Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VI/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VI
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.

Ojciec Rostow zrzekł się tytułu marszałka szlachty w swoim obwodzie, narażało go to bowiem na wydatki nadto wielkie w stosunku do jego niesłychanie zmniejszonych dochodów. Mimo tego stan jego finansów nie poprawiał się wcale. Mikołaj i Nataszka wyłapywali nieraz rodziców na cichej rozmowie, prowadzonej w gorączkowem rozdrażnieniu, w której namyślali się co wypada im sprzedać, czy pałac w Moskwie, czy który z ziemskich majątków? Obecnie, gdy przestał być marszałkiem, nie dawał ani objadów, ani balów. Na pozór życie płynęło bardzo spokojnie w Otradnoe, ale dom przeto nigdy się nie wypróżniał. Codziennie siadało do stołu przeszło dwadzieścia osób. Byli to wszystko „najserdeczniejsi“, należący prawie do rodziny, a którzy udawali przynajmniej, że im niepodobna rozłączyć się z Rostowami. Metr muzyki Dimmler z żoną, stary Joghel z całą liczną familją, wynoszącą sześć sztuk razem, Panna Below, dawna guwernantka panienek, dziś osiadła na łaskawym chlebie u Rostowów i jeszcze inni uważający, że im o wiele wygodniej żyć u hrabstwa, niż w domu własnym. Chociaż nie dawano jak dawniej uczt wspaniałych, wydatki były zawsze olbrzymie, rozchód nie odpowiadał dochodowi, a oboje gospodarstwo, zupełnie nie pojmowali, jakby temu można było zaradzić. Psiarnia, jak i cała drużyna łowiecka, została jeszcze pomnożoną przez Mikołaja. Stało zawsze pięćdziesiąt koni na stajni, utrzymywano stale piętnastu koniuszych, składano sobie nawzajem w dniach imienin kosztowne podarunki, i każdy z tych dni uroczystych, musiał być uświęcony ucztą wspaniałą. Wtedy spraszano całe sąsiedztwo, występywano z potwornym nie kończącym się nigdy objadem, hrabia zgrywał się w wista, lub w bostona, pokazując jak zwykle, wszystkie karty swoje partenerom, którzy uważali za świętą powinność, nie tylko należeć do „partyjki“ z gospodarzem, ale również wypróżniać o ile się dało jego kieszenie z pieniędzy. Czynili to bez najlżejszego skrupułu, bez cieniu wyrzutów sumienia. Tych kilkaset rubli wygrywanych od hrabiego przy każdej takiej sposobności, stanowiły ich stały dochód.
Poczciwy stary hrabia, brnął w długi dalej i dalej, błądząc na ślepo, wśród zawikłań majątkowych, dających mu się w znaki coraz dotkliwiej. Starał się wiecznie pokrywać deficyta, byle żony nie martwić, zarywał kogoś nowego, aby załatać dziurę dawniejszą, nie mając ani cierpliwości, ani odwagi, aby raz spojrzeć śmiało w oczy niebezpieczeństwu, i jakimś krokiem stanowczym zażegnać ruinę grożącą im nieodwołalnie. Serce matki, przywiązane szalenie do dzieci, przeczuwało tę fatalność, bolało nad ich ubóstwem może już w najbliższej przyszłości. I hrabina jednak stała bezradna, nad brzegiem przepaści. Nie chciała o nic męża oskarżać. Czuła, że jest dziś za stary, żeby odstąpić od swoich nawyczek, żeby zmienić w czemkolwiek tryb domu. Ratunek widziała jedynie w tem położeniu rozpaczliwem, bez wyjścia, w ożenieniu się Mikołaja, z jaką miljonerką. Chwytała się kurczowo tej myśli, jak tonący chwyta za deskę kruchą, sądząc że na niej dobije szczęśliwie do brzegu. Chciała go swatać z Julją Kuragin, córką zacnych rodziców, panną z wielkiego rodu, sławną z urody, znaną mi od dawna, która przez śmierć przedwczesną obu braci, dziedziczyła sama jedna olbrzymi majątek.
Hrabina była nawet napisała cichaczem w tej sprawie, list poufny do matki Julji. Odebrała odpowiedź najpomyślniejszą. Pani Kuragin zapraszała Mikołaja najserdeczniej, żeby je w Moskwie odwidził, dając sposobność Julce, do ostatecznej decyzji. Matka nie wątpiła atoli, że i Julji odpowiedź wypadnie na korzyść Mikołaja.
Nie raz i nie dwa, rozwodziła się hrabina przed Mikołajem, ze łzami w oczach, jaką byłoby dla niej pociechą niewypowiedzianą, gdyby i on wybrał sobie żonę stosowną, jeszcze za życia matki. Losy jej dwóch córek zapewnione. Widząc i jego los ustalony, mogłaby zejść do grobu spokojnie. Ziszczenie jej marzeń najmilszych, osłodziłoby tę resztkę dni, które Bóg jej jeszcze do życia przeznaczył. Przy każdej nadarzającej się sposobności, podsuwała mu myśl o ślicznej, zachwycającej panience, którą radaby przycisnąć do serca, jako synowę najukochańszą.
Dnia pewnego wymieniła mu nazwisko Julji Kuragin bez ogródek, radząc mu szczerze, aby pojechał do nich zaraz po Świętach Bożego Narodzenia. Nie taiła przed nim, że tym sposobem jedynie, dałoby się zażegnać ich ruinę ostateczną. Mikołaj rad był w końcu, że matkę doprowadził do szczerego wyznania jej planów.
— A więc, gdybym kochał dziewczynę ubogą, mama wymagałabyś ofiary mego szczęścia i zadowolenia w przyszłem pożyciu małżeńskiem, a poniekąd i ofiary z mego honoru, byle widzieć mnie poślubiającego wór złota?! — zawołał z gorzkim wyrzutem.
— Co za przesada! Nie zrozumiałeś mnie synu najdroższy — odrzuciła pomieszana, nie wiedząc na razie, jak wytłumaczyć mu swoje pragnienie najgorętsze. — Czegóż ja sobie życzę? Twego szczęścia jedynie i zadowolenia najzupełniejszego!
Czując w głębi serca, że to nie jest jej celem głównym, i że źle czyni prawdopodobnie, zalała się łzami.
— Niech że mateczka nie płacze — wziął ją czule za obie ręce do ust przyciskając. — Proszę mi powiedzieć całkiem po prostu: — „To potrzebne do mego szczęścia i spokoju“ — a chętnie poświęcę choćby życie własne, byle tą ofiarą, mamie zgotować starość spokojną.
Hrabina jednak pojmowała tę kwestję z zupełnie odmiennego stanowiska. Ona to raczej była gotowa dla dzieci poświęcić ostatnią kroplę krwi, byle szczęście im zapewnić.
— Nie mówmy o tem więcej — przerwała mu, łzy ocierając. — Nie rozumiesz mnie i zapoznajesz!
— Jak też matka mogła mi proponować to małżeństwo? — pomyślał Mikołaj. — Czy sądzi, że ja nie kocham Sonii, dla tego tylko, że jest ubogą? A jednak jestem najmocniej przekonany, że byłbym z nią stokroć szczęśliwszy, niż z tą lalką wymuskaną, Julją Kuragin!
Bawił dalej na wsi. Matka nie wracała więcej do tego przedmiotu w rozmowie ze synem. Rozdrażniała ją jednak i gniewała niesłychanie, poufałość i stosunek coraz czulszy, między Sonią a Mikołajem. Nie mogąc temu zapobiedz, dokuczała Sonii na każdym kroku. Mówiła jej — „moja panno“ — lub przez trzecią osobę, nie nazywając jej już nigdy jak dawniej po imieniu. Czasem wyrzucała sobie, że tak biedaczkę prześladuje, tem miększe miała skrupuły, patrząc na sieroty poddanie się i cichą rezygnację, pomimo, że musiała czuć, iż krzywdę jej wyrządzają i karzą za winy niepopełnione. Hrabinie okazywała zawsze cześć najgłębszą i dziecięce przywiązanie. A jej miłość dla Mikołaja, była tak bezinteresowną, tak gotową do najwyższych ofiar z jej strony. Musiała to przyznać hrabina, mimo całej swojej niechęci dla ubogiej krewniaczki męża. Czasem nawet Sonia podziw w niej wzbudzała.
Odebrano w tym czasie list od Andrzeja, pisany z Rzymu. Był on czwartym z rzędu, odkąd wyjechał. Donosił, że byłby już oddawna w drodze do Rosji, gdyby nie wielkie upały. Otworzyła mu się była rana, i z tej przyczyny, musi czekać pierwszych dni stycznia, i dopiero po nowym Roku, wybierze się z powrotem do kraju. Nataszka, mimo że była szczerze przywiązaną do narzeczonego, i że poniekąd miłość ta uspokoiła jej fantazję nadto wybujałą, puszczała częstokroć wodze jeszcze i teraz rozmaitym wybrykom. Czasem wesoła aż do swywoli, nagle zapadała w głęboką i ponurą melancholję. Wtedy opłakiwała gorżko swój los niezasłużony, narzekała na czas tak długi, który dla niej upływa bezowocnie, czując potrzebę gwałtowną kochać, i być nawzajem kochaną.
Kończył się urlop Mikołaja. Odjazd brata miał zasmucić ją jeszcze bardziej. Jakże pustą wyda się jej wieś, bez jego najmilszego towarzystwa!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.