Widmo przeszłości/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Arthur Conan Doyle
Tytuł Widmo przeszłości
Wydawca Nakładem „Kuriera Litewskiego“
Data wyd. 1910
Druk Józef Zawadzki w Wilnie
Miejsce wyd. Wilno
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. The Mystery of Cloomber
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.
O trzech cudzoziemcach.

Nazajutrz była piękna pogoda i nikt nie uwierzyłby, żeby dnia poprzedniego mogła szaleć tak straszliwa burza. Zajęliśmy się, aby rozbitków zaopatrzono na drogę i wyprawiono do Wichtowne, skąd pociągiem mogli się udać do Glasgowu.
Kapitan Midows i jego pomocnik zostali jeszcze u nas.
Przed południem udaliśmy się wszyscy na wybrzeże. Może wyrzucało jeszcze resztki rozbitego okrętu, a okoliczni rybacy wyławiali od czasu do czasu deski i beczułki.
Nagle Hawkins, niezmiernie wzruszony zawołał:
— Patrzcie, czy widzicie go na wierzchołku tej skały nad brzegiem morza?
Spojrzeliśmy w kierunku, wskazanym przez Hawkinsa, i na skale spostrzegliśmy istotnie jakąś postać ludzką.
— Na Boga! — zawołał kapitan, — przecież to Rham Sing w swojej własnej osobie. Zawołajmy go!
Kapitan zaczął biedz w kierunku skały, ja i jego pomocnik podążyliśmy za nim.
Spostrzegłszy nas, człowiek ów zwolna zaczął iść ku nam z głową opuszczoną ku ziemi, jak ktoś, — zatopiony całkowicie w rozmyślaniu.
Rzadko widywałem ludzi, którzyby całą swą powierzchownością wzbudzali tak wielki i mimowolny szacunek, jak ów nieznajomy rozbitek.
Strój jego składał się z bronzowej aksamitnej kurtki i takich samych szarawarów; na głowie miał czerwony fez.
Gdyśmy się doń zbliżyli, zdziwiłem się, widząc, że ubranie jego nie nosi żadnych śladów walki z rozszalałem morzem i nie ucierpiało od wody, jakkolwiek człowiek ten z wielkim trudem jedynie mógł dopłynąć do brzegu.
— Jak widzę, przymusowa kąpiel nie wyrządziła panom wielkiej szkody? — rzekł nieznajomy miłym, dźwięcznym głosem, zwracając się do kapitana i jego pomocnika, — mam nadzieję, że i pańscy biedni marynarze również wyszli szczęśliwie z wczorajszej burzy.
— Nic nam się nie stało, — odrzekł kapitan, — ale przypuszczaliśmy, że zginął pan i jego dwaj przyjaciele. Prosiłem właśnie mr. Westa, — wskazał ręką na mnie, — aby się zajął pogrzebem panów.
Rham Sing uśmiechnął się do mnie, poczem powiedział:
— Nie sprawimy tego kłopotu mr. Westowi. Wszyscy trzej szczęśliwie dostaliśmy się do brzegu i znaleźliśmy schronienie w małym domku, o parę mil od brzegu.
— Dziś wieczór udajemy się do Glasgowu, — rzekł kapitan, — i sprawi nam wielką przyjemność, jeśli panowie zabierzecie się razem z nami.
— Jesteśmy panu nader wdzięczni za jego uprzejmość, z której wszakże skorzystać nie możemy. Skoro natura wyrzuciła nas tutaj właśnie na brzeg, pozostaniemy czas jakiś w tej miejscowości.
— Wątpię, czy znajdzie pan co interesującego na tem odludziu, — zauważył kapitan.
— Zdaje mi się, że niesłusznie nazywasz pan tę okolicę odludziem; o ile się nie mylę, ojciec tego młodego człowieka, to — mr. James Hunter West, którego szanowne imię znane jest wszystkim uczonym Indji.
— Istotnie, — mój ojciec jest uczonym i zajmuje się głównie literaturą sanskrycką, — odparłem.
— Obecność takiego człowieka zamienia najdzikszą pustynię w miejscowość zajmującą, — rzekł Rham Sing.
— Sprawicie panowie wielką przyjemność mojemu ojcu, jeżeli zechcecie go odwiedzić.
— Dziękuję panu w swojem imieniu i moich przyjaciół. Teraz jednak czas mi już pożegnać panów. Serdecznie dziękuję panu, kapitanie Midows, za uprzejmość, jaką pan okazał względem nas podczas podróży. Żegnam panów, — rzekł Rham Sing, i uchyliwszy fezu, zwolna odszedł brzegiem morza.
— I cóż pan teraz powie o nim, mr. West? — zapytał niecierpliwie Hawkins.
— Ogromnie mnie zaciekawił, — odrzekłem. — Jakąż wspaniałą ma głowę i jak poważne i pełnem godności jest jego zachowanie się, zwłaszcza, że jest jeszcze tak młody. Wszak niema chyba więcej nad lat trzydzieści?
— Czterdzieści, — rzekł Hawkins.
— Sześćdziesiąt, — dodał kapitan Midows. — Słyszałem, jak szczegółowo opowiadał o pierwszej wojnie Afganistańskiej, której był naocznym świadkiem. Wówczas był już dorosły, a działo się to przed czterdziestu laty.
— Zadziwiające, — zawołałem. — Wygląda nie starzej odemnie, na twarzy nie ma ani jednej zmarszczki, a oczy jego płoną jasnym blaskiem. Zapewne jest on najwyższym kapłanem pośród swych towarzyszy.
— Najniższym, — rzekł tajemniczym głosem kapitan. — Przemawia zawsze w ich imieniu. Ich umysły są zbyt podniosłe, aby mogli się zniżać się do zwykłej, światowej rozmowy.
— Wierz mi pan, — odezwał się Hawkins, gdybyśmy wracali do domu, — im mniej będzie pan miał z nimi do czynienia, tem lepiej dla pana.
Przed wieczorem kapitan Midows i jego pomocnik, pożegnawszy się z nami serdecznie i podziękowawszy za gościnność, opuścili Brinksome.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Arthur Conan Doyle i tłumacza: Anonimowy.