Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom V/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom V
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.

Na dwa lata przedtem, w roku 1808, Piotr powróciwszy ze swojej objażdżki po kraju, znalazł się, ani przeczuwając czegoś podobnego, na czele Masonerji w Petersburgu. Uorganizował „loże poboczne“ (loges de table), zaprowadził loże stałe, postarawszy się dla nich o dyplomy i tytuły fundacyjne. Zajął się gorliwie rozkrzewianiem Masonerji w kołach coraz szerszych. Dał znaczną sumę potrzebną na dokończenie ich „świątyni“, i dopełnił własnemi pieniądzmi, jałmużnę niedostateczną dla ubogich „członków“, którą zbierano podczas posiedzeń. W tym względzie, stowarzyszeni okazywali się niesłychanie skąpymi i niesłownymi. Utrzymywał również własnym kosztem dom przytułku dla ubogich braci, zaprowadzony przez Masonów. Zresztą uległ znowu dawnym nawyczkom i namiętnościom. Lubił dobrze jeść, a jeszcze lepiej pić. Nie mógł wogóle wstrzymać się od rozmaitych przyjemnostek i wybryków życia kawalerskiego, mimo że je uważał za niemoralne, a nawet hańbiące go poniekąd.
Mimo gorliwości, jaką był zrazu rozwinął, w tem i owem, czuł pod koniec roku, że owa masońska „ziemia obiecana“, zaczyna mu się z pod stóp usuwać. Doświadczał przykrego wrażenia człowieka, który stawiając nogę z całem zaufaniem na pozornie gładkiej powierzchni, nagle czuje jak ta noga zaczyna grzęznąć w bagnie. Wysuwa niebacznie drugą, aby zbadać dokładniej, o ile grunt jest twardym, i oto zapada się w błoto po kolana. Tak stało się i z Piotrem, a teraz brnął dalej w tem błocie.
Bazdejew, odsunięty zupełnie od przewodnictwa w lożach petersburgskich, nie opuszczał wcale Moskwy. „Bracia“, byli to po większej części światowcy, których Piotr spotykał co chwila po salonach stolicy. Nie mogło mu się to nieraz w głowie pomieścić, że taki libertyn jak książę B., lub człowiek niejakiej wartości jak hrabia D. są również Masonami. Pod ich fartuchem masońskim, pod kielnią i innemi insygniami wolno-murarskiemi, widział w duchu wykukujące ich mundury, ordery i gwiazdy brylantowe, które były właściwym celem ich życia. Bardzo często zdarzało się, że musiał założyć z własnej kieszeni, po kilka i kilkadziesiąt rubli, za członków o wiele bogatszych od niego, a którzy mimo przysiąg solennych, nie dopełniali swoich przyrzeczeń. Wtedy powstawały w jego duszy dziwne wątpliwości, które starał się nadaremnie odsunąć i pokonać.
„Bracia“ dzielili się w jego przekonaniu na cztery kategorje: Do pierwszej zaliczał tych, którzy nie brali udziału czynnego, ani w sprawach tyczących się lóż, ani w interesach obchodzących całą ludzkość. Ci zajmywali się wyłącznie zgłębianiem tajemnic ich stowarzyszenia, wynajdywaniem właściwego określenia, czem jest Trójca św. i nauką o trzech głównych podstawach; o siarce, merkurjuszu i soli, lub o znaczeniu kwadratu, jak też i innych symbolach świątyni Salomona. Tych Piotr szanował. Byli oni najdawniejszymi w stowarzyszeniu i do nich należał również Bazdejew. Nie pojmował jednak, co ich mogło tak zajmywać w tych badaniach. Osobiście nie był wcale skłonnym do podobnego zatapiania się i zgłębiania stron mistycznych masonerji.
Drugą kategorję tworzyli ci w jego przekonaniu (do nich i siebie zaliczał), którzy wahali się tak samo jak on, szukając gorliwie prawdy i drogi prowadzącej do odkrycia tejże. Dotąd wprawdzie nie byli jej znaleźli, nie tracąc przeto nadziei, że kiedyś może im się to uda.
Do trzeciej kategorji tych zaliczał, którzy nie troszczyli się o nic więcej, jak tylko o formy zewnętrzne i ceremonje drobiazgowe stowarzyszenia. Takim był Wilarski, a nawet i sam Wielebny.
Do czwartej w końcu, należeli ci nader liczni adepci w owym czasie, którzy w nic nie wierząc, nie życząc sobie zmian żadnych w ustroju społecznym, trzymali się masonerji po to jedynie, aby zbliżyć się, do osobistości możnych i wpływowych. Zajęci też byli tem głównie, aby wyzyskać jak najkorzystniej dla siebie stosunki z owymi dygnitarzami.
Własna ruchliwość nie zadawalniała Piotra wcale. Wyrzucał masonerji w Petersburgu, że zadawalniała się li czczemi formułkami. Odczuwał instynktowo, że masoni, jakich widział w Rosji, schodzą po prostu na manowce, oddalając się coraz bardziej od pierwotnych podwalin stowarzyszenia. Zdecydował się zatem wyjechać za granicę, aby tam zostać wcielonym w tajemnice najwyższe stowarzyszenia.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Wrócił wśród lata w roku 1809. Masoni rosyjscy zostali uprzedzeni przez swoich zaufanych korespondentów zagranicznych, że Bestużew pozyskał tak dalece ufność bezgraniczną najwyższych dostojników w masonerji, że obznajomiwszy go z wszelkiemi tajemnicami, wynieśli na szczebel najwyższy w hierarchji stowarzyszenia. Dowiedzieli się jednocześnie, że Piotr przywozi mnóstwo projektów, tyczących się reform rozmaitych w stowarzyszeniu. Licznie się też u niego zgromadzili skoro pojawił się w Petersburgu, uważając po jego minie, że przygotowuje im jakąś wielką niespodziankę.
Zadecydowano, że trzeba zwołać posiedzenie nadzwyczajne, aż do stopni najniższych adeptów masonerji, aby Piotr miał sposobność udzielić braciom instrukcji przywiezionych. Gdy zebrano się w komplecie, dopełniwszy formułek obowiązkowych, Piotr zagaił w tych słowach posiedzenie:
— Bracia kochani — rzekł powstając, cały zaczerwieniony i jąkając się z nadmiaru wzruszenia, zmieszany i onieśmielony. — Nie dość jest wykonywać tajemnicze obrzędy w głębi lóż naszych, trzeba czynów, czynów... czynów! koniecznie... Zardzewieliśmy, zasklepili jak ślimaki w swoich skorupkach... Trzeba nam się otrząść z tego lenistwa, obudzić ze snu letargicznego i zabrać się do pracy czynnej — zakończył, dobywając z zanadrza gruby zeszyt i zdecydowawszy się nareszcie na odczytanie swojego rozwlekłego memorjału.
Treścią jego było: że aby wykorzenić przesądy dotąd istniejące, zapewnić tryumf cnocie i zaprowadzić ogólne braterstwo ludów, nie trzeba robić rewolucji, przewracać do góry nogami ustroju społecznego, tylko dawać z siebie dobry przykład pod każdym względem, i pracować wytrwale na polu jak najszerszej i najogólniejszej oświaty.
Gdy społeczeństwo całe tonęło w ciemnościach, dość było kazań, aby zyskiwać prozelitów. Dziś trzeba używać środków silniej oddziaływujących na umysły, niż samo słowo. Trzeba ludziom umieć przedstawić cnotę tak ponętnie, żeby w niej zasmakowali i zapragnęli wykonywać ją na wzór masonów. Namiętności nie można stłumić gwałtownie, za jednym zamachem. Trzeba je zwolna podkopywać, kierując ku celom wzniosłym, podniecając ku dobremu. Trzeba żeby każdy z ludzi, zadawalniał te popędy namiętne w dziedzinie cnoty jedynie. Do masonów zaś należy szczytne posłannictwo, dostarczyć ludziom sposobności po temu, wskazać im cel właściwy życia tu na ziemi.
Skoro w każdym kraju, utworzy się grono takich „wybranych“ i najzacniejszych; ci nawzajem, natchną innych braci, podobnie wzniosłemi ideami, a tym sposobem, związawszy się ściśle z sobą, nie znajdą zapory na swojej drodze, i wszystko stanie się możliwem dla stowarzyszenia, tak silnego jak masonerja, które już dotąd mimo otaczającej go tajemnicy, tyle zdziałało dla dobra ludzkości...
Odczytanie owego memorjału, wywołało wrażenie nadzwyczajne, i zrewolucjonizowało najgwałtowniej całe zgromadzenie. Większość widząc w nim skłonność niebezpieczną do Iluminizmu, przyjęła tenże nader chłodno, ku wielkiemu zdziwieniu Piotra. Sam Wielebny, wziął się do niego nie na żarty, wyciągając na coraz szersze tłumaczenie swoich zasad, w miarę jak Piotr wpadał w zapał coraz gorętszy. Posiedzenie było okropnie burzliwe. Utworzyły się partje rozmaite. Jedni oskarżali Piotra o Iluminizm, inni brali jego stronę z całą gorliwością i przekonaniem. Wtedy uderzyła Piotra po raz pierwszy, niesłychana rozmaitość w zapatrywaniach ludzkich na tę samą kwestję. Ztąd wypływa, rzecz naturalna, że na żadną prawdę, choćby jak wzniosłą, nie zgodzą się w zupełności ani dwaj ludzie, każdy z nich bowiem będzie się na nią zapatrywał z innego stanowiska. Nawet pomiędzy członkami, którzy zdawali się być po jego stronie, każdy wtrącał swoje poglądy i swoje zastrzeżenia, co do reform proponowanych przez Piotra. Na to on znowu oburzał się, żadnej zmiany nie przyjmując, uważał bowiem swoje zdanie za najlepsze, i żądał, żeby było przyjęte bez oporu, jednogłośnie.
Wielebny zwrócił między innemi Piotra uwagę, tonem szyderskim, że uniesiony namiętnością, okazał w dyspucie z braćmi więcej gniewu, niż pokory chrześćjańskiej i wybaczliwości. Piotr nic na tę zaczepkę nie odpowiadając, spytał krótko i węzłowato, czy jego propozycja zostanie przyjęta? Wielebny odrzucił tak samo krótko i stanowczo: — „Że ani im to w głowie postało!“ — Wtedy Piotr wybiegł z loży, nie dopełniwszy nawet formułek przepisanych, i wrócił do siebie zgorszony i oburzony.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.