedzieliśmy, mieszkała u prezydenta, siedząc w oknie, czekała powrotu z wyprawy.
Kobieta ta, z rycerskiej pochodząca rodziny, żona jednego z najznakomitszych w świecie wodzów, mimowolnie jednak drżała z niespokojności, na myśl, że mieszczanie, jej partyzanci, idą staczać bój z armją złożoną z żołnierzy wyćwiczonych w rzemiośle wojennem, liczyła jednak na księcia de Rochefoucault, dowódcę wyprawy, na pułk Nawajski i na nazwisko Condé, jaśniejące na sztandarach.
Lecz, zrozumiałe, że wszystko, wszytko, co w sercu księżnej nadzieję rodziło, w sercu wicehrabiny de Cambes rozpacz wzniecało i naodwrót, wszystko, coby księżnę do rozpaczy przywiodło, wicehrabinie sprawiłoby najwyższą radość.
Najpierwszy przedstawił się pani Condé, książę de la Rochefoucault, uznojony, cały kurzem okryty. Rękaw jego czarnego kaftana był rozdarty, a koszula krwią poczerwieniona.
— Jesttże to prawdą, o czem wszyscy już mówią?... — zawołała księżna, widząc wchodzącego.
— A cóż mówią? — zimno spytał la Rochefoucault.
— Mówią, że książę został odparty.
— To mało, pani; prawdę mówiąc, zostaliśmy pobici.
— Pobici! — krzyknęła księżna, blednąc. — To nie do wiary.
— Pobici — szepnęła wicehrabina i to przez barona de Canolles!
— Jak się to stało? — spytała księżna wyniosłym tonem co dokładnie jej straszne malowało wzburzenie.
— Doznaliśmy zawodu tym razem, tak jak zawodzi nas gra, miłość lub wojna; natrafiliśmy na człowieka, co był od nas silniejszym, przebieglejszym może...
— A więc ten baron de Canolles odważnym jest bardzo? — spytała księżna de Condé.
Serce wicehrabiny zadrgało z radości.
— Tak! odważny, jak wszyscy! — odpowiedział la Rochefoucault, wzruszając ramionami. — A że miał świeżych żołnierzy i silne mury, będąc niezawodnie o naszym napadzie uprzedzonym, miał się także na pogotowiu, mógł więc łatwo skończyć z Bordejczykami. A! księżno! cóż to za liche z nich żołdactwo. Przy drugim wystrzale już pierzchnęli.
— A Nawajlczycy? — spytała Klara, nie zważając, że to pytanie dla niej niebezpiecznem stać się mogło.
— Pani — odpowiedział la Rochefoucault — cała różnica między Nawajlczykami a mieszczanami, że mieszczanie uciekli, a Nawajlczycy cofnęli się.
— Pozostaje tylko stracić Vayres, a cała nasza sprawa w niwecz obrócona.
— Możliwe — zimno dodał la Rochefoucault.
— A więc — powtórzyła księżna, tupnąwszy nogą — pobici przez zgraję, przez jakiegoś Canollesa dowodzoną. Cóż za śmieszne nazwisko!
Klara poczerwieniała.
— Wasza książęca mość, śmiesznem to nazwisko znajdujesz — rzekł książę — ale kardynałowi Mazarini ono się cudnem wydaje. Powiedzieć nawet ośmielę się — dodał, bystre i przenikliwe rzucając spojrzenie — że nie sam tylko kardynał takiego jest zdania. Nazwiska to są istne kolory, mówił dalej, uśmiechając się tym sardonicznym właściwym sobie uśmiechem. Trudno więc o ich piękności decydować.
— Sądzisz więc, książę, że Richon także może być pobity? — mówiła księżna.
— Dlaczegóżby nie? wszakże i mnie to spotkało! Trzeba tylko przeczekać chwilę nieszczęścia, bo wojna, to istna gra; prędzej, czy później straty powetujemy.
— Inny byłby skutek, gdyby mój plan spełniono — odezwała się margrabina de Tourville.
— Prawda — dorzuciła księżna — nigdy nie chcą naszego zdania wysłuchać, pod pozorem, żeśmy kobiety, że rzemiosło wojenne nieznane nam zupełnie... Mężczyźni robią po swojemu... i pobić się też zato pozwalają.
— Zupełną Wasza książęca mość masz słuszność, lecz to się zdarzało najznakomitszym wodzom. Paweł Emiljusz został rozbity przy Kannach, Pompejusz pod Farsalą, a Atylla pod Chalons. Tylko Aleksander Wielki, a prawda!... i ty druga, margrabino, co nigdy nie byliście zwyciężeni. Ale jakiż to był plan pani?
— Według mego planu — odpowiedziała margrabina suchym tonem — należało oblegać twierdzę, tak, jak tego wymagały prawidła wojny. Nie chciano mnie słuchać i postanowiono napaść nanią znienacka. Jaki tego skutek, widzimy.
— Odpowiedz za mnie margrabinie, panie Lenet — rzekł książę — nie dość silnym czuję się w strategice, nie śmiem więc potykać się z osobą tak z nią obznajmioną...
— Margrabino — odezwał się Lenet, który dotąd uśmiechał się tylko — wiele okoliczności stanęło na przeszkodzie do spełnienia jej planu. Trzeba pani wiedzieć, że Bordejczycy nie są żołnierzami wzwyczajonymi do niewygód i trudów wojennych, a poprostu tylko mieszczanami, lubiącymi wieczerzać w domu i spać w łożu małżeńskiem. Przy oblężeniu podług prawideł, pozbawilibyśmy ich mnóstwa innych nawyknień, bez których obejść się nie mogą. Oblegali wyspę Saint-George nie z rzemiosła, ale jako amatorzy; nie gań więc, pani, że zamiary ich spełzły na niczem; udadzą się znowu na wyprawę tyle razy, ile tego potrzeba wymagać będzie.
— Sądzisz pan, że nie zrażą się niepowodzeniem doznanem? że zechcą na nowo Saint-George oblegać? — spytała księżna.
— Jestem tego pewny — odrzekł Lenet — zanadto do swej wyspy przywiązani, by ją królowi zostawić chcieli.
— A wezmąż ją?
— Prędzej, czy później... niezawodnie.
— Chcę więc — zawołała księżna — by tegoż samego dnia, kiedy ją zdobędą, rozstrzelano zuchwałego Canollesa w razie, jeśliby na warunki nasze nie kapitulował.
Zimny dreszcz przebiegł po ciele Klary.
— Rozstrzelać go! — rzekł książę de la Rochefoucault — brawo! jeśli Wasza książęca mość tak rozumiesz wojnę, szczerze sobie winszuję, że się między jej przyjaciół liczę.
— To niechaj się podda...
— Chciałbym wiedzieć, cobyś Wasza książęca mość powiedziała, gdyby się Richon poddał?...
— Nie o Richonie tu mowa. Każcie teraz przyprowadzić jakiego mieszczanina, któryby mnie zapewnił, że i oni czują ten wstyd, jaki znieść musiałam.
— Doskonale! — powiedział Lenet — oto właśnie pan d‘Espagnet prosi o zaszczyt przedstawienia się Waszej książęcej mości.
— Niech wejdzie!
W czasie tej rozmowy serce Klary biło gwałtownie, bo nie bez przyczyny przewidywała, że Canolles drogo będzie musiał Bordejczykom pierwsze zwycięstwo opłacić, a prawie rozpacz ogarnęła ją, gdy przybyły Espagnet obietnicami swemi potwierdził zapewnienia Laneta.
— Uspokój się Wasza książęca mość — mówił on — w miejsce czterech, poślemy tam osiem tysięcy ludzi; zamiast sześciu dział, poślemy dwanaście; stracimy zaś zamiast stu ludzi, dwustu, czterystu, pięciuset nawet, jeśli będzie trzeba, lecz Saint-George odbierzemy.
— Brawo! — zawołała księżna — oto co się nazywa powiedzieć! Pan wiesz, że jestem twoim, czy to jako wódz, czy też jako ochotnik, ile razy tylko przedsięweźmiesz wyprawę. Nie zapomnij pan tylko, że jeśli na raz po pięciuset ludzi tracić będziemy, a przypuszczając, że cztery podobne uczynimy wyprawy, to przy piątej, armja nasza znacznie się umniejszy.
— Mości książę — odrzekł Espagnet — zdolnych do boju w Bordeaux, trzydzieści jest tysięcy. Jeśli potrzeba wymagać będzie, wytoczymy wszystkie armaty z arsenału pod mury fortecy; strzelać będziemy tak, że granitową górę w proch obrócićby można; ja sam na czele moich saperów, przeprawię się przez rzekę i weźmiemy Saint-George. Na to już uroczystą wykonaliśmy przysięgę.
— Wątpię, byście Saint-George wziąć mogli, dopóki baron Canolles żyć będzie — szepnęła Klara ledwie zrozumiałym głosem.
— W takim razie — odpowiedział Espagnet — zabijemy go, lub zabić każemy!
Wicehrabna ledwo powstrzymała okrzyk przerażenia, co rad był z piersi się wyrwać.
— Koniecznie więc trzeba wziąć Saint-George?
— Jakto! — zawołała księżna — tego tylko pragniemy.
— A więc — rzekła Klara — pozwólcie mi działać, a twierdza w waszych będzie rękach.
— Ba! — zauważyła księżna — jużeś mi to raz obiecała, a jednak nie dotrzymałaś słowa.
— Obiecałam Waszej książęcej mości pojednać z nią barona de Canolles. Usiłowania moje nie udały się; baron nieugiętym pozostał!
— Czy masz nadzieję, że skłonniejszym będzie do twych życzeń po zwycięstwie?
— Nie, na ten raz wcale nie o komendancie mówię, tylko, że twierdzę posiąść mogę.
— Jakim sposobem?
— Wprowadzę żołnierzy na samo podwórze twierdzy
— Pani chyba czarodziejką być musisz, że podobnej podejmiesz się sprawy — wtrącił la Rochefoucault.
— Nie, mości książę; jestem poprostu obywatelką — odrzekła wicehrabina.
— Żartujesz pani — powiedział książę.
— Nie, nie! — odrzekł Lenet — dużo przewiduję ze słów wicehrabiny.
— Nie pragnę więcej — powiedziała Klara — zdanie pana Lenet wszystkiem jest dla mnie. Powtarzam więc raz jeszcze, że Saint-George posiądziemy, jeśli mi wolno będzie pomówić z panem Lenet na osobności.
— Wasza książęca mość — przerwała margrabina de Tourville — ja także podejmuję się wziąć Saint-George, jeśli mi działać pozwolicie.
— Niech więc nam margrabina głośno swój plan przedstawi — rzekł Lenet, wstrzymując Klarę, która go na bok odprowadzić chciała, a potem dopiero pani swój mi po cichu objawisz.
— Mów, margrabino — -powiedziała księżna.
— Udaję się nocą z dwustu muszkieterami na dwunastu łodziach; drugi oddział tejże siły postępować będzie prawym brzegiem rzeki; tymczasem tysiąc lub więcej mieszczan....
— Zechciej tylko pani zwrócić uwagę — rzekł la Rochefoucault — że już trzeba blisko dwu tysięcy ludzi...
— Ja zaś — dodała Klara — z jedną rotą Saint-George wezmę; dajcie mi Nawajlczyków, a ręczę za wszystko.
— Należy się nad tem zastanowić — rzekła księżna.
Tymczasem książę de la Rochetoucault, uśmiechając się pogardliwie, patrzał z litością na kobiety, z taką pewnością rozprawiające o rzeczy, coby nawet najśmielszego mężczyznę w niemały kłopot wprowadziła.
— A teraz słucham, wicehrabino — odezwał się Lenet i oddalił się z Klarą do okna.
Klara powierzyła mu swą tajemnicę głosem cichym. Lenet wydał okrzyk radości.
— Wistocie — rzekł, zwracając się do księżnej — jeśli Wasza książęca mość dasz wicehrabinie zupełną wolność działania, twierdza będzie wziętą.
— Kiedy? — spytała księżna.
— Kiedy się tylko Waszej książęcej mości podoba.
— Wicehrabina wielkim jest wodzem! — szepnął Rochetoucault z ironją.
— Wtedy dopiero o tem będziesz mógł sądzić, mości książę — odrzekł Lenet — skoro wejdziesz do twierdzy bez żadnego wystrzału.
— Zgodzę się wówczas na to.
— Jeśli więc wszystko jest tak pewnem, jak mówisz — powiedziała księżna — jutro zacząć potrzeba.
— Racz Wasza książęca mość naznaczyć godzinę — odrzekła wicehrabina — w pokoju moim rozkazów czekać będę. Powiedziawszy to, skłoniła się i wyszła.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.