Wojna kobieca/Nanon de Lartigues/Rozdział VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wojna kobieca
Podtytuł Powieść
Część Nanon de Lartigues
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Guerre des femmes
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VII.

Nanona już się teraz nie obawiała, śmiałość Franczynety dodała jej odwagi, wielką nawet miała chęć porozmawiać z oberżystą.
W tej chwili wszedł on właśnie do pokoju, zakasawszy fartuch za pas i trzymając czapkę w ręku.
— Wczoraj zatrzymał się u ciebie młody szlachcic, baron de Canolles, nieprawdaż? — spytała Nanona.
— Gdzie on jest? — dodał książę.
Biscarros zaczął być niespokojnym, gdyż sześć luidorów dane mu przez Strzelca, kazały się domyślać, że ma do czynienia ze znakomitą osobą. Z początku więc odpowiadał z pomieszaniem.
— Odjechał, panie.
— Odjechał — powtórzył książę — czy istotnie odjechał?...
— Istotnie.
— A — gdzież? — zapytała Nanona.
— Tego powiedzieć nie mogę, gdyż doprawdy sam nie wiem.
— Lecz może wiesz przynajmniej którą drogą pojechał?
— Paryską.
— O której wyjechał godzinie?... — zapytał książę.
— Około północy.
— I nic ci — nie powiedział?... — bojaźliwie zapytała Nanona.
— Nic, tylko zostawił list, który kazał oddać pannie Franczynecie.
— A dlaczegożeś łotrze nie oddał listu?... — rzekł książę. — Czy to tak szanujesz rozkazy szlachcica.
— Już go oddałem pannie...
— Franczyneto! — zawołał książę.
Franczyneta, podsłuchująca u drzwi, natychmiast wbiegła do sypialni.
— Dlaczego nie oddałaś swej pani listu, który baron de Canolles do niej zostawił?...
— Sądziłam, Mości książę... — mówiła przestraszona pokojówka.
— Oho... — pomyślał zatrwożony Biscarros, tuląc się do najbardziej oddalonego kąta sypialni. To bezwątpienia jakiś przebrany książę.
— Nie pytałam się jej o list — rzekła Nanona blednąc.
— Daj go — zawołał książę, wyciągając rękę.
Biedna Franczyneta zwolna podała list, zwracając na swą panią spojrzenie, które miało znaczyć:
— Widzisz pani, że to nie moja wina, to ten niedołęga Biscarros narobił tego wszystkiego.
Błyskawice trysnęły z oczów Nanony i przeszyły na wskroś biednego Biscarrosa.
Pot kroplami spływał z nieszczęśliwego, oddałby był cale sześć luidorów, które miał w kieszeni, aby tylko mógł stać przed swym piecem i trzymać rondel w ręku.
Tymczasem książę wziął list, otworzył go i przeczytał.
Podczas czytania, Nanona stała blada i bez ruchu, jak posąg marmurowy, czuła tylko mocne i gwałtowne bicie serca.
— Co znaczy ta bazgranina?... — zapytał książę.
Z tych kilku wyrazów Nanona zrozumiała, że list nie może jej szkodzić.
— Przeczytaj na gos, a być może, że ci wytłomaczę — odpowiedziała.
Książę przeczytał:

„Kochana Nanono“.

Po tych słowach spojrzał na nią.
Nanona wytrzymała spojrzenie to z zadziwiającem męstwem.
Książę czytał dalej:

„Kochana Nanono“.

„Korzystając z urlopu, który tobie winien jestem, jadę dla rozerwania się do Paryża. Do widzenia. Nie zapominaj o mem szczęściu“.
— Ależ on zwarjował ten Canolles.
— A to dlaczego? — zapytała Nanona.
— Czyż można wyjeżdżać tak jak on, o północy bez żadnej przyczyny? — rzekł książę.
— Tak, to prawda — pomyślała Nanona.
— No, wytłómaczże mi jego odjazd?
— A! mój Boże!... — odpowiedziała Nanona z czarującym uśmiechem — nic łatwiejszego nad to, Mości książę.
— I ona go także nazywa księciem! — szepnął Biscarros. — Nie ma więc wątpliwości, to jakiś książę.
— No mówże! — powiedział książę.
— Czy sam się nie domyślasz?
— Wcale nie.
— Przecież Canolles ma dwadzieścia siedem dat; jest młody, przystojny, o nic nie dbający. Jakiemuż tedy szaleństwu oddaje on pierwszeństwo?... Rozumie się, że miłości. Niezawodnie zoczył w oberży Biscarrosa jaką piękną podróżniczkę i pogonił za nią.
— Zakochany!... Tak sądzisz?... — zawołał książę, uśmiechając się na tę myśl naturalną, że jeśli Canolles zakochany w jakiej podróżnej, to już pewno nie w Nanonie.
— Tak!... bezwątpienia, baron jest zakochany. Nieprawdaż, panie Biscarros? — powiedziała Nanona, ciesząc się, że książę zgadza się z jej myślą. — No, odpowiadaj szczerze: czyż nieprawda?
Biscarros pomyślał, że nadeszła stosowna chwila przypochlebienia się młodej damie, potakując jej, uśmiechnąwszy się więc, otworzył ogromną gębę i rzekł:
— W istocie, być może, że pani masz słuszność.
Nanona na krok posunęła się ku oberżyście i mimowolnie zadrżała.
— Czy nieprawda? — rzekła.
— Tak sądzę, pani — odpowiedział Biscarros.
— Tak sądzisz?
— Tak, w istocie, pani mi otworzyłaś oczy.
— A!... opowiedz nam wszystko, panie Biscarros — zawołała Nanona, czując w sercu budzącą się zazdrość — mów, jakie podróżne zatrzymywały się wczoraj w twej oberży?
— Tak, tak odpowiedz — dodał d‘Epernon, rzucając się w krzesło i wyciągając nogi.
— Żadna kobieta nie wstępowała do mej oberży — rzekł Biscarros.
Nanona odetchnęła.
— Zatrzymał się tylko — mówił dalej oberżysta, nie domyślając się, że każdy jego wyraz, jak ołów upadł na serce Nanony — młody szlachcic, blondyn, przystojny, delikatny i pulchny, który nic nie jadł, nie pił i bał się wyjechać w nocy... Szlachcic, bojący się jechać w nocy — dodał Biscarros, potrząsając głową — pan to rozumiesz, nieprawdaż?
— Ha!... ha!... ha!... doskonale — zawołał książę.
Nanona odpowiedziała na ten uśmiech zgrzytnięciem zębów.
— Mów dalej — rzekła do oberżysty. — Pewnie ten młody szlachcic czekał na barona de Canolles?
— Nie, nie, on czekał zkolacją na wysokiego jegomościa z wąsami i nawet dość po grubijańsku obszedł się z panem baronem, gdy ten chciał z nim wieczerzać, lecz mężny baron nie zmieszał się taką drobnostką. Zdaje się, że to jest człowiek śmiały, gdyż po odjeździe wysokiego jegomościa, który udał się na prawo, puścił się galopem za małym szlachcicem, jadącym w przeciwną stronę.
Po tem dziwnem zakończeniu. Biscarros, widząc, że oblicze księcia rozjaśniało się, pozwolił sobie wybuchnąć tak głośnym śmiechem, że szyby w oknach zadrżały.
Książę zupełnie uspokojony, byłby uściskał poczciwego Biscarros, gdyby oberżysta był szlachcicem.
Tymczasem Nanona blada, z konwulsyjnym i lodowatym na ustach uśmiechem, przysłuchiwała się każdemu wyrazowi oberżysty, z ową natężoną uwagą, która nieraz zmusza zazdrosnych do wypicia do dna zabijającej ich trucizny.
— Lecz z czego wnosisz — spytała nareszcie Nanona, — że ten mały szlachcic jest kobietą, albo, że baron de Canolles w niej zakochany i że pojechał do Paryża z innego powodu, a nie z nudów i nie dla rozrywki?
— Z czego o tem wnoszę?... — odpowiedział Biscarros, koniecznie chcąc przekonać swych słuchaczy — zaraz to powiem.
— Mów, mów, kochany przyjacielu — rzekł książę — w istocie jesteś bardzo zabawny.
Książę wytężył słuch.
Nanona słuchała, zacisnąwszy pięści.
— Żadnego nie miałem podejrzenia i poprostu brałem blond włosego młodzieńca za mężczyznę, gdy wtem spotkałem na schodach barona de Canolles, trzymającego w lewej ręce świecę, a w prawej małą rękawiczkę, której wonią zdawał się napawać.
— Ha! ha! ha!... przewybornie! — zawołał książę, coraz bardziej wesoły, w miarę wstępującej z serca zazdrości.
— Rękawiczkę! — powtórzyła Nanona, starając się przypomnieć sobie, czy nie pozostawiła podobnego zakładu miłości w rękach kochanka. — Jakąż rękawiczkę? Czy nie taką?
I pokazała oberżyście jedną ze swych rękawiczek.
— Nie — odrzekł Biscarros — tamta była męska.
— Męska!... A więc baron de Canolles przypatrywał się i napawał wonią męskiej rękawiczki! A! Biscarros, czy oszalałeś?
— Wcale nie, bo chociaż ona należała do przystojnego blond-włosego młodzieńca, który nie pił, nie jadł i bał się jechać w nocy, była przecież tak małą, że ręka pani, pomimo, iż jest tak drobną, zaledwieby w nią weszła.
Nanona wydała jęk, jakby ją ugodził niewidzialny pocisk.
— Sądzę — rzekła z nadzwyczajnem wysileniem — że Wasza książęca mość jesteś już zadowolony, gdyż wiesz wszystko, co chciałeś wiedzieć.
I z zaciśniętemu zębami, drżącemi usty, wskazała palcem drzwi oberżyście, lecz zdziwiony Biscarros, dostrzegłszy gniew na twarzy młodej kobiety, nic z tego nie rozumiał i stał nieruchomy na miejscu z otwartą gębą i wytrzeszczonemi oczyma.
— Jeśli nieobecność barona — pomyślał oberżysta — jest tak nadzwyczajnem nieszczęściem, to powrót jego byłby wielkiem szczęściem. Pochlebię temu szlachetnemu panu słodką nadzieją, aby miał dobry apetyt, triumfującą postawę i z wdziękiem wystawiwszy prawą nogę naprzód, rzekł:
— Baron odjechał, lecz lada chwila powrócić może.
Książę uśmiechnął się, znajdując słuszną tę uwagę oberżysty i rzekł:
— Prawda, zupełna prawda!... Być może, że już nawet powrócił. Idźno zobacz, panie Biscarros i przynieś mi odpowiedź.
— A śniadanie!... — powiedziała Nanona — umieram z głodu.
— Dobrze — odrzekł książę — zaraz poszlę po nie. Hej!... Courtauvaux, idź do oberży pana Biscarros i dowiedz się, czy baron de Canolles nie wrócił, jeśli go tam nie będzie, pytaj się i szukaj go w okolicach. No, ruszaj!
Courtauvaux wybiegł.
Biscarros, zauważywszy kłopotliwe milczenie, panujące od chwili, chciał je przerwać.
— Czy nie widzisz, że pani daje ci znak, żebyś już wyszedł?... — powiedziała doń Franczyneta.
— Chwilkę! chwilkę!... — zawołał książę — cóż u djabła i ty znowu, Nanono, tracisz głowę. A gdzież karta!... Mnie także się jeść chce jak i tobie: głód mi dokucza. Chodź no, panie Biscarros, dołącz oto te sześć luidorów do poprzednich: daję ci je za zabawną historję, którąś nam opowiedział.
Następnie, kazał historykowi przemienić się w kucharza, my zaś pospieszamy oznajmić czytelnikom, że Biscarros również odznaczył się w drugim jak i w pierwszym obowiązku.
Tymczasem, Nanona zastanawiała się nad ważnością wiadomości udzielonej jej przez poczciwego Biscarros; a naprzód, czy one są pewne?... następnie, chociaż byłyby i prawdziwe, czy nie należałoby usprawiedliwić barona?
W istocie, jakiż to okropny zawód dla tak walecznego szlachcica, ta niedoszła schadzka.
Cóż to za zniewaga dla niego, to szpiegostwo księcia d‘Epernon i konieczność jego obecności przy triumfie rywala?
Nanona tak była zakochaną, że przypisując ten nagły odjazd barona słusznej jego zazdrości, nietylko usprawiedliwiała, lecz nawet żałowała barona de Canolles, a co więcej cieszyła się, myśląc, że on jedynie przez miłość dla niej wzbudził tę małą zemstę.
Wszakże osądziła za słuszne w każdym razie mieć się na baczności; a przedewszystkiem zniszczyć złe bez śladu, wstrzymać tę miłość w samym jej zarodku.
Tu, straszna myśl przebiegła w głowie Nanony:
— A jeśli to spotkanie barona i młodego szlachcica, czyli przebranej kobiety, już było schadzką!...
Lecz nie, natychmiast się uspokoiła.
Przecież miody szlachcic czekał na wysokiego jegomościa z wąsami, po grubjańsku obszedł się z baronem, a nawet i sam Canolles poznał dopiero płeć nieznajomego po małej rękawiczce, przypadkiem znalezionej.
Z tem wszystkiem należy jednak przeszkodzić baronowi.
Wtedy, uzbroiwszy się w całą swą odwagę, powróciła do księcia, który dopiero co kazał odejść oberżyście, obsypawszy go pochwałami i wydawszy mu kilka rozkazów.
— Co to za nieszczęście — powiedziała Nanona — że trzpiotostwo tego szalonego barona, pozbawi go zaszczytu, jakim go książę chciałeś obdarzyć!... Gdyby tu był, jego przyszłość byłaby ustaloną; z powodu zaś odjazdu, wiele może stracić.
— A jeśli go znajdziemy?... — rzekł książę.
— O!... to być nie może — powiedziała Nanona — przecież mu idzie o kobietę, nie prędko on wróci.
— No! cóż każesz mi zrobić, moja kochana? Jak mam naprawić to nieszczęście?... — spytał książę — młodość szuka rozrywek: Canolles młody, lubi zabawy.
— Ależ ja jestem od niego starszą i rozsądniejszą, sądzę więc, że należałoby położyć tamę jego niewczesnej radości.
— Jakaż to gniewliwa siostra!... — zawołał książę.
— Być może, że baron w pierwszej chwili gniewałby się na mnie — powiedziała Nanona — lecz później niezawodnie by mi podziękował.
— A więc mów, co chcesz czynić?... Jeśli już masz jaki plan, gotów jestem wykonać go.
— Chciałeś go posłać do królowej z jakąś pilną i ważną wiadomością?
— Tak, lecz cóż, kiedy go niema.
— Trzeba posiać kogo, żeby go dogonił; a ponieważ jedzie do Paryża, sprawa ta w części już nawet załatwioną zostanie.
— Prawdę mówisz.
— Ja to biorę na siebie i Canolles otrzyma rozkaz dziś wieczorem, a najpóźniej jutro rano. Ręczę za skutek.
— Lecz kogóż posłać?...
— Czy potrzebny ci Courtauvaux?
— Wcale nie.
— Pozwól mi go więc posłać za baronem z poleceniami.
— Otóż to dyplomatyczna głowa!... Daleko zajdziesz, Nanono.
— Abym tylko wiecznie uczyła się od mego zachwycającego nauczyciela, nic więcej nie pragnę.
I objęła swemi rękami starego księcia, który aż drgnął z radości.
— A!... co za doskonałego figla wypłatamy baronowi — rzekła Nanona.
Książę wziął pióro i na kawałku papieru napisał tylko te dwa wyrazy:
„Bordeaux — nie“.
I podpisał się.
Następnie, na kopercie tej lakonicznej depeszy, położył taki napis:
„Do Jej Królewskiej Mości królowej Anny Austrjackiej, Regentki Francji“.
Tymczasem, Nanoma napisała trzy wiersze i pokazała je księciu.
Bilecik jej tak brzmiał:

„Kochany baronie!

„Jak widzisz, załączona tu depesza, jest do Królowej“
„Oddaj ją natychmiast, gdyż idzie o zbawienie ojczyzny“.

Twoja przywiązana siostra,
Nanona“.

Zaledwie skończyła ten bilecik, dały się słyszeć na schodach spieszne kroki.
Courtauvaux otworzył drzwi i wszedł do pokoju z wesołem obliczem człowieka, przynoszącego z niecierpliwością oczekiwaną wiadomość.
— Oto baron de Canolles!... spotkałem go o sto kroków stąd — rzekł strzelec.
Nanona zbladła, i rzuciwszy się ku drzwiom, szepnęła:
— A więc, czyż żadnym sposobem go nie uniknę!...
W tej chwili, pojawiła się we drzwiach nowa osoba w przepysznym kostjumie, z kapeluszem w ręku i z przyjemnym na ustach uśmiechem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.