Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom I/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom I
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.

Hrabina Rostow czując się znużoną niesłychanie, kazała odpraszać gości, którzyby przybywali jeszcze z wizytami. Wszystkich atoli szwajcar w bramie pałacu stojący, miał rozkaz zapraszać na objad imieninowy, w imieniu hrabiego. Pani Rostow, odszedłszy do swego pokoju, rada była pogawędzić serdecznie, w cztery oczy, ze swoją przyjaciółką jeszcze z lat dziecięcych, księżną Trubecką, która właśnie powróciła z Petersburga.
— Będę z tobą całkiem szczerą — ścisnęła księżna za rękę panią Rostow, przysuwając fotel do otomany, na której ta położyła się aby odpocząć. — Tak mało niestety! w złej doli zostaje nam prawdziwych przyjaciół, że taka jak twoja niezmienna życzliwość, jest mi podwójnie drogocenną! Spojrzała na Wierę i zamilkła. Hrabina odwzajemniła jej uścisk najserdeczniej:
— Wiera, czyż niczego nigdy nie rozumiesz?
Nie lubiła starszej córki, i to uderzało każdego.
— Nie pojmujesz, że nam zawadzasz? Idź do twoich sióstr.
— Gdyby mama była mi to wcześniej powiedziała — odrzuciła piękna Wiera z minką pogardliwą, nie zdając się jednak tem dotkniętą ani obrażoną — byłabym się już wyniosła...
Odeszła do wielkiej sali, gdzie spostrzegła dwie czułe parki, siedzące jedno obok drugiego, każda para pod innem oknem. Tworzyły one jakby dwa obrazki rodzajowe.
Zatrzymała się przez chwilę patrząc na nich z drwiącym uśmiechem. Mikołaj obok Soni przepisywał jej wiersze, pierwsze, które dla niej ułożył. Borys i Nataszka, coś sobie na uszko szeptali. Dwie młode dzieweczki, miały minki rozpromienione i niby poczuwające się do winy, które zdradzały ich miłość na pierwszy rzut oka. Było to czemś rozkosznem i śmiesznem jednocześnie. Wiera jednak nie znajdywała tego ani czarownem, ani zabawnem.
— Ileż razy prosiłam was, każdego z osobna, żebyście nie roznosili po wszystkich kątach, rzeczy do mnie należących. Macie przecież wasze własne pokoje.
To mówiąc zabrała z przed nosa Mikołajowi swój kałamarz.
— Jeszcze chwilkę, chwileczkę! — przemówił maczając na powietrzu pióro w atramencie.
— Robicie wszystko bez sensu i nie w porę: niedawno wpadliście całą zgrają do salonu, jak istni szaleńcy, gorsząc nas, tam zgromadzonych, waszem nieprzyzwoitem zachowaniem.
Czy z umysłu, czy może w poczuciu, że słusznie im wyrzucała niestosowne postępowanie, nikt pary z ust nie wypuścił. Porozumiewali się jednak wszystko czworo winnych, niememi spojrzeniami. Wiera z kałamarzem w ręce, wahała się, czy zostać, czy odejść?
— I jakież tajemnice możecie mieć w waszych latach? Dzieciństwa, błazeństwa jakieś zapewne.
— Cóż ciebie to ma obchodzić Wiero? — odrzuciła Natasza łagodnie. Czuła się dnia tego lepszą i usposobioną do wybaczliwości względem świata całego.
— Bo to niedorzeczne po prostu! Wstyd mnie za was na prawdę. Proszę was, jakież wy możecie mieć sekreta?
— Każdy ma swoje, a my ciebie nie napastujemy i zostawiamy w spokoju... razem z twoim Bergiem. — Natasza zaczynała się już niecierpliwić.
— Łatwo mnie zostawić w spokoju, nie dopuszczam się bowiem niczego zdrożnego. Ale co do ciebie, to powiem mamie, jak obchodzisz się z Borysem.
— Natalja Stefanówna obchodzi się ze mną jak najlepiej. Nie skarżę się na nią bynajmniej.
— Nie wtrącaj się do tego Borysie; z ciebie cały dyplomata.
Ten wyraz „dyplomata“, często używany pomiędzy temi dziećmi, miał w ich narzeczu znaczenie zupełnie odrębne.
— To nie do zniesienia! — wybuchnęła Natasza, podrażniona i dotknięta do żywego. — Czego mnie się czepia? Ty nas nie rozumiesz, boś nigdy nikogo nie kochała. Jesteś bez serca, druga pani de Genlis! i na tem koniec. — (To przezwisko, wymyślone przez Mikołaja, uchodziło pomiędzy nimi, za niesłychanie obelżywe.) — Masz w tem najwyższą przyjemność, dokuczać drugim. Kokietuj sobie ile chcesz z Bergiem, a nas zostaw w spokoju.
— Co jednak nie podpada wątpliwości, to chyba to, że nie latam za młodym człowiekiem w obec wszystkich...
— Doskonale! — wykrzyknął Mikołaj. — Dopięłaś celu, przeszkodziłaś nam, po to jedynie, żeby nam głupstw nagadać! Uciekajmy! Schrońmy się do salki, w której się uczymy...
Zerwali się natychmiast, i zniknęli, niby stadko ptasząt nagle spłoszonych.
— To wy przeciwnie, mnie obsypali impertynencjami! — wołała za nimi Wiera zaperzona, podczas gdy cztery drwiące głosy powtarzały swywolnie za drzwiami:
— Pani de Genlis! Pani de Genlis!
Nie troszcząc się wcale o to przezwisko, przystąpiła Wiera do zwierciadła, aby poprawić włosy i szarfę u sukienki. Widok jej pięknej twarzyczki uspokoił ją najzupełniej, i pomógł odzyskać zwykłą, apatyczną obojętność.
Rozmowa między dwiema przyjaciółkami wpadła teraz na tor wzajemnych z pod serca wynurzań.
— Ah! droga moja! — mówiła hrabina — nie wszystko złoto co się świeci, i nie po różach stąpamy przez życie, wszyscy jak jesteśmy... Widzę doskonale, że jeżeli trybu nie zmienimy czeka nas zupełna ruina... To, co jeszcze posiadamy, nie na długo nam już wystarczy... Czyja w tem wina? Czemu to przypisać? Mego Stefana nadto wielkiej dobroci i klubowi nieszczęsnemu. Na wsi nawet nie spocznie ani na chwilę... wieczne widowiska, teatra, polowania, czy ja wiem co jeszcze? Ale na co zda się o tem mówić? Opowiedz mi raczej, czegoś ty dokazała. Podziwiam cię, rzeczywiście: jak możesz w twoim wieku, latać w ten sposób pocztą, z Moskwy do Petersburga i napowrót! Biegać po ministrach, trafiać do tych wszystkich matadorów, umieć zażyć każdego z tych wielkich panów? Rzecz ciekawa na prawdę, jakeś wzięła się do tego? Istny cud! co do mnie, nigdybym czegoś podobnego nie potrafiła!
— Duszo moja najdroższa, niech cię Bóg zachowa od tej niedoli, żebyś miała doświadczyć na sobie czegoś podobnego! Straszny to los zostać wdową, bez majątku, bez opieki i punktu oparcia, z synem w dodatku, którego kocha się do szaleństwa. Poddajemy się wszystkiemu z miłości dla niego! Mój proces był twardą szkołą! Gdym potrzebywała widzieć się z jedną z tych matador, pisałam w tym sensie mniej więcej: — „Księżna ta i ta pragnie porozumieć się ustnie z tym i z tym“... — i jechałam do niego w najętej dorożce, raz, drugi i dziesiąty, póki nie otrzymałam, czego chciałam. A to, co sobie o mnie cichaczem myślano, było mi najzupełniej obojętnem.
— Do kogoż udawałaś się w sprawie Borysa? Koniec końców, jest porucznikiem w gwardji, podczas gdy nasz Mikołko, został junkrem zaledwie. Bo też nikt ani palcem za nim nie ruszył. Któż ci w tem dopomógł?
— Książę Bazyli. Oh! był nader uprzejmy. Obiecał natychmiast przedstawić moją prośbę i polecić ją najjaśniejszemu panu — dodała księżna żywo, nie wspominając wcale o upokorzeniach, które znosiła niedawno.
— Zestarzał się też bardzo książę Bazyli? Nie spotkałam go od owych przedstawień teatralnych u Rumianców. Musiał mnie zapomnieć, chociaż wówczas smalił do mnie cholewki co się zowie!
— Zawsze ten sam miły i szarmancki. Wielkości obecne bynajmniej mu głowy nie zawróciły! — „Żałuję księżno kochana — odpowiedział mi — że nie będę miał więcej trudu w twojej sprawie. Rozkazuj tylko!“ — Na prawdę, zacny to człowiek i najpoczciwszy kuzynek! Wiesz Natalko, jaką jest moja miłość dla syna; nie ma takiej ofiary, której bym nie poniosła dla jego szczęścia. Moje położenie jest atoli tak trudne, tak przykre, a obecnie jeszcze pogorszyło się o wiele — mówiła smutno, głosem przyciszonym. — Mój proces nieszczęśliwy, nie posuwa się naprzód ani o jednę linję, a niszczy mnie najokropniej. Nie mam nieraz dziesięciu kopijek w kieszeni, czy dasz temu wiarę? Ani wiem zkąd wezmę pieniędzy na umundurowanie Borysa! — Wyjęła chustkę z kieszeni, aby łzy otrzeć obficie płynące po jej zwiędłych policzkach. — Potrzeba mi gwałtem pięciuset rubli, a mam na to zaledwie dwadzieścia pięć. Położenie rozpaczliwe, bez wyjścia! Moja ostatnia nadzieja, to hrabia Bestużew. Jeżeli on nie poratuje swego chrześniaka, i nie wyznaczy mu miesięcznego apanażu, wszystkie moje zabiegi spełzną na niczem.
I oczy hrabiny zaszły łzami. Zdawało się, że zastanawia się nad czemś głęboko.
— Zdarza mi się nieraz myśleć o życiu samotnem hrabiego Bestużewa — kończyła księżna po chwili milczenia — o jego majątku kolosalnym, i pytam sama siebie... może to jest grzechem?... po co on żyje właściwie? Jemu życie stało się ciężarem, podczas gdy Borys zaledwie żyć rozpoczyna...
— Zostawi mu coś na pewno — wtrąciła hrabina.
— Wątpię, moja droga. Ci miljonerzy tacy samolubni! Udam się jednak do niego z Borysem, aby wytłumaczyć hrabiemu, jakie są nasze stosunki... Już godzina druga — tu powstała — objad u was nie zacznie się przed czwartą... Mam czasu aż nadto wiele na te odwidziny.
Księżna zadzwoniła i posłała sługę po syna.
— Do zobaczenia, duszko — rzekła do hrabiny, która odprowadziła ją do przedpokoju. — Życz mi dobrego powodzenia.
— Jedziesz odwidzieć Cyryla Władymirowicza moja droga? — zawołał hrabia wychodząc z wielkiej sali. — Jeżeli zastałabyś go cokolwiek zdrowszym, zaproś Piotra do nas na objad. Niegdyś bywał często w naszym domu i tańcował z naszemi dzieciakami. Zobaczymy czego też dokaże nasz Taras. Zaręczał mi przed chwilą, że nawet hrabia Orłow, nie dał nigdy nikomu takiego objadu, jak ten, który on dla nas dziś przygotowuje.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.