Wojna chocimska (Potocki)/Część wtóra

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Potocki
Tytuł Wojna chocimska
Podtytuł Poemat w 10 częściach
Część Wtóra
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1880
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
WOJNY CHOCIMSKIÉJ
Część Wtóra.


Dopiéroż teraz Osman, co się dotąd wahał,
Dotąd się rwać przymierza dziadowskiego strachał,
Jakoby go na wściekłym rozpasał umyśle,
Już w Krakowie popasa, już koń poi w Wiśle.
Równie dzik nie po miejscu trafiony od strzelca,
Żurzy się i sina mu piana kipi z kielca,
Świszczy i szczere iskry nozdrzem pryska srodze,
Sierć jeży, i na trzaski blizkie drzewo głodze.
Tak i on rozdraźniony wszytkie kupi siły,
Radby z imieniem zagrzebł Polaki w mogiły.
Zda mu się, że już dopiął, czego pragnął zawsze,
Wojnę przeto obwołać, wojnę każe na wsze
Świata strony, wojnę wschód słońca nagle huknie,
I sam się jako rarog na ręce wysmuknie.
Pełne strasznych emirów w okrutnéj zajusze
Pogańskiéj, wsi i miasta, dywany, ratusze,
Dzieci tylko maleńkie, a z niemi płeć biała
Wolna od wojny w państwach tureckich została,
Europie randewu pod murem swéj Porty,
Nie radząc się boginiéj wprzódy Anteworty,
Która skutki rad ludzkich z dawności tłómaczy;
Że najbliższa Stambułu pyszny cesarz znaczy,
Azyą i Afrykę ku Dunaju zmyka,
Gdzie kto się tylko brzegiem rzeki onéj tyka,
A zwłaszcza chrześcijanie, o wstyd i żal srogi!
Muszą mosty budować i naprawiać drogi
Na chrześcijan; czemużby ze świętéj rozpaczy
Nie złączyć szable z nami na pogaństwo raczéj?
Dziambetgieréj hanem był pod ten rozruch w Krymie,
I ten w swojéj ku panu usłudze nie drzémie;
Lecz skoro go od porty trzecie dojdą wici,
Skoro na przyszłą pracę bachmaty wysyci,
Okrzyknąwszy zwyczajnym ordy swe atłanem
Chce kredencować, chce się pisać przed Osmanem.

Który, nim dzień ruszenia dojdzie z Carogrodu,
Wielki meczet wyznaczy, a że bez dochodu
Murować go nie może starych ustaw wedle,
Polskę już widząc swoją jako we zwierciedle,
Podole z Ukrainą toż na wieczne czasy
Leguje na sprosnego Mahometa spasy,
Dzieli ziemie koronne, rozrządza urzędy,
Mając na swych koczotów osobliwe względy.
Tak pospolicie bywa gdzie się nowa błyśnie
Do szczęścia okazya, co żywo się ciśnie.
Piszą rymy papugi, rozprawują sroki,
Krucy zwycięztw winszują i ledwie nie kwoki
Nowym kontestem, nowym witają prezentem.
Toż się działo natenczas z Osmanem nadętem;
Co żywo mu winszuje, jakby już widomie
Tryumfował; co żywo źrebię ono łomie.
Który na takie plotki i pochlebstwa ślepy,
Skoro zwiedzie do kupy Kairy z Alepy,
Obwieszcza wywieszonym końskiéj grzywy hasłem,
Że sam osobą swoją, sercem niezagasłem
Wyjeżdża: więc kto w łasce cesarskiéj korzysta,
Teraz jest okazya do niéj oczywista;
Bo wszytkie insze wojny, przez basze, przez agi
Odprawował; ta jego godna jest powagi.
Toż się bierze z nim każdy, każdy się tka w juki.
Sowite pod nadworne poczty ślą buńczuki
Basze i wezyrowie; postawą ochoczą
Drudzy z groźnych cekauzów kartaony toczą
Brzmiące inszy moździerze, potężne petardy
Gotują. Janczaraga pod złocone dardy
Zwiódszy swych pod żórawiém personatów pierzem
Wali się z partyzanem przed świetnym żołnierzem.
Patrz, w co-to chrześcijańskie bisurmanin syny
Obraca: które co rok z winnéj dziesięciny
Nieszczęśliwéj od piersi oddarszy macierze,
Już ochrzczone nieczystéj do obrzezki bierze.
I temi — bo tchórz tchórze, bo żydy żyd rodzi —
Pod swe jarzmo królestwa chrześcijańskie wodzi.
Sypią się wojska zewsząd to morzem, to lądem,
Jakim bystry z Abnoby Dunaj spada prądem.
Poci się Wulkan w Lemnie i ledwie nastarczy
Kuć szabel, mieczów, grotów, rodelli i tarczy.
Tak wielkim apparatem i ledwie ku wierze

Podobną gorliwością gdy się Osman bierze,
Poczesny przed nim Mufty, nad wsze starszy hodzie,
Stanął pod srebrnym włosem na głowie i brodzie,
A ufając powadze swego pastorału,
Tak się do wojny owéj przymówi zapału:
„I mnieć, wielki cesarzu, od którego dziada
Na tym-em stawion stopniu, twoja doszła rada;
Chociaż tylko meczetu pilnując i księgi,
Boga za grzechy ludzkiéj błagam niedołęgi,
Że chcesz stare zruciwszy z Polaki przymierze
Wojnę wieść. Mnieć, przyznam się, należą pacierze
Nie Mars; lecz i ty przyznaj i miéj to ode mnie,
Że Mars w polu i Wulkan darmo robi w Lemnie
Bez Boga; słabożby się wasze wojny wiodły,
Gdyby je dobrych ludzi nie wspierały modły!
Tegoć trudno uwłaczać, co z zdumieniem świata
Z natury masz, żeś sercem doszedł Amurata;
Bogdaj doszedł i szczęściem, a z swemi pradziady
Wieczyste górnych osiadł empirów osady!
Tegoć ja bogomodlca winszuję i stary
Pasterz; który twych ludzi zawieram koszary,
Proszę przytém, racz szczeréj radzie méj dać ucha,
Aczci na wszytkich młodych ta padła pomucha:
Że nie radzi, gdy im kto ich propozyt porze;
Lecz jako nieraz ginął, kto stał przy uporze,
Tak i ten nie żałował, kto chciał starych słuchać.
Próżnoż na zimną wodę, sparzywszy się, dmuchać!
Ten garb, wielki Osmanie, te zmarszczki, te rugi
Świadczą, jako już żyję na świecie czas długi;
Wzdy mi żaden z tak wiela dni nie zszedł jałowy,
Lecz zawsze co nowego weszło do méj głowy;
I dziś, chociaż mnie to już śmierć dogania skora,
Siła rzeczy wiem, których nie umiałem wczora.
Wiek ludzki długa szkoła, w któréj nasze mózgi
Wycinają przypadków ustawicznych rózgi;
Ztąd w starych doświadczenie zdrową radę rodzi,
Ktoréj jeśli chcą słuchać, nie pobłądzą młodzi.
I ty, cesarzu, nie bądź głuchy na me pieśni,
Nie wzgardzaj, którą widzisz na téj głowie, pleśni:
Bo choć ci co do smaku twój zausznik powie,
Skutek rady potwierdza, dawne to przysłowie.
Mnie się wojna z Polaki nie zda z przyczyn wiela:
Zawsze stracić niż nabyć łacniéj przyjaciela;

Imo to że srogi grzech stare miry łomać,
A kto wie jeśli tego nie będziem się sromać?
Kto ręczy za wygraną? Wołoskie igraszki,
Za brednie to, cesarzu, poczytaj i fraszki.
Niech się tak Skinderbasza bardzo nie kokoszy,
Że cztery stem czterdziestą tysięcy rozpłoszy,
I to słyszę trefunkiem: bo już byli naszy
O wygranéj zwątpili, kiedy k’woli paszy
Polacy się rozbiegają: i zpięte tabory,
Które ich ośm dni bronią, rozerwą ze sfory.
Owszem to niechaj wstrętem będzie i dowodem
Zwady, okrom przyczyny, z tak bitnym narodem,
Okrom rzekę przyczyny, choć nie trudno o kij
Kto chce psa bić; na dawne pomnijcie proroki,
Którzy się nam pilno strzedz téj kazali dziury,
Gdzie nam kracze upadek orzeł białopióry.
Nowinaż-to Polakom choć w poczcie nierównym,
Co i sam pomnę, jeszcze nie bywszy duchownym,
Płoche gromić Tatary? Nieraz w liczbie małéj
Chmielecki, nieraz ich bił i Zamojski śmiały:
Czterma, piącią tysięcy ośmdziesiąt ich czasem
Aż do brodów Dniestrowych uściełali pasem.
Onić to w Polsce zamki murowali, oni,
I dziś ich tam w kajdanach tysiącami dzwoni.
W takiéjże-to Wołosza u nas będzie cenie,
Że w niepotrzebne jarzmo téj wojny nas wżenie?
Ród płochy i niewierny, tak chciwy odmiany,
Żeby rad co godzina nowe widział pany;
Aleć i ci w twoich już, o cesarzu! ręku,
Dzierz się tylko przymierza pisanego dźwięku.
Niechaj giaur giaurom, za twéj łaski darem,
Byleć haracz oddawał, będzie hospodarem:
Bo wiara najpewniejsze spraw ludzkich ogniwo,
Tą żyjemy, to światło, to nasze krzesiwo,
Z którego gdy choć w różne iskra serca wskoczy,
Wlot je wieczném miłości płomieniem zjednoczy.
Choć zła, choć dobra, jaką kto wyssie z macierze,
Każdyby w takiéj rad żył i umierał wierze.
Daj miejsce rozumowi, i niesytéj żądze,
Choć wielkiego umysłu, przytrzymaj wrzeciądze.
Patrz, jak siedzisz wysoko, zkąd gdybyć, strzeż Boże!
Wypaść przyszło: Ikarus kiedy go raroże
Nad morzem Ikaryjskiém opuściły loty,

Nie miałby tak strasznego upadku, jako ty!
Im na wyższym fortuna człeka sadzi stropie,
Tym chytrzéj, tym nieznaczniéj dołki pod nim kopie.
Nie większa umiejętność, ufaj starych zdaniu,
W nabyciu, aniżeli w rzeczy zatrzymaniu.
Często gęba łakoma i ręka nie syta
To opuści, co trzyma, gdy niepewne chwyta.
Nie liczba wojska bije, ani miast dobywa,
Ale wojny przyczyna, panie, sprawiedliwa!
Z tą ktokolwiek się porwie, kto się z domu ruszy,
Niech za bożą pomocą tryumfować tuszy.
Z Polaki co za zwada? zkąd i o co waśni?
Jeśli słuchać nie będziesz pochlebców swych baśni,
Wojna to i daleka, i przyczyny słusznéj
Nie ma; nie skłaniaj serca ku plotce zausznéj!
Naród w złoto ubogi, nic nie ma przy zdrowiu
Prócz chleba, soli, serca, żelaza, ołowiu;
Serca — mówię niedarmo — czytając ich dziéła;
Bo dopiéro u mnie mąż, gdzie przy sercu siła,
O które u nas łacno z wielkim animuszem,
Kiedy go kto masłoku przyfarbuje kuszem.
Pierwéj cię druga znuży i Bałkany śnieżne,
Niźli równie Dniestrowe oglądasz pobrzeżne.
Gdzie całoletnim chodem utrudzonych ludzi,
Skoro mróz nieprzywykłéj jesieni wystudzi,
Których wszytkich pieszczone wychowały nieba,
Broni na nich Polakom dobywać nie trzeba;
Pomrą jako jaskółki, jako muchy posną,
Tylko że drugi raz nie ożyją z wiosną.
Sam ich niewczas zwojuje, zwłaszcza w takiéj kaszy
Różnych narodów, kiedy począwszy od paszy,
I ludziom i bydlętom najmniejszéj wygody
Nie będzie. Szczęśliwy człek, co go cudze szkody
Uczą rozumu, jako w najpewniejszéj szkole,
I dadzą poznać głupstwo w sąsiedzkim rosole.
Zegnał Kserkses pół świata na waleczne Greki,
Popasł całą Azyą, powypijał rzeki;
Trzech dni na jedném miejscu nie mógł postać daléj,
Nakoniec się sam własną machiną obali,
I onych ludzi zgubił i sam się nakoniec
Roztrącił o swéj dumy nieuważnéj szoniec.
Ale nacóż tu Persy wspominać i Greki?
Mamy doma u siebie przykład niedaleki:

Jeszcze z temiż Polaki do téj niefortuny
Naszym przyszło, w kobyle kiedy się kałduny
Grzebli przed ciężką zimą, która ich tam zdybie.
Jak wodą żyć ptakowi trudno, wiatrem rybie,
Tak Turkam pod arabskiém rozpieszczonym niebem,
Ziemia polska chorobą, mróz będzie pogrzebem!
Uważ-że to, cesarzu, uważ wszytko z gruntu,
Że ludzi z pod miękkiego wiedziesz horyzontu,
Gdzie za tłuste migdały, słodkie pomarańcze,
Przyjdzie zbierać po lesie ogryzki, szarańcze,
Płonek nieużytecznych i cierpkich żołędzi;
Krótko mówiąc, sam was głód, sam was niewczas znędzi,
Polakom jako za dar, wszytko jako z mydła,
Prócz, że tamecznych krajów ludzie są tworzydła:
Bo niewczas, wiatry, śniegi, mrozy, słoty, głody,
Snadniéj znoszą niźli my północne narody;
Lecz bijąc się o wiarę i swoje kominy,
Serce mają przed nami, gdy mają przyczyny
Do wojny sprawiedliwéj, dziesięćkroć się lepiéj,
Chłop w obronie żywota, niż napastnik krzepi;
Zaczém, wielki cesarzu, trzymaj górne loty
Wspaniałego humoru i żywéj ochoty;
Stój w mecie i siedź mocno w swéj fortuny siedle,
Masz zdrową radę moję, w niéj jak we zwierciedle
Przejźryj się, w szczerości mojéj watpisz? wzów ty
Inszych do niéj, lecz wspomnisz: dobrze-ć mówił Mufty!“
Powaga to siwizny sprawiła biskupiéj,
Że go Osman, choć młody, porywczy i głupi,
Tak cierpliwie dosłucha, choć na skrzydłach siedzi,
Nie trzymał jednak tego statku w odpowiedzi.
„Nie tak-em ojcze, prawi, rozumu daleki,
Žebym go słuchać nie miał, i acz-em z opieki
Wyszedł i wszytko mi się według woli darzy,
Aniby mi potrzeba więcéj bakałarzy,
Słuchałem cię, choćbym się obszedł bez twéj rady,
Acz-eś ty zapomniawszy wszytkich starców wady,
Wielomowności, którą powszechnie grzeszycie,
Jakobyś na mnie kazał z ambony w meczecie;
Krótko tedy na twoje odpowiem kazanie:
Tak chcę! to moja wola i Mahomet na nię
Przypadł i przyjął dzisiaj ode mnie plac goły,
Gdzie mu szumne z giaurów wystawię kościoły.
Powiem jeszcze, aleć to, proszę, niech nie cięży,

Że najlepiéj w kościele dyskurować księży,
Nie mieszać się w ratusze; przez cóż się rozsuły
Państwa giaurskie jeżeli nie przez kapituły?
Miecz mieczem, a plesz pleszem, kto się czemu święci,
Tego niechaj pilnuje; są téż i natręci,
Którym żebyś ty nie był, rządź sobie w kościeļe,
A twoi niech po wieżach księża drą gardziele!“
Na tak twardą replikę starzec on zaniemie
I pójdzie, skoro mu się ukłoni do ziemie.
Jeszcze Osman z pierwszego nie ochłódł ferworu,
Kiedy Mustafa, wezyr i marszałek dworu,
Stanie przed nim poważnie laską wsparty srebrną,
A czując, że z nim wszyscy w onę tonią webrną,
Chce mu jego porywczość jako wybić z głowy,
Aleć na rozjątrzone trafił z tym narowy.
Skoro powie o polskiéj wojnie swoje zdanie,
Przypomni, co w ich świętym stoi alkoranie,
Kędy Mahomet Turkom surowym zakazem
Zwady ze dwoma broni nieprzyjaciół razem,
„Nam wydarł Pers Babilon, wydrze i Egipty,
I tak nas do ostatniéj zniszczy zboża szczypty.
Gdy cudzych rzeczy pragnąc nadzieja łakoma,
Traci swe własne, pewnie nie będziem tak doma.“
Rozjadł się na wezyra tyran jako wściekły:
„A wierę, nie chce-ć się to z pieca, psie opiekły!
Takżeś to miał złą wprawę, żeć obrzydło pole,
I pozwoliłbyś ty gnić na wieki w popiole,
Niech bies bierze Babilon z tobą, niewieściuchu!“
A tu mu bystry andżar chce utopić w brzuchu.
Złoży się i woli raz w ręce odnieść lewéj,
Niżli ślizkie żelazo poczuć między trzewy.
Dotad się gryzł, dotąd się gniewał, dotąd sapał,
Aż krwią Osman afektu w sobie zgasił zapał.
W sobie zgasił; lecz w Polsce zapalił go srodze.
Nie Polska, chrześcijaństwo wszytko było w trwodze;
Bo skoro się po świecie tak straszna roztrzęsie
Nowina, jakby serca ukrawał po kęsie.
Inszych wprawdzie zdaleka wiedzieć to dochodzi,
Czyja tonie kobyła, ten najgłębiéj brodzi.
Sejm zaraz na Polaki składa Zygmunt trzeci,
Tylko go ta od Porty wiadomość doleci,
Że starém durny Turczyn wzgardziwszy przymierzem,
Chce swój miesiąc naszego orła odziać pierzem,

W jego farby śniegowe, w jego jasne puchy,
Grubego Mahometa ozdobić makuchy;
Że, matkę swą żegnając, przysiągł na to, że się
Nie wróci, aż jéj trybut z Polaków przyniesie;
Że całe karawany żelaznemi pęty
Obciążywszy, prowadzi monarcha nadęty,
W których nogi pieszczonéj przywykłe swobodzie,
Na pompie tryumfalnéj w pysznym Carogrodzie,
Brzęczéć mają przed bramą sprosnego seraju,
(Na-toć już spięte stoją mosty na Dunaju);
Że meczet Ottomańskiéj wymierzywszy luny,
Chce nowy cesarz w Polsce sprobować fortuny,
Jeśliby mógł we dwoje téj odwagi zażyć,
I sam się wsławić i swój meczet wyposażyć.
Przeto wszyscy, prywatne porzuciwszy sprawy,
Bieżą senatorowie na sejm do Warszawy;
Bieżą od ziem posłowie i Korona czerstwa
Poczuwa się na siłach dzielnego rycerstwa:
Tam chce serca i ręki przy szabli i czele
Mężném zażyć, gdzie krwawy Mars gościniec ściele;
Gdzie starszych zdanie będzie, a w ich-że kajdany,
Bogu i ludziom zmierzłe tkać Mahometany.
Więc skoro się zgromadzą, skoro imą radzić,
Z jakim nieprzyjacielem przyjdzie im się wadzić,
Któremu żaden sąsiad z obu stron Bosforu
Aże do naszéj ściany nie mógł dać odporu;
Tedy naprzód do Boga, przy świętéj ofierze,
Król i rada pokorne wyprawi pacierze:
Żeby on, gdyż w jego są ręku wszytkie bitwy,
Wejźrał na ludzi swoich niegodne modlitwy,
Wziął to państwo w opiekę, gdzie od lat tysięca,
Powinna mu się chwała w kościołach poświęca.
(I na tożby przyjść miały? aby je obrzydły
Bisurmanin niememi pozastawiał bydły);
Żeby Bóg, który umie i może przez ręce,
Straszne one obrzymy wywracać, dziecięce,
Pojźrał na wściekłe grozy tego Goliata,
A naszego Dawida, którego armata —
Pięć kamyczków i proca; lecz przy Twéj pomocy
Możem ufać tym piąciom kamykom i procy;
Bo węgłowemu każdy rówien z nich kamieniu,
Co ich jest w Zbawiciela naszego imieniu.
A jeśli téż złość nasza zatwardzi Twe uszy,
Jeśli nas sprawiedliwy Twój gniew zawieruszy;

(Bo już nie jeden naród pod tytułem świętym,
Chrystusowym, w pogańskich ręku brzęczy pętem):
Patrz na polskich patronów, patrz na naszych ziomków
Pokorę, a nie spuszczaj biczów swych ułomków!
Patrz na świecznik swéj chwały, który w téj Koronie
Ogniem niezagaszony, ku czci twojéj płonie;
I chociaż przez złość naszę, przez nasze niecnoty,
Często go w oczu twoich zaciemiają knoty,
Utnij knot, masz nożyce miłosierdzia w ręce,
Że nie zgasisz, ufamy Jezusowéj męce.
Tak gdy się i swe Bogu konsulty oddadzą,
O posiłkach najpierwéj na tę wojnę radzą,
I na tém wnet stanęła zgoda wszytkich stanów:
Żeby do chrześcijańskich posły wysłać panów,
Na spólnych nieprzyjaciół, nim będziem na schyłku,
Pókiśmy jeszcze duży, żądając posiłku.
Przełożyć im przed oczy, jeśli dotąd ślepi,
Że skoro się do Polski bisurmanin wrzepi
I zniesie to przedmurze; bez wszelakiéj chyby
Będzie ich suchą ręką zbierał jako grzyby.
Niech na to wszyscy zgodnie swoje dadzą kreski,
Żeby więcéj przeklętéj nie cierpieć obrzezki;
Teraz czas i pogoda, byle chcieli szczérze,
Onić przyczyną wojną, przy złomanym mirze
Zrucić jarzmo tak ciężkie z Chrystusowych ludzi,
Których srożéj niż ciała ta niewola nudzi,
Że dusze już z szatańskiėj wyjęte tandety,
Znowu sobie Mahomet zaswaja przeklęty.
Niechajby chrześcijanie prywatne urazy
Przed męki Boga swego zruciwszy obrazy,
Świętą ligą spojeni na wojnę tak słuszną
Wszytkie swe znieśli siły, ofiarą zaduszną.
Z tém tedy wyprawiwszy posły krokiem chyżem
Do wszytkich królów, co są pod zbawiennym krzyżem,
Acz nie wątpim, że wrota pootwiera Janus,
Lecz się na to upijać szkoda, kędy a nuż
Będzie, albo nie będzie? szkoda stawiać garnka,
Jeśli dopiero prosić u sąsiada ziarnka.
Tedy o swoich rzeczach samym przyjdzie radzić,
Kogo obrać hetmanem, zkąd ludzi gromadzić,
A co najpotrzebniejsza do wojny bez mała,
Zkąd zasiągnąć pieniędzy, to im w głowie cwała.
Żołkiewski, wielki hetman, pod Cecorą zginął;

Który się był najpierwszy w téj toni ochynął,
I dotąd — zkąd się Turczyn w swéj imprezie twierdzi, —
Głowa jego na długiéj z wieże wisi żerdzi;
Stanisław Koniecpolski polny tamże wzięty,
Jeszcze brząka w żałośnéj Jedykule pęty;
Słyszy chociaż pod ziemią, gdy na zguby nasze
Bisurmanin, nadzieją opiły, się kasze.
Obierz sama ojczyzno! sama życz buławy,
Kogo do tak pamiętnéj godnym widzisz sprawy;
Pod któregobyś głowy i piersi zaszczytem,
Z chwały bożéj, z całości swojéj depozytem,
Bezpieczna zostawała, aż Bóg twój obrońca
Zruci miesiąc pod nogi prawdy swojéj słońca.
Wszyscy oczy i serca na jednego zgodnie
Obrócą Chodkiewicza; tak się zda, że młodnie,
Że dzieła nieśmiertelne, których mu nie szczędzą
Późne wieki, siwy włos, ze skroni mu pędzą,
Mars z oczu, powaga mu sama bije z twarzy,
Tak się w nim wielkość męztwa i swoboda parzy;
Że mu szczere tryumfy może czytać z czoła.
Kogoż szukać, dla Boga? ciebie dzisia woła
Ta wiekopomna praca, waleczny Karolu!
Jeszcze cię téż nie znano w Konstantynopolu.
Poznają, co za ludzie idą z naszéj Litwy,
Kiedy serdeczny Polak wsiędzie na koń przy twéj
Doskonałéj biegłości, o któréj sąsiedzi
Niech powiedzą: uparta Moskwa, bitni Szwedzi.
W obozieś się urodził, urosłeś na łęku,
Odbierajże buławę dziś z królewskich ręku,
I jeśli tak chcą nieba, ostatniéj ćwiczyzny
Dopędzisz na usłudze kochanéj ojczyzny.
Ogłosiwszy swe imię na wschód słonca cały,
Będziesz burzył górnemi Turków arsenały.
Skoro stanął Chodkiewicz wszytkich zdaniem spólném,
Zaraz myślić poczęto o hetmanie polnem;
A że był Koniecpolski z pierwszego pogromu,
Trudno to było dawać przywilejem komu;
Więc do tańca, który Mars spólny stronom zagra,
Na onę wojnę jego naznaczono szwagra.
Stanisław Lubomirski, hrabia na Wiśniczu,
Za towarzysza prace był przy Chodkiewiczu.
Im młodszy, tym téż większéj godzien jest pochwały
Z serca i z roztropności — wielkie specyały

W hetmaniech, ale rzadkie, a zwłaszcza pospołu,
Zwłaszcza w młodych: bo stary i już blizki dołu,
Przez siedmdziesiąt lat w onéj ćwiczywszy się szkole,
Co za dziw, że i sercem i rozumem zdole?
Ale ten co dopiéro do téj wszedszy szkoły
I serca i rozumu ma z nieprzyjacioły,
W wielkiéj cenie; bo owoc wypycha przed kwiatem,
Cóż gdy dojźre i dojdzie doświadczenia z latem?
Lecz rzadki ten na świecie owoc skołoźrywy.
W Polsce, Bogu bądź chwała, nie wielkie to dziwy
Hetman młody i dobry, jakiego nam zdarzył,
Kiedy się płochy Osman na Polskę zajarzył.
Skoro staną hetmani, toż koło pieniędzy
Zdało się tam zakrzątnąć i mówić co prędzéj.
Ośm poborów i w Litwie i w Koronie całéj
Na tę ekspedycyą przyszły do uchwały.
Kwarta przytém sowita i dwoje czopowe,
Duchowni téż przez laudum swoje synodowe
Na który do Piotrkowa skoro się zgromadzą,
Sto pięćdziesiąt tysięcy podskarbiemu dadzą
Na wojnę sprawiedliwą; gdzie przy świętéj wierze
Mieli byli dobry rząd zaczynać pasterze.
Wielka krzywda ojczyzny, ale tym terminem
Nie wszyscy grzeszą; siła ich z świętym Marcinem
I płaszczeby rzezali za całość kościoła.
Są drudzy skąpéj ręki i twardego czoła;
Wolą nieprzyjaciołom na rabunek chować
Pieniądze tu zebrane, niż suplementować
Konającą ojczyznmę, choć widzą na oczy
Uciekając, że je tu nieprzyjaciel wtroczy,
Wolą wieść za granice i darmo dać komu,
Niźli węgłów podeprzéć pochyłego domu.
Atoli półtorakroć sto tysięcy złoża,
Choć się milionami w ojczyźnie wielmożą,
Na tak główną potrzebę, gdzie i skarbów strata
Obroń Boże i sami byliby u kata.
To pieniężne posiłki; co się ludzi tycze
Pięćdziesiąt uchwalonych tysięcy naliczę;
Bo czternaście w kirysach, dwadzieścia w kolczudze
Tysięcy wyniść miało ku onéj usłudze
I z Litwy i z Korony, cudzoziemskie do téj
Liczby i konne pisać pułki i piechoty.
Tyle miały warszawskie natenczas papiery

Ale cóż? Trzyzydlowe gdy się tak i kiery
Nie kurczą, jak się one zstąpiły komputy:
Bowiem więcéj nie wyszło w pole ludzi ku téj
Okazyi, rachując konne i piechury,
Nad trzydzieści tysięcy i pięć; same ciury,
I z luźnemi wyjąwszy: z których drugie tyle
Mógłbyś bezpiecznie pisać, w dobréj wojska sile.
Szkoda ich lekceważyć, kędy co z zdobyczą,
Pewnie ani postrzałów, ani ran nie liczą.
Dali próbę odwagi w szwedzkiéj onéj wrzawie
Gdy szturmem Wittemberga dostali w Warszawie,
Który wczora tryumfy swoje mierzył w strychy;
Nie wojsko, nie żołnierze, helik go wziął lichy.
Aleć i w tę straszliwą z pogaństwem turnieją
Nie raz pokazowali, co mogą, co śmieją.
Kozacy téż przez swoje deklarują posły,
Byle się wojska nasze do Wołoch przeniosły,
We trzydziestu tysięcy i w porządnéj sprawie
Stawią się; tak stanęło u nich na Russawie!
Więc oraz na ruszenie pospolite wici
Wychodzą na tych wszytkich, którzy są okryci
Przywilejem szlachectwa; aby nie w imieniu,
Nie w herbie tylko swoim, lecz na tym kamieniu
Pokazali, że przy krwi jest wrodzona cnota,
Na którym brantownego doświadczają złota.
Jeszcześmy jeszcze byli nie zgospodarzeli,
Żebyśmy się tak słusznéj wojny wzdrygać mieli.
Nie dzisia to, odpuśćcie, jeśli się kto czuje,
Gdzie nam tak dom, tak jego pieszczota smakuje
Że kontenci z szlachectwa, co nam idzie rodem,
Już go żadnym popierać nie chcemy dowodem:
Widziéć ich po jarmarkach i prywatnym feście
Gdy się strojno, czeladno, przechodzą po mieście;
Pójdźke z nim do publiki, choć w onéjże lamie
Tak skromny, tak pokorny, że wilk a wilk w jamie;
Dopiéroż gdy ich w pole wytkną trzecie wici,
Przyjdzie stać na posłuchu i zmoknąć do nici,
Nuż podjazdy, nuż ona potrzeba, o któréj
Słuchając włosy z czapką wstawają do góry,
Gdy mu grzbiet kirys orze, i jakby za winę,
Szyszak perfumowaną prasuje czuprynę;
Gdy się przyjdzie narazić na kule, na strzały,
I stać w miejscu cały dzień jako cel przed działy,

Patrząc gdy drugich niosą, słysząc świst nieluby,
Oczy w górę podnosić, Bogu czynić śluby,
Stanie-ć za śmierć, strach śmierci owszem jeszcze gorzéj;
Bo sto razy umiera, jeśli tam kto tchórzy.
Niedziw, że mierznie wojna naszym galantomom,
Którzy samym nawykszy od młodości domom,
Słuchają rychło w polu będzie po harapie,
Rychło im kto potrzebę przyniesie na mapie;
Więc żołnierzów obmawiać i hetmanów szczypać,
Da kopę na on pobór; długoż, prawi, sypać
Darmo będziem pieniądze? Wierę zdaniem mojem,
Jnżby czas Ukrainę widziéć za pokojem!
Drugi nie godzien kijem mitręga za bydłem,
Jagły mierzyć z maślonką do tarku tworzydłem,
Że wiewiórczym ogonkiem dał opuszyć kołnierz,
Aż już wąsy odyma, aż sędzia, aż żołnierz!
Wdajże się z nim w rzecz, chociaż nie był daléj bursy,
Historye i one usłyszysz dyskursy,
Już on wiadom porohów, czajek i Kodaku,
Wiadom złotego, wiadom kuczmańskiego szlaku,
Gdzie Merło, gdzie Drzypole, gdzie w bezludnéj dziczy
Sinawoda z Ordami Polaki graniczy.
Wszytko wie, tego nie wie do siebie nieborak,
Że sklep dziurawy ledwie stoi za półtorak.
Niechże się jedno jaka królewszczyzna błyśnie.
Obaczę, jeśli żołnierz przed nim się dociśnie.
Już na nię zadał, kto tam na tandecie siedzi,
Pewnie najzasłuszeńszy do niéj nie uprzedzi.
Nie tak było przed laty, gdzie nie pierwéj młody
Do szabelki przypadał, aż od wojewody,
Albo króla samego śród walnego festu
Do niéj był przypasany, koło lat dwudziestu.
To ozdoba, to mu strój nad wsze aksamity!
Dotąd część domu; już był rzeczypospolitéj.
Brał i pierścień żelazny, charakter sromoty,
Który musiał na palcu swoim nosić póty,
Aż krwią nieprzyjacielską, z obligu wyjęty,
Złoty już nosił sygnet, już siadał z książęty;
Żelazny na pamiątkę ze zdobytym łupem,
Kładł Marsowi w kościele, w święto przed biskupem.
Dopiéro skoro odniósł na swém ciele blizny,
Prawić o wojnie, radzić około ojczyzny
Godziło się; nie, zrósszy przy doiwie krowiem,

W opiekę brać nieszczęsną ojczyznę ze zdrowiem.
Dziś... ale lepiéj milczéć, bo i sam widziałem,
Że za prawdą nienawiść, jako cień za ciałem;
Opak wszytko! bo dziecku małemu do kasze
Drugi ojciec szabelkę i łuczek przypasze.
Toż żeby dom nie zginął, dla onéj pociechy,
Skoro zwiedzi w Warszawie co przedniejsze wiechy,
Ożeni go; a ten téż jakby wlazł do twierdzy,
Ani szable przypasze, ani otrze ze rdzy,
Zasznuruje się w duchnę, i podobnych sobie
Gapiów jakich, ni Bogu ni ludziom, naskrobie.
Nie zna jak żyw pancerza, nie widział kirysu,
Albo się gospodarstwa, albo imie flisu,
Lubo siwe czabany za granice pedzi,
Lubo téż piwo robi i browary smędzi,
Mało na tém czy flisem, czy wołmi, czy bzdęgą,
Czego inszy krwią nie mógł, takowi dosięgą;
Albo idzie do dworu i tak, świni ucha
Nie uciąwszy, senator z onego piecucha.
Lecz nie to mój propozyt, ale pod Chocimem
Marsa krwawego dziełą opisować rymem;
Więc do rzeczy! Już wojska, pieniądze, hetmany,
Już mamy po koronie zaciąg obwołany;
Brzmią bębny po miasteczkach, szeleszczą warstaty,
Co żywo, w wojenne się sobi apparaty;
Już działa w gisseryach z twardéj leją spiże,
Już złote po choragwiach wyszywają krzyże,
Sypią się z kancellaryi listy przypowiedne
Na żelaznych usarzów i pancernych jedne,
Drugie na pieszych, albo woluntaryusze.
A że nie zażywano już naonczas kusze,
Wszyscy do ręcznéj strzelby, do kul i do prochu!
A on główny gospodarz nie dosiawszy grochu,
Zdjąwszy z ściany dziadowskie każe zszywać toki,
I wrzaskliwe z szyszaków powygania kwoki,
Rzekłbyś, że Lemno drugie, gdzie napoły nadzy
Obrzymi, straszne ścierwy ubrukawszy w sadzy,
I Brontes i Styropes z dużym Piragmotem,
Na przemiany, kowadła ciężkim tłuką młotem.
Lecz jeszcze na posiłki wyciągamy oczy:
Bo nam téj gry pomogą sąsiedzi ochoczy.
Ociec święty obiecał: skoro cesarz skończy
Wojnę z herétykami, cóż mi po opończy,

Gdy już zmoknę do nici? bo na te imprezy
Wszytkie zbiory i wszytkie swoje łoży spezy;
Przydał: jako zbijecie Turczyna do szczętu,
Dam w każdym roku miejsce na pamiątkę świętu.
Toć z Rzymu otrzymali natenczas Polacy,
To im przyniósł ich poseł Grochowski Achacy,
Podziękowawszy za nie, i to nie poślednia
Cnota, lepszéj nowiny wyglądamy z Wiednia.
Naprzód, że krew przyjaźni najpewniejszym gruntem,
Dwie siestrze, cesarz mając za naszym Zygmuntem,
Boskiego i ludzkiego uchyliwszy prawa;
Druga, że w Polsce z jego przyczyny ta wrzawa;
Bo gdy mu król posiłki śle na Gaborego,
Który się z Fryderykiem związał był na niego,
Gabor chcąc się nas z Węgier skaraskać co prędzéj,
Cztery piechot tysiące Turkom i pieniędzy
Posyła, żeby wpadszy niespodzianie w ptaki,
Z Czech i z Węgier pomocne odwiedli Polaki.
Ztąd jako na trzy tuzy bez wszelkiéj omyłki,
Tak śmiele na rakuskie każemy posiłki.
Dadzą ci Bogu liczbę, którzy tego krzywi,
Ale niech się tu każdy niewdzięczności zdziwi:
Za psa krew (jako stara przypowieść natrąca:
Z bratem na lwa, a z szwagrem ledwie na zająca);
Za psa nasza uczynność, bo póki świat światem,
Nigdy Niemiec nie będzie Polakowi bratem.
Nie tylko nam posiłków winnych odmówili,
Lecz werbunku w swéj ziemi cale zabronili,
A co najboleśniejsza rzecz musi być, że tem,
Co już wzięli pieniądze, surowym dekretem
Wracać nazad kazali; zaczém wszyscy trząskiem
Uszli i aż się tam gdzieś oparli za Szlązkiem.
Albo to wolność nasza, co im w oczu solą,
Przyczyną, że nas chcieli wterebić w niewolą,
Albo ze zginionemi, za jakich nas mieli,
W takiéj wojnie z Turkami łączyć się nie chcieli.
Któż o utrapionego kiedy przyjaźń stoi?
Każdy mija, każdy się zapowietrzyć boi.
Ten był owoc rakuskiéj w onę burzą ligi,
Do któréj ze wszytkiemi szliśmy na wyścigi;
Więc mieszać nasze sejmy, nasze interregna,
Czyhając rychło miła wolność nas pożegna,
Rychło nam karki osieść, miéć czwartą na głowie

Koronę, zkąd spadli dwaj Maksymilianowie;
Mało im Węgry, Czechy i niewolnik szlązki,
Któremu pod przysięgą, biednéj zabić gąski
W własnym domu nie wolno, aż zapłaci od niéj;
Ale czego chcą sami, znać, że tego godni.
Hiszpan bardzo żałował, że z tym potentatem,
Który kiedy się ruszy, całym trzęsie światem,
Polacy się zwadzili, a tym służy właśnie,
Że niżeli mysz skoczy, daléj kocur trzaśnie.
Dla dawnego przymierza, które trzyma ściśle
Z Turkami, żadnego nam posiłku nie przyśle;
A ono złote runo i baranek święty,
Od ciebie nam na związek posłane prezenty,
Mizerneż to ofiary, malowana liga,
Patrząc, gdy nas okrutny poganin postrzyga,
Nie pomódz nam się bronić, nie odegnać wilka
Od baranka? czy dosyć, że go złota szpilka
Na waszych przypnie piersiach? Człeka-ć wywieść w pole
Łacno; lecz kiedyś w serce ta szpilka zakole.
W takiémże-to igrzysku ten charakter macie,
Że go sobie za cacko tylko posyłacie?
W ten sens i Wenetowie, w ten wszyscy sąsiedzi
Niewdzięczne posłom naszym dają odpowiedzi,
Równi owym doktorom, co widząc w malignie
Chorego, że nie wstanie, że już duszą rzygnie,
Miasto jakich syropów co mu jeszcze cięży,
Każą mu się z sumnieniem rachować u księży.
Jeden tylko król swojéj dał wizerunk cnoty:
Jakób, co rządził Angle, Hiberny i Szkoty,
Krótko o to mówiwszy z Ossolińskim Jerzym,
Który był wrychle wielkim koronnym kanclerzem,
Ośm swych ludzi tysięcy, przodek biorąc inszym
Chrześcianom, z ochotą i uprzejmym winszem
Wyprawił, opatrzywszy żołdem na rok cały.
Wstydźcie się, katolicy, że was do téj chwały,
I nabożeństwem obcy i odległy morzem
Uprzedził i pokazał, że nie z wami tchorzem;
Acz i droga daleka i czas bardzo ścisły
Przyczyną, że do skutku nie przyszły zamysły;
Bo niespełna ćwierć roku trwała ona wojna:
Lecz stoi za rzecz samę ochota przystojna.
Tedy się Bogu tylko, któremu swe rzeczy
W świętą dawszy opiekę, Zygmunt ubezpieczy,

Wiedząc, że tam najprędzéj człowieka pociesza,
Kędy się licha ludzka pomoc nie przymiesza,
A kto w siłach śmiertelnych swą nadzieję kładzie,
Dziś, dziś się niech o swoim upewnia upadzie.
Już téż rok był na schyłku, już wypadszy z wagi,
Słońce codzień to szczupléj zagrzewa świat nagi,
Który zima oskubszy ze wszelakiéj krasy,
Tak bydłu, jako zwierzu zamknęła popasy,
Wszytko z pola zegnała zaraz za swém przyściem,
Okrom co gałązkami, albo żyje liściem.
Już i pasterze swoje puścili koszary,
I ptak poszedł na zwykłe do cieplic opary,
Prócz tych co się na nasze spuściwszy urobki,
Całą zimę po brogach wysysają snopki.
Twardy mróz ujął ziemię, chociażbyś po bagnie
Kartaony prowadził, pewnie się nie zagnie;
Kryształowym wątpliwe brody spiął pokostem
I bystre rzeki szklanym poujmował mostem.
Biały śnieg, jako z woru na ten się świat kida,
Bo się słońca z uboczy nic a nic nie wstyda;
Lecz skoro oszedzieje, skoro mrozem spierzchnie,
W rozliczne glance iskrzy swe lilie wierzchnie.
Więc komu przyszła wojna głowy nie ugryza,
Delikacko na płytkich saneczkach się śliza.
Świszczą smyczki zdaleka gościńcem utartem
A dropiaty, jak rarog, leci pod lampartem.
Kto myśliwy, po śniegu zwierza z charty tropi,
Nasz starzec przy kominie grzanki w piwie topi
A co raz pisanego nachylając garca,
Już syty tego świata, czeka z gołą marca;
Nie idą mu w gust żadne przejażdżki i sanki,
Zjadszy zęby, woli ssać rozmoczone grzanki.
Toć ostatnia człowiecza uciecha, komu się
Da Bóg zstarzéć i późne oglądać prawnusie,
Krótce rzekszy, gdy słońce wpadło w kozierogi
Zima się na podniebne zwaliła podłogi.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Potocki.