Jechał wieśniak na kiermasz; a z tyłu, na wozie, Spętany petlą z surowca, Leżał opasły Wieprz, Koza i Owca. Na myśl nie przyszło Owcy ani Kozie Skarżyć się na swoje losy; Wieprz tylko jeden kwiczał w niebogłosy, Jakby już widział, że mu ponad uchem Rzeźnik wywija obuchem.
Chłop rozgniewany do bata się bierze, Grozi, nareszcie i smaga; Nic nie pomaga: Kłapouch kwiczy. «Milczże, sprosne zwierzę! Krzyknął woźnica; od twego lamentu Ogłuchłem prawie do szczętu!
Patrz na twoje sąsiadki: żadna nie narzeka;
Cicho siedzą, bo mądre. — Głupie są, i basta!
Wieprz odmruknął; nie wiedzą, jaki los je czeka I po co jadą do miasta;
Koza myśli, że człowiek, potrzebując mleka, Życie jej ochraniać będzie; Owca zaś mniema, że jej ostrzyżecie Wełnę na grzbiecie. Kto wie! może nie są w błędzie; Lecz ja, dopiero po śmierci Dostarczam ludziom szynek, kiełbas, sierci, Więc nic dziwnego, że jęczę i płaczę,
Bo już się z moim chlewem nigdy nie zobaczę.»
Mądrze to wieprz powiedział: lecz na cóż się zdało
Wbrew przeznaczeniu, skargi zawodzić jałowe?
Lepiej zatem, złej doli spojrzeć w oczy śmiało,
Niż czczemi domysłami suszyć sobie głowę.