Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VI/XXXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VI
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIII.

Piotr nie został tego dnia na obiedzie u Marji Dmytrówny, tylko, skoro opuścił Nataszkę zaczął pilnie szukać Anatola. Gdy pomyślał o tym nikczemniku, krew cała zbiegała mu się do serca tak gwałtownie, że aż mu tchu brakowało. Szukał go wszędzie, na górach lodowych i u cyganów. W końcu udał się do klubu, gdzie wszystko szło zwykłym trybem. Członkowie klubu schodzili się właśnie na obiad, gawędząc swobodnie o nowinkach najświeższych i skandalikach brukowych. Lokaj, będący dnia tego ordynansowym, zapowiedział Piotrowi z niskim ukłonem, że „jaśnie pana“ nakrycie, przygotowane w małej salce jadalnej. Obznajomiony dokładnie z gustami członków, lokaj wiedział czem komu dogodzić i kto gdzie jada najchętniej. Oznajmił mu również, że książę Michał Z. czyta w bibljotece, a że hrabia Paweł T. dotąd się nie pojawił. Ktoś z jego znajomych, gwarzący z kilkoma innemi o deszczu i pogodzie, urwał nagle z nimi rozmowę, aby spytać Piotra, czy to prawda, że jego szwagier Anatol, chciał wykraść hrabiankę Rostow? Piotr wybuchnął śmiechem, zapewniając uroczyście, że to bajka wierutna, w tej chwili bowiem widział Rostowa i jego córkę. Dowiadywał się ze swojej strony, czy nie wiedzą, którędy obraca się Anatol? Odpowiedziano, że nie pokazał się jeszcze dnia tego w klubie, spodziewają go się jednak lada chwila. Przypatrywał się ciekawie temu tłumowi próżniaków, pasożytów, spokojnych i na wszystko obojętnych, którzy ani się domyślali co się dzieje w jego duszy. Chodził z jednej sali do drugiej, aż do chwili kiedy całe towarzystwo zasiadło do stołu. Gdy Anatol nie nadchodził wcale, zabrał się Piotr z klubu i odjechał do domu bez objadu.
Anatol jadł objad u Dołogowa, naradzając się nad sposobem urządzenia drugiej wyprawy, tylko z lepszym skutkiem. Dotąd nie dał za wygranę i marzył bez ustanku o uwiezieniu Nataszki. Z tamtąd prosto udał się do siostry, błagając usilnie, żeby mu dopomogła jeszcze do jednej schadzki. Gdy Piotr wrócił do siebie, po daremnem poszukiwaniu Anatola, lokaj oświadczył mu, że książę jest właśnie u hrabiny, u której prócz niego, jest mnóstwo obcych osób.
Nie zbliżając się wcale do żony, której nie widział od swego powrotu, a która budziła w nim w tej chwili najwyższą odrazę, Piotr szedł prosto ku Anatolowi.
— Ah! jesteś Piotrze — zagadała hrabina tonem słodziutkim. — Czy wiesz w jak przykrem położeniu znajduje się nasz biedny Anatol? — Urwała w pół, spostrzegłszy w męża twarzy, w jego oczach świecących, jak ślepie wilcze, w jego chodzie ciężkim, tę samą wściekłość, jakiej raz już doświadczyła i o mało nie padła ofiarą tejże, po jego pojedynku z Dołogowem.
— Występek i zepsucie, są wiecznie przy twoim boku hrabino! — rzucił jej mimochodem z najwyższą pogardą. — Proszę cię Anatolu do mego pokoju. Mam z tobą do pomówienia.
Brat spojrzał znacząco na siostrę i wyszedł pod ramię ze szwagrem.
— Jeżeli odważysz się pan w moim domu! — szepnęła mu żona, ale Piotr nie raczył jej nawet odpowiedzieć. Chociaż Anatol szedł na pozór zwykłym krokiem lekkim i pełnym nonszalancji, w twarzy mieniącej się co chwila, w ustach drgających kurczowo, malował się strach i niepokój.
Gdy weszli do gabinetu, zamknął Piotr drzwi na klucz, spojrzał mu ostro w oczy i rzekł głucho.
— Przyobiecałeś żenić się z hrabianką Rostow?... Usiłowałeś ją wykraść?...
— Kochany szwagierku — bąknął Anatol po francusku, tonem aroganckim. — Na pytania tak impertynenckie, nie myślę wcale odpowiadać.
Twarz Piotra pozieleniała z gniewu szalonego. Porwał Anatola za kołnierz od munduru swoją pięścią potężną i zaczął trząść nim gwałtownie. Znikł uśmiech szyderski igrający dotąd na Anatola ustach pełnych i jak wiśnia czerwonych, a natomiast odmalowała się w jego oczach wytrzeszczonych trwoga piekielna.
— Musisz odpowiadać, rozumiesz? — ryknął Piotr głosem nieludzkim.
— Ależ nie wyprawiaj takich głupich historji! — Anatol próbował uśmiechnąć się, macając kołnierz obdarty do połowy w tem szamotaniu się z Piotrem.
— Jesteś łotrem najnikczemniejszym!... i nie wiem na prawdę co mnie wstrzymuje, żeby ci łba nie rozwalić, nie ubić po prostu, jak psa wściekłego, tem tu! — porwał ze ściany ciężką strzelbę janczarską, wywijając kolbą po nad głową Anatola. Odłożył ją jednak na bok po chwili. — Obiecałeś jej żenić się? Tak, czy nie?... Odpowiadaj!
— Ja... ja... nie wiem... nie przypominam sobie... Zresztą nie mogłem jej tego obiecywać, będąc żonatym.
— Masz jakie listy od niej? Gadaj! — Piotr zbliżył się znowu do niego z pięścią groźnie zaciśniętą.
Anatol sięgnął szybko w zanadrze, wyciągając spory pulares. Wyjął dwa listy i podał je Piotrowi.
Ten mu je wyrwał z ręki, odtrącając silnie na bok. Sam upadł ciężko na szezlong.
— Nie tknę cię więcej, nie lękaj się — dodał widząc minę wystraszoną Anatola. — Na listach jeszcze nie koniec... Jutro wyjedziesz z Moskwy, nieodwołalnie.
— Ale jakże mogę?...
— Po trzecie nie piśniesz nigdy słówka jednego, jednej sylaby, o tem co zaszło między tobą a hrabianką Rostow. Nie mam wprawdzie sposobu ust ci zamknąć, sądzę jednak, że jeżeli została w tobie bodaj odrobina jakiejkolwiek uczciwości, sam uznasz...
Wstał chodząc po pokoju. Anatol usiadł opodal, gryząc usta i marszcząc brwi.
— Czyż nie rozumiesz tego łotrze jakiś, że po za twojemi przyjemnostkami, jest jeszcze coś więcej, spokój i szczęście całej, zacnej rodziny? Że tym czynem, mogłeś ich wszystkich okryć hańbą niczem nie zmazaną? Baw się z takiemi kobietami jak moja żona. Te nie mają już nic do stracenia, i wiedzą z góry, czego się od nich żąda. Do nich, możecie rościć sobie wszelkie prawa, libertyni bez serca i sumienia. Wojują tą samą co wy bronią: bezwstydem i zepsuciem najwyższem! Ale chcieć uwieść, młodą, niewinną dzieweczkę, oszukiwać ją niegodziwie, okradać ją z czci dziewiczej!... Czyż ty tego nie rozumiesz, że to taka sama podłość, jak pastwić się nad dzieckiem, lub mordować starca bezsilnego?... Piotr umilkł zasapany, mierząc Anatola wzrokiem badawczym.
— Ba! czy ja tam wiem? — mruknął Anatol, odszukując zwykłą arogancję i cynizm, w miarę jak Piotr w gniewie ostygał. — Zresztą nie chcę i nie potrzebuję się nad tem zastanawiać. Powiedziałeś mi takie słowa, i tak brutalnie obszedłeś się ze mną, że jako wojskowy, i człowiek honoru, nie mogę puścić tego płazem...
Piotr osłupiał, pytając w duchu, dokąd on zmierza?
— Pomimo, że to wszystko odbyło się w cztery oczy, nie zniosę...
— Czy żądasz satysfakcji?... — spytał Piotr ironicznie.
— Mógłbyś przynajmniej odwołać twoje obelgi... szczególniej jeżeli mam uczynić zadość twemu życzeniu i... odjechać stąd... Osądź sam!...
— Niczego nie odwołuję, ale gotów ci jestem zapłacić, byleś się stąd oddalił. Ile ci potrzeba na drogę?
Anatol uśmiechnął się podle, obleśnie, tym uśmiechem służalczym, bezmyślnym, który igrał wiecznie na ustach Heleny. To Piotra doprowadziło powtórnie do wściekłej pasji:
— Oh! rodzie psi! nikczemny! bez krzty serca! — wykrzyknął uciekając z pokoju, aby nie uledz pokusie, i nie ubić na śmierć hultaja!
Nazajutrz z rana Anatol wyjechał do Petersburga.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.