Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VI/XXVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VI
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVIII.

Sonia wróciła bardzo późno z wieczoru od Arbarowów. Przez garderobę bocznemi drzwiczkami, wśliznęła się na palcach do pokoju Nataszki. Jakże się zdziwiła, zobaczywszy ją nierozebraną i śpiącą na kanapie. List rozpieczętowany uderzył Sonię zaraz na wstępie. Leżał obok niej na stoliczku. Wzięła go w rękę, przebiegła oczami i skamieniała z przerażenia. Kiedy niekiedy spozierała na uśpioną, z najwyższem zdumieniem, szukając, ale nadaremnie w jej rysach klucza zagadkę rozwiązującego. Twarz jej wyrażała błogi spokój i szczęście w całej pełni, podczas gdy Sonia blada i drżąca z trwogi śmiertelnej, upadła na fotel, bliska omdlenia, przyciskając serce oburącz, uderzające jakby młotem. Nareszcie wybuchnęła gorżkim płaczem.
— Czy mnie oślepiło? — pomyślała, oskarżając sama siebie. — Jakże mogłam niczego nie dopatrzeć? Dopuścić żeby rzeczy zaszły aż tak daleko? Więc już nie kocha swego narzeczonego?... A ten cały Kurakin, cóż to za jeden? Jakiś nikczemnik oszukuje ją... to przecież bije w oczy. Co powie Mikołaj, ten dobry, szlachetny Mikołaj, gdy dowie się o wszystkiem? Dlatego to była tak bladą i tak nienaturalnie pomieszaną, przedwczoraj, wczoraj i dziś?... Ależ ona nie może kochać tego łotra? To wręcz nieprawdopodobne! List rozpieczętowała, nie wiedząc co zawiera i musiała oburzyć się na pewno, takiem zuchwalstwem.
Sonia otarła z łez oczy, zbliżyła się do śpiącej, raz jeszcze przypatrzyła się jej dokładnie i zawołała na nią głosem przyciszonym.
Nataszka nagle obudzona zerwała się na równe nogi.
— Ach! wróciłaś nareszcie? — spytała rzucając się jej na szyję z całym wylaniem. Uderzył ją natychmiast niepokój Soni. Twarz jej zmieniła się również przybierając wyraz zmieszania i nieufności. — Sonio! czytałaś list nieprawdaż?
— Tak — odszepnęła.
— Sonio! — wykrzyknęła, z uśmiechem najwyższego szczęścia i upojenia rozkosznego — nie mogę zatem ukrywać tego dłużej przed tobą. Soniu! moja duszyńko! kochamy się, widzisz jak! Wszak to tu stoi napisane!
Ręką na list wskazała. Sonia własnym uszom nie wierzyła.
— A Bołkoński? — spytała surowo.
— Gdybyś ty mogła pojąć Sonciu, jak ja się czuję szczęśliwą!... Ale ty nie wiesz biedaczko, co to znaczy miłość!
— Oh! Nataszko!... tamten więc już zupełnie zapomniany? — Nataszka słuchała z roztargnieniem, jakby jej słów wcale nie rozumiała. — Cóż więc postanowiłaś? Czy zrywasz wszelkie związki z księciem Andrzejem?
— A nie mówiłam, że ty tego nie pojmiesz wcale!... Posłuchaj tylko. — Nataszka wybuchła z uniesieniem.
— Nie, ja w coś podobnego nie mogę uwierzyć, wyznaję to szczerze. Jakto? kochasz rok cały człowieka najszlachetniejszego, aż raptem... Przecież tego drugiego widziałaś zaledwie trzy razy. Czyste niepodobieństwo, nie wierzę ci, żartujesz ze mnie po prostu. Jakto? Zapomniałaś o Andrzeju w tych kilku dniach?
— Kilka dni? Ależ mnie się zdaje, że kocham od stu lat Anatola, żem go kochała wiecznie i zawsze i tylko jego, jedynego! Siadaj i słuchaj. — Pociągnęła ją ku sobie, ściskając z całej siły. — Słyszałam nieraz... a i ty również, że istnieje miłość podobna, dotąd jednak nie doświadczyłam czegoś podobnego. On w niczem do tamtego nie podobny. Zaledwiem na niego spojrzała, odgadłam w nim mego pana wszechwładnego, uczułam się jego niewolnicą. Musiałam go pokochać. Tak, jestem jego niewolnicą. Cokolwiek mi rozkaże, spełnię to bez zawahania, bez chwili namysłu. Ty bo tego nie rozumiesz co? Ha! nie moja w tem wina.
— Pomyśl tylko Nataszko. Nie mogę dopuścić do czegoś podobnego, ten list odebrany w największej tajemnicy? Jak mogłaś go przyjąć? — Sonia perswadowała dalej, nie będąc w stanie ukryć ani trwogi, ani wstrętu, jaki w niej budziła ta cała intryga, natury niesłychanie podejrzanej.
— Nie mam więcej własnej woli, już ci to raz powiedziałam; kocham go i na tem koniec! — wykrzyknęła Nataszka z uniesieniem coraz wzrastającem, w którem jednak można było dopatrzeć i uczucia trwogi tajemnej.
— Skoro tak rzeczy stoją, ja temu przeszkodzę, przysięgam! Powiem wszystko i... — tu głos Sonii łzy stłumiły.
— Na miły Bóg, nie czyń tego!... Jeżeli piśniesz bodaj słówko o tem komukolwiek, nie znam cię więcej!... Chcesz więc mego nieszczęścia?... Chcesz żeby mnie z nim rozdzielono?!...
Sonia wstydząc się za nią, uczuła litość mimowolnie nad biedną obłąkaną i nad jej trwogą piekielną:
— Cóż więc zaszło między wami? — spytała łagodnie. — Co ci powiedział? Dla czego tu nie przyjdzie?
— Soniu, błagam cię, przestań mnie dręczyć! Pamiętaj przez miłosierdzie Boże! Pamiętaj że nikt się w to mieszać nie powinien, z czem ja zwierzyłam ci się z całem zaufaniem! — Nataszka zawołała nie odpowiadając wprost na jej pytanie.
— Po co jednak te wszystkie tajemnice? Czemu nie oświadczy się po prostu o twoją rękę. Wszak książę Andrzej odjeżdżając, zostawił ci wszelką wolność co do tego... Czyś się nad tem zastanowiła, czyś próbowała odgadnąć owe „powody tajemnicze“, które zmuszają go do tak dziwnego postępowania?
Nataszka w osłupieniu, wlepiła w Sonię wzrok błędny. To pytanie przedstawiało jej się po raz pierwszy, z jasnością i dobitnością nieubłaganą. Nie wiedziała co na to odpowiedzieć:
— Jego pobudki tajemnicze? — powtórzyła machinalnie. — No! ma je i basta! — wybuchnęła tem gwałtowniej, im Sonia jaśniej tę kwestję stawiała jej przed oczami.
Sonia westchnęła ciężko, głową potrząsając:
— Gdyby te powody... te pobudki, były słuszne i godziwe... — Nataszka nie pozwoliła jej dokończyć, przeczuwając, co chce dodać:
— Nie wolno o nim wątpić Soniu! nie wolno! rozumiesz?
— Czy cię kocha na serjo?
— Ha! ha! ha! czy mnie tak kocha? — Nataszka zaśmiała się z gorżką ironją i pogardą dla zaślepienia przyjaciółki. — Czytałaś jego list... czytałaś i śmiesz jeszcze pytać o coś podobnego?...
— Przypuśćmy jednak, że to człowiek niedobry, niehonorowy?...
— On niehonorowy?!... jak to zaraz widać, że go wcale nie znasz!
— Jeżeli zatem jest honorowy i szlachetny — Sonia mówiła dalej energicznie — powinien oświadczyć wszem w obec, swoje uczciwe zamiary, lub przestać cię widywać. Jeżeli ty nie masz dość siły, aby mu to otwarcie wypowiedzieć, to ja się tego podejmuję. Napiszę do niego, i uprzedzę o wszystkiem twego tatka!
— Kiedyż ja już bym bez niego żyć nie potrafiła! — Nataszka załamała ręce rozpaczliwie.
— Nie rozumiem rzeczywiście, ani twoich słów, ani twego postępowania Nataszko. Pomyśl o twoich rodzicach, o Mikołaju!
— Nie potrzebuję nikogo, nikogo nie kocham, prócz jego jedynego! Jak ty śmiesz posądzać go o brak honoru? Czyż nie wiesz, że go kocham? Odejdź, nie chcę poróżnić się z tobą na zawsze... Idź że, idź, błagam cię, widzisz przecie do jakiego stopnia drażnią mnie twoje słowa!... — Sonia wybiegła szybko z pokoju, tłumiąc łkanie i płacz spazmatyczny.
Nataszka zbliżyła się do stołu i napisała list do księżniczki, tym razem nie zawahawszy się ani na chwilę, mimo że z rana zdawało się to jej czemś tak trudnem. Tłumaczyła jej w kilku zwięzłych słowach, że ponieważ książę Andrzej, pozostawił jej pod tym względem wszelką wolność, korzysta z jego wspaniałomyślności i zrywa z nim najzupełniej. Po głębszem zastanowieniu, przekonała się, że nie byłaby stosowną żoną dla niego. Nie chce zresztą wciskać się gwałtem do rodziny, gdzie jej sobie wcale nie życzą. Prosi księżniczkę, żeby raczyła zapomnieć o przeszłości i przebaczyła jej, jeżeli w czemkolwiek w obec nich zawiniła. Kończyła zapewnieniem uroczystem, że nigdy nie będzie żoną jej brata. Wszystko obecnie wydało się jej łatwem do wykonania, jasnem i najprostszem w świecie.
W przyszły piątek mieli Rostowy odjechać z powrotem do Otradnoe. W środę hrabia udał się z kupcem do majątku pod Moskwą, aby dobić targu z nim ostatecznie i wziąć pieniądze.
Tego dnia samego Sonia i Nataszka, zaproszone na objad do pań Kuragin, były na nim pod opieką Marji Dmytrówny. Był na nim i Anatol. Sonia śledząc teraz bacznie każdy krok Nataszki, zauważyła, że rozmawia z nim na boku prawie szeptem, i w sposób tajemniczy, i że jej niepokój i podniecenie nerwowe, zwiększyły się jeszcze po tej rozmowie. Nataszka skoro wróciły do domu, sama uprzedziła pytania Soni, które byłaby jej zadała najniezawodniej.
— Dowiedzże się Soniu kochana — przemówiła owym słodkim tonikiem, którym posługują się dzieci, gdy chcą coś otrzymać, lub być za coś chwalonemi — dowiedz się, żeśmy wszelkie wątpliwości wyprowadzili na czysto... wszystko wyjaśnił mi i wytłumaczył najdokładniej... a tyś nagadała mi o nim tyle niedorzeczności!
— Cóż w końcu wynikło z tej waszej rozmowy? Cieszę się Nataszko, że nie masz do mnie żalu! Powiedz że mi całą prawdę.
Nataszka milczała głęboko zadumana.
— Ah! gdybyś go mogła poznać Soniu, tak jak jam go poznała! Powiedział mi... pytał się o ile jestem związana z Bołkońskim? Był uszczęśliwiony dowiedziawszy się, że odemnie zależy jedynie, zerwanie z tamtym wszelkich stosunków!
Sonia ciężko westchnęła:
— Aleś dotąd z nim przecie nie zerwała?...
— A jeżelim to zrobiła? Jeżeli wszystko skończone między mną a Bołkońskim? Dlaczegóż ty osądzasz mnie tak niesprawiedliwie?
— Nie myślę nic złego o tobie, tylko po prostu nie mogę zrozumieć tego wszystkiego...
— Zaczekaj trochę, pojmiesz wszystko niebawem... przekonasz się, co to za człowiek, przekonasz się.
Sonia nie dała się jednak ująć i nie poszła na lep miodowych słówek Nataszki. Im tamta stawała się słodszą i bardziej obleśną, tem Sonia była surowszą i biorącą sprawę całkiem na serjo.
— Żądałaś Nataszko, żebym ci o tem więcej nie wspominała. Sama jednak zaczynasz rozmowę o nim. Dajesz mi więc prawo, powtórzenia ci raz jeszcze, że co do mnie, nie wierzę mu nic, a nic! Pytam się do czego te wszystkie tajemnice?
— Znowu to samo podejrzenie! — Nataszka wzruszyła ramionami.
— Lękam
się o ciebie!
— Lękasz się? Czego, jeżeli wolno wiedzieć?
— Lękam się, żebyś po prostu czci twojej nie zaprzepaściła — Sonia odrzuciła bez ogródek, dziwiąc się własnej energji, i niemal przerażona własnemi słowami. Twarz Nataszki zmieniła się do niepoznania. Usta wykrzywił uśmiech szyderski, w oczach zamigotały błyski gniewu szalonego:
— A więc tak, tak, zgubię się, zgubię się jak najprędzej! To ciebie moja panno wcale nie powinno obchodzić! Sama za to odpowiem, i sama cierpieć będę, nie ty, nieprawdaż?... Zostaw mnie, zostaw, nienawidzę ciebie, uważam cię od tej chwili, za mojego wroga najgorszego! — Po tych słowach gwałtownych uciekła z pokoju Soni, zamknęła się u siebie, unikając nazajutrz najstaranniej wszelkiego z nią zetknięcia. Jeżeli spotkały się przypadkiem, udawała że Soni nie dostrzega, i ani ust do niej nie otworzyła.
Przemierzała do późna w nocy swój pokoik krokiem przyspieszonym. Nie była w stanie uporządkować myśli, mózg jej rozsadzających. Wewnętrzny niepokój malował się w jej twarzy bladej i co chwila drgającej kurczowo. Mimowolnie czuła że źle robi, a to przekonanie, ten głos tajemny sumienia, nie dający się niczem zagłuszyć, dręczył ją niewypowiedzianie.
Chociaż było to dla niej nader ciężkiem zadaniem, Sonia nie spuszczała z oka Nataszki, tak długo, jak ta stała w oknie salonu, które wychodziło na ulicę. Zdawała się czekać tam na coś, lub na kogoś... Rzeczywiście zadzwoniły niebawem sanki mknąc szybko po pod okna. Sonia dostrzegła, że w nich siedział jakiś wojskowy, płaszczem osłonięty (Anatol prawdopodobnie,) a Nataszka skinęła mu głową nieznacznie.
Podwoiła czujność. Uderzyło ją niezwykłe rozstrojenie Nataszki, które potęgowało się z każdą chwilą. Była niesłychanie roztargnioną, prawie nieprzytomną. Na pytania jej zadawane, odpowiadała ni w pięć, ni w dziewięć, urywała w pół każdą rozmowę, śmiejąc się co chwila nerwowo, bez żadnego powodu.
Zaczajona pod drzwiami, niby strzelec na zasiadce, Sonia dostrzegła po herbacie, późnym wieczorem, tę samą pokojowę, która przekupiona przez Anatola, pierwszy list od niego przyniosła Nataszce. Dostrzegła jak znowu zakrada się cichuteńko do Nataszki pokoiku, oglądając się trwożliwie na wszystkie strony, czy jej kto nie schwyci na gorącym uczynku. I Sonia przystąpiła do drzwi na palcach, skoro zamknęły się za ową zdrajczynią, przykładając oko do dziurki w zamku. Domyśliła się z łatwością, że Nataszka odebrała nowy bilecik. Nagle wszystko zrozumiała, jakby się stała jasnowidzącą. Nataszka nosi się z jakimś strasznym zamiarem, myśli o czemś, do czego przyznać się nie chce i nie może, zdecydowana wykonać ten zamiar niebawem... za kilka godzin!... Zapukała do drzwi gwałtownie, całą pięścią, ale nie odebrała żadnej odpowiedzi.
— Ona z nim ucieknie, gotowa w szale zhańbić się na wieki — łamała ręce Sonia bezradna i zrozpaczona, szepcąc głucho sama do siebie. — Była dziś rozstrojona, przybita, ale nie mniej miała minę stanowczą... A żegnając się z ojcem wczoraj, wybuchnęła płaczem spazmatycznym, jakby nie mogła oderwać się od jego łona... Tak, tak, ona myśli z nim uciec... Cóż ja jednak mam począć?... Ojca jej nie ma pod ręką... Napisać do tego łotra, żądać tłumaczenia?... Czyżby mi odpowiedział?... Udać się do Piotra, jak tego żądał książę Andrzej w razie jakiegoś nieszczęścia? Ależ ona zerwała już z nim wszelkie stosunki, wczoraj jeszcze bowiem, odesłała odpowiedź swoją, na list księżniczki. Boże miłosierny, oświeć mnie... Powiedzieć o wszystkiem Marji Dmytrównie?... To byłoby nikczemnym „donosem!“ Ona tak ufa Nataszce, jakby była jej własną córką... Bądź co bądź, muszę temu jakoś przeszkodzić — dumała, nie odchodząc wcale z ciemnego i wąskiego korytarzyka. — Do mnie należy dowieść mojej wdzięczności tym, którzy mnie obsypali dobrodziejstwami, prawie od kolebki. Winnam to uczynić, z miłości dla Mikołaja... Choćbym miała nie ruszyć się stąd, przez trzy dni i trzy noce, oka nie zmrużę, a nie dopuszczę tej szalonej dziewczynie wnieść wstyd i hańbę, pod dach rodziny, dotąd nieskazitelnej.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.