Wieki

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki

W I E K I

(Legenda meksykańska)

          

Ziemia — to bryła, w której ów bóg bezimienny,
Wyższy od wszystkich bogów, co noszą nazwiska —
Próby czyni dla twórczej swej myśli przestrzennej
I w coraz nowe kształty jej żywioły wciska.

Było pięć wieków świata — coraz światłem wyższych,
Było pięć słońc — w szeregu odrodzeń i zniszczeń;
Było pięć ludzkich plemion — coraz bóstwa bliższych:
Była kolej wciąż nowych myśli bożej ziszczeń.

Był naprzód wiek Nicości, kiedy słońce czarne
Mrokiem ziało w otchłanie, pełne embryonów —
A w mroku wirowały mgły elementarne
Ku świtom niewiadomych żywotów i zgonów.

I był wir nieskończony — i wrzawa — i zamęt
I parcie elementów — i ognia wybuchy:
Stawała się więc ziemia, woda i firmament,
Stawali się bogowie — i gwiazdy — i duchy.

Ale były to twory ślepe — głuche — ciemne —
Bez kształtów oznaczonych, bez granic widocznych:

Duch był zwierzęciem, zwierzę — wodą, głazy ziemne
Były wiatrem; bogowie byli z mgieł obłocznych.

Tak zmięszane żywioły — walczyły ze sobą:
Zrodzone z mroku — mroku też były wyciosem —
I słońca żałobnego okryty żałobą
Wiek nicości się nowym zakończył Chaosem.

Był potem wiek płynnego żywiołu, wiek Wody,
Co przesiaknęła wszystkie okręgi natury —
I były jakieś wodne człowiecze narody
A słońce szaro-sine świeciło im z góry.

Nędzne to było plemię — pół wodnisto–płynne,
O oczach rybich, kształtach jaszczurczo-wężowych,
A ich wnętrze duchowe, jakoby roślinne
Drżało wciąż od zalewu fal oceanowych.

Wilgotne — zielonawe krzyły się rośliny —
A woda się z potęgą rozrastała bujną,
Aż naraz z głębi ziemi — i z niebios wyżyny
Trysnęła wielkich deszczów ulewą podwójną.

Sto lat rzygała ziemia wodnemi potoki,
Sto lat rzucało niebo dżdżów olbrzymich strugi —
Bóg zmarszczył brew — i nowe grobu dał wyroki —
I tak potopem świata skończył się wiek drugi.

Nowy wiek — nowe słońce zabłysnęło światu,
Nowe plemię człowiecze zaludniło ziemię:
Wiek Wichrów; słońce białe — jak śnieg lilii kwiatu
Oświeciło przedziwne uskrzydlone plemię.

Ród człowieczy dwunożny a razem powiewny,
Jak ptaki lub motyle zrodził się skrzydlaty —
I latał, kędy wicher go unosił gniewny,
Płynąc ze skał na skały — i z kwiatów na kwiaty.

A wiatry wyły wiecznie koleją bezładną
Z północy i południa — wschodu i zachodu;
I jak piórkiem rzucały skał masą bezwładną.
I świat dyszał męczarnią spokojności głodu.

Ziarna płynęły z krańca świata w drugi kraniec,
A niebu królowały dzieci wiatru — ptaki —
Drwiąc z człowieka, co ni to powietrza mieszkaniec
Ni to ziemi — ubóstwiał wichrowe skrzydlaki.

Ale ów naród, wiatru wiań nienasycony
Ku ojcu swemu leciał: dmij — nieś nas ku górze:
I zwarły się samuny — zwarły akwilony
W jeden orkan, płynący na olbrzymiej chmurze.

I tak niesione wichrem wyspy, bory, skały,
Jako drobiny pyłu — leciały w rozwianem
Powietrzu — i na ludzkie motyle padały:
I trzeci wiek się wielkim skończył huraganem!

Nie koniec tu prób Boga, który w ziemskiej glinie
Twórczą myśl swoją rzeźbił: purpurowe słońce
Zapalił na lazurów przeźroczych wyżynie —
A Ziemia — jako bóstwo była panujące.

Głazy — rzucane wichrem w minionym okresie —
Natchnął bóg swoim duchem i stworzył kamiennych,

Potężnych ludzi, których wicher nie uniesie
Ani woda zaleje w przepaściach bezdennyych[1].

Lecz twardy był duch ludzi, zrodzonego z głazów;
Ponury był wiek ziemi. — Tedy bóg posady
Ziemi samej poruszył i wewnętrznych gazów
Wezwał moc, by płynęły widziadłem zagłady.

I oto za straszliwem brwi boskiej zmarszczeniem,
Poruszyły się wnętrza — i głębie — i szczyty
Ziemi wszystkiej, co własnem wstrząsana trzęsieniem,
Niby w spazmach targała własnej osi nity.

Trzęsienie wnętrzy własnych wszystkie ziemi kąty
Wzburzyło — i ogromne wznieciło w niej żary —
I od tych nowych ogni wiek się zaczął piąty —
Piąte słońce i piąte istot ludzkich gwary.

Ogień więc stał się globu treścią i istotą —
Naprzód mały od środka rósł wciąż do skorupy:
I słońce — tarczą ognia zapłonęło złotą —
I ogień jął przenikać w ludzkie kręgosłupy.

Wówczas świat własnym ogniem płonący wewnętrznym
I ozłocony słońca blaskiem promienistym —
Stał się od kwiatów barwnym i od pieśni dźwięcznym —
I od stepów zielonym — i od rzek przejrzystym.

Czyszczący żywioł ognia oznaczył granice
Skał i rzek, gór i lasów, zwierza, ptaków, płazów —
I ludzi — i swe iskry wlał w ludzkie źrenice
I dusze im rozpalił tęczą swych obrazów.

Wszystkie dawnych okresów globu elementa:
Mrok — będący porywem ku światła promieniom,
Woda, w której potęga życia jest poczęta,
Wicher, dający rozpęd czuciom i pragnieniom.

Wreszcie głaz, który wolę wlewa niewzruszoną
Duchowi, iż, jak skała trwa niepokonany —
Zlane z ogniem człowiecze przesiąknęły łono
I stworzyły Azteków wielki ród miedziany.

I stworzyły kolibra — ognistą ptaszynę,
Co przez mroki i wichry — przez wody i skały —
Prowadził lud Azteków na ową dolinę,
Gdzie później meksykańskie bogi zamieszkały.

I był świat — jako ogród o wieczystej wiośnie,
Ale nad nim jak zmora stoi widmo grobu:
Bowiem ogień wewnętrzny bezustannie rośnie —
Aź się ten wiek zakończy wszechpożarem globu.

Będzie pożar planety — stupiorunna łuna —
W zmierzchu dni — jednem krwawem gorejąca kołem —
Gorsza mroku — potopu — trzęsienia — samuma —
Aż cały glob nikczemnym stanie się popiołem.

I na proch się rozpadnie — i w otchłań rozproszy —
Więc, by się mógł na nowo odrodzić za wieki —
Czuwajcie! — i, wzgardziwszy kielichem rozkoszy —
Trwajcie w surowej cnocie i modłach, Azteki!







  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – bezdennych.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Antoni Lange.