Wojna i pokój (Lieberman, 1924)/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Herman Lieberman
Tytuł Wojna i pokój
Wydawca Spółdzielnia Wydawniczo-Księgarska „Nowe Życie“
Data wyd. 1924
Druk Drukarnia „Robotnika”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
4). PRZEWRÓT W SZTUCE WOJENNEJ.

Wojna światowa zgotowała światu drugą ważną a zasadniczą niespodziankę: dowiodła, że o losie bitw w znacznie wyższym stopniu rozstrzyga przewaga środków technicznych, aniżeli liczba żołnierzy. Olbrzymią rolę odegrała przedewszystkiem chemja.
Dnia 22 kwietnia 1915 roku Francuzi, stojący na pozycji niedaleko miejscowości Langemark ujrzeli około 5-ej godziny z wieczora zbliżającą się ku nim gęstą mgłę zielonawo-żółtą, za którą, oczywiście niedostrzegalnie dla Francuzów, postępowała piechota niemiecka. Tę mgłę stanowiły gazy trujące. Był to pierwszy atak gazowy, dzięki któremu udało się Niemcom ubezwładnić pod powyższą miejscowością armję francuską i zrobić duży, 5 kilometrów głębokości sięgający, wyłom we froncie państw koalicyjnych. Od owego dnia zaczęła się wojna gazowa między obu walczącemi stronami. Wojska francusko-angielskie były tem zdarzeniem zaskoczone. Odrazu zrozumiano całą grozę niebezpieczeństwa, tkwiącego w użyciu nowej broni, przez chemików sporządzonej. Przeprowadzenie ataku gazowego na większą skalę groziło wymordowaniem znacznej części armji za pomocą gazów trujących. To też chemicy francuscy i angielscy rzucili się do pracy: poczęto badać części składowe pocisków gazowych i fal trujących, któremi Niemcy zalewali front sprzymierzeńców; na tyłach utworzono laboratorja i fabryki bomb gazowych, tudzież masek ochronnych przeciw gazom. Dzięki wytężonej energji uczonych i chemików francuskich, udało się sprzymierzeńcom uzyskać przewagę nad Niemcami. Odtąd los niemieckiej armji był przypieczętowany. Generałowie niemieccy, w raportach do Głównej Kwatery wysyłanych, skarżą się, iż działanie bomb i fal gazowych francuskich jest piorunujące i śmiertelne.
Wkroczenie chemji na plac boju dokonało — rzec można — prawdziwej rewolucji w sztuce wojennej. Nie ujawniło się to jeszcze w całej pełni w wojnie światowej, lecz już obecnie wszyscy znawcy sztuki wojennej godzą się na to, że gdyby wybuchła nowa wojna, będzie ona w pierwszym rzędzie wojną chemiczną, to jest wojną za pomocą gazów trujących, o strasznej sile działania, zalewających olbrzymie obszary. U schyłku wojny światowej Francuzi wytwarzali bomby o wadze pięciuset kilogramów, które rzucano z aeroplanów. Obecnie waga tych bomb dochodzi do tysiąca kilogramów, a są one tak zbudowane, iż w chwili wybuchu olbrzymie fale gazów trujących rozlewać się będą na znacznej przestrzeni.
Nie ulega już żadnej wątpliwości, że wprowadzenie pocisków gazowych, jako środka walki, będzie miało dla ludzkości nie mniejsze znaczenie, aniżeli wynalazek prochu strzelniczego w XIV stuleciu. Wprowadzenie tego ostatniego wynalazku, w postaci broni palnej, do armji europejskich, spowodowało wówczas upadek rycerstwa średniowiecznego i zadało wielki cios ustrojowi feudalnemu, który na sile rycerstwa się opierał.
Prócz gazów trujących, niesłychaną rolę w wojnie światowej odegrał inny rodzaj broni, na początku wojny zupełnie nieznany. Były to wozy szturmowe (czołgi, tanki). Pierwsze użyły tej nowej broni, ze strasznym dla Niemców skutkiem, wojska angielsko-francuskie. Ku końcowi wojny sama Francja posiadała 4600 wozów szturmowych ciężkich i lekkich. Były to kryte silnym żelaznym pancerzem wozy samochodowe, które się mogły poruszać na każdym terenie, łamiąc po drodze wszelkie przeszkody. We wnętrzu znajdowali pomieszczenie jeden do sześciu żołnierzy, z jedną lub dwiema lżejszemi armatami, tudzież karabinem maszynowym. Przewaga angielsko-francuska w walce gazowej i ofensywa wozów szturmowych zdemoralizowały w zupełności Niemców i złamały opór armji niemieckiej, na co z goryczą uskarża się w swoich pismach powojennych wódz niemiecki, generał Ludendorf.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Herman Lieberman.