Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom V/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom V
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.

Towarzystwo w sferach najwyższych, zbierające się czy u dworu, czy na wielkich balach w domach prywatnych, dzieliło się jak i dawniej na rozmaite kółka i kółeczka, z których każde miało swoją cechę odrębną. Najliczniejszem było koło francuzkie, reprezentujące nowy sojusz francuzko-rosyjski, na którego czele stał Rumiancow i Caulaincourt. Jak tylko pogodziła się z mężem, Helena zajęła w tem kółku jedno z pierwszych miejsc. Całe poselstwo francuzkie, i wiele osobistości znanych z rozumu i nader wybitnego stanowiska, brało żywy udział w każdem zebraniu u pięknej hrabiny Bestużew.
Była również w Erfurcie, podczas sławnego i niezapomnianego zjazdu tamże dwóch świata mocarzów. Tam poznała, co tylko Europa posiadała wówczas najznakomitszego, i co otaczało wielkiego Napoleona. Miała tam powodzenie olbrzymie. Sam Napoleon uderzony w teatrze jej pięknością olśniewającą, spytał zaciekawiony, jak się nazywa? Tryumfy zbierane przez nią, jako piękności modnej i zawsze ubranej najgustowniej, nie dziwiły bynajmniej Piotra. Sam przyznawał w duchu, że Helena jeszcze w tym czasie stała się bardziej uroczą. Co go jednak uderzało, i czego wcale nie mógł pojąć, to sławy rozgłośnej, którą umiała zdobyć przez te dwa lata. Uważano ją powszechnie za kobietę zachwycającą, o tyle rozumną i dowcipną, o ile piękną była. Znany z dowcipu książę de Ligne (gdy Napoleon nadał był jego synowi tytuł barona, ojciec tak do niego list swój zaadresował: („Monsier le baron de Ligne, né prince de Ligne) otóż ten sam stary książę pisywał do Heleny listy na ośmiu stronnicach. Bilibin nosił się ze swojemi najlepszemi konceptami, aby popisać się z niemi w obecności prześlicznej hrabiny Bestużew. Być przyjętym w jej salonie, znaczyło tyle, co odebrać dyplom na człowieka rozumnego i niezwykłego. Młodsi ludzie czytali to co było najciekawszem w owej epoce, aby mieć o czem mówić, gdy szli na wieczór do pięknej hrabiny. Sekretarze ambasady a nawet sami panowie, powierzali jej wszelkie tajemnice stanu. Koniec końców, Helena została niebawem prawdziwą i niezaprzeczoną potęgą. Piotr przekonany najmocniej o jej niesłychanem ograniczeniu, należał czasem do zebrań w jej salonach, do objadów dyplomatycznych i balów gromadzących nader liczne towarzystwo, przysłuchując się w osłupieniu i z rodzajem trwogi, rozprawom Heleny w dziedzinie polityki, poezji, a nawet na polu filozofii. Odczuwał coś podobnego, do strachu kuglarza, który lęka się żeby nie odkryto lada chwila jego wolt i sztuczek, omawiających i oszukujących zgromadzoną publiczność. Ale jakoś nikt niczego nie spostrzegał. Był-że ten rodzaj salonu miejscem uprzywilejowanem dla głupoty i ślepoty ludzkiej, czy też oszukani znajdowali w tem przyjemność, żeby ich oszukiwano? Rzeczywiście stało się to faktem dokonanym, że reputacja hrabiny Bestużew była tak silnie ufundowaną, jako rozumnej i dowcipnej kobiety, iż mogła sobie nadal pozwolić rzeczy niestworzonych. Chociaż zdarzyło się jej nieraz palnąć głupstwo kolosalne, dopatrywano w każdem jej słowie znaczenia głębokiego, podziwiano i przyklaskiwano, znajdując tam to nawet, o czem jej się ani przyśniło.
Piotr był właśnie mężem, jakiego potrzebywała owa modna piękność. Ogłoszony za dziwaka, ale zresztą za wielkiego pana, w całem tego słowa znaczeniu; nie psuł w niczem harmonji tych zebrań, których cechą była niesłychana wytworność i prawie dworska etykieta. Zachowanie się Piotra chłodne, po trochę lekceważące, podnosiło niejako przymioty niezrównane w oczach świata jego żony, stworzonej li do zabaw i rozrywek wszelakich. W tych ostatnich dwóch latach, Piotr zajmywał się wyłącznie badaniem i zgłębianiem kwestji tak odrębnych i odstrychających od wiru wielko-światowego, w który go żona wciągnęła na nowo, że po za tem kołem zaklętem, uważał on wszystko za drobnostkę nie zasługującą, żeby się nad nią bliżej zastanawiać. Wchodził do żony salonów, jakby do sali teatralnej, z najwyższą obojętnością i łagodną wybaczliwością dla ludzkiej głupoty i słabostek rozmaitych. Ten rodzaj nonszalancji i banalnej uprzejmości, którą wszystkich równo obdzielał, imponował właśnie towarzystwu, i zyskiwał tym sposobem ogólne poszanowanie. Jeżeli kiedy zajęła go prowadzona rozmowa, brał w niej udział, wypowiadał najotwarciej swoje zdanie, nie troszcząc się wcale, co też na to zrobią za minę panowie ambasadorowie? Czasem odezwał się nawet w tonie nadto szczerym, nie koniecznie stosownym w towarzystwie tak niesłychanie dystyngowanem. Piotr atoli miał ze swojej strony ufundowaną reputacją dziwaka, a w dodatku przysłużał mu przywilej męża, najmilszej i najpiękniejszej kobiety w całym Petersburgu. Z tego więc tytułu przebaczano mu bardzo wiele, i nie brano na serjo jego słów impetycznych.
Pomiędzy młodzieżą uczęszczającą do salonów Heleny, odznaczał się Borys Trubeckoj, który w tym krótkim czasie zrobił karjerę najświetniejszą. Helena nazywała go „swoim paziem“, traktowała prawie jak dzieciaka, uśmiechając się tak samo do niego jak do całego świata. A jednak ten uśmiech drażnił Piotra, Borys przybrał był wobec męża Heleny ton pełen uszanowania głębokiego, z lekkim odcieniem jakby ubolewania, co tem bardziej gniewało Piotra. Tyle wycierpiał z takiego samego powodu przed trzema laty, że obecnie radby był oszczędzić sam sobie podobnego upokorzenia. Zresztą przestawszy być mężem swojej żony, nie rościł sobie prawa do posądzania jej o stosunki miłosne z kimkolwiek.
— Dziś kiedy zyskała sławę prawdziwej bas-bleu, musiała zapewne zrezygnować z szaleństw dawniejszych — pocieszał się biedak. — Nie było dotąd przykładu, żeby kobieta pozująca na taką „niebieską pończochę“ ulegała kiedykolwiek namiętnym serca porywom.
Bóg raczy wiedzieć skąd czerpał tę maksymę, przyjął ją atoli jako prawdę matematyczną. A jednak rzecz dziwna, obecność Borysa oddziaływała na niego nawet fizycznie. Czuł się jakby sparaliżowanym; nie był w stanie poruszyć ręką ani nogą, a tem mniej zebrać myśli mózg mu rozpierających. W takich razach perswadował sobie:
— Jakaś dziwna niewytłumaczona antypatja!
Tak tedy w oczach świata, Piotr uchodził za wielkiego pana, męża ślepego po trochę, a nawet śmiesznego poniekąd oryginału, który posiadał żonę zachwycającą. Bądź jak bądź, dziwak (dość inteligentny, to mu łaskawie przyznawano) nie zawadzał w towarzystwie i nikogo w niczem nie krępował. Uważano go za poczciwca, który nie zamąci wody nikomu. W duszy Piotra tymczasem o czem nikt nie miał wyobrażenia, i o co niktby go nie był posądził, odbywała się walka tajemna, praca ciężka, trudna, zawiła, rozwoju wewnętrznego. Jej zawdzięczał nie jedną chwilę radosną, chociaż nie oszczędzała mu ona również strasznych wątpliwości i bolesnych doświadczeń.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.