Wojna kobieca/Podziemia/Rozdział XIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wojna kobieca
Podtytuł Powieść
Część Podziemia
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Guerre des femmes
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIX.

Jak tylko pani de Cambes odeszła, gdy już odgłos kroków jej znikł w oddaleniu, grono oficerów ścisnęło się wokoło Canollesa i niewiedzieć skąd, ukazało się dwóch ludzi złowróżbnej postaci, którzy zbliżywszy się, do księcia pokornie zapytali o rozkazy.
Książę za całą odpowiedz ukazał im więźnia.
Następnie, zbliżając się do niego:
— Panie — rzekł kłaniając się Canollesowi z lodowatą grzecznością, która mu tak była właściwa — zrozumiałeś bez wątpienia, że przez ucieczkę twego towarzysza, pana czeka los, który dla niego był przeznaczony.
— Tak, panie — odpowiedział Canolles — tak się przynajmniej domyślam, a tego zaś pewny jestem, że księżna ułaskawiła mnie, że moje nazwisko wyraźnie zamieszczone było w rozkaz uwalniający mnie, jak pan sam dobrze wiesz o tem.
— To prawda — rzekł książę — ale księżna nie mogła przewidzieć tego, co nastąpiło obecnie.
— A więc — rzekł Canolles — księżna odbiera swój podpis?
— Tak — odpowiedział książę.
— Księżna łamie słowo swoje!
Książę pozostał nieporuszony.
Canolles spojrzał w około i rzekł:
— Czy już nadszedł czas?
— Tak, panie.
— Sądziłem, że zaczekają na powrót pani de Cambes; przyrzeczono jej, że nic się nie stanie w czasie jej nieobecności. A więc wszyscy dziś łamią swoje przyrzeczenia?...
I więzień zwrócił swój wzrok pełen wyrzutu nie na księcia de la Rochefoucault, ale na Leneta.
— A! panie! — zawołał Lenet ze łzami — przebacz nam! Jej książęca mość stanowczo odwołała swoje przebaczenie, pomimo najusilniejszych próśb moich za panem. Książę i Bóg jest świadkiem prawdy słów moich. Śmierć Richona wymagała odwetu, księżna więc została niewzruszoną, zimną, jak kamień. A teraz osądź mnie sam, panie baronie i przebacz, żem zamiast podzielenia ciężaru tego okropnego położenia, w jakiem znajdujesz się obecnie, między ciebie i wicehrabinę, przebacz, żem się ośmielił złożyć go na ciebie tylko jednego, bo żołnierzem jesteś i mężczyzną.
— A więc — odrzekł Canoiles z trudnością, bo wzruszenie oddech mu tamowało — a więc już jej nie zobaczę? Kiedyś mi pan kazał uścisnąć ją, było to już raz ostatni.
Łkanie, silniejsze od stoicyzmu, rozsądku i dumy, wydarło się z piersi Leneta; odstąpił kilka kroków na bok, by swobodniej dozwolić popłynąć łzom gorzkim, których powstrzymać nie był już w mocy.
Canolles wodził spojrzenie przenikające po wszystkich co go otaczali i widział tylko ludzi nieubłaganych w gniewie za śmierć Richona, albo też bojaźliwych, wytężających muskuły, by ukryć wzruszenie i połykać łzy i westchnienia.
— A! to okropne pomyśleć — dumał młodzieniec, w chwili jasnowidzenia nadludzkiego, które otwiera dla duszy nieskończone przestrzenie życia, a raczej, która stwarza kilka krótkich chwil szczęścia, rzuconych jak wyspy w pośród oceanu łez i cierpień — to okropne! Tu miałem przy sobie kobietę uwielbianą, która nie taiła się ze swojem dla mnie uczuciem; przyszłość objawiła mi się tak słodką, powabną! spełnienie marzeń całego życia tak już bliskiem było... a oto za chwilę, za sekundę, śmierć zajmie miejsce tego wszystkiego!...
Serce mu się ścisnęło i uczuł łzy cisnące się do oczu; lecz w tej chwili przypomniał sobie słowa Leneta, że był mężczyzną, że był żołnierzem.
— Dumo!.. — pomyślał — jedna i jedyna odwago, która rzeczywiście istniejesz, przybądź mi na pomoc. Jakbym miał płakać tak znikomej rzeczy, jaką jest życie! Jażbym to pozwolił powiedzieć o sobie szydercom; „Canolles plakat, dowiedziawszy się, że umrzeć ma za chwilę“. O nie!... Wszakże kiedym był oblężony w Saint-George i kiedy bordejczycy chcieli mnie zamordować, jak dziś walczylem, żartowatem, śmiałem się wtedy... A więc i dziś tak samo postępować winienem; a jeżeli już walczyć nie mogę, będę przynajmniej żartował, będę się śmiał ciągle.
I w tej chwili twarz jego przybrała wyraz nadziemskiego spokoju, jak gdyby wszelako wzruszenie uleciało mu z serca; przeciągnął ręką po pięknych czarnych włosach i zbliżając się krokiem pewnym, z uśmiechem na ustach do księcia de la Rochefoucault i Leneta, rzekł im:
Panowie! wiadomo wam, że na tym świecie, tak pełnym wypadków dziwacznych i nieprzewidzianych, trzeba do wszystkiego się przyzwyczajać; bez waszego zezwolenia poważyłem się na minutę zwłoki, dla oswojenia się z myślą o śmierci; jeżeli to za długo trwało, najuprzejmiej przepraszam.
Głębokie zdziwienie ogarnęło wszystkich; więzień sam czuł, że zdziwienie ich zamieniało się w uwielbienie.
— Czekam na panów — rzekł.
Książę, zdumiony przez chwilę, wrócił do swojej zwykłej flegmy i dał znak jakiś ludziom swoim. Na znak ten, drzwi się otworzyły i orszak przygotowywał się do pochodu.
— Chwilę jeszcze! — rzekł Lenet, aby zyskać na czasie — chwilę, mości książę! Wszakżeż to na śmierć prowadzimy pana de Canolles?
Książę poruszeniem głoy d ał znak potwierdzenia.
Canolles surowo spojrzał na Leneta.
— No, tak — rzekł książę.
— A więc — mówił dalej Lenet — jeżeli tak jest, niepodobna, ażeby pan de Canolles mógł obejść się bez spowiednika.
— Przepraszam pana — odrzekł Canolles — obejdę się najzupełniej.
Jak to? — zapytał Lenet, dając mu znaki, których więzień zrozumieć nie chciał.
— Dlatego, że jestem hugonotem — mówił Canolles — zasady moje są silne, zapewniam panów. Jeżeli tedy chcecie wyświadczyć ostatnią przyjemność, dozwólcie mi umierać takim, jak jestem.
I odrzucając pomoc, poruszeniem wdzięczności dowiódł Lenetowi, że pojął myśl jego dokładnie.
— A zatem, skoro nas nic już nic wstrzymuje, idźmy — rzekł książę.
— Niech się spowiada, niech się spowiada! — krzyknęło kilku zawziętych.
Canolles podniósł się na palce, spojrzał w około wzrokiem pewnym i spokojnym, a odwracając się do księcia, rzekł z przyciskiem:
— Czyż i tu jeszcze podłość powinna mieć miejsce, mości książę? Zdaje mi się, że jeżeli wolno tu komu czynić, co mu się podoba, to mnie tylko jednemu, który jestem bohaterem uroczystości; odrzucam więc spowiednika, ale żądam rusztowania i to jak można najprędzej, bo wyznam panom szczerze, że mi się znudziło oczekiwanie...
— Milczenie tam! — krzyknął książę, odwracając się do orszaku.
— Dziękuję, mości książę!... A więc idźmy i przyśpieszajmy kroku...
Lenet wziął Canollesa pod rękę i mówił do niego:
— Idź zwolna. Kto wie? Zwłoka, namysł, wypadek jaki nadzwyczajny może nastąpić. Idź zwolna, zaklinam cię w imię tej, która cię kocha!...
— O! — zawołał Canolles — zmiłuj się! nie wspominaj mi o niej. Cała odwaga mnie opuszcza na myśl, że na zawsze mam się z nią rozłączyć; ale co mówię, przeciwnie, panie Lenet, mów mi o niej, powtarzaj, że mnie kocha, że mnie zawsze kochać będzie, a nade wszystko, ze po mnie zapłacze.
— No, no, drogie nieszczęśliwe dziecię — rzekł Lenet — nie rozczulaj się, pomyśl, że patrzą na nas, a nie wiedzą o czem mówimy.
Canolies wzniósł dumnie głowę, a piękne jego włosy, prze poruszenie pełne elegancji, rozrzuciły się w czarnych puklach po szyi.
Byli już na ulicy; liczne pochodnie oświetlały Canollesa i dozwalały widzieć dokładnie twarz jego spokojną i uśmiechniętą.
Między tłumem pospólstwa usłyszał kilka kobiet płaczących i mówiących te słowa:
— Biedny baron, tak młody, tak piękny!
Postępowano wciąż w milczeniu; nagle Canolies zawołał:
— O! panie Lenet, chciałbym ją zobaczyć raz jeszcze.
— Chcesz, żebym po nią poszedł? Chcesz, abym ci ją przyprowadził? — zapytał Lenet, nie mając już własnej woli.
— O, tak, tak! — szepnął Canolles.
— A więc biegnę po nią... ale to ją zabije.
— Tem lepiej — przemówił egoizm do serca młodzieńca — jeżeli widok mój zabije ją, już jej nikt inny posiadać nie będzie.
Potem nagle, zwyciężając tę ostatnią słabość i chwytając Leneta za rękę, rzekł:
— Nie! Przyrzekłeś jej pozostać ze mną... Zostań więc.
Lenet ścisnął rękę młodzieńca i chcąc przed przybyciem na miejsce egzekucji spróbować jeszcze ostatniego usiłowania, podszedł do księcia i rzekł mu z cicha:
— Panie, raz jeszcze zaklinam cię, nie czyń tego, przebacz! Gubisz naszą sprawę tą egzekucją.
— Przeciwnie — odparł książę — dowodzimy, że sprawę naszą uważamy za słuszną, skoro nie lękamy się użyć odwetu.
— Odwet przystoi tylko równym, mości książę, a wiesz dobrze, że królowa zawsze będzie królową, my zaś jej poddanymi.
— Nie mówmy o podobnych rzeczach przy panu de Canolles — odpowiedział książę głośno — widzisz pan dobrze, że to nie wypada.
— Nie wspominaj pan nic księciu o łasce — rzekł Canolles do Leneta — widzisz bowiem, że książę chce wypełnić obowiązek stanu, nie przeszkadzaj mu więc dla tak małej rzeczy.
Książę nic nie odpowiedział, ale z ust jego uciśnionych, z tygrysiego spojrzenia, można było poznać, że słowami więźnia silnie był dotknięty.
Widać było chmarę ludu, cisnącego się i otaczającego obszerne koło, utworzone z błyszczących muszkietów, w pośrodku którego wznosiło się coś czarnego, niekształtnego, czego Canolles nie starał się rozpoznawać we mgle nocy, sądził bowiem, że to było zwyczajne rusztowanie, ale gdy nagle pochodnie zbliżywszy się do środka placu, oświetliły ten przedmiot czarny, trudny z początku do rozpoznania, ukazała się szubienica.
— Szubienica!... — krzyknął, zatrzymując się i wyciągając ku niej rękę. Czy ja dobrze widzę, mości książę, to szubienica?
— Tak jest, nie mylisz się pan — odpowiedział książę zimno.
Rumieniec oburzenia oblał czoło młodzieńca; odepchnął dwóch żołnierzy idących tuż obok niego i jednym podskokiem znalazł się naprzeciw księcia de la Rochefoucault.
— Czy pan zapomniałeś, że jestem szlachcicem? Wszyscy o tem wiedzą, katowi nawet wiadomo, że szlachcic ma prawo mieć głowę ściętą.
— Są okoliczności...
— Ta tu nie w swojem imieniu odzywam się do pana, ale w imieniu całej szlachty, wśród której i pan tak wysokie zajmujesz stanowisko, że to będzie hańbiącą zniewagą, nie dla mnie, który jestem niewinny, ale dla was wszystkich, że jeden z waszych zginie na szubienicy.
— Wszakże wiadomo panu, że król kazał powiesić Richona.
— Panie, Richon był walecznym żołnierzem, szlachetny sercem, ale nie urodzeniem.
— Pan zapominasz — rzekł książę — że tu o odwet idzie i chociażbyś pan pochodził nawet z krwi królewskiej, musisz być powieszonym.
Canolles nie zastanawiając się co czyni, nagłem poruszeniem ręki chciał porwać za szpadę, ale nie znajdując jej przy boku, wrócił do przytomności, przytłumił gniew i zrozumiał, że wyższość jego właśnie tylko w słabości okazać się mogła.
— A więc dobrze! Teraz słuchaj mnie pan, przyjdzie dzień, w którym straszne nieszczęście spadnie na ciebie; w tym dniu poznasz, że to jest karą nieba, bo ja umieram z tem przekonaniem, że śmierć moja jest twojem dziełem.
I Canolles cały drżący, blady, ale pełen egzaltacji i odwagi, zbliżył się do szubienicy, spojrzał dumnie z wyrazem pogardy po tłumie i stawiając nogę na pierwszym szczeblu drabiny, rzekł:
— A teraz, panowie kaci, wypełnijcie wasz obowiązek...
— Jeden tylko! — zawołało pospólstwo — a gdzież drugi? Przyrzeczono nam dwóch...
— A! to mnie pociesza — rzekł Canolles z uśmiechem — ten miły lud niekontent z tego, co dla niego czynisz, książę czyś słyszał?

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— Gdybym ich rozgniewał — pomyślał Canolles — zdolni byliby mnie porąbać w kawałki... i nie byłbym powieszony, a książę wściekłby się z gniewu...
— Podli tchórze! — krzyknął — poznaję między wami tych, co byli przy oblężeniu Saint-George; widziałem jakieście uciekali. Mścicie się teraz na mnie, za to, żem was pobił.
Ryk wściekłości był odpowiedzią na te słowa Canollesa
— Podli... buntownicy!... nikczemnicy!... — krzyczał dalej.
Tysiące nożów błysnęło i kilka kamieni upadło przy szubienicy.
— Król kazał powiesić Richona i dobrze uczynił; jak weźmie Bordeaux, nierównie więcej was jeszcze powiecie każe...
Na te słowa lud rzucił się jak potok ku wzniesieniu przewrócił straż, połamał palisady i wściekle natarł na więźnia.
W tej chwili, na znak księcia, jeden z katów uniósł Canolessa pod pachy, drugi zakładał mu już stryczek na szyję.
W tej ostatniej chwili, spojrzawszy wokoło dostrzegł w odległości kilkunastu kroków jakiegoś żołnierza na koniu, który jedną ręką zasyłając mu pożegnanie, drugą podnosił muszkiet.
— Cauvignac! to Cauvignac! — krzyknął Canolles chwytając za drabinę obiema rękami, bo te nie były związane.
Cauvignac bronią swoją dał znak temu, którego nie mógł ocalić i zmierzył doń...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.