Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VI/XVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VI
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVIII.

Borys nie znalazłszy panny posażnej w Petersburgu, rozpoczął w Moskwie te same poszukiwania. Tak było rzeczywiście, jak mówił Piotr, że wahał się dotąd między dwiema dziedziczkami najbogatszemi w całem mieście, Julją Kuragin i księżniczką Bołkońską. Marja pomimo swojej brzydoty, budziła w nim więcej sympatji, i dawała pewniejszą rękojmię, przyszłego szczęścia domowego. Od owego dnia atoli, w którym odbył się objad na św. Mikołaja, w pałacu Bołkońskich, starał się nadaremnie poruszyć tę kwestję drażliwą i delikatną. Marja prawie go nie słuchała, odpowiadając na pytania z najwyższem roztargnieniem, ni w pięć, ni w dziewięć. Julja przeciwnie, przyjmowała najchętniej jego hołdy, z widocznem zadowoleniem, chociaż okazywała to w sposób niezwykły, i nader oryginalny.
Kończyła obecnie lat dwadzieścia i siedm. Wspomnieliśmy już o tem, że śmierć obu braci, uczyniła ją bardzo bogatą, piękność jednak, minęła bezpowrotnie. Ona atoli była najmocniej przekonaną w swojej próżności i zarozumieniu, że nigdy nie była piękniejszą, ponętniejszą i pożądańszą. Wielkie dochody, podtrzymywały te jej słodkie ułudy. Trzydziestka nadchodząca szybkim krokiem, czyniła ją mniej niebezpieczną dla mężczyzn. Korzystali bezkarnie z jej objadów, wytwornych kolacyjek, z doborowego towarzystwa, które zbierało się w jej obszernych salonach. Żaden z nich nie obawiał się tem skompromitować, lub zajść z nią w nadto bliskie stosunki. Taki, który byłby jej unikał najstaranniej, temu lat dziesięć, aby „nadto nie zabrnąć!“... dziś obchodził się z nią, nie jak z panną na wydaniu, ale jak z dobrą znajomą. Do jakiej zaś płci należy, o to wcale się nie troszczył, i to było mu zupełnie obojętnem.
Salony pań Kuragin, stanowiły tej zimy centrum, w którem bawiono się z największą ochotą. Prócz wielkich objadów i balów za wyłącznem zaproszeniem, spotykało się tam co wieczór, kółko mniej lub więcej liczne, łożone z mężczyzn w szczególności. O północy podawano regularnie wyśmienitą kolacyjkę i bawiono się ochoczo do drugiej, trzeciej po północy. Prócz zabaw u siebie, Julja nie opuszczała jednego balu, kuligu, pikniku. Toalety jej odznaczały się gustem wytwornym. Sprowadzała takowe wprost z Paryża, od najlepszej modystki. Mimo tego wszystkiego, zaczęła była pozować na istotę rozczarowaną, obojętną na wszystko, nie wierzącą ani w przyjaźń, ani w miłość, ani w żadne ziemskie uciechy i rozkosze, która wzdycha jedynie do spokoju wiecznego: — „Tam! tam!“ — Możnaby było przypuścić że przeszła w życiu przez jakiś straszny kataklizm, że spotkał ją zawód bolesny w miłości, i ta rana, zabliźniona powierzchownie, krwawi się wiecznie w głębi serca, lub że straciła jakąś istotę ukochaną. Tymczasem nic podobnego nie zaszło w jej życiu, i nie zamąciło jej spokoju. Tak długo jednak wmawiała sama w siebie, jako przeszła przez wielkie bole i zawody, że wkrótce i reszta jej otoczenia uwierzyła w to na ślepo. Bawiąc siebie i drugich, była ciągle owiana, niby mgła lekką, słodką melancholją. Z razu każdy z gości, starał się nastrajać z nią na ten sam ton i potakiwał jej utyskiwaniom. Wkrótce atoli otrząsano się z tej mgły, i bawiono się ochoczo, bądź tańcząc, bądź gawędząc najweselej w świecie, bądź komponując na prędce wierszyki, podług końcówek zadanych. Zabawa ta nazywana w Paryżu Bonts-rimés, jak tyle innych rzeczy i zwyczajów, zaaklimatyzowała się w Rosji najzupełniej, i kwitła bujnie na salonach w pałacu pań Kuragin. Zaledwie kilku młodych ludzi, a na ich czele Borys, brali żywszy udział w Julji nastroju melancholijnym, rozprawiali z nią szeroko i długo nad marnościami tego świata, przeglądając jej albumy pełne rysunków, myśli i poezji, o zakroju smętnym i wielce poważnym.
Dla Borysa była szczególniej łaskawą. Okazywała mu rzewne wspułczucie, że tak rychło rozczarował się w życiu, ofiarując mu na pociechę, swoją przyjaźń drogocenną, i ona bowiem tyle już przeżyła i przecierpiała! Jej albumy stały wszystkie dla niego otworem, i Borys wyrysował był na jednej stronnicy dwie wierzby płaczące nad ruczajem, splątane u góry, z następującym napisem:

„O! rzewny, sielski obrazie, budzisz we mnie smętne uczucia. Wierzby nad kim tak płaczecie? Czy nademną?“

Gdzie indziej znowu, wyrysował trumnę na wysokim sarkofagu, a pod spodem podpisał:

„Śmierć jest pomocą i uspokojeniem
„Dla wielkich bólów jedynem schronieniem“.

Julja uszczęśliwiona, znalazła dwuwiersz cudownym, zachwycającym! Odpowiedziała mu na prędce frazesem wyjętym z romansu Karamzina:
„Jest coś tak uroczego w słodkim uśmiechu melancholji! Jest to niby blady promień księżyca, przekradający się nieśmiało przez gęste drzew konary, lekki odcień pomiędzy boleścią, a rozpaczą, po za którym dostrzegamy jutrzenkę pociechy i ukojenia w smutku“.
Borys wdzięczny za tak czułe zastosowanie tych słów do niego, odpowiedział natychmiast tą strofką:

„Melancholjo, ty moja jedyna pociecho!
„Budząca w mojej duszy, wierne, smętne echo,
„Bez ciebie, jakąż znalazłbym osłodę w życiu?
„Ty koisz łzy moje, płynące w ukryciu“.

Julja grała mu często na arfie, dobierając umyślnie dla „swego serdecznego przyjaciela“ — nokturny i melodje najsmętniejsze. On w zamian czytał jej ustępy, tchnące najczarniejszą melancholją, z romansu Karamzyna „Biedna Elżbietka“. Czasem zmuszony był przerwać czytanie, tak się czuł (czy tylko udawał) wzruszonym. Gdy spotykali się gdziekolwiek, ich spojrzenia wymowne, powłóczyste, dawały do poznania, że oni jedynie rozumieją się nawzajem w tym tłumie bezmyślnym, oni potrafią ocenić całą wartość, jeden drugiego!
Matka Borysa bywała coraz częściej w pałacu Kuraginów. Nieodstępywała ani na krok od samej pani Kuragin. Ze zwykłą u niej zręcznością, potrafiła wybadać dokładnie, ile Julja będzie miała posagu? Dowiedziała się tedy, z pierwszej ręki, że majątek Julji składa się z dwóch kluczów niedaleko Moskwy, i z pysznych lasów, w guberni Niżno-Nowogrodzkiej!... Zawsze pokorna i poddająca się woli Najwyższego, odkrywała nawet w owej melancholji nieuchwytnej, która łączyła duszę jej syna, z duszą bogatej dziedziczki, dowód oczywisty woli Boskiej.
— Borys zapewnia mnie najuroczyściej, że jedynie u pań kochanych odnajduje spokój pożądany... Tyle go w życiu spotkało gorżkich zawodów, rozwiewając jego ułudy, a to taka mimoza!... usposobienie tak czułe!... — szeptała na ucho pani Kuragin. — Zawsze zachwycająca, a melancholijna, śliczna nasza Juleczka! — powtarzała raz po raz samej pannie. Synowi znowu nie omieszkała nakładać do głowy. — Ah! nie mam słów, aby ci wypowiedzieć, jak przylgnęłam całem sercem, do tej uroczej Julki, jak ją pokochałam! Czyż można zresztą nie uwielbiać tego ziemskiego anioła! Jej matka biedna martwi mnie na prawdę! Zastałam ją wczoraj zajętą przeglądaniem rachunków, nadesłanych z dóbr, które ma pod Moskwą. Nie może rady sobie dać z tem wszystkiem!... Mają olbrzymi majątek, ale cóż poradzą same, biedne kobiety?... Kradną je, rabują, w sposób niegodziwy!...
Borys uśmiechał się ironicznie, słuchając tych narzekań aż nadto przeźroczystych. Nie mniej atoli zajmywały i jego szczegóły, ile i gdzie posiada dóbr przekwitła Julka.
Julja czekała od dawna prośby sformułowanej wyraźniej, od swojego nadto posępnego i nieokreślonego wielbiciela. Borys jednak nie postąpił dotąd, ani o krok dalej. Odstręczały go od niej, straszny brak naturalności, wiecznie i zawsze chęć namiętna wydania się za mąż jak najprędzej, a może i jaka iskierka tlejąca dotąd w głębi serca, jego dawnej, gorącej miłości dla ślicznej kuzyneczki. Urlop jego kończył się niebawem. Co wieczór, wracając od pań Kuragin, odkładał na jutro solenne oświadczyny. A gdy nadeszło owe jutro, gdy spojrzał na twarz Julji, pełną węgrów i pryszczów, wskutek używania różu i bielidła, gdy rzuciła na niego wzrokiem powłóczystym, zamglonym, ckliwo-sentymentalnym, gdy pomyślał, że ta cała sztuczna maska rozczarowania i ponurej melancholji, przemieniłaby się w wyraz tryumfu radośnego, skoroby nareszcie poprosił wyraźnie o jej rękę, tracił nagle wszelką do tego ochotę, czuł się wobec niej lodowato obojętnym. I to do takiego stopnia, że nie rozmrażały go nawet owe dobra wspaniałe, przynoszące krociowe dochody, które poczytywał już niejako za swoją własność. Julja zauważyła była od dawna, to jego dziwne wahanie i niezdecydowanie. Czasem zaczynała się lękać, czy nie wzbudziła w nim antypatji nieprzezwyciężonej. Wrodzona miłość własna u każdej kobiety, a u niej podniesiona do najwyższej potęgi, odrzucała natychmiast to fatalne przypuszczenie. Przypisywała raczej długie wahanie Borysa, zbytniej nieśmiałości w obec niej. Jej czuła melancholja, zaczynała znikać, ustępując miejsca niecierpliwemu rozdrażnieniu. Przybycie do Moskwy Anatola Kurakina, dopomogło jej wielce do zmiany frontu. Nagle, niby pod dotknięciem rószczki czarodziejskiej, zamiast wzdychać do nieba, i oczy zawracać sentymentalnie, stała się wesołą aż do pustoty. Roztrzpiotana, uśmiechnięta zalotnie, zaczęła kokietować na zabój pięknego Anatola.
— Mój synu, wiem ze źródła najpewniejszego, że książę Bazyli wysłał Anatola do Moskwy w tym celu jedynie, aby starał się zdobyć serce i rękę Julki... — Przemówiła matka do Borysa tonem uroczystym. — Nie uwierzysz, jaką mi ta wiadomość boleść sprawiła! Tak ją kocham, że mi serce o mało nie pęknie, gdy pomyślę, iż mogła by się dostać takiemu niegodziwcowi, libertynowi bez czci i wiary!... Cóż ty na to?...
Nic matce na razie nie odpowiedział. I jemu jednak niemiło było pomyśleć, że mógłby stracić za jednym zamachem owoc żmudnego nadskakiwania pannie obecnie nieładnej i niemłodej; i że krociowe dochody Julji, które on potrafiłby użyć prawdziwie po pańsku, dostałyby się w szpony takiemu oczajduszy i nicponiowi, jak Anatol. Postanowił więc, tym razem stanowczo i nieodwołalnie, poprosić o rękę Julji. Przyjęła go z minką figlarną i z uśmiechem najweselszem. Opowiadała szeroko i długo, jak się wczoraj świetnie bawiła na balu u Apraksinów, pytając od niechcenia, kiedy odjeżdża? Mimo szczerej chęci oświadczenia jej najczulszych sentymentów, Borys nie był w stanie pohamować się w niecierpliwości. Zaczął wyrzucać jej gorżko i oskarżać o zalotność, trzpiotostwo, zmienność w uczuciach, wedle tego, kto jej ostatni hołdy składa. Julja dotknięta do żywego, odrzuciła z dumą, że ma słuszność zupełną, że kobiety w ogóle, a ją w szczególności, nudzi wszelka jednostajność. Borys już miał na końcu języka ostry docinek, który mógł ich poróżnić na zawsze, gdy w tem zamajaczyły mu przed oczami, owe krociowe dochody, a myśl upokarzająca, że musiałby dać za wygranę, i opuścić Moskwę, nie dopiąwszy celu upragnionego, zatrzymała słowa już niejako na ustach zawieszone. Spuścił oczy, aby lepiej ukryć ich wyraz gniewny i wahający, bąkając nieśmiało, głosem stłumionym:
— Nie przyszedłem kłócić się z panią... przeciwnie... pragnąłbym... — Spojrzał na nią przelotnie, chcąc się przekonać, czy ma odważyć się i ciągnąć dalej swoje oświadczyny? Uczuł na sobie jej wzrok wlepiony w niecierpliwem, gorączkowem oczekiwaniu, prawie z prośbą usilną... Na jej twarzy nie było ani śladu pierwotnego rozdrażnienia:
— Przyjdzie mi z łatwością, pod pozorem służby — pomyślał — widywać ją jak najrzadziej, gdy raz będziemy po ślubie. Ha! trudna rada... trzeba zgryść twardy orzech... brnijmy zatem... aż do końca!... — I rumieniąc się coraz bardziej mówił dalej. — Pani musiałaś przecie odgadnąć moje dla niej uczucia?... — Te słowa powinnyby były wystarczyć, bo po nich twarz Julji zajaśniała tryumfem najradośniejszym. Nie darowała mu jednak ani jednej sylaby, i zmusiła do wypowiedzenia tego wszystkiego, co zwykło się wykłamywać w podobnym wypadku... — „Że ukochał ją nad życie własne... że nigdy dotąd nie czuł dla żadnej kobiety miłości tak namiętnej“... — i tak dalej... i tem podobnie... Wiedziała przecież, ile jej się należy, za olbrzymie lasy w guberni Niżno-Nowogrodzkiej i dobra pod samą Moskwą położone. Odbierała to tylko, co jej z prawa przypadało.
„Wierzby nad ruczajem“ przestały natychmiast płakać i rzucać cień smętny nad nimi. Zapomnieli o nich z kretesem, szczęśliwi narzeczeni. Obecnie rozprawiali najweselej po dniach całych, jak urządzą dom swój wspaniale, oddawali razem mnóstwo wizyt i przygotowywali się do ślubu, który miał się odbyć niebawem, najuroczyściej, i z całą możliwą pompą.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.