Wiry/Tom II/XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
< Wiry‎ | Tom II
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Wiry
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1910
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XX.

Krzyckiego, gdy nazajutrz zbudził się po krótkim męczącym śnie nad ranem, ogarnęła zgryzota i szalony gniew na samego siebie. Przypomniał sobie wszystko co zaszło. Przypomniał, że wczorajsze rozstanie się z Hanką, było niemal równoznaczne ze wskazaniem mu drzwi; wróciły mu złem echem własne, nędzne i okrutne słowa, które powiedział jej w uniesieniu, w chwili rozstania, że jeśli opór jej płynie z obawy, że on później zerwie małżeństwo, to niech wie, że to jest obawa płonna. — A więc przypisał ten opór lichym, idącym z rachuby, pobudkom. I on, człowiek, który przyznawał sobie nie tylko dobre wychowanie, ale i subtelne poczucie honoru, oraz osobistej godności — on, Krzycki, mógł znaleść w sobie tyle duchowego chamstwa, by tak postąpić, jak postąpił i powiedzieć to, co powiedział. W pierwszej chwili po otwarciu oczu, wydawało mu się to wprost niepodobieństwem, jakimś dalszym ciągiem sennej dławiącej zmory, która powinna była zniknąć, wraz z światłem dziennem.
Lecz owa zmora była ciężką rzeczywistością. Należało się z nią liczyć i zaradzić jej w jakikolwiek sposób. Krzycki siadł do pisania listu, w którym bił się w piersi, oskarżał i przepraszał. Mówił, że nikt nie potrafi go tak potępić, jak on sam siebie potępia, i jeżeli ośmiela się prosić o przebaczenie, to tylko w nadziei, ze może jeszcze jakiś głos, jakieś echo lepszych chwil przemówi za nim w jej sercu i wyjedna mu przebaczenie. Prosił wkońcu o możność powtórzenia osobiście słów listu i odpowiedź nawet w takim razie, gdyby wyrok wydany na niego był ostateczny.
Ale gdy posłaniec, który chodził z listem, oznajmił mu za powrotem, że odpowiedzi nie będzie, wówczas wpadł w rzeczywistą rozpacz. Jak prawdziwemu pieszczochowi życia, nieprzywykłemu do oporu i przeszkód, a przekonanemu, że wszystko mu się należy, poczęło się teraz wydawać, że to jest więcej niż zasłużył, że to jemu dzieje się teraz krzywda. Nie dał jednak za wygraną. Miał nadzieję, że Hanka może przed otwarciem jego listu oświadczyła, iż odpowiedzi nie będzie, a po przeczytaniu go wzruszy się, zmięknie i cofnie postanowienie. Podtrzymywany tą nadzieją, ubrał się i przez godzinę chodził po mieście, by dać Hance czas do porachunku z własnem sercem, a następnie zadzwonił do jej mieszkania.
Lecz nie przyjęto go. Wówczas przyszło mu do głowy udać się do pani Otockiej. Po chwili wszelako zmiarkował, że przyczyny rozdziału z Hanką były tego rodzaju, iż mówić o nich ani z panią Otocką, ani z matką niepodobna. W duszy począł teraz oskarżać Hankę wprost o okrucieństwo, ale jednocześnie im większe piętrzyły się między niemi trudności, tem większy ogarniał go żal. Nie mógł żadną miarą pogodzić się z myślą, by coś, co uważał za swoje, zostało mu odjęte — i jak zwykle ludzie słabi, począł rozczulać się sam nad sobą.
Od pani Otockiej udał się do Grońskiego, uważając, że to jest jedyny człowiek, z którym może mówić otwarciej i którego pośrednictwo będzie skuteczne. I tu jednak czekał go zawód. Groński cierpiał od kilku dni na oczy i nie wolno mu było czytać, co wprawiało go w zły humor. Z tego powodu przyjął Krzyckiego obojętniej niż zwykle. Krzycki przekonał się przytem, że o przyczynie zerwania ciężko było mówić, nie tylko z panią Otocką lub z matką, ale nawet z mężczyzną i starym przyjacielem, który wiedział o dawniejszym jego stosunku z Hanką. Poczucie wstydu więziło mu po prostu słowa w gardle i począł tak rzecz obwijać, tak kołować, mówić ogólnikowo o nieporozumieniu i o potrzebie przyjaznego pośrednictwa, że Groński spytał wkońcu z odcieniem zniecierpliwienia:
— Powiedz mi jasno, o coście się poróżnili, to dopiero wówczas powiem ci, czy się podejmę was godzić.
I widocznie nie przywiązywał do sprawy wielkiej wagi, gdyż machnął ręką i dodał:
— A najlepiej pogódźcie się sami.
— Nie — odrzekł Krzycki — to jest rzecz poważniejsza, niż pan myśli i sami nie dojdziemy do zgody.
— Więc ostatecznie o co poszło?
Wstyd, wysiłek i przymus odbił się na twarzy Władysława.
— W chwili zapomnienia i uniesienia — rzekł — przeszedłem... to jest... chciałem przejść... pewne granice...
I uciął.
Groński począł patrzeć na niego zdumionemi oczyma i zapytał:
— A ona?
— Przecie, gdyby się było co stało, nie przyszłoby do zerwania i nie mógłbym o tem teraz mówić. Ona kazała mi pójść za drzwi i nie pokazywać się więcej.
— Niech jej Bóg da zdrowie! — zawołał Groński.
Nastało milczenie. Groński chodził wielkimi krokami po pokoju, powtarzając co chwila: »Nie do uwierzenia!« to znów: »Niesłychana rzecz!«, przyczem twarz jego stawała się coraz surowsza i zimniejsza.
Poczem siadł i, patrząc na Krzyckiego, jął zwolna mówić.
— Znałem wielu ludzi, nawet między naszą arystokracyą, u których pod pozorem towarzyskim, pod wysokiem urodzeniem i wszelkimi pozorami wykwintnego wychowania, taiło się zwyczajne grube chamstwo. Jeśli ta uwaga może być dla ciebie jaką pociechą, to ją przyjmij, bo innej dla ciebie nie mam.
Nagła fala gniewu zalała serce i mózg Krzyckiego. Przez chwilę zmagał się sam ze sobą, by nie wybuchnąć i nie odpowiedzieć obelgą na obelgę, wkońcu jednak przemógł się i odrzekł głuchym głosem:
— Zasłużyłem...
Lecz Groński, nie rozbrojony tem wyznaniem mówił dalej:
— Nie, mój drogi. Ja nie podejmę się twojej obrony, bo postąpiłbym wbrew memu przekonaniu. Tobie, mniej niż każdemu innemu, wolno było sobie folgować, choćby ze względu na przeszłość. I twoja narzeczona tak to musi rozumieć, a przytem nie zapomina i o swem pochodzeniu. Tobie mniej było wolno! Ona miała stokroć słuszność, pokazując ci drzwi. Rzecz jest istotnie poważniejsza, niż myślałem, i tak poważna, że nie widzę na nią rady. Tyś nie uszanował w pannie Hannie swojej przyszłej żony, a zatem siebie samego i własnej czci. A wobec tego, jak i ona może cię szanować i co o tobie może myśleć?
— Wiem — odrzekł, równie głuchym głosem, Krzycki — i sam sobie to wszystko prawie temi samemi słowami powiedziałem. Napisałem do niej dziś rano list, błagając o przebaczenie — nie było odpowiedzi. Byłem u niej osobiście, nie przyjęto mnie. Więc przyszedłem do pana po ostatni ratunek — bo... za mną przemawia tylko jedno... Źle postąpiłem, grubiańsko i nędznie, ale nie przestałem jej kochać. — Niema dla mnie bez niej życia i, choć pan temu może nie uwierzy, to jednak tak jest, że pod tym szałem, który mię opętał, pod tą pianą, która mnie zaślepiła i pod którą dziś tonę, leży uczucie nie tylko głębokie, ale i czyste...
Groński znów zaczął przemierzać wielkimi krokami pokój, albowiem wzruszyły go nieco słowa Krzyckiego.
On zaś mówił dalej:
— Jeśli nie będzie czytała moich listów i nie zechce mnie przyjąć, to ja jej nie będę mógł tego powiedzieć. Więc chodzi o to, by ktoś jej to powiedział w moim imieniu. Do matki ani do Otockiej udać się z tem nie mogę. — Myślałem że pan... ale skoro pan odmawia, to nie mam już nikogo...
— Spojrz jednak w oczy rzeczywistości — rzekł łagodniej Groński. — Bo przecie może być i to, że jej miłość do ciebie podarła się od razu w strzępy. A w takim razie skąd ją weźmie, jeśli jej już niema?
— Niech mi to powie, to przynajmniej jeszcze mi się należy.
Zapadło ponowne milczenie.
— Słuchaj — rzekł wreszcie Groński. — Byłem zawsze przyjacielem i twoim i twojej matki, ale tej misyi, którą mi chcesz powierzyć, podjąć się nie mogę. Nie mogę między innemi i dlatego, że jeżeli twoja narzeczona nie odpowiada tobie, to tak samo może i mnie nie odpowiedzieć. Jednem spojrzeniem, jednem słowem zamknie mi usta — i na tem się skończy. Ale spróbuj innej drogi. Panna Hanna przychodzi dość często z Marynią na próby, na których ja bywam zawsze, a potem odprowadzam obie do domu. Przychodź i ty ze mną. Może znajdziesz sposobność, by z nią pomówić. W czasie powrotu do domu, ja wezmę Marynię, a ty zostaniesz z nią. Myślę, że cię nie odtrąci, choćby ze względu na Marynię, której nie zechce wtajemniczać w wasze zajścia... Wówczas powiesz jej to, co powiedziałeś mnie, a także, że prosisz ją o rozmowę, która, jeśli nie może być inaczej — będzie ostatnią. Trzeba i dla świata upozorować jakoś wasze zerwanie — więc przypuszczam, że się na to zgodzi. Jeżeli nie, pomyślimy o czem innem.
Krzycki począł ściskać mu ręce i rzekł:
— Możeby przez Zosię dowiedzieć się, czy to już na zawsze.
— Rozumiesz, że o przyczynie waszego zerwania ona może nie chciała mówić i z panią Otocką.
— Rozumiem, rozumiem!...
— Ale ty masz teraz gorączkę — rzekł Groński. — Ręce masz rozpalone... Idź, staraj się ochłonąć i uspokoić...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.