Wesołe wakacje/Sąsiedzka wizyta. — Obrona Maćka idjoty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Sophie de Ségur
Tytuł Wesołe wakacje
Wydawca „Nowe Wydawnictwo”
Data wyd. 1937
Druk „Grafia“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jerzy Orwicz
Źródło Skany na Commons
Inne Całe Wesołe wakacje
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Sąsiedzka wizyta. — Obrona Maćka idjoty.

Już od miesiąca bawili goście pani Marji; dzieci cieszyły się, że parę tygodni mogą jeszcze używać swobody. Chatki były wciąż ulubionem miejscem pobytu całej gromadki. Leoś z dniem każdym stawał się lepszym. Nie tylko zwalczał w sobie zawiść, ale starał się pokonać wrodzone tchórzostwo. Pawełek tak dalece potrafił pozyskać jego zaufanie, że pewnego dnia Leoś wyznał mu jak dalece przykrem jest, iż dotąd tej wady wykorzenić nie może.
— Mój drogi Leosiu — odrzekł Pawełek — zbyt srogo siebie sądzisz, bo przedewszystkiem trzeba mieć dużo odwagi, aby wyznać choćby najlepszemu przyjacielowi to, co mi powiedziałeś przed chwilą. W gruncie rzeczy jesteś tak samo odważny, jak ja, ale nie miałeś sposobności do zastosowania tej odwagi w praktyce.
— Ty jednak nie czekasz sposobności, ale sam je szukasz — zauważył pokornie Leoś.
— To rzecz inna. Przebywałem trzy lata wśród niebezpieczeństw, u boku człowieka niezłomnego męstwa. Przywykłem niejako do stawienia czoła wszelkim przeciwnościom i wychodzenia z nich obronną ręką. Jeżeli się okazja trafi, zobaczysz, że tak samo potrafisz sobie dać radę i nie zaznasz strachu.
— Wątpię w to, ale wdzięczny ci jestem, iż mnie podniosłeś w mojem własnem przekonaniu, wstyd mi było bowiem za samego siebie.
— W przyszłości będziesz z siebie zadowolony, ręczę ci za to — odparł Pawełek, ściskając przyjaźnie dłoń Leosia.
Rozstali się w najlepszej zgodzie. Pawełek pobiegł do komendanta, który, ujrzawszy go, rzekł na wstępie:
— Wyglądasz mi tak jak gdybyś dobrą nowinę przynosił.
— Jest to właściwie dobry uczynek, o którym chciałem ci ojczulku opowiedzieć.
Pawełek powtórzył rozmowę swą z Leosiem, na co pan Rosburg odpowiedział:
— Jesteś pomysłowy, mój drogi! Nie wiem, czy Leosia przekonałeś o drzemiącej w nim odwadze i o tem, że przebudzenie się lwa jest bliskie, ale w każdym razie dobrze zrobiłeś przyrzekając, że zasłuży sobie na twój i mój szacunek, (bo zdaje mi się że i o mnie bardzo mu chodzi). Ale co uczynić zamierzasz, aby wygnać zeń to nieszczęsne tchórzostwo? Bo mówiąc między nami jest on tchórzem co się zowie.
— Zapewne. Jest nim niewątpliwie, ale nim nie będzie. Jego miłość własna gra tu rolę, a ja postaram się Leosia przekonać, że pewniejszą jest rzeczą iść przeciw niebezpieczeństwu, niż go unikać.
— Opowiesz mi potem, jak ci się to przekonywanie powiedzie, a tymczasem — dodał komendant — chciałbym, korzystając, że jesteśmy sami, pomówić o twej przyszłości. Czy myślałeś kiedy o tem?
— Nie ojczulku, zupełnie zdałem się na ciebie. Wiem, że co obmyślisz, będzie dla mnie najlepsze.
— O też obmyśliłem w ten sposób, iż nie rozstaniemy się już nigdy z sobą.
Pawełek aż podskoczył z radości, słysząc te słowa.
— O dzięki, dzięki Bogu! zawołał uszczęśliwiony. Pójdę zaraz oznajmić o tem Stokrotce.
— Poczekaj, chłopcze; cóż jej powiesz, kiedy sam jeszcze nic nie wiesz — odrzekł pan Rosburg ze śmiechem. Otóż wyjaśnię ci to w krótkich słowach. Podaję się do dymisji i będę gospodarował na wsi. Nauczysz się pracować przy roli, hodować konie, wprowadzimy różne ulepszenia, postaramy się wszystkim robić dobrze...
— Ależ to bajeczne! Bajeczne! wołał Pawełek. Czy pani komendantowa już wie o tem?
— Naturalnie, dzielę się z nią najprzód każdą myślą, ułożyliśmy już sobie cały projekt. Tobie pozostawiam przyjemność zawiadomienia Stokrotki. Możesz zaraz ją wyszukać.
Pawełek pomknął lotem strzały do ogrodu. Zastał w chatce Zosię, Jakóbka i Stokrotkę, czytających coś razem.
— Czy wiesz, Stokrotko że zostanę z wami? Będziemy zawsze razem! Tatuś twój już nigdy na morze nie powróci. Gospodarować będzie u siebie na wsi.
— I Zosię zabierzemy, nieprawdaż? mówiła Stokrotka, która zauważyła smutek na twarzy przyjaciółki.
— To niemożliwe — odrzekła Zosia — tu jestem jak w rodzinie, powierzono mię opiece pani Marji, aż do czasu..
Głos jej załamał się na wspomnienie powrotu macochy. Stokrotka ucałowała ją serdecznie i pobiegła do rodziców, żeby dowiedzieć się od nich jak się to wszystko ułoży. Ucieszyła ją niezmiernie wiadomość, że ojciec kupił majątek o kilometr od wioski pani Marji oddalony i że po wakacjach przeniosą się do własnej siedziby. Na zimę będą wyjeżdżali do własnego domu w Paryżu.
Zaturkotało coś na dziedzińcu. Dzieci zobaczyły przez okno powóz zatrzymujący się przed gankiem. Wysiadł naprzód pan niemłody, a po nim pani ubrana według najświeższej mody, wreszcie wyskoczyła dwunastoletnia dziewczynka wystrojona po balowemu, zupełnie niestosownie na czas letni.
— A cóż to za dziwne jakieś figury? zawołał Pawełek ze śmiechem.
— To muszą być ci sąsiedzi z majątku nabytego przez państwa Rosburgów, odpowiedziała Madzia.
— Zapewne powitalna, a zarazem pożegnalna wizyta — rzekł Janek. Trzeba nam się pokazać, będziemy robili tłum! We cztery pary weszli, składając przed gośćmi głębokie ukłony. Mała Jolanta zdawała się tem zachowaniem zachwycona.
— Bardzo mi przyjemnie poznać państwa przed opuszczeniem tych stron — rozpoczęła z dziećmi rozmowę. Mam nadzieję że zechcą państwo odwiedzić nas w Paryżu. Ojciec mój posiada tam jeden z najpiękniejszych pałaców. Poproszę mamy aby przysłała zaproszenie na wieczorki i bale, jakie będą odbywać się u nas.
Zwracając się do Kamilki i Madzi dodała:
— Mówiono mi, że kazały panie wybudować śliczne dworeczki w ogrodzie, czy mogłabym je zobaczyć?
— Skromne chatki, któreśmy własnemi rękami zbudowały przy pomocy naszych miłych gości, objaśniły dziewczynki. Owszem, proszę z nami. To mówiąc otworzyły drzwi do ogrodu.
— Pawełek zrobił ładny szałas na wzór dzikich siedzib — wtrąciła Stokrotka.
Jolanta zmierzyła ją pogardliwem spojrzeniem.
— Kto jest ta mała? zapytała wyniośle.
Pawełek poczerwieniał z oburzenia.
— Ta mała — powtórzył z naciskiem — jest to panna Małgorzata de Rosburg, moja siostra i przyjaciółka.
— A cóż to są Rosburgowie? pytała dalej „nowobogacka“ również jak poprzednio wyniosłym tonem.
— Pan Rosburg jest dzielnym kapitanem okrętu, ma już wyrobioną sławę świetnego marynarza, mówić o nim należy z wysokim poważaniem, inaczej ze mną będzie się miało do czynienia — odciął szybko Pawełek.
— Nie zapomnij Pawełku, że ta panienka jest gościem tutaj — szepnął komendant, zbliżywszy się do młodego grona.
— Ależ ona przybiera tony dzielnej księżniczki — odrzekł Pawełek, wzruszając ramionami.
Szedł za dziewczątkami zdaleka i nie odzywał się już do Jolanty, która wyprawiała niesłychane minoderje, dopytywała czy ścieżki w ogrodzie są wygodne, gdyż obawia się popsuć swe wytworne pantofelki.
— Mam z pięćdziesiąt par pantofelków w domu — dodała, w obawie, aby nie myślano, że mówi to przez oszczędność — ale nie znoszę stąpania po nierównym terenie.
— Niech pani będzie spokojną — odezwała się Madzia — wszystkie aleje są piaskiem wysypane.
Pomimo, że ogród był bardzo dobrze utrzymany i nie dawał żadnych powodów do obaw, Jolanta wydawała od czasu do czasu okrzyk przerażenia nadeptawszy na kamyk lub ujrzawszy żabę zdaleka. Widząc jednak, że te jej okrzyki nie robią na nikim wrażenia, zaprzestała udawać i jakoś pomyślnie doszła do ogródka dziewczynek.
Na widok chatek zrobiła lekceważący grymas.
— Ach, więc to są owe dworki wychwalane! szepnęła przez zęby. I chciało się też wam zabrać do takiej brudnej roboty! Mój ojciec ma stałych robotników, którzy wykonywują każdą rzecz obstalowaną.
— Myśmy pracowały nad tem same i dlatego właśnie są nam miłe te nasze chateczki — odrzekła Madzia.
— A czy można wejść do środka? pytała Jolanta.
— Ależ naturalnie. Oto jest moja, a tamta Madzi i Leosia — objaśniała Kamilka.
— Ta trzecia należy do Zosi i Janka, a czwarta do Pawełka, Jakóbka i Stokrotki dodała Madzia.
— Cóż to za okrucieństwo! O Boże! to mają być meble? Jabym to wszystko wrzuciła w ogień! zżymała się Jolanta.
— A tamtą chatkę zrobił Pawełek, który pięć lat przebył wśród dzikich — rzekła Stokrotka z dumą.
— O! Widać to po nim!
To rzekłszy, Jolanta skrzywiła usta pogardliwie. Potem zaczęła opowiadać Kamilce i Madzi, o bogactwach rodziców, o ich zbytkownem życiu i swoich strojach. Powróciła z dziewczątkami do salonu, gdzie właśnie ojciec jej zawierał drugą umowę z panem Rosburgiem. Sprzedawał swój wspaniały dom w Paryżu z całem umeblowaniem. Chodziło mu bardzo o gotówkę, a nabywca miał jej sporo i płacił od ręki. W godzinę potem pan Rosburg kupił jeszcze na imię Pawła d’Aubert, którego był prawnym opiekunem, lasy przylegające do nabytego przez siebie majątku.
— Jakto ojcze? Sprzedałeś, ziemię, lasy i pałac nasz, gdzież teraz mieszkać będziemy? — zapytała Jolanta z przerażeniem.
— Spędzimy zimę we Włoszech — odpowiedział ojciec.
Widocznie pomimo wielkiej ambicji i fumów ojca, matki i córki wielki był brak pieniędzy na opłacenie pilnych długów, to też gdy zajechał powóz przed ganek i pan Rosburg pochwalił ładną czwórkę siwoszów właściciel ich rzekł pośpiesznie:
— Sprzedam je panu za trzecią część tego, co za nie zapłaciłem, byle zaraz.
— Zrobione — odparł pan Rosburg. A więc do jutra.
Gdy goście odjechali, pan Rosburg zawołał, wzruszając ramionami:
— To istny warjat, żeby tak wszystko marnować bez pamięci! Nabyłem majątek, lasy, dom w Paryżu za bezcen. Mam nadzieję, pani Marjo, że spędzi pani z nami zimę w tej nowej naszej paryskiej siedzibie? Mówiła mi żona, iż wymogła już na pani słowo. Nieprawdaż?
— Przyrzekłam i nie cofam obietnicy. Tak zżyłyśmy się z nieocenioną żoną pańską, że z prawdziwą przyjemnością myślę o nie przerywaniu rozstaniem węzła zawartej przyjaźni — odrzekła pani Marja ze szczerem uczuciem.
Nadbiegły dzieci. Pan Rosburg oznajmił Pawełkowi o kupnie lasów na jego imię.
— Czy życzysz sobie, abym w dalszym ciągu, lokował twoje kapitały? zapytał przybranego syna.
— Jakie kapitały? odrzekł Pawełek zdumiony.
— Masz oprócz majątku po rodzicach dwa miljony, które pan Fischini zapisał w testamencie twemu ojcu, przyjacielowi swemu z lat dziecinnych.
— Jakiż ten pan Fischini był bogaty! chwalił się Pawełek.
— Ja myślę! Pozostawił jeszcze cztery miljony franków swemu dawnemu i ukochanemu przyjacielowi panu de Rèan, ojcu Zosi.
— O Boże! wykrzyknął Leoś. Jakże Zosia jest szczęśliwa! Chciałbym ogromnie być bogatym!
— Czyż nie mamy wszystkiego podostatkiem? zapytał Janek.
— Zawsze to wielka przyjemność mieć dużo pieniędzy! Wszyscy kłaniają się, poważają, cenią...
— O, na to nigdy się nie zgodzę — wtrącił Pawełek. Czy poważasz i cenisz tych nowobogackich, którzy tu byli przed chwilą? Czy sądzisz, że są od nas szczęśliwsi? Jeżeli ma się co jeść, w co się ubrać, a przytem jeszcze można innych wspomagać, czegoż więcej potrzeba?
— Masz słuszność, mój chłopcze — rzekł pan Rosburg. Zobaczysz ilu ludzi uratujemy z biedy. Będziemy uczyć przykładem, jak żyć należy. Ale, ale, cóż to za hałasy? Słychać jęki i śmiechy. Co to może być takiego?
Pawełek nasłuchiwał chwilę, potem pociągnął za sobą Leosia, który miał minę wylęknioną.
— Chodźże Leosiu — szepnął mu na ucho, ze mną niema obawy. Okaż, że nie jesteś tchórzem.
Wziąwszy się za ręce pobiegli na drogę, skąd gwar dochodził. Obaj szwagrowie pani Marji z panem Rosburgiem szli w tęże stronę, obserwując chłopców zdaleka. Okazało się że gromada wiejskich urwisów napadła na biednego idjotę i poturbowała go mocno. Pawełek rzucił się na ratunek, okładał pięściami zuchwałych, którzy nie dawali za wygranę. Leoś odpędził też napastników, wreszcie chwycił energicznie dwóch za czuby i uderzał głowami jedną o drugą. Na ten zgiełk niesłychany nadeszli trzej panowie, a na ich widok napastnicy pouciekali co prędzej przez płoty.
Podniesiono nieszczęśliwego idjotę, który klęcząc płakał i drżał cały. Był zbity i posiniaczony, ubranie na nim wisiało, porwane w strzępy.
Pan Fraypi wypytywał go, czy zna nazwiska tych nicponiów, którzy zabawiali się dręczeniem go przed chwilą. Idjota wymienił kilka nazwisk, które pan Fraypi zanotował, aby rodzicom chłopców dać porządną nauczkę. Odprowadzano następnie biedaka do rodziny, przy której mieszkał i obdarzono sowicie.
Po powrocie z wyprawy, Leon rzucił się w objęcia Pawełka, wołając:
— Pawełku, najdroższy przyjacielu, uratowałeś mnie! Nie jestem już tchórzem, czuję w sobie siły i energję do walki. Byłbym ich tam zatłukł na miejscu, gdyby się nie przelękli i nie rozpierzchli na widok nadchodzących. Pan Rosburg uścisnął mi rękę serdecznie. Podobała mu się moja odważna obrona napastowanego.
— Chodźmy do reszty towarzystwa — odrzekł Pawełek — pilno mi jest opowiedzieć o twej waleczności. Nikt ci już tchórzostwem dokuczać nie będzie.
Dzieci wysłuchały z przejęciem historji napaści na biednego idjotę Maćka, którego wszyscy znali z widzenia. Janek ubolewał, że nic nie wiedząc o zajściu, nie pobiegł ratować nieboraka. Pawełek wychwalał odwagę Leosia, przemilczając zupełnie o sobie.
— Dostrzegam w oczach Leosia jakieś błyski, które go czynią podobnym do Pawełka! zauważył Jakóbek.
— Doprawdy, masz Leosiu wyraz skromności i stanowczości zarazem — zawołał Janek. Podobasz mi się teraz.
Dziewczątka wszystkie przyznały to samo. Walka dwu przeciw dwunastu rozhukanych wiejskich chłopaków wydawała się im bohaterskim czynem.
— Biedny Maciek! Dlaczego znęcają się nad nim? Pójdziemy go odwiedzić; Pawełku. Dobrze? mówił Jakóbek z przejęciem.
— I ja pójdę z wami! zawołała Stokrotka.
— Jutro odwiedzimy go, tymczasem pójdziemy do tatusia, moja mała siostrzyczko — rzekł Pawełek.
— To ty natchnąłeś odwagę Leosia? szepnęła Stokrotka, idąc z nim ku domowi.
— Ależ nie, moja droga, nie ma w tem mojej zasługi, on sam zmienił się do niepoznania.
— Ach, Pawełku, im więcej cię poznaję tem bardziej cię kocham! wykrzyknął Jakóbek, który pobiegł z nimi.
— I ja tak samo! Kocham ciebie, jak rodzonego brata — zapewniał gorąco Pawełek.
— Nigdy nie płaczę, ale gdy będę się rozstawał z wami, ze Stokrotką i z tobą Pawełku, to czuję, że nie wytrzymam i będę beczał — mówił Jakóbek ze zwykłą sobie szczerością.
Trójka przyjaciół uścisnęła się nawzajem i przyrzekła być z sobą zawsze w przykładnej zgodzie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Sophie de Ségur i tłumacza: Natalia Dzierżkówna.