Wielki świat małego miasteczka/Tom II/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Wielki świat małego miasteczka
Podtytuł Powiastka
Wydawca Th. Glücksberg
Data wyd. 1832
Druk Th. Glücksberg
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.
NOC.


Noc w swoim majestacie cieńmi osłonionym,
Wzniosła berło z ołowiu nad światem uśpionym.

Young. tł. Dmóch.

Już w śnie słodkim spoczywa jedna półkula ziemi, księżyc podniósł się na czystém niebie, wszystko po trudach usypia, a ten, któremu los zamknąć powiek nie daje, nawet wśród powszechnego odpoczynku, pracować musi. Tysiące dzikich, czarnych, niepojętych obrazów nasuwa mi się; spoglądam z jakąś obawą na siebie, na pokój, na księżyc i świécę. Zdaje mi się w tej chwili, żem sam jeden pozostał na świecie, że przestrzeń niedojrzana dzieli mię od wszystkich, od wszystkich, których los mój obchodzi. Lichtarz z umbrelką i świécą długo nieucieraną stoi przedemną, a stół zawalony papierami zdaje mi się być jakimś duchem, który mię pilnuje. Ale przecz, przecz czarne myśli! idźcie w głąb serca! ludzie was znać nie chcą, niech serce nieznana gryzie troska, a usta niech uśmiéch udają! Udręczenia moje mnie tylko zajmują, świat się z nich śmieje i urąga. Sieroto opuszczona! nieodzywaj się do ludzi, drogo opłacić będziesz musiała najlżejszą pomoc, którą ci dadzą. — Kur zapiał! i mróz przebiegł po mojém ciele. Powolne uderzenia zegaru wieżowego, rozlegające się po murach pustego zamku ogłosiło dwunastą — godzinę zjawisk i duchów. Znowu dreszcz mię przechodzi — oczy ciemną okryły się powłoką, a świéca coraz bladszém światłem goreje. Przypomniałem spójrzawszy na nią życie człowieka, który jak ona coraz to bliżej i bliżej końca, nareście ginie jak w morzu kropelka! — Tysiąc wspomnień ciśnie się do zdurzonej głowy, tysiąc westchnień za szczęśliwszemi młodemi latami z dymem fajki uleciało. Oczy coraz bardziej się kleją, lecz nowa scena rozpoczyna się w pokoju. Ledwie że wybiła dwónasta, czyby téż kto temu uwierzył, z rozmaitych kątów stękania słyszeć się dały, a naprzód butelka stojąca na oknie, coś nakształt stłumionego śmiechu wydała. Zdała się jej na to odpowiadać szklanka, wesoło podskoczywszy, aż tu i komoda w kącie stojąca ziewać zaczyna; następnie wyciąga jak po długim śnie brzękły antaby, odchrząknęła jejmość, i w tej chwili kilka płaskich talerzy wydało głos zadumienia. Widelce powysuwały się z szuflady, i pobrawszy się zaczęły wolnym krokiem przechodzić się po podłodze, parę nożów zaprosiło z sobą do współki trybuszon, na którego widok korek z butelki wyskoczył i uciekł aż za piec, i poszli wszystko razem. Wtém z podziwieniem mojém i żalem kałamarz, jedyna pociecha gryzmołów, zeskoczył ze stołu i cały w ukłonach towarzyszył piaseczniczce. Pudełko od tytuniu siedziało na miejscu pokaszliwając, a flaszeczka od lekarstwa krokiem poważnym w pstrym swoim nagłówku, od sprzętu do sprzętu zaczęła odbywać exkursie.
Pokój mój pełen był dymu, świéca dopalała się, a lichtarz dziwnie podskakiwał i krzywił się ile razy doszedł go płomień. Wkrótce gwar powstał wielki i wszystko było w ruchu, bóty wysunęły się zza pieca i poszły na umizgi do kaloszów, które w kwaśnym humorze niechciały ruszyć się z miejsca. Parasol zrzucił z siebie kółko, rozpiął się jak paw i do jednej z firanek szarmancko się uśmiéchał. Niewiedziałem wcale co sądzić o podobném zjawisku, siedziałem tylko — ciężkość jakaś spadła mi na powieki, serce gwałtownie biło, włosy do tego stopnia najeżyły się na głowie, iż mi zrzuciły szlafmycę, i tak byłem przejęty, że się z miejsca ruszyć nie mogłem. Wzrok mój błądził po ożywionych sprzętach, które jak po długim spoczynku, w ciągłym zostawały ruchu. Wtém otwiera się z trzaskiem szafa i cała processa wychodzi. Były tam solniczki, kieliszki, imbryczki, garnuszki, zaczęło to wszystko defilować przedemną — aż tu jednym razem, gdym usiłował otworzyć gwałtem przymrużone oczy, kur zapiał — i wszystko stanęło spokojnie na miejscu!
Ciężkie westchnienie z piersi mi się wyrwało, smutne myśli, jak wiatr jesienny snuły mi się znowu po głowie.
Wszystkie władze mego rozumu, namiętności i skłonności dziwną z sobą wiodły utarczkę. Górowała wyobraźnia, rozum usnął w kącie, pamięć kiedy niekiedy ponurym odzywała się basem, miłość okryta smutkiem usnęła na chwilę w przeciwnej stronie od rozumu, omamienie przyłączyło się do fantazii i imaginacii i z obłoczków dymu zaczęło dziwne kształcić figury. Snuły się mary jedna za drugą w dziwnych przemianach, a umysł mój cały tak się zmięszał zjawiskami tej nocy, iż — usnąłem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.