Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VII/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VII
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.

Przy końcu roku 1811, monarchowie Europy zachodniej, wypełniali luki w szeregach swoich armji, zbroili na gwałt żołnierzy, koncentrując ich nieopodal od granic państwa. W roku 1812, te masy nagromadzone, liczyły miljony ludzi, dorzuciwszy do liczby żołnierzy, tych, którzy mieli nimi dowodzić, jakoteż lud wiejski, mający ich przewozić z miejsca na miejsce, i dostarczać żywności dla ludzi, a furażu dla koni. Cały ten tłum posuwał się zwolna ku granicom Rosji, która nawzajem szła naprzeciw najeźdźców z całą swoją armią. W dniu 12 czerwca, armja Europy zachodniej, weszła na terytorjum rosyjskie i wojna wybuchła. To jest, że w tej chwili zaszedł wypadek kłócący się ze zdrowym rozsądkiem. Był on w dodatku w rażącej niezgodzie ze wszystkiemi prawami Boskiemi i ludzkiemi.
Te miljony istot, stworzonych na wzór i podobieństwo Boga, obdarzonych duszą nieśmiertelną, popełniały nawzajem zbrodnie najohydniejsze: Morderstwa, rabunki, defraudacje, szpiegostwa, zdrady, złodziejstwa, podpalania, tworzenia fałszywych banknotów. Wszystkie te czyny najszkaradniejsze, oburzające były wówczas na porządku dziennym. Dopuszczano się tych zbrodni, w tak straszliwej ilości, że roczniki sądowe jak świat długi i szeroki, nie dostarczyłby tylu spraw kryminalnych, przez ciąg całych stuleci. A jednak, co w tem było najciekawszego i godnego zastanowienia, to że ci, którzy te zbrodnie popełniali, uważali się za bohaterów, a nie za kryminalistów.
Gdzież mamy szukać powodów do tych faktów, o tyle dziwnych, o ile były potwornemi? Historycy ówcześni, zapewniają nas z całą naiwnością, że odkryli powód nader ważny, w zniewadze wyrządzonej księciu Oldenburgskiemu, w bezprawiach, których się dopuszczano w sprawie blokusu kontynentalnego, zaprowadzonego przez Napoleona; w tegoż dumie i ambicji niczem nie nasyconej, w mężnym oporze, stawianym przez cara Aleksandra, w błędach rażących ówczesnej dyplomacji... i tak dalej, i tem podobnie.
Gdybyśmy zatem uwierzyli na słowo panom historykom, wystarczyłoby było do zażegnania i unicestwienia wojny straszliwej, żeby Metternich, Rumianzow, lub Talleyrand, byli wystosowali notę dyplomatyczną zręcznie i dowcipnie zredagowaną, pomiędzy galowym obiadem a jakim wspaniałym balem dworskim, albo też, gdyby Napoleon był napisał liścik do cara, w tych słowach mniej więcej:
„Panie Bracie, przystaję na oddanie księstwa Oldenburgskiego“...
Łatwo zrozumieć, że ówcześni, tak, a nieinaczej zapatrywali się na ten wypadek niesłychany w dziejach świata. Odpowiedzialność spychali jedni na drugich. Napoleon jeszcze w swoich pamiętnikach, pisanych na wyspie św. Heleny, przypisywał wyłącznie ową wojnę, intrygom Anglji. Członkowie angielskiego parlamentu, rzucali całą odpowiedzialność na dumę szaloną Napoleona, książę Oldenburgski, na zniewagę jemu wyrządzoną; kupcy na zamknięcie handlu z Anglją, co niszczyło Europę kontynentalną i legitymiści powoływali się na świętość ich zasad i wierność zaprzysiężoną, prawym władcom, monarchom z Bożej łaski, sromotnie wypędzonych z Francji przez uzurpatora; dyplomaci uważali za główną przyczynę przymierze austryjacko-rosyjskie, którego nie dało się ukryć przed Tuillerami. My stanowiący potomność, patrzymy z innego stanowiska, na ten fakt olbrzymiej doniosłości. Wszystkie owe powody wyżej przytoczone, wydają nam się nie dość ważnemi i nadto drobiazgowemi. Nie pojmujemy co prawda, żeby miljony istot ludzkich, miały się zarzynać i mordować nawzajem, z tego powodu jedynie, że Napoleon był nadto ambitnym, Aleksander upierającym się i strzegącym zawzięcie praw swoich, że Anglja była zawsze chytrą i podstępną, a książę Oldenburgski czuł się znieważonym i pokrzywdzonym.
Musimy zatem przypuścić fatalizm w historji, który tłumaczy jedynie, wypadki najnielogiczniejsze. Tak nam przynajmniej wydaje się obecnie fakt dokonany, wojny z roku 1812, gdy staramy się zdać sobie z tego sprawę dokładną.
Każdy człowiek żyje dla siebie i używa wolnej woli niezbędnej, aby dojść do celu wytkniętego. Czuje w sobie i posiada możność zrobienia, lub nie zrobienia czynu tego lub owego. Skoro jednak raz go spełni, czyn przestaje być jego własnością i odtąd należy do historji. Tam zaś znajduje ocenę i miejsce stosowne, wyznaczone z góry, bez uwzględnienia trafu, który czyn po części sprowadził.
Życie człowieka jest podwójne. Jednem jest życie wewnętrzne, osobiste, tem bardziej nie zależne od spraw zewnętrznych, im ich cel będzie wyższym i szlachetniejszym. Drugiem jest życie ogólne, wmięszane mimowolnie w to olbrzymie mrowisko, nazywające się społeczeństwem. Tu traci człowiek wolność działania, pociągnięty w wir wypadków, kołem rozpędowem praw i obowiązków, którym oprzeć się nie jest w jego możności.
Choćby jak silnie był przekonany o istnieniu w nim wolnej woli, człowiek jednak staje się częstokroć narzędziem bezmyślnie, nieświadomie rządzącego nim fatalizmu. Im wyżej stoi na szczeblach drabiny społecznej, im rządzi większą ilością istot ludzkich, im potężniejszą na pozór jest jego władza, tem bardziej uderzają i tem są wybitniejszemi: przeznaczenie i konieczność w górze zapisana, zmuszające tego potentata, do pewnych czynów i aktów, po za jego własną wolą:
SERCA MONARCHÓW SĄ W RĘKACH OPATRZNOŚCI!
MONARCHOWIE SĄ NIEWOLNIKAMI HISTORJI.
Historja, czyli życie zbiorowe całej ludzkości, całego społeczeństwa, korzysta z każdej chwili w życiu monarchów, używając tychże do swego celu wyłącznego.
Chociaż Napoleon był przekonany bardziej niż kiedykolwiek indziej, w roku pańskim 1812, że wyłącznie od jego woli zawisło, wylewać lub nie wylewać potoków krwi jego poddanych; więcej niż kiedykolwiek podlegał on owej sile tajemniczej, owemu dziejowemu fatalizmowi, popychającemu go naprzód! wiecznie naprzód! Zostawiał on mu jednocześnie ułudę, że działa z własnej woli i z własnego popędu.
Tak więc idąc na rzeź nieuniknioną, te miljony istot myślących i czujących, ani przypuszczały, ani się domyślały, że pcha ich na Wschód fatalizm dziejowy...
Czemu spada jabłko dojrzałe z jabłoni? Czy pociągnięte własnym ciężarem? Czy że korzonek usechł od słońca promieni, który trzymał się głównej gałęzi? Czy spadło dla tego po prostu, że stoi dzieciak pod drzewem, ginący z chęci namiętnej schrupania pięknego, czerwonego jabłuszka?
Biorąc pojedynczo każdą z tych przyczyn, każda może wydać się dobrą i właściwą, lub złą i niewłaściwą. Botanik przypisujący spadnięcie jabłka wyschnięciu tkaniny komórkowej, będzie miał tak samo słuszność za sobą, jak i ów dzieciak, który widzi w tym wypadku li traf szczęśliwy, spowodowany jego żądzą zjedzenia jabłka z największym smakiem.
Tak samo miałby słuszność, i myliłby się jednocześnie ten, któryby utrzymywał, że Napoleon wkroczył do Moskwy, bo tak był postanowił, i że znalazł tam swoją zgubę, bo taką była wola cara Aleksandra. W tym samym stosunku, będzie i słusznem i fałszywem jednocześnie zdanie inżyniera dajmy na to, któryby zaręczał, że góra ważąca kilka miljonów cetnarów, wywróciła się li z powodu ostatniego uderzenia motyką, wykonanego przez ostatniego robotnika, który ją podkopywał wraz z innymi.
Tak nazwani wielcy ludzie, są po prostu etykietami Historji. Dają oni swoje nazwiska pewnym wypadkom, nie mając nawet na wzór etykiet na flaszkach z winem przylepianych, najmniejszej styczności częstokroć z faktami dokonanemi.
Żaden z czynów spełniony przez nich, na pozór dobrowolnie i z całem samopoznaniem, nie był właściwie od nich zależnym. Był on związany à priori z biegiem historji i społeczeństwa, a miejsce jego w dziejach świata, było oznaczone od wieków dłonią wszechwładną Opatrzności.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.