Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VII/XIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VII
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIX.

Było od dawna przyjętym zwyczajem u Rostowów, że w każdą niedzielę zbierało się u nich na objad kółko „najserdeczniejszych“. Ma się rozumieć, że Piotr stał na ich czele, jako najlepszy przyjaciel całego domu. Poszedł dnia tego wcześniej, aby zastać ich samych i pogadać otwarcie o tem i owem.
Coraz otylszy, szedł po schodach z pewną trudnością, sapiąc jak foka i coś mrucząc pod nosem sam do siebie. Stangret nie spytał go nawet, czy ma zaczekać, wiedział bowiem doskonale, że jego pan nie wychodzi nigdy od Rostowów, aż późno w nocy. Lokaje odebrali mu szybko laskę, kapelusz i zarzutkę. Zwykł był to wszystko zostawiać w przedpokoju, nawyknąwszy do tego w klubie.
Zobaczył a raczej usłyszał najpierw Nataszkę; ćwiczyła się bowiem w śpiewie, stojąc na środku wielkiej sali. Wiedział, że od swojej choroby, nie próbowała śpiewać ani razu. Zdziwił go jej śpiew i ucieszył jednocześnie. Odchylił drzwi po cichu i zobaczył ją chodzącą tam i nazad, ćwicząc się przytem w solfegjach. Była tak samo ubrana, jak na mszy w kaplicy Rasumowskich. Gdy doszła do końca sali, znalazła się naraz oko w oko z twarzą czerwoną i szeroką jak miesiąc w pełni, Bestużewa. Zarumieniła się podchodząc szybko ku niemu.
— Próbuję śpiewać, jak słyszysz hrabio kochany. Jest to zawsze jakiemś zajęciem — dodała w rodzaju tłumaczenia i wymówki.
— I bardzo słusznie czynisz pani — Piotr odrzucił.
— Cieszę się bardzo, że cię widzę hrabio — mówiła dalej z niezwykłem ożywieniem. — Tak się czuję dziś szczęśliwą, niewypowiedzianie. Mikołka dostał krzyż św. Jerzego, a jam z tego taka dumna.
— Wiem o tem, bom sam państwu posłał spis, w którym był wymieniony i młody hrabia Rostow. Ale nie chcę pani przeszkadzać w jej ćwiczeniach... Pójdę zobaczyć tymczasem co hrabia szanowny porabia.
— Powiedz mi szczerze hrabio kochany — zatrzymała go Nataszka czerwieniąc się po wyżej czoła. — Czy źle czynię śpiewając? — Podniosła na niego oczy łzawe.
— Ależ przeciwnie... dla czegożby to miało być czemś niedobrem?... Chwała Bogu, żeś znowu śpiewać zaczęła... ale dla czego mnie pani pytasz o to?
— Alboż ja wiem dla czego? — wzruszyła ramionami mówiąc coraz szybciej. — Byłabym jednak niepocieszoną, robiąc cokolwiek takiego, coby się tobie hrabio niepodobało. Ufam ci bez granic. Ani się domyślasz, jak mi jest drogocennem twoje dobre o mnie mniemanie i czem byłeś dla mnie. Widziałam — mówiła dalej, nie zwracając uwagi na Piotra pomięszanie, jak on rumieni się z kolei — widziałam jego nazwisko w spisie wymienione. Bołkoński zatem — wymówiła to nazwisko głosem przyciszonym, jakby się obawiała, aby jej nie zabrakło siły do skończenia tej rozmowy — jest znowu w kraju i w czynnej służbie, co?... Czy sądzisz hrabio, że przebaczy mi kiedykolwiek? Czy też będzie mi wiecznie złorzeczył, wiecznie nienawidził? Powiedz mi hrabio...
— Sądzę, że niema nic do przebaczenia. — Piotr wykrzyknął gorąco. — Gdybym ja był na jego miejscu... — I znowu zawisły mu na ustach te same słowa najczulszej miłości i politowania, ale Nataszka nie dała mu dokończyć.
— Oh! ty hrabio, to wcale co innego — zawołała z zapałem. — Nie znam jak świat szeroki człowieka lepszego i szlachetniejszego. Tak, tak! nie mogę nikogo porównać z tobą! Gdybyś ty mnie wówczas nie był pocieszał... a i teraz jeszcze... nie wiem coby się było ze mną stało!...
Łzy jej z ócz wytrysły, które ukryła czemprędzej po za nut zeszytem. Odwróciła się szybko, solfiując dalej głosem drżącym i kierując się ku ścianie przeciwległej.
W tej chwili nadbiegł Pawełek. Był to teraz piękny, smukły chłopak jak topola, z cerą świeżą, z ustami pełnemi, i jak wiśnia czerwonemi. Przypominał bardzo Nataszkę, gdy była takim jak on podlotkiem piętnastoletnim. Przygotowywał się do wstępnego egzaminu, aby wejść do uniwersytetu. Cichaczem atoli i jak dotąd w najgłębszej tajemnicy przed rodzicami, był postanowił razem z kilku kolegami, wstąpić do huzarów, po prostu, zamiast ślęczeć na ławkach uniwersyteckich nad książkami. Ujął Piotra pod ramię, aby z nim pomowić otwarcie o tym wielkim zamiarze. Błagał go, żeby dowiedział się dokładnie, czy przyjmują w ogóle do służby czynnej i do tego w czasie wojny, chłopców piętnastoletnich.
Piotr słuchał dzieciaka z takiem roztargnieniem, że Pawełek musiał go aż za rękaw pociągnąć, aby zwrócić na siebie jego uwagę.
— A więc mów hrabio szanowny, jak stoi moja sprawa? Wiesz przecie że całą nadzieję pokładam w tobie jedynie.
— Aha!... chcesz zostać huzarem, czy tak?... No, no, jeszcze dziś o tem pomówię.
— Dzień dobry ci, mój drogi — wołał z daleka ojciec Rostow nadchodząc ze swego pokoju. — Przynosisz manifest? Moja kochana hrabinka, słyszała dziś rano, podczas mszy w kaplicy Rasumowskich modlitwę synodu, którą znalazła bardzo piękną.
— Oto manifest i reszta papierów. Jutro car przyjeżdża do Moskwy. Zwołują nadzwyczajna zebranie szlachty. Obiegają głuche wieści o nowym poborze do wojska, dziesięciu ludzi na tysiąc. A teraz pozwól hrabio żebym ci powinszował tak wielkiego odznaczenia, które syna twego spotkało.
— Tak, tak, Bogu dzięki za Jego łaskę! A z armją co słychać?
— Nasi cofają się ciągle, są już po za Smoleńskiem. — Piotr odrzucił.
— Boże miłosierny!... Dajże mi raz manifest mój drogi!...
— Ah! zapomniałem na wieki!... — Piotr zaczął go szukać po kieszeniach, ale nadaremnie, całując w dodatku rękę hrabiny, która nadeszła była w tej chwili. Spozierał również ku drzwiom z niepokojem, spodziewając się pojawienia w nich Nataszki. — Nie wiem rzeczywiście co zrobiłem z tym całym plikiem papierów... musiałem chyba w domu zostawić. Lecę po nie.
— Ależ w takim razie spóźnisz się na objad hrabio kochany — wtrąciła pani Rostow.
Nadeszła Nataszka. Wyraz jej twarzy był słodki, w oczach promieniało głębokie wzruszenie. I tłusta facjata Piotra zajaśniała na jej widok iście nadziemską radością. Na szczęście Sonia, posiadająca między innemi cennemi przymiotami i dar szukania, przyniosła z tryumfem papiery, znalazłszy takowe w Piotra kapeluszu, w przedpokoju.
— Przeczytamy to wszystko po obiedzie — uśmiechnął się Rostow ojciec z zadowoleniem, obiecując sobie wiele przyjemności z owego odczytu.
Pito szampana na cześć nowego kawalera orderu św. Jerzego, a Szynszyn bawił całe towarzystwo najświeższemi ploteczkami i skandalikami z bruku miejskiego. O chorobie starej jak świat księżnej X. o nagłem zniknięciu z Moskwy doktora Metivier’a, o złapaniu jakiegoś biednego Niemca, którego lud o mało nie rozszarpał, biorąc za szpiega francuzkiego, a hrabia Roztopczyn przekonawszy się o jego narodowości kazał natychmiast uwolnić.
— Tak, tak, teraz zły wiatr wieje dla Francuzów, zamykają wszystkich — zaśmiał się ojciec Rostow — życzyłbym szczerze, mojej drogiej hrabince, nie mówić tak wiele po francuzku. To teraz całkiem nie w modzie.
— A czy wiecie — dorzucił Szynszyn — że nauczyciel francuz u księcia Galiczyna uczy się na gwałt po rosyjsku? Utrzymuje, że teraz bardzo niebezpiecznie mówić po francuzku na ulicy!
— A co tam słychać z milicją, kochany hrabio? Pewnie i ty wsiądziesz na koń, gdy rezerwę powołają, nieprawdaż? — Zainterpelował Piotra stary Rostow. Ten tak był zadumany, że z razu nie zrozumiał, o czem mowa.
— Ah! na wojnę?... Wszakże jam nie stworzony na żołnierza, z moją tuszą straszliwą... zresztą, takie to wszystko dziwne, takie dziwne, że gubię się zupełnie w tym labiryncie! Moje zapatrywania i skłonności są wręcz przeciwne wojnom, a więc i wojskowości... ale zważywszy dzisiejszy stan rzeczy, nie można za nic zaręczyć!
Po skończonym obiedzie, ojciec Rostow, rozparty wygodnie w fotelu, poprosił Sonię tonem uroczystym, która miała reputację wyśmienitej lektorki, aby przeczytała im carski manifest. Zaczęła więc swoim cieniutkim, lecz nie mniej nader dźwięcznym głosikiem:
„Do naszej pierwszej stolicy Moskwy!“
„Wróg przekroczył granice naszej świętej Rosji, i chce spustoszyć ogniem i mieczem, nasz kraj ukochany. Jest go moc niezliczona“...
Sonia czytała do końca z namaszczeniem, a stary Rostow słuchał tak samo, z oczami pobożnie spuszczonemi, wzdychając ciężko przy niektórych ustępach.
Nataszka przypatrywała się ciekawie podczas czytania po koleji, to ojcu, to Piotrowi. Ten czując jej wzrok na sobie, bał się zwrócić w tę stronę, aby nie zdradzić się spojrzeniem. Hrabinie nie podobały się ustępy nadto patetyczne w manifeście, co objawiała niechętnem potrząsaniem głową. Ona bowiem widziała w tem wszystkiem tę jedną ciemną stronę: niebezpieczeństwo, na które syn jej najdroższy jeszcze bardzo długo prawdopodobnie będzie wystawiony! Szynszyn słuchał jak zwykle z miną drwiącą. Gotował się najwidoczniej odpowiedzieć jednym ze swoich zjadliwych dowcipów na czytanie Soni, na uwagi, które zapewne zechce robić ojciec Rostow, a nawet i na sam manifest. Czyż było co świętego dla tego człowieka?
Po odczytaniu ustępów tyczących się groźnego niebezpieczeństwa, w jakiem Rosja znajduje się obecnie, tudzież o nadziejach, jakie car pokłada w Moskwie, a szczególniej w swojej szlachcie nieustraszonej, Sonia głosem drżącym od wzruszenia, czując że ją wszyscy słuchają z wytężoną uwagą, doszła nareszcie do ostatnich wyrazów:
„Zjawimy się niebawem, w pośród naszego ludu wiernego, tu, w Moskwie, naszej starodawnej stolicy, i wszędzie, w całem naszem państwie, gdzie tylko zajdzie tego potrzeba, aby radzić wspólnie i stanąć na czele naszych dzielnych zastępów, tak tych, które już dziś wstrzymują w pochodzie najeźdźców, jak i tamtych, którzy ćwiczą się dopiero, aby w danym razie uderzyć śmiało na wroga! Niechaj nieszczęście, którem spodziewał się nasz kraj obarczyć spadnie na niego samego, i oby Europa uwolniona od jarzma strasznego ciemięzcy, wielbiła i błogosławiła Rosją po wsze czasy!
— Ślicznie! doskonale! Skiń tylko najjaśniejszy panie, a poświęcimy wszystko bez wahania! bez żalu! — wykrzyknął ojciec Rostow ocierając oczy łez pełne i wciągając powietrze, jak ktoś wąchający flakonik z solą trzeźwiącą.
Nataszka zerwała się, i jednym susem gwałtownym, znalazła się przy ojcu. Rzuciła mu się na szyję ściskając z takim zapałem, że Szynszyn nie śmiał zacząć żarcikować i przedrwiwać ton trochę napuszysty manifestu.
— Tatku najdroższy, jesteś aniołem! — zawołała rozpłomieniona, spozierając na Piotra z odcieniem bezwiednej, mimowolnej zalotności.
— Brawo! — To mi się nazywa prawdziwa patrjotka! — wtrącił Szynszyn.
— Wcale nie, to tylko poczucie obowiązku — odrzuciła niecierpliwie Nataszka. — Wujaszek boś nawykł drwić i wyśmiewać wszystko na świecie, ale to jest przedmiot nadto poważny, aby z niego śmieć żartować.
— Z tego żarty stroić? — oburzył się ojciec Rostow. — No! no! niechby pisnął bodaj jedno słówko, a miałby nas wszystkich przeciw sobie!... My przecie nie Niemcy, którzy gotowi drwić i z rzeczy najświętszych!
— Czyście państwo zauważali — Piotr przemówił — ów ustęp gdzie jest mowa o naradzaniu się wspólnem?...
Pawełek, na którego nikt nie patrzał w tej chwili, zbliżył się również do ojca:
— Skoro tak się wszystko układa — zaczął głosem urywanym, to stłumionym nadmiarem wzruszenia, i pomieszania, to szorstkim i piskliwym, jak gdy zapieje młody kogucik — muszę zapowiedzieć tatkowi i mamie... jak wam się zresztą będzie podobało, ale... trzeba koniecznie, żebyście mi pozwolili wstąpić do wojska, bo ja nie mogę... ja nie mogę inaczej... nie mogę, ot! i wszystko!...
Hrabina wzniosła w górę wzrok przerażony, załamała ręce i zwróciła się do męża, z najwyższem niezadowoleniem:
— Czego to się zachciewa temu dzieciakowi! — bąknęła z przekąsem.
Hrabia ostygł natychmiast w zapale, jakby go kto oblał wiadrem zimnej wody:
— Ho! ho! ho! — pogroził mu żartobliwie. — Istne szaleństwo! To mi dopiero żołnierz, z mlekiem pod nosem! na prawdę!... najprzód trzeba się uczyć i zostać mężczyzną!...
— To nie żadne szaleństwo — Pawełek energicznie zaprotestował — Fedjo Oboleński, młodszy odemnie o cały kwartał, a wstąpił przedwczoraj do wojska... Co do nauki... i tak nie byłbym wstanie uczyć się teraz, kiedy... — poczerwieniał powyżej uszu i dokończył z uniesieniem — kiedy... ojczyzna nasza w niebezpieczeństwie!...
— No! no! tylkoż nie pleć głupstw!
— A czyż tatko sam nie powiedział przed chwilą, żeś gotów wszystko dla niej poświęcić?
— Cicho bądź młokosie i basta! — hrabia poruszył się niespokojnie, patrząc z pod oka na żonę, jakby ją wzywał na ratunek.
— Powtarzam raz jeszcze ojcu, a i Piotr Cyryłowicz potwierdzi...
— Mówię ci że to głupstwa, nic więcej! Takiemu dzieciakowi zachciewa się żołnierki! Czy widział kto coś podobnego?... Szaleństwa! szaleństwa po prostu!... — i hrabia wstał zabierając ze sobą manifest, aby go raz jeszcze odczytać i przejąć się nim należycie, przed drzemką poobiednią w swoim gabinecie. Hrabina drżąca i blada śmiertelnie, nie mogła głosu wydobyć z piersi ściśniętej kurczowo.
— Hrabio kochany — ojciec Rostow wziął Piotra pod ramię z serdeczną poufałością — chodź ze mną do gabinetu. Wypalimy fajeczkę, pogawędzimy, utniemy sobie drzemkę i wrócimy niebawem do naszych pań.
Piotr zmieszany i niepewny, czuł na sobie palący wzrok Nataszki. Od dawna nie widział jej tak ożywionej i rozpłomienionej, jak w tej chwili.
— Dzięki stokrotne... Myślę jednak, że... że wrócę do siebie...
— Jakto? Tak wcześnie? Liczyliśmy na pewno, że zostaniesz z nami jak zwykle przez cały wieczór. Taki teraz z ciebie gość rzadki, kochany Piotrusiu!... A ta moja dzieweczka? — dodał Rostow dobrodusznie. — Ożywia się jedynie w twojej obecności.
— Tak... ale zapomniałem... zapomniałem na wieki... że mam w domu zajęcie pilne... zwłoki nie cierpiące — Piotr bąkał coraz bardziej pomieszany.
— Skoro tak, więc do zobaczenia jak najprędzej! — uścisnął go ojciec Rostow najserdeczniej i wyszedł z salonu.
— Dlaczego porzucasz nas hrabio? Dlaczego zdajesz się być czemś mocno zafrasowany? — spytała z kolei Nataszka patrząc mu prosto w oczy.
— Bo kocham cię! — chciałby był jej odpowiedzieć, ale milczał zażenowany i oczy spuścił.
— Dlaczego?... powiedz mi hrabio dlaczego?... błagam cię o to! — trzepała dalej Nataszka, aż nagle i ona zamilkła, zmieszana i strwożona, skrzyżowawszy wzrok z jego oczami rozpłomienionemi.
Piotr przymknął natychmiast powieki, próbował uśmiechnąć się, ale w tym bladym uśmiechu malował się ból serce rozrywający. Wziął ją za rękę, przycisnął do ust drgających i wyszedł nie przemówiwszy więcej ani słowa do nikogo. Postanowił nieodwołalnie, że więcej noga jego nie postanie u Rostowów!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.