Przejdź do zawartości

Wiersze różne (Krasicki, 1830)/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Krasicki
Tytuł Wiersze różne
Pochodzenie Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym
Wydawca U Barbezata
Data wyd. 1830
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


WIERSZE RÓŻNE.



I. O pochwałach do Króla.

I parnas już zdworaczał, a Muza ostrożna,
Wie co zysk, wie co strata, straciła swą śmiałość;
Ty królu! co cię chwalić bez pochlebstwa można,
Ty, co znasz szczerość chwalców, pochlebców zuchwałość.

Twej cnocie miła chwała, lecz taki obrzydły,
Który ją nieprawemi oczernia kadzidły.

Chwalić męża prawego, co godzien pochwały,
Jestto hołd winny dawać przymiotom i cnocie.
Nie idzie drogą pochlebstw człowiek doskonały,
Widzi świetny blask szychu, lecz zna na złocie.
Chęć zysku błahych myśli na nim nie wymodli,
Ta chwalcę upokarza, chwalonego podli.

Nie dla próżnych okrzyków działa wielka dusza,
Sama sobie nagrodą: o fraszki nie stoi.
Umysł gminu poziomy okazałość wzrusza,
Kupuje wielbicielów, kto się prawdy hoi.
Chwała, kunsztem nabyta, wieków nie oszuka.
Dobrym korzyść, złym hańba, a miernym nauka.

Wielkich stopnie dostojeństw nie są próbą cnoty,
Częściej ta w najpodlejszem mieszkaniu się kryje:
Miejsce sławy, rozumu, posiadł kruszec złoty,
Wyszła z mody poczciwość, chytrością świat żyje.
Nie nasze, co los szczęsnym przysposobił datkiem.
Cnota treścią człowieka, a reszta przypadkiem.

Mylna roznosicielka dzieł tylko pozornych,
Za mniemaniem, nie prawdą, sława się unosi:
Wielbią pióra przedajne tyranów niesfornych.
Okrzyk gminu podłego szczęście tylko głosi:
Błędny w swoich wyrokach, żądzą uprzedzony.
Potępiał Sokratesów, uwielbiał Nerony.

Gardzi czczemi pozory, i gminu odgłosem
Ten, którego poczciwość jest nienaruszona:
Nie w ludzkiej jestto mocy dysponować losem.
Walizy on zawsze z cnotą, lecz jej nie pokona.
Prawe chęci nadwątla fatalnym przymusem:
Rzym świetny za Augusta, zgorzał pod Tytusem.



II. Osobność.

Spokojny kącie, w którym się okrywam
Od uprzykrzonej natrętników zgrai,
W twojej zaciszy we wszystko opływam,
Pewen, że głos mój i myśl się utai.
Złe mi widoki utrudzony srodze,
Pozwól niech w tobie przykrość moję słodzę.

Dość długo byłem fortuny igrzyskiem,
Czas już rozpięte Jan no spuścić żagle:
Niech się świat bawi innem widowiskiem,
Niech jednych wznosi, spuszcza drugich nagłe;
Nie chcę i myśleć o fortuny kole,
Byłem na górze, byłem i na dole.

Póki wiek rzezki, nie pewne zawody
Przyszłego wieku uwdzięczał i słodził.
Biegłem za szczęściem mniej baczny, bo młody:
Niech też odetchnę, dościem się nachodził;
Patrzcie na innych Argusy stooczne,
Ja sobie w kącie tymczasem odpocznę.



III. O niestateczności losu.

Czemuż się skarżysz na fortuny ciosy,
W twych ożaleniach mniej baczny?
Nie wiesz, jak zmienne wszystkie nasze losy,
Jaki jej humor dziwaczny?
W momencie jednym szczęście zniszczyć zdoła,
A w swem działaniu fałszywem.
Raz zbytnie smutna, drugi raz wesoła,
Czyni nędznego szczęśliwym.
Stoją u portu bezpieczne okręty,
Żeglarz spokojny w ochronie:
W punkcie rwą z kotwic gwałtowne odmęty.
Żeglarz i okręt utonie.
Szczęśliwy, który w dzień doznawszy burzy,
Niepewen w wrzawie noclegu.
Patrząc zdaleka, jak się okręt nurzy,
Śmieje się z fali na brzegu.



IV. Pszczoły. do Alexandra Wasilewskiego.

Ty, który zrzucił jarzmo uprzedzenia.
Chce dumnych różnic i dworszczyzny troski;
Ty, coś w mierności szukał utajenia.
I znalazł szczęście wpośród twojej wioski.
Tam, gdzie liść szemrze, gdzie mruczą strumyki.
Siądź na murawie, czytaj te wierszyki.
Rządnego państwa mieszkańcy szczęśliwi.
Wam tylko szczęścia, wam losu zazdroszczę.
O wspólne dobro jedynie troskliwi.
Zysk was nie ślepi, chciwość was nie troszcze.
Zazdrość nie gryzie, nadzieja nie łudzi
Pszczółki! szczęśliwsze jesteście od ludzi.
Pod czułej matki starownym dozorem,
Bez trosk, bez pracy, dni wasze pędzicie:
Równe w usłudze, gardzicie wyborem.
Skrzętne o przyszłość, siebie, nas żywicie.
Niewdzięczny człowiek wam tylko nie sprzyja,
Bierze dar chciwie, a dawce zabija.
Gdy wdzięczna pora nastającej wiosny,
Słodkiem wzruszeniem rzeźwi przyrodzenie;
Daje się słyszeć w rojach brzęk radosny:
A opuściwszy zimowe schronienie,

Z drzew, pól rozległych, słodycz kiedy znoszą,
Miłym się plonem żywią i panoszą.
Gdzie lekki Zefir wpośród łąk kwiecistych,
Z ziołkami igra, i z trawką się pieści,
Albo się wkradłszy do lip rozłożystych,
Chwieje gałązką, i liściem szeleści;
Tam wasza zdobycz: ssąc kwiatek lub trawkę,
Razem z użytkiem łączycie zabawkę.
Nader obfite mający dostatki,
Umiecie pszczółki zachować i użyć:
Okryte plonem wracacie do matki,
Aby i sobie i drugim usłużyć.
Stąd w przykrej zimie miewacie wygody,
Stąd nam dajecie i woski i miody.
Gdybyście tylko po łąkach bujały,
I pasły oczy pięknych kwiatów wdziękiem;
Prędkoby wasze rozkosze ustały,
Późny żal smutnym wydałby się brzękiem.
Słodki wasz pokarm, dla nas pożądany,
Wam jeszcze słodszy, bo zapracowany.
Domki rozkoszne, dostatnie śpiżarnie,
Widzę, iż praca korzyści nie traci:
Znajduje karę, kto czas trawi marnie,
Pszczołki: gubicie leniwych współbraci.
U was do nagród zasługi sposobią,
Karmicie w zimie tych, co w lecie robią.
Macie żądełka, i rażą boleśnie,
Ale je tylko ku obronie macie.
Zwierz najmocniejszy drażni was niewcześnie,
Słabe, złączeniem siły, zwyciężacie,
Każda w nadzieję iż roju ochroni,
Choć wie, że zginie, przecież matki broni.
Pascie się pszczołki po rozkosznej łące,
Zbierajcie słodycz z kwiatów wybujałych:
Póki wam służą dni lata gorące,
Póki wam stanie żeru z ziół dojrzałych.
Wasz brzęk rozkoszny nikogo nie nudzi,
Lepiej być z wami, niźli wpośród ludzi.



V. Laur.

Szczepu dobrego ulubiony płodzie,
Ty, co mnie teraz cieszysz i okrywasz;
A w przyrodzonej ozdobny urodzie,
Na coraz nowe wdzięki się zdobywasz;
Laurze! ja wieśniak spokojny w umyśle,
Pod twoim cieniem pozwól, niechaj myślę,
Jeśli nieczułość często pożądana,
Laurze, szczęśliwyś przeto, iż nie czujesz.
Masz deszcz zbawienny w wieczór, rosę z rana:
Słońce dopieka, ty się nie frasujesz.
Chociaż z niejednem drzewem u mnie gościsz,
Mniejszem nie gardzisz większym nie zazdrościsz.
Gdybyś mógł patrzeć na twoje obroty,
Wierz mi, w uczuciu byłbyś nieszczęśliwym:
Musisz uwieńczać szczęśliwe niecnoty,
Jużeś być przestał nagrodą cnotliwym.
Niegdyś od godnych wieńczenia, noszony,
Zdobiłeś, zdobisz Sylle i Nerony.
Zdajesz się przecież czułym po te czasy,
Kiedy Marona nagrobek okrywasz.
Zginęły z wiekiem Olimpy, Parnasy,
I ty się próżno na kwitłość zdobywasz.
Co jest, nie wielbię: co będzie, nie tuszę,
Laurze: nie kwitnij, zeszły wielkie dusze.



VI. Do Katarzyny z Krasickich Stadnickiej.

O matko dobra! co za dawnym wiekiem
Idziesz, choć jesteś i młoda i ładna:
Co znasz, iż płód twój przecież jest człowiekiem,
A w czasach naszych zbyt rzadko przykładna,
Żono poczciwa, rozumna i miła!
Śmiesz sama karmić to, coś urodziła.

Taj się, bo cnota teraz pośmiewiskiem,
Taj się, bo dobrą już się być nie godzi:
Tak wiek nie rzeczą światły, lecz nazwiskiem,
Nad dawną cnotą zuchwale przewodzi:
I gdy przepisy wiekotrwałe maże,
Śmie szydzić z tego, co natura każe.

Pod Jagiełłami, Wazami i Piastą,
Poczciwa dzikość rozrządzała domy:
Lepiej, niż damą, było być niewiastą.
Nasz wiek syt w zbytki, w istocie poziomy,
Zrządził, iż zniósłszy dawne grubijaństwo,
Utraciliśmy i cnotę i państwo.

Płci wdzięczna! kiedy męzka tak odrodna,
Dawaj przykłady, zawstydź, wzbudź ospałych.
Płci wdzięczna! stań się uwielbienia godna,
Rodź, karm, pielęgnuj, w umyśle wspaniałych.
Zgładzi wiek przyszły, co dzisiejszy szpeci,
Z poczciwych matek, dobre będą dzieci.



VII. Do Wojciecha Jakubowskiego

Panie Wojciechu! mówcie, jako chcecie,
Przecież to dziwne rzeczy na tym świecie.
Młodzi i starzy za złym poszli wzorkiem:
Tych miłość ślepi, ci lecą za workiem;
Baby się kłócą, krewni się nie lubią,
Panowie straszą, a słudzy się czubią.
Panie Wojciechu! mówcie, jako chcecie.
Przecież to dziwne rzeczy na tym świecie.



VIII. Do tegoż.

Mój sąsiedzie, mój Wojciechu,
Idzie radość bez pośpiechu.
Nie gdy chcemy, do nas chodzi.
Nie gdy chcemy, troski słodzi.

Bywa jednak, lecz gdy zechce:
Kto zbyt pragnie, ten jej nie chce —
Więc pragnący czasem śmiechu,
Nie naglij ją, mój Wojciechu.

Przyjdzie, ujrzysz ją w twej chacie,
Osłodzi myśl po utracie:
Lecz, jak łupina w orzechu.
Tak jest ona, mój Wojciechu.

Trzeba to zgryść, co ją kryje,
A dopiero się użyje:
Wzmoże w pracy przy oddechu.
I orzeźwi, mój Wojciechu.



IX. Modlitwa.

Stwórco! my twoje stworzenia,
Chwałę twoję świętą głosim:
Czem jesteśmy, twe zdarzenia.
Pozwoliłeś prosić, prosim.

Łaska twoja daje, bierze,
Dasz, czy wezmiesz, zawsześ panem.
Daj użytek, daj go w mierze,
To jest najszczęśliwszym stanem.

Twoje dawać, nasze prosić,
Twoje kazać, nasze służyć:
Dasz ubóztwo, daj go znosić,
Dasz obfitość, daj jej użyć.



X. Hymn na rocznicę 3 Maja.

Wyższym nad nieba wzniosły majestatem,
Boże! co raczysz zawiadować światem;
I dobrodziejstwy, czem jesteś, objawić,
Pozwól się sławić.

Lud twój, lud braci znękan niegdyś marnie,
Wesoł do twego kościoła się garnie.
Przyjm na ofiarę, Opatrzności święta!
Stargane pęta.

Daj użyć, coś dał, w pokoju i zgodzie:
Daj ducha rady i męztwa w narodzie:
Podległość rządną, w swobodzie wstrzymałość,
W działaniu trwałość.

Niech łaski twojej będzie uczestnikiem
Król, radny, rycerz, mieszczanin z rolnikiem.
Dotąd, gdy większą szczęśliwiąc swobodą,
Tyś sam nagrodą.



XI. Do Michała.

Panie Michale,
Wiesz doskonale,
W codziennym trudzie,
Coto są ludzie.
Tych złość zaślepia,
Tych zysk zasklepia,
Tych sława łudzi,
Tych zazdrość budzi:
Ci nadto kryślą,
Ci nic nie myślą:
Więc zle na świecie?
Żyjem w nim przecie;
Więc się wynosić?
Zostać, i znosić:
Bo któż bez ale?
Panie Michale.



XII. Marzenia Dworaka na wsi osiadłego.

Już czas mroźny, już czas słotny,
Co zamartwiał przyrodzenie,
Zwalnia; widok śnieżny, błotny,
Jędrne biorąc ukrzepienie;
Wdzięczy nadzieje ku wiośnie,
Pączki wschodzą, trawka rośnie.

Orzeźwione ciepłem ptaszki,
Porę życia pozdrawiają:
Zwierząt skoki i igraszki,
Przyszłą płodność oznaczają;
Zewsząd radość, zewsząd pienie,
Odmładza się przyrodzenie.

Rolnik czuły idzie w pole,
W pole swym potem skropione:
Wraca zziajan ku stodole,
Kędy krówki wytuczone,
Krówki, co wygodnie mieścił,
Co chował, karmił i pieścił.

Puszcza w wolność. Ryk radośny
Echa głośne powtarzają,
Wszystko niesie piętno wiosny,
Barany, kozły igrają,
I gdy się ziemia zieleni,
Czują powab, co je pleni.

Słowik nuci wdzięczne pienia,
W gniezdzie osiadłej samice:
A zbyt czułe rozrzewnienia,
Podawając w okolice,
Czyli zwalnia, czyli śpieszy,
Bawi, łudzi, smuci, cieszy.

W zmroku wdzięcznym rozpościera,
Xiężyc promienie srebrzyste,
Przez gałęzie się przedziera,
A strumyków wody czyste,
Gdy wietrzyki powiewają,
Drżącą postać wydawają.

Pod jaworem siedzą starce,
Oddychają słodkiem wianiem,
Igra młodzież przy fujarce.
Czułem zdjęci rozrzewnianiem,
Przypominają, jak mali,
I oni trzody pasali.

O wsi wdzięczna! w tobie życie,
Tyś rozkoszy prawem źródłem;
O wsi wdzięczna! miłe skrycie,
Czemuż w tobie dni nie wiodłem?
Miast miłośnik, martwy byłem,
W tobiem osiadł, i ożyłem.

Tak stary dworak przy krynicznej strudze,
Zwiedzion w usłudze,
Siedząc w chłodniku, dworak zbyt poczciwy,
I nieszczęśliwy;
Mniej czuły na to, iż się nie zbogacił,
I swoje stracił;
Przypatrując się przezroczystej wodzie,
Mądry po szkodzie,
Rzekł, patrząc, kędy w jego okolicy,
Trakt ku stolicy:
Żegnam cię, próżen, po służbach zbyt długich,
Oszukuj drugich.


XIII. Do kanonika.

Mości xięże kanoniku!
Głupstwa w świecie jest bez liku:
Nie zle jednak rzecz oznaczyć,
I w czem głupstwo, wytłumaczyć.
Ci, co zwierzchność posiadają,
Głupstwa żadnego nie mają:
Z natury, sposobu, czynu,
To jest tylko podział gminu.
Ci ubodzy, ci bogaci:
Kto jest głupi? ten, co płaci,
Rzecz trzymając, w równej mierze,
Kto jest mądry? ten, co bierze.


XIV. Czerwony złoty.

Z pośrodka ziemi niegdyś wydobyty,
Różne na siebie bierałem postaci :
Teraz pod stęplem mennicznym ukryty,
Włóczęga na wzór moich innych braci,
Niech też przemówię, a w przykładzie rzadki.
Opowiem moje rozliczne przypadki.

Murzyn mnie zdobył, gdym był jeszcze proszkiem,
Prostak! na lemiesz do pługa ukował.
Byłem naczyniem, zrobili mnie bożkiem,
Ten, co mną orał, czcił potem, szanował;
Zwyczajne ślepej fortuny igrzysko,
Raz zbyt wysoko byłem, drugi nisko.

Choć byłem bożkiem, przecież, żem był złoty,
Przyszło do tego, iż z ołtarza spadłem!
Trzeba pójść było na nowe obroty,
Znowum się spotkał z młotem i kowadłem;
A przyciśniony stęplowym mosiądzem,
Lemiesz, bóg, kubek, zostałem pieniądzem.

Idealnego towarów szacunku,
Zrazu bywałem cechą sprawiedliwą:
Wspierałem nędznych w przystojnym szafunku,
Rozdany szczodrze ręką dobrotliwą:
Z latym się popsuł, a powszechną szkodą,
Stałem się niecnót i zdrady nagrodą.

Dopierom poznał dzielność, przedtem skrytą,
Kiedym się w ręku bezbożnych obaczył :
Zacząłem rządzić Rzecząpospolitą,
Jam prawa znosił, stanowił, tłumaczył.
Skorom gdzie błysnął, zaraz jak najrychlej
Zagadłem mędrców, a mówce ucichli.

Tam, gdziem był wieków przykładem odparty,
Gdzie Likurg wszystkie przystępy zagrodził;
Przecież z Lizandrem wkradłem się do Sparty,
Lud z jarzma prostej cnoty oswobodził.
Ow, co przemysłem tyle dokazywał,
Mną Filip zamków najlepiej dobywał.

Gdzie nigdy owe nieprzedajne dusze,
Stateczną zawsze tłumiły mnie wzgardą,
Jam przeinaczył rzymskie animusze,
Jam zgnębił cnotę, ubóztwem zbyt hardą.
Tych, co Porsenna, Pyrrus nie zbogacił,
Numid Jugurta pieniędzmi zapłacił.

W dalszym przeciągu pod różnemi cechy,
Rządziłem światem i z cnotą wojował;
Jej świętą odzież jam wkładał na grzechy,
Jam sprawiedliwość niezbytą kupował.
Waleczny zelant, statysta uprzejmy,
Dla stołków, świeczek, rwałem wolne sejmy.

Ryłem nieprawych korzyści zapłatą,
Jaśnie wielmożnych, jaśnie oświeconych:
Byłem bezczelnych złodziejów intratą,
Byłem orężem w ręku u szalonych;
Wpadłem dziś gorzej niż w pazury wilcze,
Jestem tam, gdzie to. — Lepiej, że zamilczę.


XV. Do Pana Jana.

Panie Janie!
W każdym stanie
Zyskać można
Mysl ostrożna
Obrać umie,
Gdy rozumie,
I obiera,
Gdy otwiera
To w czem treści.
Więc boleści
Się ustrzegą,
Zapobiega.
W czem ma stracić,
W czem zbogacić
Ma się snadnie,
łatwo zgadnie.
Więc ty o to
Zawsze z cnotą
Masz się starać:
Bo ukarać
Insze kroki,
Bez odwłoki
Niebo może.
Cnota wzmoże,
A szalbierstwo,
Duma, zdzierstwo,
Zle prowadzi,
Zawsze zdradzi.
Cnota wdzięczy,
Cnota wieńczy,
Kto cnotliwy,
Ten szczęśliwy.


XVI. Do Pana Ignacego.

Mój Ignacy,
Któż bez pracy
Zyskał szczęście,
I zamęście ?
Gospodarstwo,
I handlarstwo,
Wszystko w czasie
Tam uda się,
Gdy kto szczerze
Rzeczy bierze,

Mocnie ima,
Co raz trzyma.
Nasz los igra;
Ten co wygra,
Rzeczy mierzy,
A nie wierzy.
Trwałość, żywość,
A cierpliwość,
To bogaci :
A ten traci,
Kto się spuszcza
I opuszcza
Dobrą chwilę.
Słodko, mile,
Ten używa,
Który bywa
Zaw sze czujny :
Bo zysk bujny,
Tam gdzie praca,
Ubogaca.

XVII. Do ***.

Szacowny starcze! iskierko ostatnia
Dawnej Polaków ochoty!
Płaczesz, ojczyzna niegdyś zbyt dostatnia
W skarby, oręże i cnoty,
Dziś w innym stanie : podłych duchów matnia,
Upłynął ojców wiek złoty.
W odrodnym płodzie pełzną i nadzieje,
Gwałt, co ją zniszczył, jeszcze się z niej śmieje.

Nietrwałość ludzkiej roboty znamieniem,
Moment ją stawia i psuje.
Idą w łup czasu, za dzielnem wzruszeniem,
I gmach, i ten, co buduje.
I dąb stuletnim niemocen korzeniem,
Przyjdzie grom, z ozdób wyzuje.
Pył śmiertelności, na piętno poddaństwa,
Przysypał wiecznie mocarze i państwa.

Grozi wiek przyszły gmachom wyniesionym,
Łupy wspaniale przyswoi :
Przestanie jednak być niezwyciężonym,
Gdy się na cnotę uzbroi.
Na fundamencie wsparta niewzruszonym,
Mocy się jego nie boi.
Choć gwałt nieprawy gnębi i ciemięży,
Przetrwa gwałt, nędzę, i los przezwycięży.

Żeglarz, chociaż się na schyłku zobaczy,
Sili się skały ominąć.
Zle czynił Kato, ginący w rozpaczy,
Nie śmiercią! życiem miał słynąć.
Wspaniały umysł działać ma inaczej,
Bronić ojczyznę i zginąć.
Niech podły służy, niech zyska na panach,
Milsza śmierć wolna, niż życie w kajdanach.


XVIII. Nieborak.

Kiedy się pióro znajdzie, (nie zawsze znachodzi,
Bo mizerne poety i tego nie mają),
Pisze się i co miło, i co pisać godzi.
Tak uczeni, tak dobrzy, piszą i igrają.

Toż się stało i ze mną, mniej złym, mniej uczonym,
Piszę jednak, bom znalazł, co drudzy szukają :
A że trzeba dać sytnie, obficie tuczonym,
Niech to oni odemnie za naukę mają.

W cnocie trzeba być trwałym, w dowcipie cierpliwym,
Ta zraża, tamten rodzi nienawiści wielkie :
Więc gdy z cnotą, z rozumem masz być nieszczęśliwym,
Uzbrajaj się zawczasu na przygody wszelkie.

Złych jest mnóztwo, a głupich liczba bez rachuby,
A ci nieprzyjaciele dla twego rzemiosła :
Więc trzeba bitwę zacząć z odwagą bez chluby,
Żeby łatwa wygrana w dumę nie podniosła.

Nie zacząć bitwy? Zaczną. Nim więc zaczną, czekać,
Przyjdzie sława, dać odpor, ale nie ciemiężyć.
Przyjdzie dzielna, być mężnym, wzmódz się, nie narzekać;
I z dzielnością odeprzeć, z ludzkością zwyciężyć.

Tak mi mówił Matyasz, wielce zaczepiony,
Co sowite zaczepki zbył skromnem milczeniem.
Względny na zaczepniki choć niezwyciężony;
Dwojako je ukarał swojem zwyciężeniem.

Myślał on, iż oświecać, pobudzać i uczyć,
Jest człeka powinnością, a w tej powinności
Gardził tem, co potrafią nadstawiać i buczyć,
I był większym nad zjadłość dumy i zazdrości.

Szedł on bitym gościńcem, co starzy ubili;
Starzy dziś znieważeni przez płód ich niegodny :
Tak on myślał tak mówił, jak dobrzy uczyli
Jak trzeba myśleć, i był od nich nieodrodny.

Siedział w ścisłej zaciszy; to miejsce przymiotów,
Przymiotów pogardzonych. W swej cnocie się schował :
Świadek przysad, obłudy i głupich obrotów,
Nie natrząsał się, widział, czuł, sądził, żałował.

XIX. Do myśli.

Myśli słodka! gdy spokojna,
Bodaj zawsze byłaś u mnie!
Czy to pokój, czyi i wojna,
Czy pełno, czy pustki w gumnie,
Słodzisz pracę i daremną,
Gdy ja z tobą, a ty ze mną.

Bywaj myśli pożądana!
Co po życiu, kiedy w troskach :
Biedzisz z zmroku aż do rana,
Smutna w miastach, rzeźwisz w wioskach:
Tu przestajesz być nikczemną,
Gdy ja z tobą, a ty ze mną.

Myśli słodka i spokojna!
Uszczęśliwiaj pokryjomu,
Myśli prawa i dostojna!
Jakeś weszła, trwaj w mym domu;
Wszystko ma postać przyjemną,
Gdy ja z tobą, a ty z mną.

Przyjaciele! siądźmy w cieniu,
Siądźmy w cieniu tej topoli,
Orzeźw słodka w odpocznieniu,
Daj się ucieszyć dowoli.
Niech czują rozkosz wzajemną,
Gdy ja z tobą, a ty ze mną.

XX. Dwór.

Czyś jest smutny, gdy się los wspacza,
Czyś dobrego w szczęściu humoru,
Wiedz, iż postać wiele oznacza,
Ta najwięcej płaci u dworu.

Oko pańskie, jak słońce w wschodzie,
Pędzi ciemność, gdy się podnosi;
Odwrót, jako słońce w zachodzie,
I na ciemność gdy się zanosi.

Wszystko wdzięcznie, wszystko obłudnie.
Wszystko czuje gwałtowność sporu :
Rzadki, komu sprzyja południe,
Tak wschód, tak dzień, tak zmrok u dworu.


XXI. Myśli Starca.

Sny na jawie!
W was ja prawie
Kładę moję szczęśliwość;
Cóż jest życie?
Śmiech, użycie,
Reszta kłopot, troskliwość.
Niech się troszczą,
Co zazdroszczą
Szczęścia, gdy go nie znają :
W mojej chacie,
I po stracie,
Mam co drudzy nie mają.
W tem co miałem,
Cóż uznałem?
Cień, a reszta przykrości.
Młody żyłem,
Średni byłem,
Może celem zazdrości;
Teraz stary;
Kiedy miary
Prawych rozkosz używam;
I gust słodszy,
I jam młodszy,
Wdzięczne Muzy! was wzywam.


XXII. Mierność.

Słodka myśli, kiedy wolna,
W tobie korzyść i pociecha :
Jesteś czuła i powolna;
Mile się cnota uśmiecha :
Czego żądze nie doznały,
Jej uśmiech, jest uśmiech trwały.

Bogacz każe przyjść igraszkom,
Bogacz, gdy niecnotą wygra :
Trudno dawać prawa fraszkom,
Ma czem igrać, a nie igra.
Nie uczynią myśli zadość,
Darmo złotem kupić radość.

Dworak wzniosły, co przedajnie,
Zlewa szczęście na czołgacze,
W tłumie podłych, co zwyczajnie,
Jak kto chce, śmieje się, płacze :
Znudzon w pracy; przy oddechu
Nie korzysta z płaczu, z śmiechu.

I ten co nad xiążką siedzi,
Żeby sklecił nową xiążkę,
Nim co skleci, sam się biedzi :
A choć zyska tytuł, wstążkę,
Na zazdrosnych jad zbyt czuły,
Klnie i wstążki i tytuły.

Mierność stanu, mierność myśli,
To najlepszym człeka losem.
Niechaj kto chce, jak chce kryśli,
Z wstążką, tytułem i trzosem;
I w tem co jest, i co czeka,
Mierność szczęściem jest człowieka.


XXIII. Do Boga.

Do Ciebie, Panie! wznosim nasze prośby,
Czy cieszysz dary, czyli trwożysz groźby,
Zawsze jest wsparcie pod twym świętym progiem,
Boś ty jest Bogiem.

Stwórco! stworzenie wsparcia twego czeka,
Z niczegoś stworzył marnego człowieka,
A dając duszę, choć zejście przyśpieje,
Dałeś nadzieję.

Bo cóż żyć bez niej? dar nie byłby darem :
Tyś dobroczynny przedziwnym wymiarem,
Połączył życia nierozdzielne skutki,
Radość i smutki.

Czyli te gnębią, czy tamte podnoszą,
Czczemi są rzeczmi smutek i z rozkoszą,
Twego świętego wykonanie prawa,
To zysk nadawa.

A wtenczas, czy człek płacze, czy się śmieje,
Ukrzepiającą zyskawszy nadzieję,
Oczy, co rzeźwi radość, smuci trwoga;
Wznosi do Boga.

Wieńczy pociechą, karze on żałością,
Darami jego są żal i z radością :
Lepiej wie ojciec, co pożytek wznieci,
Niżeli dzieci.


XXIV. Gderania starego Bartłomieja.

Trzeba zawsze starym wierzyć;
Przedtem zazwyczaj wierzono :
Doświadczeniem rzeczy mierzyć,
Dobrą rzeczą osądzono.
Nie zdradza ta rzecz albowiem,
Wierzcież temu, co ja powiem.

Za moich czasów działano,
Tak, jako działać przysłało :
Za moich czasów gadano,
Jak się gadać należało.
Starość młodość sposobiła,
Młodzież dobra, starość czciła.

Za moich czasów rozumni
Tacy byli, co umieli :
A bajarze próżni, dumni,
Poszanowania nie mieli.
Znano, co szkło, a co szkiełka;
Były światła, nie światełka.

Za moich czasów i grzeczność
Nie taką, jak teraz była.
Duma, potwarz i wszeteczność
W posiedzienia nie wchodziła :
A jednakże grzeczni byli,
A jednakże się bawili.

Za moich czasów pieniądze,
Bez potrzeby nie rzucano :
Skromne były wówczas żądze.
Na czas przyszły uważano.
Nie wiedziano, co bankruty,
Nie wiedziano, co filuty.

Za moich czasów i dzieci
Lepiej swe rodzice czcili :
Mówiono, respekt nie szpeci,
Jakoż dobrzy ludzie byli.
Co rodzicom udziałali,
To im dzieci oddawali.

Za moich czasów, mąż, żona,
Znali, co jest małżeństw sprzęża :
Sąd się obszedł bez patrona,
Nie dla intrat byli xięża :
I zaszczyt kraju nie gasnął,
I — Stary Bartłomiej zasnął.


XXV. Pociecha

Gdy się los uprze czynić nieszczęśliwym,
Co czynić? widząc smutną alternatę :
Być trwałym w zdaniu, w przygodzie cierpliwym,
I rzeczą zmienną zwać korzyść i stratę.

Mienią się rzeczy, tak jak my zmieniamy,
Obrót to zwykły. Nie trzeba narzekać.
Nie nasze to jest, co losem trzymamy.
Zły? uczuć, wzmódz się, pracować i czekać.

Myśleć, co innym, to też przyszło do mnie,
Myśleć, dla innych gorzej się rzecz wspaczy :
Przyjdzie los dobry, bierzmy dary skromnie;
Nie przyjdzie, podłej strzeżmy się rozpaczy.

W zbić się nad ludzkość, to dumne mniemanie;
Łez nie wstrzymujmy, gdy boleść wyciska.
Nie grzechem uśmiech, w pożądanym stanie;
A cnota cnotą, czy traci, czy zyska.


XXVI. Prostak.

Szczęśliwe mędrcy: a my prostacy,
Czyli też możem być szczęśliwemi?
Im wszystko łatwo, nam wszystko z pracy :
Przecie na wspólnej mieszkamy ziemi :
Oni w przymiotach mając załogę.
Tak mysią, jak chcą; ja tak, jak mogę.

Prostak, co ojciec i matka rzekli,
Ja to wypełniam w mojej prostocie.
Widzę, iż drudzy więcej dociekli;
Słyszę, iż mówią górnie o cnocie;
Ja tak nie umiem. Kiedy się wzmogę,
Chcąc być cnotliwym, czynię, co mogę.

Nie mam honoru być Kapucynem,
Ale mam zaszczyt być dobrym człekiem;
Więc po mojemu idę za gminem,
Idę za losem, idę za wiekiem;
I bitą sobie obrawszy drogę,
Mówię, jak myślę; czynię, jak mogę.


XXVII. Do Marcina.


Nie wysławiony Marcinie!
Coś w ogromnym brzuchów gminie
Pierwsze roty godnie wodził :
I rozkoszne chwile płodził;
Choć weteran wodzisz jeszcze,
Słusznie cię więc tam umieszczę,
Gdzie wesołość hasłem głośnem,
Hasłem rzeźwem i donośnem;
Gdzie bluszcz laurem, gdzie dzban tarczą,
Gdzie przywodcy nie dostarczą;
Tam gdzie żwawo, tam gdzie hucznie;
Marne względem mistrza ucznie.
Tak wśród stepów, tak wśród zaspów,
I Kaukazów i Hydaspów,
Pewen, i że świat pokona;
Wiódł tryumfy bożek grona.
A mistrz Sylen w Nimf orszaku,
Zatrudniony tylko w braku;
Gdy reszty gronów wyciskał,
Śmiał się z ucznia, choć i błyskał.
W wdzięcznej radości osnowie
Biegli Satyry, Faunowie,
I w też same idąc ślady,
Nimfy i Hamadryady,
Wzbujałego brodą, wąsem,
Skocznym zabawiały pląsem.
A rozkosznej chwili sprawca,
A radości prawodawca;
Co zgnębił troski z frasunkiem.
Ledwo mówny hojnym trunkiem;
Choć i winobrania przeszły.
Uśmiechnął się — grona zeszły.
Praprawnuku prapradziada,
Pij i śmiej się. Mędrków rada
Zła winnicom. Pić chcą tłuszcze,
Sławne laury, lepsze bluszcze.
Okryj niemi czoło twoje,
Fraszka wielkość, fraszka boje;

Co orzeźwi, co ucieszy,
Co łagodzi, co rozśmieszy;
Mimo to, co mądrzy plotą,
Dobrej chwili jest istotą.


XXVIII. Do ***.

Ty coś nad płoche przysady,
Wśród uprzedzeń zeszła, wzniosła;
A nowemi idąc ślady,
Krzewiłaś się i urosła;
Szczepie bujny, a bez ale,
Pozwól, niech cię ja pochwalę.

Tobie przykre, innym miłe
Będą moje pochwalenia :
Rymotworskich duchów siłę,
Nie wdam ja w te uwielbienia.
Tak, jak cnocie rzecz zwyczajna,
Dzielna czynem, chcesz być tajna.

I ja wielbiąc, nic nie przydam;
Mniejszy jest kunszt, niż rzecz wielka;
Nazwiska twego nie wydam.
Jeśli rzeczy rządzicielka
Da to poznać, co ja piszę;
Hołd cnocie z czuciem usłyszę.

I ty go z czuciem, choć z wstrętem
Może, iż będziesz słyszała :
Gardziłaś tem, co momentem :
Co wiekami, w tymeś trwała.
Starej cnoty nieodrodna,
Ja cię chwalę, boś jest godna.


XXIX. Do xiężnej z Duninów Sanguszkowej, marszałkowej W. Litewskiej.

Prababko! jednak miła, płci niewieściej cudzie,
Racz powiedzieć skąd takie powaby i wdzięki?
Urodziłaś się jednak tak, jak inni ludzie.
Owe wietrznych istności bajeczne poręki,
Nadawały coś nadto, ale bajki przeszły;
Ma okrasę wiek młody, odrazę podeszły.

Nie młodaś, to płci twojej mówić nie jest grzecznie,
Aleś ty nad płeć twoję, mówić ci to można;
Dziwisz, a tem przeświadczasz, choć kto myśli sprzecznie,
Iż przykładna, roztropna, czuła i pobożna,
Chociaż to przeciw modzie (którą głupstwa wiodą)
Cnoty swojej dzielnością, więcej jest niż modą.

Losów sprawca wlał na cię swych darów szczodrotę,
Niech się na ciebie patrzą, niech znają współziomki,
Jak można być przyjemną, utrzymując cnotę :
A dzierżąc, czego teraz ledwo są ułomki,
Z naszych win niepodobne razem, rzeczy mieścić,
Ująć serca przykładem, wdziękiem oczy pieścić.


XXX. Do Jędrzeja Mokronoskiego.

Panie Jędrzeju! ach cóż to się święci!
Nie tak bywało za naszej pamięci.
Nie chodził zdrajca po mieście bezpiecznie :
Łgali i przedtem, ale łgali grzecznie.
Tracili za nas, ale każdy w domu :
Była rozpusta, ale pokryjomu,
Były oszusty ale nieustawnie,
Kradli jak dzisiaj, ale nie tak jawnie.
Panie Jędrzeju! ach cóż to się święci?
Nie tak bywało za naszej pamięci.


XXXI. Do tegoż, po odbytem marszałkowstwie sejmowem.

Ktoś mi powiedział, pan Jędrzej w robocie,
Rzekłem : tym lepiej zasługom i cnocie.
Skończył robotę, aż mi powiadają,
Jedni go chwalą, a drudzy go łają.
A on co na to ? śmieje się a służy :
Panie Jędrzeju! żyjcież jak najdłużéj.
Cóż więcej słychać? Pan Jędrzej bez złota,
Przecież to była zyskowna robota.
Dawano, nie chciał: zle panie Jędrzeju,
Nie gore czapka na wielkim złodzieju.
Żeś jednak nie szedł złym torem w podróży,
Panie Jędrzeju! żyjcież jak najdłużéj.
Można brać było dary od ojczyzny,
Prawda, ale ją zdarły darowizny.
Więc dla nagrody postępkom cnotliwym
Przynajmniej tytuł; — Najlepszy poczciwym.
Czegóż krok taki dalej nie wywróży?
Panie Jędrzeju! żyjcież jak najdłużéj.


XXXII. Nowy Rok.

Nowego roku czas każe winszować,
Więc się zdobywam na powinszowanie;
Daj Panie Boże, w tym się tak zachować,
Iżby się nasze spełniło żądanie.
I spełni pewnie, kiedy w każdym kroku
O sobie będziem myśleć, nie o roku.

Bo cóż rok? Bożym czas zmierzony darem,
Miejsce i pora naszego działania :
Nie dni, lecz czynów dzielmy go wymiarem,
A czynów plennych prawego starania;
Wówczas, jak wieniec kłosami uwity,
Da plon szacowny, da plon znamienity.

Przeszły tysiączne, przejdą i następne,
Szala je wieczna, jak zmierzy, tak zjści :
Z nas plenne, z nas czcze, prawe, lub występne,
Skutek użycia, czucia i korzyści :
Odmiana, trwałość, nieczynność, ochota,
Da poznać w czem jest występek, lub cnota.

Lecz sprawca, który rzeczy mierzy trwale,
Spuszcza wzrok względny na tych, co sprawieni :
Nie jest człowieka, co jest doskonale,
Sobą nikczemni, sprawcą orzeźwieni,
Czekajmy losu. Najwyższa Istoto!
Karzesz z odrazą, nadgradzasz z ochotą.


XXXIII. Szczęśliwość.

Szczęśliwy taki, który wznieść się może
Nad to, co szkodzi, lub co dopomoże,

A na zbyt trwożny termin dla człowieka,
Spokojnie czeka.

Co szczęście daje, lub bierze przypadkiem.
Nie tak działaczem, jak tego jest świadkiem.
Równie na szczęście i smutne odmiany
Przygotowany.

Zna, iż się rzeczy tak snują, jak snuły,
W sobie zawarty, lecz dla innych czuły,
Nie zarzeka się tego, co, od wieka
Zdobi człowieka.

Dobro umysłu wśród siebie gdy mnoży,
Cudza go zdrożność dolega, nie sroży :
Czem jest, gdy pomni, zle sądzić nieskrzętny,
Miary pamiętny.

Ta żądz porywczych kiedy trzyma wodze,
I bujać w szczęściu i upadać w trwodze
Broni : a tłumiąc zbytnią czucia tkliwość,
Daje szczęśliwość.


XXXIV. O! quid solutis beatius cubis?

Cóż nad spoczynek być może milszego?
Kiedy strudzeni szczyt domku naszego
Obaczym przecie, a kończąc podróże,
Na własne nasze rzucamy się łoże.
O domku wdzięczny! widok mnie twój krzepi,
Dobrze gdzieindziej, u ciebie najlepiéj.


XXXV. Cierpliwość.

Nagadaliście się do wieczora,
Mój panie Pietrze, aż do sytości :
Całą godzinę trwała perora,
Trwała i drugą, o cierpliwości.
Jeżeli wiedzieć, czem ona, chcecie,
Ja wam to powiem, ale do ucha :
Oto, gdy jeden razporaz plecie,
A kiedy drugi razporaz słucha.


XXXVI. Do Doktora.

Panie Doktorze, gdy się rozgadacie.
Rzadko rzecz bywa ku naszej pociesze :
Zawsze w zanadrzu coś złego chowacie,
Ażeby straszyć lekkowierne rzesze.
Dobrze czynicie z tą wymową waszą.
Szczodrzy są tacy, którzy się przestraszą.

Rolnik rżnie pługiem, ogrodnik nożycą,
Furman pracuje i wołem i osłem :
Czem się wzmagają, tem się ludzie szczycą,
Trzeba żyć człeku powziętem rzemiosłem.
Każdy to czyni, co zyskowi sprzyja,
Xiądz ludzi grzebie, a Doktor zabija.


XXXVII. Nadzieja.

Co czynić, gdy się los dla nas wspaczy,
I smutną straszy koleją?
Czyliż się srogiej poddać rozpaczy?
Czyli się wzmagać nadzieją?
Płynący, w burzy kiedy maszt pryśnie,
Widzi, iż łódka ma zginąć,
Niechże łagodny promyk zabłyśnie,
Sili się brzega dopłynąć.
Straszy zdaleka uprawne role,
Wzmagająca się ulewa,
Idzie starowny oracz na pole,
I co uprawił zasiewa :
Nie wie, czy zbierze, na co pracuje,
Nie wie, czy zyska pogodę,
Jednakże słodycz w nadziei czuje,
I wróży sobie nagrodę.


XXXVIII. Gaskon. (z Francuzkiego.)

Pytał się raz kardynał jednego Gaskona :
Czyli Tyber tak wielki, jak u nich Garona.
Jakto? odpowie Gaskon żwawo i zuchwale,
Gdyby pod moim zamkiem, przy moim kanale,
Śmiał płynąć Tyber, który mają tu za wielki,
Kazałbym go do razu przelać na butelki.


XXXIX. Do Jana.

Życie nasze jest igraszką,
I kłopotne i trwa mało.
Zatrudniamy się nad fraszką,
Ułudzonym okazałą.
Dzieci płoche bieżym sporo,
I ustajem w zbytnim pędzie :
Każda chwila dobrą porą,
A my w ustawicznym błędzie.
Jedni biegną za rozkoszą,
I daremnie się mordują,
Ci chciwością zdobycz płoszą,
Ci lenistwem nie zyskują;
Niedołężni, posiąść chciwi,
Zbytnim pędem zmordowani,
I porywczy i leniwi,
Zostajemy oszukani.
Bodaj spocząć, po wsi biegać,
Gdy spoczynek w naszej woli :
Po co zdrady się wystrzegać,
Bać się kajdan bez niewoli?
Przejdą troski i uciski,
Samo się szczęście udzieli,
Same do nas przyjdą zyski,
Bylebyśmy tylko chcieli.
Tak się obchodź w swojem życiu,
A zbytnią chęcią nie pałaj.
Przestań na mizernem byciu,
Jak umyślisz, tak i działaj.
Byleś tylko myślał prawie,
Nic nie przyjdzie niespodzianie :
Kto zbyt skrzętny, na przeprawie
Chybia portu, miły Janie.


XL. Do mojego worka.

O ty! coś niegdyś złotym wzdęty plonem,
Wspaniałym brzękiem pieścił moje uszy.
Coraz słabiejesz, grozisz blizkim zgonem,
I wkrótce będziesz, jak ciało bez duszy.

Worku! za szczęścia mojego dostatni,
Słuchaj, głos pana do ciebie ostatni.

Trzeba się rozstać, czas trawisz daremnie,
I próżno rzewnisz oczy zapłakane :
Pójdź w świat, usługuj szczęśliwszym nade mnie,
Ja w nędzy mego ubóztwa zostanę :
Gdy cię już więcej utrzymać nie mogę,
Przyjm, coć dać zdołam, nauką na drogę.

Pójdziesz w świat, może ten cię w zdobycz dostać,
Co na kradzieży, lub intrygach zyskał;
Może ten, zdradną który mieniąc postać,
Zwierzchnie dogadzał, a skrycie uciskał.
Może ten skąpiec, co się użyć nie dał;
Może ten zdrajca, co ojczyznę przedał.

Staniesz się wówczas więzieniem, katuszą,
Wzdęty, z woreczka może będziesz worem :
Kto wie, może cię losy tam przymuszą,
Gdzie ustawicznie zostaniesz otworem.
Bodajeś skromne tylko zyski zbierał!
Bodajeś nędznym tylko się otwierał!

Gdybyś czuł, gdybyś sam mógł sobą władać,
Wiem, gdziebyś znalazł najmilsze siedlisko :
Tambyś, mój worku, powinien osiadać,
Gdziebyś miał codzień czułe widowisko,
Gdzie skryta hojność szacownemi dary,
W wsparciu bliźniego szle Bogu ofiary.

Tam idź; jak poznać masz przyszłego pana,
Ja cię nauczę : patrz, gdzie szczyt wspaniały;
Patrz, gdzie powaga z dobrocią zmięszana;
Patrz tam, gdzie skromność unika pochwały :
Gdzie jad nie zemstę, lecz uczynność zyska,
Znajdziesz, choć ja ci nie powiem nazwiska.


XLI. Do Antoniego Krasickiego.

Panie Antoni, jużeśmy też starzy;
Wybacz, jeżeli czasem mi się marzy;
Przyśniło mi się przed niedawnym czasem,
Żeś ty był królem, a jam był prymasem.
Dobrze nam było; wtem przeciwna strona,
Nagłem wzniesieniem naszem rozdrażniona,
Zmawia się na nas; aż gwałty, zaboje;
Idzie o życie i moje i twoje.
Boim się wzajem, zle koło ojczyzny,
Na pogotowiu zabójstwa, trucizny;
Aż twoja złota korona zbyt cięży,
Mnie moja mitra gnębi i ciemięży.
Kto inszy w Gnieznie, kto inszy na tronie,
Tyś z niego zleciał, jam osiadł w Ankonie.
A ten karceres, tak mnie srodze znudził,
Żem się ze strachu porwawszy, obudził.
Chwała bądź Bogu! lepiej nam tymczasem,
Żeś ty nie królem, a ja nie prymasem.


XLII. Do Grzegorza.

I na lądzie i na morzu,
Wszędzie bieda mój Grzegorzu.

Młodość, miłą zowią wiosną,
Żywość, wdzięki, są w tej porze.
I przy kwiatach kolce rośną,
Trudno brykać przy dozorze.

Więc wiek męzki szczęściu zdolny,
Ale żona, ale dzieci :
Zakręt domowy i rolny
Od sług, od sąsiad, od kmieci.

Starość zatem idzie sporzej,
Trzeba innym być przykładem :
Więc w tej porze jeszcze gorzej,
Smutny honor zostać dziadem,

I na lądzie i na morzu.
Wszędzie bieda mój Grzegorzu.


XLIII. z Boecjusza.

Ma to do siebie rozkosz i swawola,
Używających iż pieści i bodzie :
A nakształt pszczółki latającej w pola,
Kiedy słodycze czujno zbiera w miodzie;
Zbyt bystrem żądłem raziwszy człowieka,
Zostawia boleść, a sama ucieka.


XLIV. Do ***.

Różne są zdania, i każde ma wsparcie,
Jak być szczęśliwym (jeżeli być można).
Jedni tajemnie, a drudzy otwarcie
Jawili szczęście : roztropność ostrożna
To objawiła w wyrazie prawdziwym,
Iż każdy człowiek może być szczęśliwym.

Honor podwyższa, i wyżsi nim hardzi,
Ale i niżsi mogą się pocieszyć,
Mniejszość rozrzewnia; większość serce twardzi :
A w dobieżeniu gdy się trzeba śpieszyć,
Prędzej ten dojdzie do szczęścia zamiaru,
Kto choć z małego umiał wziąć zysk daru.

Pałac, czy chatka, równie człeka chroni,
Kto w nich spoczywa, ten ich czyni wartość :
Od zgryzot duma dachów nie zasłoni,
Nie zelży chatki poziomej otwartość;
O! jak zbyt często spoczywa wyrodny,
Chłop godzien pana, pan chłopem być godny.

Chlubi się dumny, najeżony trzosem,
Śmie gardzić tymi, co trzosów nie mają;
Los szczęściem igra, cnota walczy z losem,
A ci najwięcej w zyskach posiadają;
Co i bez trzosu, albo z trzosem miernym,
Dali wstręt żądzom w cichości niezmiernym,

Siebie zwyciężyć, więcej jak narody;
Te szczęsny hazard w podłe jarzmo wprzęga,
Wolność cel człeka, a w cnocie swobody,
Najwyższych celów z istoty dosięga.
Kto tego doszedł, szczęśliwy, bo czuje,
Patrzy, poznawa, wspomaga, żałuje.

XLV. Do Urszuli Charczewskiej swojej wnuki, a córki Anny z Krasickich Charczewskiej.

O Kochanowski! ty coś pisał czule,
Dałeś nam w trenach znać twoję Urszulę,
I ja mam moję, mam : lecz lepiej jeszcze,
Ty swojej płaczesz, ja się z moją pieszczę.
Jeszcze dziecino, czem jesteś, nie czujesz,
Rośń mały krzaczku, zmagaj się pomału :
Wzniesiesz się zczasem, i czasów spróbujesz,
Z wyroków Bożych wielkiego podziału,
Weszłaś i wzrośniesz : w dobrej rośniesz ziemi.
Poznasz szczep zczasem i gruntu uprawę;
A między dęby plennie wzbujałemi,
Może i krzaczek ozdobić murawę.
Rośń, mały krzaczku, wiatr ci nie zaszkodzi,
Mróz nie dokuczy, przychodzień nie wytnie.
A działacz wielki rzeknie, gdy nadgrodzi :
Niech jedno buja, a niech drugie kwitnie.


XLVI. Nagrobek Stanisławowi Konarskiemu.

Ten, co pierwszy zdziczałe ciął gałęzie wzniosłe,
I śmiał ścieżki odkrywać wiekami zarosłe :
Co nauki, co miłość kraju wzniosł i krzepił,
W cieniu laurów spoczywa, które sam zaszczepił.


XLVII. Nagrobek Mokronoskiemu, Wojewodzie mazowieckiemu.

Ludzkość rzezka, w przyjaźni i wdzięczności trwałość,
Serce ciągle uprzejme, umysłu wspaniałość,
Poczciwość dobroczynna, służba nie z zarobkiem,
To twoim, Mokronoski, wieczystym nagrobkiem.


XLVIII. Nagrobek Jackowi Ogrodzkiemu, Sekretarzowi Koronnemu.

Wierny królowi swemu, ojczyznie życzliwy,
Uprzejmy przyjaciołom, pilny, wstrzemięźliwy,
Cichy rzeczy posiadacz, w powszechnej żałobie
Króla, przyjaciół, ziomków, złożony w tym grobie.


XLIX. Nagrobek Łojkowi, Podkomorzemu nadwornemu.

Skromny w wziętości, i w tem trwający do końca :
Praw ojczystych dowodny czciciel i obrońca;
Tu jest Łojko położon wśród śmiertelnych składów,
A z nim grzeczność rzetelna, ślad naszych pradziadów.


L. Nagrobek Wojciechowi Jakubowskiemu jenerałowi wojsk francuzkich.

Pod głazem ostatecznym, który go okrywa,
Tu złożon Jakubowski, dojrzale zabrany :
A co rzadko w uczonym i dworaku bywa,
Czuły, wdzięczny, przykładny, miły i kochany.


LI. Nagrobek Piotrowi Baudouin Missyonarzowi, Fundatorowi Szpitala w Warszawie.

Którego święta miłość bliźniego ujęła,
Mężu prawy, spoczywaj wpośród twego dzieła.
Bajeczna starożytność niech rycerzów głosi,
Nędzna sława, co światu nieszczęście przynosi :
Nie ten godzien pamięci, kto gnębił, kto zdzierał,
Nie ten, co łzy wyciskał; lecz kto je ocierał.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Krasicki.