Widmo (Baudelaire, 1894)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki

XL
Widmo.
1.
Ciemności.

W niezgłębionych mych smutków posępnej jaskini,
Gdzie mię już zamknął wyrok Przeznaczeń surowy;
Kędy nie wnika promień wesoły, różowy,
Kędy ze mną Noc tylko chmurna gospodyni;

Jestem jak potępieniec przez Boga szydercę,
Skazany na tle cienia malować — niestety!
Kędy — kucharz grobowe gotujący wety,
Warzę wciąż i spożywam własne moje serce.
Chwilami błyska, zwiększa się, rośnie na jawie,
Widmo stworzone z blasków wspaniałych i czarów;
Po marzycielskich wschodnich rysach i postawie,
Gdy już zwykłego wzrostu dosięgnie rozmiarów,
Poznają ją: — ta piękna mara moja senna,
To ona! taka chmurna — jednak tak promienna!

2.
Wonie.

Czytelniku, czyś kiedyś chłonął piersią całą,
Powoli i z rozkoszą zapach z kadzielnicy,
Wyzionięty, gdy ściany napełni świątnicy,
Albo torebki z piżmem woń niewywietrzałą?
Czar głęboki, magiczny, dziwne upojenia,
Odczuć w chwili obecnej przeszłość zmartwychwstałą!
Tak kochanek tulący uwielbione ciało,
Zbiera zeń w chwili pieszczot rzadki kwiat wspomnienia.

Z ciężkich i elastycznych włosów jej gęstwiny,
Tej żywej kadzielnicy w sypialni zionącej,
Płynął zapach szczególny i odurzający,
A czyli aksamity wdziała, czy muśliny,
Wonią młodego ciała przesiąkłe jej szaty,
Wydzielały jakoby futra aromaty.

3.
Ramy.

Jak obraz, choćby mistrza wsławionego,
Nabiera blasku od ramy kunsztownej:
Wdzięk jakiś dziwny, czar jakiś cudowny,
Wyosobniając ją z świata całego,
Sprawiał, iż sprzęty, klejnoty kosztowne,
Złoto — służyły jej rzadkiej piękności,
Iż nic nie mogło przyćmić jej jasności,
Lecz wszystko ramy dawało stosowne.

Rzekłbyś, że czasem jej samej się zdało,
Iż wszystko chce ją kochać; śliczne ciało,
Rzucała w uścisk tkaniny jedwabnej,
Nagie, drgające, lub w bielizny puchy,
A wszystkie żywe czy wolne jej ruchy,
Miały wdzięk małpki dziecięco-powabnej.

4.
Portret.

Śmierć i choroba czynią garść popiołu,
Z tego płomienia, który dla mnie płonął.
Z oczu ognistych i czułych pospołu,
Z tych ust, na których jam tak sercem tonął.
Z tych pocałunków mocnych jak balsamy,
Z uniesień żywszych od promieni słońca —
Okropnie, duszo moja! — cóż dziś mamy?
Co pozostało? szkic, kartka niknąca,
Która wraz ze mną w samocie zamiera,
I którą starzec złośliwy, Czas srogi,
Z dniem każdym ciężkiem skrzydłem swem zaciera...
Morderco chmurny, życiu, sztuce wrogi,
W pamięci mojej nie zatrze twa siła,
Tej, co mem szczęściem i chlubą mą była!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Charles Baudelaire i tłumacza: Zofia Trzeszczkowska.