Wojna kobieca/Podziemia/Rozdział XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wojna kobieca
Podtytuł Powieść
Część Podziemia
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Guerre des femmes
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XX.

Widzieliśmy Cauvignaca, wyjeżdżającego z Libournu i wiemy, w jakim celu wyjeżdżał.
Przybywszy do swych żołnierzy, zostających pod dowództwem Ferguzona, zatrzymał się na chwilę nie dla wytchnienia, ale aby wykonać plan, który, pomimo tak spiesznego biegu, umysł jego wynalazczy podyktował mu w przeciągu pół godziny.
Pospiesznie tedy zamienił suknie z jednym z żołnierzy a Barrabas, mniej znany księżnej, ubrany w najpiękniejszy strój Cauvignaca, spieszył z nimi razem, w tęgim galopie ku Bordeaux.
Jedna rzecz jednak niepokoiła Cauvignaca: co mógł zawierać list, który miał sobie powierzony, a który siostra jego pisała z tą pewnością, że dosyć aby tylko księżna go przeczytała a Canolles będzie uratowany.
Niespokojność wzrosła w nim do tego stopnia, że postanowił przeczytać list z uwagi zwłaszcza, że chcąc dobrze przeprowadzić interes, trzeba go znać gruntownie.
Prócz tego, Cauvignac nie grzeszył zbytnią ufnością w bliźnich, a Nanona, jakkolwiek była siostrą jego, a nawet dlatego właśnie, mogła mieć słuszny powód gniewu na brata: raz o wypadek w Jaulnay, powtóre o niespodziane wydobycie się jego z zamku Trompette, którego sobie wcale nie życzyła.
Cauvignac obawiając się tego, z łatwością odpieczętował list, opłatkiem tylko zamknięty i dziwnego a bolesnego doznał wrażenia, czytając następujące:

„Mości księżno!

„Jeżeli potrzeba ofiary w zamian za nieszczęśliwego Richona, nie poświęcaj niewinnego, oddaj raczej rzeczywiście winną. Ja nie chcę aby pan de Canolles zginął, bo w takim razie, zabójstwo pomszczonemby zostało morderstwem. W chwili, w której ten list odbierzesz, ja znajdować się będę o milę od Bordeaux, ze wszystkiem, co posiadam; mnie samą wydasz ludowi, który mnie nienawidzi, bo już po dwakroć chciał mnie zamordować, dla siebie zaś zatrzymasz moje bogactwa, które dwóch miljonów dochodzą. O! pani, ze łzami błagam cię o łaskę. Ja to po części jestem przyczyną tej wojny, gdy więc zginę, prowincja zostanie uspokojoną a Wasza książęca mość triumfującą. Pani! błagam o kwadrans zwłoki! nie wypuścisz Canollesa, dopóki mnie mieć nie będziesz; ale wtedy uwolnisz go, nieprawdaż? a ja ci wdzięczną będę.

Nanona de Lartigues".

Cauvignac przeczytawszy ten list, uczuł silne ściśnięcie serca i łzy ciekące po twarzy.
Potem zawołał nagle:
— Więc to prawda, że są na świecie serca szlachetne poświęcać się umiejące. O! do pioruna! i ja pokażę, kiedy tego potrzeba, że potrafię być także wspaniałomyślnym.
I w czasie, kiedy Barrabas pędził ku pałacowi zamieszkiwanemu przez księżnę. Cauvignac śpieszył ku stronie zaniku Trompette.
Barrabas nie spotkał żadnych przeszkód; ulice były puste, miasto zdawało się próżnem zupełnie, wszystko bowiem udało się na plac egzekucji.
U bramy pałacu straże go nie chciały przepuścić; Barrabas, stosownie do poleceń Cauvignaca pokazał list, a, unosząc go nad głową wołał:
— Od króla! Od króla!
Straże wzięły go za posłańca dworu i podniosły halabardy.
Nie pierwszy to raz, jak już wiadomo, zacny porucznik pana de Cauvignac miał ten zaszczyt znajdowania się u pani de Condé. Zeskoczył tedy z konia, ponieważ znał dobrze drogę, z pośpiechem pobiegł na schody i wśród służących tak zajętych, że go nie spostrzegli, przybył aż do środka pokojów; tam się zatrzymał, bo zobaczył przed sobą księżnę, u nóg której klęczała kobieta.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— O! pani! łaski, łaski w imię Boga! — wołała klęcząca kobieta.
— Klaro — odpowiedziała jej księżna — daj mi pokój, bądź rozsądną; pomyśl, żeśmy się zrzekły natury kobiecej; jesteśmy tylko oficerami księcia, a racja stanu kieruje postępowaniem naszem.
— O! pani łaska nie hańbi, użycie przywileju właściwego królowi nieba i królom ziemi, nigdy nie może być hańbą. Jedno słowo pani, jedno tylko słowo! on czeka, nieszczęśliwy!
— Ależ, Klaro! tyś szalona! Mówię ci, że to niepodobna!
— A ja mu powiedziałam, że jest ocalony, pokazałam mu przebaczenie własną pani ręką podpisane i zapewniłam że powrócę z potwierdzeniem tego przebaczenia.
— Udzieliłam mu wolność pod warunkiem, że drugi za niego odpowie; dlaczego dozwolono uciec drugiemu?
— On nie wiedział o tej ucieczce, przysięgam ci pani, prócz tego, ten drugi może nie zdołał ujść, może go wynajdą!...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— Aha, tak! strzeżmy się — rzekł do siebie Barrabas który właśnie wszedł w tej chwili.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— Pani, czas upływa, oni go poprowadzą, zniecierpliwią się oczekiwaniem.
— Masz słuszność, Klaro — rzekła księżna — bo rozkazałam, aby wszystko skończonem było o jedenastej, a oto właśnie jedenasta bije — powinno się już kończyć teraz.
Wicehrabina krzyknęła, powstała i w tej chwil: oczy jej spotkały spojrzenie Barrabasa, naprzeciw stojącego.
— Kto pan jesteś? Czego pan chcesz? — zawołała — czy przychodzisz oznajmić mi o śmierci jego?
— Nie, pani — odpowiedział Barrabas, przybierając najwdzięczniejszy wyraz, na jaki tylko mógł się zdobyć — przychodzę tu właśnie, aby go ocalić.
Jak to? — krzyknęła wicehrabina.
— Oddając ten list księżnej pani.
Pani de Cambes wyrwała list z rąk posłańca i podając go księżnej, rzekła:
— Nie wiem co jest w tym liście, ale na imię nieba czytaj go pani, czytaj!
Księżna otworzyła list i przeczytała głośna a pani de Cambes blednąc coraz silniej za każdym wierszem, z chciwością chwytała wyrazy, w miarę, jak wychodziły z ust księżnej.
— Od Nanony! — zawołała księżna, przeczytawszy — Nanona jest tu! Nanona oddaje się nam w ręce! Gdzie jest Lenet? gdzie książę? Zawołajcie mi kogokolwiek!
— Gotów jestem pobiedz, gdzie Wasza książęca mość rozkażesz — rzekł Barrabas.
— Biegnij na plac egzekucji i powiedz, żeby się wstrzymano; ale nie, nie wierzono by ci.
I księżna, porywając za pióro, napisała u spodu listu:
„Wstrzymać się“ i oddała go Barrabasowi, który natychmiast wybiegł z pokojów.
— A! ona go silniej kocha ode mnie — myślała Klara — jej będzie winien życie, a ja nieszczęśliwa ne mogłam go ocalić!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

W tymże samym czasie, gdy Barrabas biegł ku pałacowi, Cauvignac pędził do zamku Trompette
Tam, zasłonięty szerokim kapeluszem nasuniętym na oczy, dowiedział się o swojej własnej ucieczce ze wszelkiemi szczegółami i o tem, że Canolles z tej właśnie przyczyny miał ponieść karę.
Wtedy, wiedziony tylko instynktem, nie wiedząc nawet co mu czynić wypadało, rzucił się w stronę placu egzekucji z wściekłością kalecząc konia ostrogami, rozbijając tłumy raniąc, przewracając, gniotąc wszystko, co mu na drodze stawało...
Nareszcie Canolles spostrzega go, pojmuje zamiar jego i daje znak powitania.
Cauvignac unosi się na strzemionach, spogląda wokoło czy nie ujrzy Barrabasa, albo jakiego posłańca księżnej: nadstawia ucha, aby dosłyszeć wyraz „Łaska“, ale nic nie słyszy, nic nie widzi prócz Canollesa, któremu właśnie kat z pod nóg ma wytrącić drabinę, a Canolles jedną ręką ukazuje mu serce.
Wtedy Cauvignac opuszcza muszkiet, mierzy do młodzieńca i strzela.
— Dziękuję! — zawołał Canolles, puszczając ręce — umieram przynajmniej śmiercią żołnierza.
Kula przeszyła mu piersi.
Kat odepchnął ciało zawieszone na haniebnym stryczku ale to był już trup tylko.
Barrabas na to nadbiega, wołając co mu sił starczy:
— Wstrzymajcie się, wstrzymajcie!... Oderwijcie stryczek!...
Ale głos jego ginie wśród wrzasku rozwścieczonego pospólstwa, stryczek, przecięty kulą, opada na ziemię wraz z ciałem Canollesa.
W mgnieniu oka szubienicę połamano i zgruchotano: kaci uciekli, a pospólstwo, jak chmara zgłodniałych sępów, rzuca się na trupa, rozdziera go i wlecze przez miasto.
W czasie tego całego ruchu, Barrabas, chociaż sam widział, że przybył za późno, zbliżył się do księcia i oddał mu list, z którym go posłano.
Książę, który tylko trochę oddalił się na stronę podczas wystrzałów, równie zimny i spokojny był tym razem, jak zawsze; odpieczętował list i przeczytał.
— Szkoda — rzekł odwracając się ku swoim oficerom — to, co proponuje Nanona, więcej byłoby może warte, ale co się stało, już się nie odstanie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.