Wojna kobieca/Wicehrabina de Cambes/Rozdział III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wojna kobieca
Podtytuł Powieść
Część Wicehrabina de Cambes
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Guerre des femmes
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ III.

W jadalnym pokoju pozostał sam Canolles; przy drzwiach stał oficer, który przyniósł wiadomość o parlamentarzu.
— Jakąż mam zanieść odpowiedź? — zapytał po chwili milczenia.
— Canolles, pogrążony w głębokich dumaniach, zadrżał, usłyszawszy za sobą głos: podniósł więc głowę i spytał:
— Gdzież jest parlamentarz?
— W sali fechtunku.
— Czy jest kto z nim?
— Dwaj żołnierze z milicji miasta Bordeaux.
— Jakże on wygląda.
— Zdaje mi się być bardzo młodym, o ile go widzieć mogłem; ginie bowiem zupełnie w zwojach szerokiego płaszcza, duże zaś skrzydła kapelusza kryją mu oczy.
— Jak się nazywa?
— Nie powiedział, mówi tylko, że jest posłańcem księżnej de Condé i parlamentu.
— Poproś go, aby chwilkę zaczekał — rzekł Canolles —natychmiast będę gotów.
Oficer wyszedł spełnić dany rozkaz, gdy wtem drzwi się otworzyły i Nanona blada, cała drżąca, z czarującym na ustach uśmiechem, wpadła do pokoju, a, schwyciwszy Canollesa za rękę, rzekła:
Przyjacielu mój... parlamentarz... Co to ma znaczyć?
— To znaczy, kochana Nanono, że bordejczycy chcą mnie zwieść lub przestraszyć.
— I cóżeś postanowił?
— Przyjąć go.
— Nie możesz się uwolnić od tego?
— Niepodobna. Są zwyczaje, z pod których wyłamać się nie można.
— O! mój Boże!
— Co tobie jest, Nanono?
— Lękam się.
— Czego?
— Nie mówiłżeś sam, że parlamentarz przyjechał, aby cię uwieść lub przestraszyć?
— Bezwątpienia; bo każdy z nich jedno z dwojga ma zawsze na celu. Może obawiasz się, Nanono, aby mnie nie przestraszył?...
— O nie! Lecz uwieść cię może.
— Obrażasz mnie.
— Niestety! mój miły, mówię to, czego się boję.
— Tak dalece powątpiewasz o mnie!... Za kogóż więc mnie bierzesz?
— Za tego, jakim jesteś Canolles, to jest, za bardzo szlachetnego, ale i bardzo czułego człowieka.
— Co to ma znaczyć?... — spytał Canolles z uśmiechem — kogóż więc przysyłają mi za parlamentarza? Czy, czasem nie kupidyna?
— Być może.
— A więc widziałaś go?
— Nie widziałam, lecz słyszałam głos jego, a ten wydał mi się za słodki na parlamentarza.
— Nanono, chybaś oszalała; dozwól mi spełnić mój obowiązek; zrobiłaś mię gubernatorem...
— Byś mię bronił, mój kochany!
— Uważasz-że mnie za tchórza, zdradzić cię zdolnego? Prawdziwie, obrażasz mnie, Nanono, swemi podejrzeniami.
— A więc postanowiłeś widzieć się z tym młodzieńcem?
— Obowiązek przyjąć mi go nakazuje, daj mi więc pokój...
— Rób co chcesz, mój przyjacielu — smutnie powiedziała Nanona. — Tylko jeszcze jedno słowo...
— Słucham.
— Gdzie go przyjmiesz?
— W swoim gabinecie.
— O jedną łaskę proszę ci, Canollu.
— O cóż takiego?
— Przyjmij go nie w gabinecie, lecz w sypialni.
— Cóż za myśl?...
— Jakto nie pojmujesz mnie?
— Zupełnie nie.
— Mój pokój dotyka twej sypialni.
— A więc będziesz podsłuchiwać?
— Za firankami, jeśli pozwolisz.
— Nanono!
— Pozwól mi zostać przy sobie, kochanku mój. Wierzę w swoją gwiazdę, zobaczysz, szczęście ci przyniosę.
Lecz jednak, Nanono, jeśli ten parlamentarz...
— Cóż takiego?
Jeśli ten parlamentarz, mówię, będzie miał do powierzenia jaką tajemnicę stanu.
— Nie możesz że powierzyć tajemnicy stanu tej, która ci życie i majątek powierzyła?...
— A więc podsłuchuj nas, Nanono, gdy tego chcesz koniecznie, lecz nie zatrzymuj mnie dłużej, parlamentarz czeka.
— Idź, idź, Canolles, pozwól tylko podziękować sobie za wyrażaną mi łaskę.
I chciała pocałować rękę swego kochanka.
— Co chcesz czynić?... — rzekł Canolles, przyciskając ją do piersi i całując w czoło — a więc będziesz...
— Ukryta za firankami twego łóżka. Stamtąd wszystko widzieć i słyszeć będę mogła.
— Nie śmiej się przynajmniej, Nanono, bo to są bardzo ważne sprawy.
— Bądź spokojny — odrzekła młoda kobieta — śmiać się nie będę.
Canolles wydał rozkaz, by wprowadzono posłańca i poszedł do swojej sypialni, ogromnej ponurej sali, umeblowanej za czasów Karola IX-go. Dwa świeczniki stojące na kominie, słabe tylko na pokój rozlewały światło; łóżko, umieszczone w najgłębszej jego części, zupełnie niknęło w cieniu.
— Jest-żeś tam, Nanono!... — spytał Canolles.
Ledwie słyszane „tak“ doleciało go.
W tej chwili kroki słyszeć się dały; szyldwach broń sprezentował. Posłaniec wszedł, o sądząc, że jest sam na sam z Canollem, zdjął kapelusz i płaszcz w tył odrzucił. Natenczas długie blond włosów sploty roztoczyły się na za-chwycające ramiona; wiotka kibić kobiety ukazała się pod złotą przepaską — a Canoiles po słodkim i smętnym uśmiechu, poznał wicehrabinę de Cambes.
— Powiedziałem ci panie, że cię znajdę — odezwała się swym miłym głosem. — Dotrzymuję danego słowa. Oto jestem!
Canolles, zdumiony i strwożony, padł na krzesło.
— Ty pani tutaj!... — szepnął. — O mój Boże!... Po co tu pani przyjechałaś? Czego żądasz?
— Przybywam spytać cię, panie czy jeszcze pamiętasz o mnie?
Canolles głębokie wydał westchnienie i zakrył twarz rękami, jakby chciał odegnać od siebie to czarujące, a zarazem tak nie w porę zjawiające się widziadło.
Wszystko wtedy miał wyjaśnione: przestrach, bladość i drżenie Nanomy, a nadewszystko jej chęć podsłuchiwania rozmowy.
Nanona zazdrosnemi oczyma poznała w parlamentarzu kobietę.
— Przybywam spytać cię, panie — mówiła dalej Klara — czy jesteś gotów spełnić obietnicę, uczynioną mi w Jaulnoy, czy jesteś gotów podać do królowej prośbę o uwolnienie ze służby i poświęcić sprawie książąt?
— O! milcz, milcz, wicehrabina!... — zawołał Canolles.
Klara zadrżała, usłyszawszy pełen trwogi głos barona, a obejrzawszy się dokoła, z niespokojnością spytała:
Nie jesteśmyż tu sami?
— O!... sami — rzekł Canolles — lecz, czyż przez te mury usłyszeć nas kto nie może?
— Sądziłam, że mury twierdzy Saint-George są dosyć grube — Klara uśmiechnęła się.
Canolles nic nie odpowiedział.
— Przybywam spytać cię panie, — znowu Klara dalej mówić zaczęła — dla czegom nie odebrała od ciebie żadnej wiadomości, chociaż bawisz tu już tydzień przeszło. Nie wiedziałabym nawet kto jest komendantem twierdzy Saint-George, gdyby nie przypadek, albo raczej powszechna wieść nie doszła mnie, że ów człowiek, który przed dwunastu niespełna dniami przysięgał mi, iż niełaska króla szczęściem jest dla niego, bo ta pozwala mu poświęcić broń i życie naszemu stronnictwu, że ów człowiek przyjął tak znakomity urząd w służbie królewskiej.
Nanona nie mogła powstrzymać poruszenia, od którego Canolles zadrżał, a wicehrabina obejrzała się.
— Co to jest?... — spytała.
— Nic — powiedział Canolles — wtym starym pokoju zawsze jakiś złowieszczy stuk słyszeć się daje.
A jeśli to co innego... nie ukrywaj baronie przede mną — rzekła Klara, kładąc się na jego ramieniu — pojmujesz bowiem zapewne jak ważną będzie nasza rozmowa, kiedym postanowiła sama podjąć się tak trudnego poselstwa.
Canolles otarł pot spływający mu z czoła, starając się uśmiechnąć:
— Przybyłam tu przypomnieć ci, panie, twą obietnicę, i spytać, czyś już gotów?
— Niestety!... pani — odpowiedział Canolles — uczynić to teraz niepodobieństwem jest dla mnie.
— A to dlaczego?
— Gdyż od czasu naszego rozłączenia wiele Zaszło niespodziewanych wypadków; związki, którem za rozerwane uważał, odnowiły się, a w miejsce zasłużonej kary, królowa obdarzyła mnie łaską, której wcale godzien nie byłem. Sama więc, teraz wdzięczność nakazuje mi być wiernym stronnikiem Jej Królewskiej Mości.
Westchnienie słyszeć się dało... Biedna Nanona zapewne co innego usłyszeć się spodziewała, aniżeli to, co przed chwilą wyrzeczone zostało.
— Nie twa wdzięczność, lecz żądza wyniesienia się, panie baronie de Canolles, zmusza cię do tego. Jesteś arystokratą; dopiero masz dwadzieścia osiem lat, a już jesteś pułkownikiem, komendantnem twierdzy. Bardzo to jest pochlebne, lecz nie jestże to słuszną nagrodą za twe zasługi? Ale przecież nie sam Mazarini, baronie, potrafi ją ocenić...
— Wicehrabino!... — rzekł Canolles. — Dosyć już tego... błagam cię!...
— Dobrze, a teraz mówi z panem nie wicehrabina de Cambes, lecz parlamentarz księżnej de Condé, wysłany do gubernatora twierdzy Saint-George; pozwól pan spełnić dane mu posłannictwo.
— Mów, pani — odpowiedział Canolles, z westchnieniem do jęku podobnem.
Otóż księżna, dowiedziawszy się o pańskich zamiarach, objawionych mu początkowo w Chantilly, a następnie w Jaulnay i chcąc wiedzieć stanowczo, do którego teraz należysz stronnictwa, postanowiła posłać do pana parlamentarza. Być może, że kto inny w podobnym wypadku nie dość ostrożnie by postąpił; otóż dlatego, ja sama podjęłam się posłannictw, sądząc, że lepiej od kogokolwiek bądź spełnić go potrafię, a to dlatego, żeś pan zwierzał się przede mną ze swych najtajniejszych w tym przedmiocie myśli.
— Dziękuję ci, wicehrabino — szepnął Canolles rozrywając poznagciami piersi; w niektórych bowiem przestankach rozmowy słyszał drżący oddech Nanony.
— Otóż podam panu pewien projekt... rozumie się w imieniu księżnej... Bo gdybym czyniła to w swojem — dodała Klara z czarującym uśmiechem — porządek mych przedstawień zupełniebym zmienić musiała.
— Słucham — głuchym rzekł Canolles głosem.
— Wydaj pan twierdzę Saint-George za jeden z trzech następnych warunków. Pierwszy... (pamiętaj pan, że to nie ja mówię) jest suma dwa kroć sto tysięcy liwrów..
— O! dosyć, dosyć!... — zawołał Canolles chcąc przerwać rozmowę — królowa oddala mi w zarząd wyspę Saint-George, bronić więc jej muszę do ostatniej kropli krwi...
— Przypomnij pan sobie przeszłość — smutnie powiedziała Klara, kiedy pragnął porzucić wszystko, byle jechać za mną... jużeś trzymał w ręku pióro, gotów prosić o uwolnienie ze służby tych, którym teraz życie chcesz poświęcić.
Mogłem tem wszystkiem rozrządzać,gdym był wolnym, lecz teraz...
— Nie jesteś nim?... — podchwyciła Klara, pobladłszy nagle — co przez to chcesz rozumieć? co chcesz powiedzieć?...
— Chcę powiedzieć, że jestem skrępowany honorem.
— W takim razie wysłuchaj pan drugiego warunku.
— Na co?... — rzekł Canolles — czy nie powtarzałem ci pani po kilkakroć, że jestem niewzruszony w mych postanowieniach? Nie kuś mnie pani, to się na nic nie zda.
— Wybacz, baronie — odpowiedziała Klara — lecz dano mi polecenie, a moim obowiązkiem jest spełnić je do końca.
— Spełnij je więc — pomruknął Canolles — lecz w istocie pani zbyt jesteś okrutną!
— Podaj się pan do uwolnienia, z twoim następcą skuteczniej działać będziemy. W rok i we dwa wstąpisz znowu do służby z podwyższeniem stopnia.
Canolles smutnie potrząsnął głową.
— A! wicehrabino — rzekł. Czemuż tylko niepodobnych żądasz ode mnie rzeczy?
— Mnie to więc tak odpowiadasz, baronie!... — zawołała. Doprawdy, nie rozumiem cię panie. Czy mówiłeś do tej co wtedy z tobą była i z taką pociechą twej mowy słuchała — że ze szczerej woli do uwolnienia się podajesz? Dlaczegóż więc teraz, kiedy ja cię proszę, kiedy błagam baronie, niechcesiz zrobić tego, na coś się już zgodził w Jaulnay?...
Te wszystkie wyrazy godziły jak sztylety w serce biednej Nanony, a Canolles to czuł dobrze.
— To, co wtedy byłoby postępkiem na uwagę nie zasługującym, dzisiaj nazwanoby zdradą podłą!... — rzekł Canolle stłumionym głosem. Nigdy nie wydam twierdzy!
— Poczekaj! poczekaj, baronie!... —rzekła Klara jak najsłodszym głosem, a jednak oglądając się dokoła z niepokojem — ten bowiem opór Canollesa, a głównie też jego przymus nienaturalnemu jej się wydały. Posłuchaj ostatniego warunku, od którego zacząć chciałam, wiedząc naprzód, że dwa pierwsze odrzucisz: korzyści materjalne nie mogą uwieść podobnego tobie człowieka; szczęśliwą się też z tego powodu czuję, żem to odgadła. Ty, baronie innej potrzebujesz nadziei; nie dla ciebie pieniądz i duma. Szlachetne serce, szlachetnej wymaga nagrody. Słuchaj więc...
— Na Boga, wicehrabino — zawołał Canolles — zlituj się nade mną!
I chciał się oddalić.
Klara sądząc, że go zwyciężyła i w przekonaniu, że to co zamierza powiedzieć uzupełni jej zwycięstwo, wstrzymała go i tak dalej mówić zaczęła:
— Gdyby zamiast nikczemnych materjalnych korzyści; ofiarowano ci baronie nagrodę czystą i zaszczytną: gdyby twe uwolnienie się ze służby królewskiej, której nie można nazwać ucieczką, wojenne bowiem kroki jeszcze się nie rozpoczęły — gdyby więc, mówię, za twe uwolnienie odpłacono ci miłością; gdyby kobieta, której wyznałeś swą miłość i którą wiecznie kochać poprzysiągłeś a która jednak, gdy mimo twych przyrzeczeń otwarcie ci nie odpowiedziała — gdyby więc teraz kobieta ta rzekła: Canolles, jestem wolną, bogatą, kocham cię... zostań mym mężem, odjeżdżamy gdzie ci się podoba... uciekajmy z Francji, od jej zamieszek wewnętrznych... Powiedz panie, czybyś się i na to nie zgodził?
— Canolles pozostał niewzruszony, pomimo zachwycających rumieńców, wstydliwością na oblicze Klary wywołanych, pomimo wspomnienia o pięknym zamku Cambes; spostrzegł bowiem w cieniu blade oblicze Nanony, z boleścią wyglądające z za firanek.
— Lecz na Boga, odpowiadaj!... — mówiła dalej wicehrabina — nie pojmuję wcale milczenia twego. Możem się omyliła? Może nie pan jesteś baronem de Canolles? To nie pan chyba jesteś tym, który mi w Chantilly miłość przysięgał? który mi toż samo powtarzał w Jaulnay, zapewniając że mnie jedną w całym świecie kocha i wszelką inną miłość gotów jest dla mnie poświęcić? Odpowiadaj pan! odpowiadaj, w imię nieba zaklinam cię...
W tem jęk dosyć wyraźny dał się słyszeć.
Teraz wicehrabina wątpić już nie mogła, że trzecia osoba jest świadkiem rozmowy.
Jej oczy zwróciły się w kierunku spojrzeń Canollesa, a chociaż on śpiesznie się odwrócił jednakowoż wicehrabina zdołała zobaczyć w ciemności blade i nieruchome oblicze, do jakiegoś zjawiska podobne.
Obie kobiety zamieniły ze sobą ogniste spojrzenia i obie jednocześnie krzyknęły.
Nanona zniknęła.
Wicehrabina porwała żywo kapelusz i płaszcz, a obróciwszy się do Canollesa, powiedziała:
— Rozumiem teraz wszystko, wiem co pan nazywasz obowiązkiem i wdzięcznością: pojmuję jakiego to obowiązku opuścić lub zdradzić nie chcesz; pojmuję łatwo co to jest przywiązanie wszelkiemu uwiedzeniu, temu obowiązkowi i tej wdzięczności. Żegnam cię, żegnam baronie!
I chciała wyjść, a Canolles wstrzymał jej nawet.
Lecz bolesne wspomnienie poselstwa pohamowało jej kroki.
— Jeszcze raz — powiedziała — proszę cię w imieniu przyjaźni, którą ci winnam aż twe poświęcenie, w imieniu przyjaźni którąś ty mi winien za wyświadczone ci nawzajem przysługi; w imieniu tych wszystkich, co cię kochają i których ty kochasz — anie wyłączam tu nikogo; w imieniu tego wszystkiego, błagam cię, nie przyjmuj udziału w bitwie, gdyż jutro, a pojutrze najdalej Saint-George atakowanem będzie. Nie daj mi uczuć nowego nieszczęścia; widzieć cię zwyciężonym lub zabitym.
Na te słowa młodzieniec zadrżał i ocknął się.
— Pani... — zawołał — na kolanach dziękuję ci za okazaną mi przyjaźń, która tak mi jest drogą, że sobie nawet tego wyobrazić nie możesz. O! niech mnie atakują! niech atakują! Oczekuję nieprzyjaciela z niecierpliwością, z jaką on pewnie nigdy nie uderzy mnie. Potrzebuję walki, pragnę niebezpieczeństw, żeby się wznieść we własnych oczach; niech przyjdą nieprzyjaciele, niech mi grozi niebezpieczeństwo, śmierć nawet sama! Radośnie ją przyjmuję, wiedząc, że umieram zaszczycony twym szacunkiem, bogaty twą przyjaźnią, silny twem współczuciem
— Żegnam cię, panie!... — rzekła Klara, do drzwi się Zbliżając.
Canolles poszedł za nią.
Wyszedłszy na ciemny korytarz, porwał ją za rękę i wyrzekł tak cicho, że sam ledwie słowa swe mógł usłyszeć:
— Klaro! kocham cię więcej, niż cię przedtem kochałem. Nieszczęście jednak chce, bym miłość swą okazał ci tylko zdala od ciebie umierając.
Śmiech ironiczny był jedyną odpowiedzią wicehrabiny; lecz zaledwie opuściła mury zamku bolesne łkania wydarły się jej z piersi, łzy twarz oblały, a załamując ręce zawołała :
— O mój Boże! on mnie nie kocha... nie kocha!... A ja nieszczęśliwa kocham go przecież!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.