Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VI/XXXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VI
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXI.

Marja Dmytrówna gdy robiła zwykłą nocną inspekcją po całym domu, natrafiła na Sonię tonącą we łzach, w ciemnym i wąskim korytarzu. Wpadła na nią gwałtownie, po swojemu, a wyspowiadawszy należycie, weszła natychmiast do pokoju Nataszki, niosąc w ręce corpus delicti, jej ostatnią odpowiedź na list Anatola, którą również udało się jej pochwycić:
— Niegodziwa!... bezwstydna dziewczyno!... ani słowa!... nie słucham niczego! — cisnęła jej w oczy zmiętą kartką. Nataszka blada trupio, z źrenicami suchemi, błędnemi i pałającemi ogniem gorączkowym, śledziła jej każdy ruch, w głębokiem milczeniu. Marja Dmytrówna zmierzywszy nieszczęśliwą raz jeszcze od głowy, aż do stóp z najwyższą pogardą, odwróciła się, drzwi za sobą na klucz zamykając. Następnie wydała służbie wiadome nam rozkazy, aby starali się ptaszków nocnych zatrzymać i do niej zaprowadzić.
Gdy jej najzaufańszy hajduk Gawryło, powrócił z oznajmieniem, że zatrzymać się nie dali i uciekli, zaczęła chodzić szybko po swoim pokoju, z rękami w tył założonemi, dumając, co ma dalej czynić? Około północy, wyjęła klucz z kieszeni chcąc zajrzeć do zamkniętej delinkwentki. Zastała Sonię w tem samem miejscu, do drzwi przytuloną i szlochającą spazmatycznie:
— Przez miłosierdzie Boże! wpuść mnie pani do niej! pozwól mi przy niej pozostać? — błagała najusilniej.
Marja Dmytrówna otworzyła drzwi, nic jej nie odpowiadając. Weszła do pokoju śmiało i bez wahania.
Sonia wśliznęła się za nią niepostrzeżenie.
— Szkaradzieństwo! bezeceństwo, wyprawiać takie skandale, pod moim uczciwym dachem — wybuchnęła z całą surowością — jednak przez litość nad twoim biednym starym ojcem, pokryję milczeniem, tę twoją całą awanturę! — Zbliżyła się do szezlonga, na którym leżała Nataszka w kłębek zwinięta, z twarzą wciśniętą w poduszki. Nie odwróciła się wcale od ściany, i nie odezwała. Jedynie łkania głuche, wstrząsające nią całą, zdradzały stan jej duszy.
— Śliczne rzeczy! — perorowała dalej Marja Dmytrówna — naznaczać schadzki kochankowi, na mojem obejściu!... Okryłaś się hańbą, jak ostatnia ulicznica, i gdybym tylko słuchała głosu mego serca własnego!... Chcę jednak oszczędzać twego ojca, i dla tego nie wspomnę mu ani jednem słowem, o tym skandalu! Szczęściem dla łotra, że zdołał uciec. Ale ja go odkryję, wydobędę choćby z pod ziemi, i wsadzę do kryminału!... Wsadzę, jak pragnę Boga przy skonaniu!... Nie puszczę mu tego płazem, zrozumiałaś? — dodała tonem srogości nieubłaganej. Usiadła obok Nataszki, i wsunąwszy swoją dłoń szeroką pod głowę, zmusiła ją do zwrócenia się w jej stronę. Obie struchlały, a Sonia nawet wydała krzyk na pół stłumiony spojrzawszy na Nataszkę. Była straszna: z wzrokiem obłąkanym, z ustami zaciśniętemi i spalonemi gorączką, z palcami kurczowo wplecionemi w włos rozburzony. Policzki zapadły się jej, niby po długiej chorobie, tylko dwie krwiste plamy, odbijały dziwnie, od twarzy trupio bladej.
— Zostawcie mnie! pozwólcie mi umrzeć spokojnie! umrę!... i cóż to kogo ma obchodzić?... — Wyrwała się z rąk Marji Dmytrówny, ruchem dzikim, lwicy rozjuszonej i odwróciła się nazad do ściany.
— Leż sobie w spokoju Nataljo, skoro ci się tak podoba, ja nie dotknę cię więcej... Tylkoż posłuchaj mnie... Nie będę powtarzała, do jakiego stopnia zawiniłaś względem siebie samej i nas wszystkich... Powie ci to lepiej odemnie własne sumienie... Cóż jednak mam powiedzieć ojcu, który jutro powraca?
Nataszka za całą odpowiedź głucho załkała.
— Dowie się o tem najniezawodniej, tak samo jak twój brat i twój narzeczony!
— Nie mam narzeczonego! Zerwałam z nim raz na zawsze! — wybuchnęła gwałtownie Nataszka.
— Mniejsza o to! bo i tak on po tej awanturze zerwałby z tobą... Ale twój ojciec nieszczęśliwy? Gotów tego łotra wyzwać na pojedynek! A wtedy co z tego wyniknie?
— Zostawcie mnie! zostawcie! Po co przeszkodziłyście wszystkiemu? Kto was o to prosił?! — Nataszka zerwała się nagle mierząc obie wzrokiem dzikim i roznamiętnionym.
— Do czegóż więc chciałaś doprowadzić? — odrzuciła Marja Dmytrówna, tracąc również z gniewu krew zimną i równowagę. — Czyż cię kto zamykał na dwa klucze? Któż ci bronił widywać się z nim uczciwie, jak Bóg przykazał, u mnie, pod moim dachem?... Dla czegóż miał cię wykradać w nocy, niby pierwszą lepszą cygankę? Sądzisz za tem, że nie dopędzonoby was, i nie rozłączono?... Co do niego, to prosty hultaj, łotr na wielki kamień!
— Wart więcej, niż wy wszyscy. Gdybyście nie były mi przeszkodziły... Boże, Boże! po co to wszystko się stało? Idźcież sobie przynajmniej, idźcie, niech choć na was nie patrzę — szlochała, załamując ręce w rozpaczy bezsilnej, w jaką zwykli wpadać tacy, którzy czują w głębi serca, że są sami sprawcami swojej niedoli.
Marja Dmytrówna próbowała ją uspokoić, ale Nataszka krzyknęła głosem rozdzierającym, padając nazad na szezląg.
— Wyjdźcież raz przecie... pogardzacie mną, a ja was... nienawidzę.
Marja Dmytrówna nie zważając na nic, prawiła jej dalej kazanie, powtarzając jak jest niezbędnem zatajenie przed ojcem tego całego skandalu i że nikt się nie dowie o niczem, byle ona nie zdradziła się i nie wyrwała z czem niepotrzebnie. Nataszka milczała zawzięcie. Przestała płakać, tylko dreszcze wstrząsały nią raz po raz.
Marja Dmytrówna wsunęła jej na odchodnem puchową poduszkę pod głowę, okryła starannie i otuliła dwiema kołdrami z łóżka wziętemi, sądząc że znużenie weźmie górą nad wszystkiem i uśnie w końcu. Nie usnęła jednak. Pozostała do rana z oczami suchemi, otwartemi szeroko, z twarzą marmurową. Sonia, która w nocy pytała ją kilka razy, czy czego nie potrzebuje, nie odebrała ani słówka odpowiedzi.
Hrabia zjawił się nazajutrz podczas śniadania. Wracał w humorze wyśmienitym. Sprzedarz ukończył szczęśliwie, pod bardzo korzystnemi warunkami. Nic go zatem w Moskwie nie zatrzymywało, a pilno mu było połączyć się z żoną, do której tęsknił ogromnie, skoro ją z oczu stracił. Marja Dmytrówna oświadczyła mu na samym wstępie, że córka była wczoraj bardzo chora, sprowadziła zatem do niej lekarza, obecnie zaś ma się już znacznie lepiej. Nataszka nie opuszczała swego pokoju. Siedziała w dużem karle, kołdrą otulona pod oknem, patrząc bez ustanku na ulicę. Z ustami zaciśniętemi, okiem suchem i gorączką rozpłomienionym, śledziła bacznie, z niepokojem coraz się zwiększającym, każde sanki i każdego pieszego. Odwracała szybko głowę ku drzwiom skoro kto wchodził do niej. Oczekiwała i spodziewała się widocznie, odebrać lada chwila jakąś wiadomość od Anatola.
Drgnęła nerwowo na widok ojca wchodzącego. Wzruszona na jedno krótkie mgnienie oka, zapadła natychmiast w apatyczną obojętność, głucha i nieczuła na wszystko, co się w koło niej działo.
— Cóż ci to mój aniołku? Na coś chora, z jakiego powodu? — ojciec badał najtroskliwiej.
— Oh! nic... przejdzie niebawem — bąknęła wymijająco, po dłuższej chwili milczenia ponurego. Ojciec pytał ją dalej z całą czułością, czy nie wzięła sobie nadto do serca nieporozumień z rodziną narzeczonego? Zapewniła go, co do tej kwestji, że tak nie jest, prosząc usilnie, żeby przestał się o to troszczyć. Hrabia jednak nie dał się oszukać i wywieźć w pole, ową zmyśloną chorobą córki. Domyślił się łacno, że coś przed nim ukrywają, nader ważnego, co zaszło pod jego nieobecność. Czytał to najwyraźniej w twarzy Marji Dmytrówny, w Soni niepokoju, nareszcie w wyrazie dziwnym własnej córki, w jej odpowiedziach zagmatwanych, wypowiadanych pół-gębkiem, jakby z musu. Bał się jednak dowiedzieć o czemś, coby rzucało cień na cześć Nataszki, nie chciał popsuć sobie dobrego humoru i tej bezmyślnej, lekkodusznej wesołości, która stanowiła główną cechę jego usposobienia. Nie starał się więc dotrzeć do gruntu kwestji drażliwej. Udał że wierzy w to, co mu opowiadają, że nie ma w tem nic ważnego, żałując jedynie że nagła choroba Nataszki, opóźni cokolwiek ich powrót do Otradnoe.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.