Wojna kobieca/Pani de Condé/Rozdział X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wojna kobieca
Podtytuł Powieść
Część Pani de Condé
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Guerre des femmes
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ X.

Po wyjściu, Barrabasa, Canolles przywołał oficera służbowego, prosząc go o przewodnictwo mu w przeglądzie fortecy.
Oficer był posłusznym.
W bramie spotkali cały sztab, składający się ze znaczniejszych oficerów cytadeli.
Ci obznajmili go z położeniem miejsca i Canolles rozmawiając z nimi, obejrzał bastjony, kazamaty, lochy i magazyny.
Nareszcie o jedenastej godzinie rano powrócił do domu, zwiedziwszy wszystko.
Świta jego rozeszła się natychmiast i Canolles pozostał znowu sam z oficerem, którego spotkał przy wjeździe do fortecy.
— A teraz, panie gubernatorze — rzekł oficer tajemniczo — pozostaje ci tylko obejrzeć jeden pokój i widzieć jedną osobę.
— Cóż takiego? — spytał Canolles.
— Pokój tej osoby ot tu — powiedział oficer wskazując palcem drzwi, na które Canolles dotąd nie zwrócił uwagi.
— Aha! to tutaj pokój.
— Tak.
— I ta osoba?
— Jest tam.
— Dobrze; lecz proszę cię, panie, zechciej mówić jaśniej.
— Oto, panie gubernatorze — odrzekł oficer ze znaczącym uśmiechem — pokój..
— Tej osoby...
— Która czeka na pana, jest tutaj. Teraz już mnie pan rozumiesz?
Canolles nie mógł wyjść z podziwu.
— Rozumiem, rozumiem — rzekł — i mogę tam wejść?
— Bezwątpienia, gdyż na pana czekają.
— A więc idźmy!
I serce silnie mu bilo; nic nie widział, czuł tylko, jak w nim żądza z bojaźnią walczyła...
Otworzywszy drzwi, ujrzał za firanką, piękną, uśmiechającą się Nanonę.
Ta, zobaczywszy Canollesa, krzyknęła, jakby go chciała przestraszyć i rzuciła mu się na szyję.
Canolles osłupiał, ręce mu opadły, ciemno się w oczach zrobiło.
— To ty, pani! — wyjąkał.
— Ja! — odpowiedziała, podwajając śmiechy i całusy.
I natychmiast stanęły Canollesowi przed oczyma jego postępki; a pojmując to nowe dobrodziejstwo swej wiernej przyjaciółki, ugiął się pod ciężarem zgryzot i wdzięczności zarazem.
— A!... — zawołał — ty więc mnie ocaliłaś, tyś to czuwała nade mną; a!... jesteś moim aniołem opiekuńczym.
Nie nazywaj mnie swoim aniołem, gdyż jestem szatanem — odpowiedziała Nanona — lecz przyznaj sam, że szatanem w dobrej zjawiającym się chwili.
— Masz słuszność, kochana przyjaciółko, zdaje mi się bowiem, żeś mnie od rusztowania ocaliła.
— I ja tak sądzę. Lecz powiedz mi, baronie, jak się to stało, że księżne mogły ciebie oszukać, ciebie, co tak jesteś przezornym?
Canolles poczerwieniał, lecz Nanona udała, że tego nie widzi.
— Prawdziwie — rzekł — sam nie wiem; sam żadną miarą pojąć tego nie mogę.
— Oho!... bardzo są one przebiegłe. A więc panowie nie powinniście walczyć z kobietami. Czy wiesz, co mi mówono? Oto, że ci pokazano zamiast młodej księżnej, jakąś damę, baronową, czy też pokojówkę... słowem coś w rodzaju tego.
Canolles poczuł że mróz przebiegł po całym jego ciele.
— Sądziłem, że to była księżna — odpowiedział — gdyż jej osobiście nie znałem.
— Któż to więc był?...
— Zdaje mi się, że jedna z dam honorowych.
— A! biedaku, to wina tego zdrajcy Mazarimego. Bo jeśli dają człowiekowi tak trudne polecenie, należy mu dać portret osoby, którą mu strzec każą. Gdybyś był miał go, lub wreszcie widział tylko księżne, byłbyś się tak nie pomylił. Lecz nie mówmy więcej o tem. Czy wiesz że Mazarini pod pozorem, że zdradziłeś króla, chciał cię wtrącić do więzienia?
— Domyślałem się...
— Lecz ja postanowiłam powrócić cię Kanonie. No jakże!... czy dobrze uczyniłam?...
Chociaż Canolles był jedynie zajęty wicehrabiną, chociaż nosił na sercu jej minjaturę, wzruszyła go jednak ta dobroć nadzwyczajna, ten rozum jaśniejący w czarujących oczach; spuścił głowę i pocałował podaną sobie rączkę.
— I przybyłaś — powiedział — aby mnie tu oczekiwać.
— Nie; jechałam do Paryża, aby cię przywieść tutaj. Wiozłam ci patent; to bowiem rozłączenie z tobą zdawało mi się być za długiem. Dowiedział się o twem nieszczęściu. Ale... zapomniałam ci powiedzieć, żeś jest moim bratem...
— Domyślałem się tego, przeczytawszy list twój.
— Nezawodnie nas zdradzano. List, który do ciebie pisałam, wpadł w złe ręce. Książę przybył do mnie wściekły; chcąc go rozbroić, nazwałam cię mym bratem, biedny Canolelesie, a teraz jesteśmy osłonieni związkiem prawym. Otóż jesteś prawie ożeniony, mój biedny przyjacielu.
Canolles był oczarowany niepojętym wpływem tej kobiety. A wycałowawszy białe rączki, całował czarne jej oczy...
Wspomnienie o wicehrabinie de Cambes zniknęło.
— Odtąd — mówiła dalej Nanona — wszystko przewidziałam, księcia d‘Eeperoon przerobiłam na twego opiekuna, albo raczej przyjaciela; zmiękczyłam gniew Mazariniego. Wreszcie wybrałam sobie za schronienie wyspę Saint-George; gdyż wiesz zapewne, kochany przyjacielu, że mnie koniecznie chcą ukamienować. Ty jeden na całym świecie kochasz mnie trochę, luby Canollesie. No! powedz-że mi, że mnie kochasz.
I czarująca syrena, zarzuciwszy obie ręce na szyje Ca- nollesa, zanurzyła ogniste spojrzenie w oczach młodzieńca, jakby chcąc z głębi serca myśli jego wydrzeć.
Canolles poznał, że nie może zostać obojętnym na tyle poświęcenia.
Tajemne przeczucie mówiło mu, że Nanona jest więcej niż zakochaną, że jest wspaniałomyślną, że nie tylko kocha go, lecz i przebaczać umie.
Baron skinął głową, odpowiadając tym sposobem na zapytanie Nanony, gdyż nie śmiał powiedzieć, że ją kocha; chociaż w duszy jego rozbudziły się wszystkie wspomnienia przeszłości.
— Wybrałam więc — mówiła dalej — wyspę Saint-George, aby tu zachować w bezpieczeństwie moje pieniądze, klejnoty i siebie samą. Któż inny, powiedziałam sobie, jeśli nie ten, co mnie kocha, bronić mnie może, któż oprócz mego władcy może strzec skarbów?... Wszystko w twe ręce składam, kochany przyjacielu; życie i majątek. Czy zechcesz czuwać nad niemi?... Czy będziesz wiernym przyjacielem i wiernym opiekunem?
W tej chwili na podwórzu dał się słyszeć dźwięk trąby.
To rozbudziło Canollesa i drżeniem jego serce przejęło.
Przed sobą miał miłość wymowną, wymowniejszą niż kiedykolwiek; niedaleko zaś groziła wojna... wojna, która rozpłomienia i upaja człowieka.
— Tak, tak: Nanono — zawołał — i ty i twoje skarby bezpieczne są póki ja tu jestem; a gdyby nawet umrzeć było potrzeba, umrę, aby cię tylko wybawić choćby od najmniejszego niebezpieczeństwa.
— Dzękuję ci, mój szlachetny przyjacielu; tyle ufam twemu męstwu, co twej wspaniałomyślności... Niestety!... — dodała z uśmiechem — chciałabym jeszcze mieć dowód... i twej miłości!...
— O!... — szepnął Canolles — bądź pewna...
— Dobrze, dobrze! — przerwała Nanona — miłości nie dowodzi się przysięgą, lecz czynem z twych postępków, panie, będziemy sądzić o twej miłości.
I objąwszy go swemi małemi rączkami, opuściła głowę na dyszącą pierś młodzieńca.
— Teraz już o niej zapomnieć powinien!... — pomyślała — i pewno zapomni.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.