Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VI/XXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VI
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVI.

Hrabia udał się zatem pod wieczór, do pałacu hrabiny Bestużew, z dwiema młodemi panienkami. Mimo że towarzystwo było bardzo liczne, Rostowy prawie nikogo w niem nie znali. Hrabia zauważył nawet, ku wielkiemu swojemu niezadowoleniu, że ogół mężczyzn jak i kobiet odznaczał się zachowaniem, trochę nadto swobodnem, nawet nieprzyzwoitem.
Młodzież męzka, w której trzymał prym Métivier, zostawszy gościem codziennym u Heleny, odkąd ta w Moskwie zamieszkała, otóż młodzież otaczała pannę Georges i jej wyłącznie prawie nadskakiwała. Postanowił tedy Rostow, nie grać w karty tego wieczora, nie spuszczać z oka swoich panienek i wyjść z niemi niepostrzeżenie, skoro znakomita artystka skończy deklamować.
Anatol stał we drzwiach od przedpokoju, aby nie minąć się z nimi, gdy wejdą. Zbliżył się natychmiast do Nataszki, która uczuła znowu to samo dziwne wstrząśnienie, tę samą trwogę piekielną, a jednocześnie radość niewysłowioną, jak wtedy w teatrze, podczas opery.
Helena przyjęła Rostowów najserdeczniej, prawiąc Nataszce moc komplementów, jak cudnie wygląda i jaką ma prześliczną toaletę. Panna Georges wyszła aby ubrać się w kostium jako Fedra. Służba zaczęła ustawiać krzesła rzędami. Anatol już chwytał za krzesło, aby usiąść obok Nataszki, gdy hrabia, który miał wzrok wlepiony w córkę bez ustanku, wyjął mu je z ręki i sam zajął to miejsce. Był więc zmuszony zadowolnić się krzesłem w drugim rzędzie, za plecami Nataszki.
Niebawem pojawiła się panna George, udrapowana w peplum purpurowy, spięty na ramieniu lwią głową z oczami z dwóch wspaniałych brylantów. Jej ramiona klasycznie pięknych kształtów, zupełnie obnażone, miały dołki na łokciach, jak się to widuje u tłustych dzieciaków. Wyszła na wywyższenie, przygotowane dla niej umyślnie, i przybrała pozę wielce nienaturalną, która wywołała nie mniej w audytorjum burzę oklasków. Następnie rzuciwszy w koło spojrzenie głębokie a ponure, zaczęła wypowiadać klasycznemi heksemetrami, poezję ciężką, w której przyznawała się do zbrodniczej miłości, dla swego pasierba. To głos zniżała do szeptu, to znowu grzmiała nim, niby trąby zwołujące na sąd stateczny. Nie omieszkała przytem wyrzucać głową, jak koń narowisty i zawracać strasznie oczami, niby w ataku epileptycznym. Czasem wydawała z piersi tony tak chrapiące, jakby ją kto dusił za gardło!
— Bosko! cudownie! niezrównanie! — krzyczano zewsząd, Nataszka z wzrokiem przykutym do wielkiej artystki, nic nie widziała właściwie, ani niczego nie rozumiała. Czuła tylko instynktowo, że tonie na nowo w tym świecie dziwnym, opętanym, o tysiąc mil oddalonym od rzeczywistości, w którym wszystko miesza się chaotycznie, dobro i zło, cnota i występek, szaleństwo chorobliwe, i zdrowy rozsądek, w sposób iście nie rozplątany. Przerażona i wzruszona do głębi, czekała na coś nieokreślonego.
Po skończonym monologu, całe towarzystwo stłoczyło się formalnie w koło panny Georges, wychwalając i wynosząc ją pod same niebiosa!
— Jaka ona imponująco piękna! — przemówiła Nataszka do ojca, który próbował również docisnąć się do artystki.
— Nie mogę podzielać tego zdania, patrząc na panią... — szepnął Anatol do ucha Nataszcze, tak, żeby ona li to usłyszała. — Jesteś zachwycająca, i od chwili gdyś się przedemną zjawiła, nie mam...
— Idziesz Nataszko? — zawołał hrabia, zwracając się do córki.
Pospieszyła do ojca, z wzrokiem błędnym i przerażonym.
Artystka oddeklamowała jeszcze kilka innych ustępów, i pożegnała natychmiast panią domu. Całe towarzystwo zaproszono teraz do głównej sali.
Hrabia chciał się właśnie wynosić cichaczem, gdy mu Helena drogę zastąpiła, błagając najusilniej, żeby jej nie psuł całej przyjemności, i nie zabierał panienek, przed tym balikiem, na prędce zaimprowizowanym. Hrabia uległ nareszcie prośbom gorącym i został na dłużej. Anatol porwał natychmiast Nataszkę do walca, powtarzając jej bez końca, że jest czarująca, i że zakochany w niej szalenie. Nie omieszkał przytem ściskać jej ręki i kibici wiotkiej, którą opasywał ramieniem, niby wężem ognistym. Podczas tańca szkockiego, który znowu tańczyli razem, milczał jak zaklęty. Nataszka pytała się sama siebie w osłupieniu, czy jej się przyśniło, czy rzeczywiście oświadczył się był najformalniej podczas walca? Na końcu pierwszej figury, uczuła jak ją ponownie ściska za rękę. Miała mu wyrwać rękę z oburzeniem, i przemówić doń z ostrą wymówką, gdy spotkała się z jego spojrzeniem tak czułem i spokojnem, że słowa zamarły jej na ustach. Zdobyła się zaledwie na cichy protest:
— Nie mów pan i nie patrz tak na mnie — rzekła oczy spuszczając wstydliwie. — Jestem zaręczona i... kocham innego.
— Po co mi to mówić? — Anatol odrzucił, jakby go to wyznanie, wcale nie obeszło i nie zaniepokoiło. — Cóż mnie to obchodzi? Wiem jedynie, że panią kocham, i to kocham do szaleństwa!... Czyż to moja wina, że cię Bóg stworzył taką czarującą?... Na nas kolej!...
Nataszka tańczyła automatycznie patrząc w koło w trwodze śmiertelnej, jakby stała nad brzegiem otchłani bezdennej. Była zaniepokojona więcej niż kiedykolwiek. Po Schotich’u, przyszła kolej na walc zwanym Grossvater. Hrabia chciał odejść koniecznie. Teraz zatrzymała go gwałtem Nataszka, prosząc, żeby jej pozwolił wytańczyć się należycie. Gdziekolwiek atoli zwróciła się, czuła na sobie wzrok płomienny Anatola. W chwili kiedy wbiegła do budoaru dla dam przeznaczonego, aby kazać sobie przyszyć falbankę odprótą, spotkała się tam oko w oko z Heleną. Ta zaczęła jej prawić ze śmiechem, tak jak z rana, o szalonej miłości brata. Wśród rozmowy, wzięła Nataszkę pod ramię, prowadząc nieznacznie do pokoju obok. Tu spotkały Anatola. Helena ulotniła się natychmiast, a oni zostali sam na sam.
— Nie podobna mi widywać panią w jej własnym domu — przemówił tonem rzewnym i czułym — nie potępiaj że mnie, iż zapragnąłem tu cię spotkać przynajmniej. Kocham cię nad życie własne! Czyż nie będę mógł nigdy?...
Nie pozwolił jej oddalić się, tylko ująwszy za obie ręce, pochylił się nad nią. Oczami płomiennemi tonął w jej źrenicach, a ona nie miała siły wyrwać się z tego uścisku, uwolnić od tego wzroku ubezwładniającego ją najzupełniej:
— Nataljo! Nataljo! — szepnął namiętnie, pociągając ją ku sobie.
— Nic nie rozumiem, i nie mogę dać żadnej odpowiedzi! — zdawały się przemawiać do niego źrenice Nataszki, rozszerzone i jakby nieprzytomne z trwogi... Usta rozpłomienione, dyszące żądzą nieposkromioną, dotknęły się jej ust... uczuła się jednak uwolnioną z tych kleszczy... Zaszeleściała suknia jedwabna, na progu stanęła Helena! Nataszka spojrzała na niego, drżąca i niepewna, jakby żądała tłumaczenia, co znaczyła ta napaść na gładkiej drodze? Następnie zbliżyła się do hrabiny.
— Słówko! tylko jedno słówko! — szepnął Anatol błagająco.
Zwolniła kroku, pragnąc usłyszeć to słowo jak najprędzej, któreby rozjaśniło owe ciemności otaczające ją wokoło. Możeby i ona wtedy potrafiła zdobyć się na jakaś stanowczą odpowiedź.
— Nataljo! — powtórzył idąc za nią — słówko! słóweczko! — Nie wiedział jednak sam, co ma jej powiedzieć właściwie. Siostra wzięła tymczasem pod ramię Nataszkę, i w troje wrócili nazad do głównego salonu. Rostowy nie zostali na kolacji, i wkrótce po tym wypadku odjechali.
Nataszka oka tej nocy nie zamknęła, dręczona zagadką nie do rozwiązania, którego z nich kocha na prawdę? Przecież nie zapomniała o serdecznym przywiązaniu do księcia Andrzeja... ale kochała jednocześnie i Anatola, temu nie mogła zaprzeczyć.
— Czyż inaczej mogłoby się było stać to wszystko? — myślała leżąc na łóżku z oczami szeroko otwartemi. — Byłażbym odpowiedziała uśmiechem, na jego uśmiech, zawisła z taką rozkoszą niewypowiedzianą na jego ustach? Jeżelim dopuściła się tego, to li z przyczyny, żem go pokochała na pierwszy rzut oka!... To znaczy zatem że Anatol jest o tyle dobry i szlachetny, o ile jest pięknym. Nie mogłam więc oprzeć się jego namiętnej miłości. Cóż na to poradzę? Kocham jednego, kocham i drugiego!... — i powtarzała to samo po sto razy, nie znajdując stosownej odpowiedzi na pytanie, które ją przejmywało trwogą śmiertelną.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.