Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom V/XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom V
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XI.

Nic się nie poprawiło w stosunkach majątkowych Rostowów, mimo że całe dwa lata na wsi przemieszkali.
Mikołaj wierny swojemu postanowieniu, służył jak przed tem cichuteńko w tym samym pułku, co nie mogło wcale dopomódz mu do świetnej karjery. On wprawdzie wydawał nader mało. Za to dom jaki prowadzono w Otradnoe, a szczególniej sposób rządzenia majątkiem Mitenki, któremu hrabia ufał na ślepo, pomnażał długi z dniem każdym. Rosły one niby grudka śniegu spadająca z lodowców alpejskich. Zanim dosięgnie ich stóp, przemienia się w straszną lawinę, zasypującą wsie całe. Stary hrabia widział jeden jedyny punkt wyjścia z tego rozpaczliwego położenia: dostać jaką przynośną posadę u dworu. W tym więc celu wybrał się z całą rodziną do Petersburga, aby wyprosić sobie dobre miejsce, i (jak dodawał) żeby zabawić swoje panny po raz ostatni.
Nie długo po przybyciu Rostowów do Petersburga, Berg oświadczył się o Wierę i został przyjęty.
W Moskwie Rostowy, rzecz naturalna, należeli do najwyższych sfer towarzyskich. Tu jednak ich kółko było poniekąd różnorodną mieszaniną. Przyjmowano ich ogólnie jako parafjaninów. Ci nawet, którzy w Moskwie prawie nadużywali ich gościnności, raczyli zaledwie przyznać się do nich w Petersburgu.
I tu prowadzili jak zawsze dom otwarty. Ich wytworne kolacyjki gromadziły osobistości najrozmaitsze i najdziwaczniejsze. Z dawniejszych znajomych zjawiali się kiedy niekiedy ich wiejscy sąsiedzi, jeżeli którego nagła sprawa przypędziła do Petersburga. Ich córki występywały wszędzie z dworską freiliną, hrabianką Perońską. Do gości prawie codziennych należał Piotr Bestużew, którego hrabia spotkawszy raz na ulicy, zaciągnął gwałtem do siebie na wieczór, i pewien syn pocztmistrza. Ojciec jego był dawniej w stacji pod Otradnoe. Ma się rozumieć, że i Berg spędzał w domu Rostowów każdą wolną chwilę jako zdeklarowany konkurent, okazując Wierze o ile to było w jego mocy swoją miłość, i nadskakując narzeczonej, według przyjętego w świecie wielkim zwyczaju. Pokazywał z dumą każdemu swoją rękę prawą skaleczoną pod Eusterlitz, i trzymał zawsze (bez żadnej zresztą potrzeby) pałasz w ręce lewej. Jego wytrwałość w opowiadaniu tego wypadku tragicznego, i wielkie znaczenie, które do niego przywiązywał, sprawiły nareszcie że uwierzono w tegoż autentyczność, i dostał za to aż dwie nagrody.
Gdy nadeszła wojna w Finlandji, odznaczył się w niej tak samo. Podniósł z ziemi odłam pękniętego granatu, który zabił był przed chwilą adjutanta obok jenerała, i podał go główno-dowodzącemu. Ten fakt niesłychanej doniosłości, opowiadany i komentowany przez Berga aż do znudzenia, został przyjęty z wszelką łatwością jak i pierwszy. Berga i za to wynagrodzono. Dość na tem, że w roku 1809, był kapitanem w gwardji przybocznej, i dostał krzyż za chrabrost. Zajmywał w Petersburgu posadę, krótko mówiąc, bardzo przynośną pod względem pieniężnym, a wielce zaszczytną, zapatrując się na nią z moralnego stanowiska.
Kilku zawistnych co prawda, radziby byli oczernić go i osłabić w opinji, doniosłość i znaczenie jego zasług niespożytych. Każdy jednak musiał przyznać, że był dzielnym oficerem, gorliwym służbistą, cenionym wysoko przez swoich przełożonych i obyczajów nieskazitelnych. Miał przed sobą karjerę najświetniejszą, i używał w świecie jak najlepszej reputacji.
Przed czterema laty, znajdując się w teatrze w Moskwie pewnego wieczora, Berg zobaczył w loży hrabiankę Wierę Rostow. Wskazał na nią oczami i rzekł do towarzysza broni siedzącego obok, a który był również Niemcem z rodu:
— Ta tam będzie moją żoną.
Obliczywszy wszelkie szanse z góry, i po głębokim namyśle, porównywając swoje stanowisko, z obecnem położeniem Rostowów, zdecydował się wreszcie na krok stanowczy.
Jego oświadczyny przyjęto zrazu ze zdziwieniem nie zbyt pochlebnem dla niego:
— „Jakto, syn ubogiego szlachetki z Inflant, śmie sięgać po rękę hrabianki Rostow?“ — Cecha główna jego charakteru: nieograniczone, posunięte do najwyższej naiwności samolubstwo, i tu mu drogę utorowało, znosząc i zmiatając przed nim wszelkie zapory. Tak był przekonany o swojej doskonałości, że wkrótce udzieliło się to przekonanie całej rodzinie Wiery. Przyznano w końcu, że Wiera nie mogłaby wybrać lepiej. Majątek Rostowów topniał w oczach; Berg wiedział o tem. Panna liczyła obecnie dwadzieścia cztery wiosen, a mimo jej piękności i wykształcenia, jakoś nikt się dotąd nie trafiał!... Przyjęto go zatem nie mając nic lepszego pod ręką.
— Widzisz — tłumaczył Berg szeroko i długo swojemu towarzyszowi, którego nazywał przyjacielem, (mieć serdecznego przyjaciela należało bowiem do dobrego tonu). — Wszystko naprzód obmyśliłem, ułożyłem, i nie ożeniłbym się, gdyby cokolwiek nie stosowało się do moich obliczeń. Mój przyszły tatko i szanowna teściowa, są zaopatrzeni należycie, (wystarałem im się jak wiesz o znaczną pensją), ja zaś mogę żyć w Petersburgu bardzo przyzwoicie, dzięki moim własnym dochodom i procentowi od kapitału posagowego mojej narzeczonej. Nie żenię się z nią, chroń Boże! dla pieniędzy... to byłoby po prostu nieuczciwie. Trzeba jednak dla pewnej równowagi, żeby w małżeństwie każda strona coś posiadała. Moim majątkiem jest moja szarża i pensja wcale niepoślednia. Ona przynosi mi posag niewielki co prawda, ale za to pochodzi z rodu arystokratycznego, ma rozmaite stosunki, pokrewieństwa, a to wiele znaczy w życiu. Z tem wszystkiem jakoś dam sobie radę. Jest bardzo piękną, nadzwyczaj rozsądną i gospodarną, kocha mnie od dawna — zarumienił się mimowolnie — i ja ją kocham za to najbardziej, że tak wszystko bierze na rozum, chłodno i praktycznie. Dziwna rzecz w kogo ona się wdała?... Zupełnie odmienna niż jej cała rodzina, porządnie narwana!... mówiąc między nami... Ta jej siostra naprzykład: Nataszka... To ci dopiero głowa przewrócona!... Nie mogę znosić tej wietrznicy!... Moja narzeczona to rzeczywiście perła drogocenna!... zobaczysz ją... poznasz... i spodziewam się, że przyjdziesz nie raz... — chciał powiedzieć „do nas na objad“, utknął na tem jednak, i rzekł po głębszym namyśle — przyjdziesz wypić z nami wieczorem herbatkę...
Po tych słowach mlasnął językiem, wypuszczając z ust kłąb dymu tytuniowego, w kółkach tak równych i misternie ułożonych, jak jego przyszłe małżeńskie pożycie, którem się już naprzód nie mógł dość nacieszyć.
Po pierwszej chwili pewnego wahania i niezdecydowania, cała rodzina Rostowów, przyjąwszy ostatecznie do swego grona Berga, jako przyszłego męża Wiery, nie posiadała się z radości, że nareszcie pozbędą się z domu tej, która tak wszystkim i na każdem miejscu zawadzała. Starali się ile możności pokrywać to uczucie mimowolne, i lękali się żeby z niem nie zdradzić się nadto wyraźnie. Wszyscy też wyglądali nienaturalnie, jakby wiecznie pomieszani i zażenowani. Stary hrabia wstydził się najbardziej, nie mogąc oznaczyć chwilowo ile da córce posagu. Wierzyciele naciskali nań coraz gorzej, długi rosły jak na drożdżach, a w miarę tego zwiększały się jego troski i kłopoty finansowe. Dotąd nie miał śmiałości rozmówić się z Bergiem otwarcie, w tej kwestji drażliwej. Już tylko tydzień zostawał mu do dnia ślubu Wiery, a ojciec dotąd nic nie postanowił. Niegdyś przeznaczał w myśli trzysta dusz każdej córce w posagu, gdy na świat przychodziły, odtąd jednak wszystko zmieniło się na gorsze. Dusze posprzedawano razem z dobrami, pieniądze rozlazły się niewiedzieć którędy, a biedny ojczysko zachodził w głowę, w jaki sposób rozwiąże ten węzeł gordyjski? Czy dać córce dobra Riazan? Czy sprzedać część lasu w Otradnoe, lub pożyczyć pieniądze na weksel? Jeszcze nie był się namyślił ostatecznie, gdy pewnego dnia wszedł do niego Berg wcześnie z rana, i spytał prosto z mostu, nie owijając w bawełnę, z najsłodszym uśmiechem, ile też raczy dać swojej córce w posagu? Hrabia zmieszany i zaniepokojony, kwestją postawioną tak kategorycznie, zaczął wywijać kominka, odpowiadając ni to, ni owo:
— Nie bój się niczego, synciu kochany... będziesz ze mnie zadowolony... cieszy mnie że umiesz brać się tak praktycznie do interesów, to dobrze, nawet bardzo dobrze! — Tu poklepał przyjacielsko po ramieniu zięcia przyszłego, i powstał chcąc przerwać niemiłą rozmowę.
Berg nie dał się jednak zbić z tropu, tylko oświadczył najspokojniej zawsze z uśmiechem, że jeżeliby nie dowiedział się na pewno, ile wyniesie posag jego narzeczonej, i nie mógł dostać bodaj czwartej części na rękę, przed ślubem, widziałby się zmuszonym, choć z bólem serca zerwać wszystko i ustąpić.
— Sądzę że przyznasz mi słuszność panie hrabio — zakończył. — Byłoby to z mojej strony czynem niehonorowym, narażać na biedę moją żonę w przyszłości, nie wiedząc z góry, na jaki dochód roczny możemy liczyć na pewno.
Hrabia uniósłszy się wspaniałomyślnością, i pragnąc w szczególności, aby go Berg nie przypierał więcej do muru w sposób tak nie miły, zobowiązał się najsolenniej wystawić mu weksel na 80,000 rubli. Berg ucałował ramię teścia przyszłego, aby wyrazić mu swoją wdzięczność, dodając od niechcenia, że ponieważ potrzebuje przed ślubem nieodzownie 30,000, a już co najmniej 20,000 rubli, na jakie takie zagospodarowanie, aby miał przecie gdzie żonę wprowadzić, weksel zatem wystawi mu hrabia łaskawie, tylko na sześćdziesiąt tysięcy rubli.
— Ależ dobrze... dobrze! — hrabia odrzucił niecierpliwie. — Wybacz mój drogi, że ci policzę tych 20,000, jako część owych ośmdziesięciu tysięcy posagowych... Na to licz stanowczo mój drogi, tak być musi... nie potrzebujemy o tem dłużej mówić!...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.