Wesołe wakacje/Hrabina Teodora

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Sophie de Ségur
Tytuł Wesołe wakacje
Wydawca „Nowe Wydawnictwo”
Data wyd. 1937
Druk „Grafia“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jerzy Orwicz
Źródło Skany na Commons
Inne Całe Wesołe wakacje
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Hrabina Teodora.

Kończyły się już wakacje. Dzieci przywiązywały się do siebie coraz bardziej. Leoś zmienił się zupełnie pod dobroczynnym wpływem Pawełka i sióstr ciotecznych. Kilkakrotnie jeszcze zdarzała się sposobność wypróbowania jego odwagi i męstwa; zawsze wychodził z tych prób szczęśliwie.
Biedny Maciek idiota został pomszczony, gdyż rodzice okrutnych chłopaków wymierzyli im dotkliwą karę na podwórku jego mieszkania.
Maciek aż uszy sobie zatykał słysząc krzyki chłopców, ale nauczka rodzicielska nie poszła w las i nigdy już nie zaczepiono więcej nieboraka.
Jakóbek coraz bardziej był strapiony myślą o rozstaniu z przyjaciółmi. Zosia również martwiła się ich odjazdem, szczególniej żal jej było Janka, który okazywał Zosieńce prawdziwie braterską życzliwość.
— Czy już nigdy później nie słyszałaś nic o swej macosze? zapytał ją dnia pewnego.
— Nic nie wiem — odpowiedziała Zosia. Przyznaję się, że nie myślę nigdy o niej; tak była dla mnie niegodziwą, iż staram się wykreślić z pamięci te trzy lata z nią przebyte.
— Ile lat miałaś, gdy cię zostawiła u cioci Maryni?
— Miałam lat siedem, a teraz mam już dziewięć. Dwa lata tu jestem z Kamilką i Madzią, które kocham z całej duszy.
— Zosiu! Zosiu! odezwał się głos Kamilki, idź do mamy. Przyszła jakaś wiadomość od twojej macochy. Podobno przyjechała i bardzo jest cierpiącą.
Zosia krzyknęła przerażona i osunęła się na krzesło, zalana łzami.
Kamilka i Janek pocieszali ją jak mogli, ale Zosia mówiła, szlochając:
— O mój Boże, mój Boże! Będę musiała rozstać się z wami i wrócić znowu do tej złej kobiety! Wolałabym tu umrzeć zaraz, niż z nią przebywać!
— Dlaczego powiedziałaś jej o tem tak nagle, Kamilko? szepnął Janek z wymówką w głosie.
— Mama kazała mi ją uprzedzić. Jestem strapiona również — mówiła Kamilka ze współczuciem — ale wierz mi, Zosienko że mamusia nie dopuści, aby się pani Teodora znęcała znowu nad tobą. Zostaniesz napewno z nami.
— Tak sądzisz? — zapytała Zosia nieco uspokojona i poszła odważnym krokiem z Jankiem i Kamilką do salonu.
Pan Rosburg, widząc ją zapłakaną, podszedł i ucałował serdecznie, pytając, czy to powrót macochy tak zmartwił Zosienkę?
Na te słowa Zosia znowu wybuchnęła płaczem.
— O tak, drogi panie! zawołała łkając, niech pan mię ratuje i nie dopuści żeby mię od pani Marji zabrali!..
— Bądź pewną, dziecko kochane, że zostaniesz tutaj. Pani Marja postanowiła zatrzymać cię u siebie, a ja jako twój opiekun — dodał wesoło pan Rosburg — całując Zosię — rozkazuję ci mieszkać tutaj..
— Twoja macocha, wyszedłszy zamąż powtórnie, niema już żadnych praw do ciebie. Tylko ja i pan Rosburg, jako twoi opiekunowie, mamy prawo rozporządzać twoim losem.
To powiedzenie pani Marji rozpromieniło twarzyczkę Zosieńki, zapytała już bez trwogi, co pisze macocha?
— List jest napisany przez jej panną służącą, ogromnie nie ortograficznie, ledwie można zrozumieć o co chodzi. Dowiedzieliśmy się ostatecznie że pani Teodora powtórnie owdowiała, że ten drugi mąż ją oszukał, udając jakiegoś polskiego hrabiego, a właściwie był zbiegiem z galer, nazwiskiem Gorubon, który wszystkie pieniądze twojej macochy roztrwonił, następnie zamierzał utopić się, ale, uratowany przez żandarmów został przez nich powrotnie oddany na ciężkie roboty. Pani Teodora zrozpaczona błagała by mogła powrócić do majątku Zosi. Rozchorowawszy się ciężko po przyjeździe i czując się bliską śmierci, prosi, aby Zosia ją odwiedziła, bo ma jej coś ważnego do powiedzenia.
— Więc jak to będzie?.. pytała Zosia niepewnym głosem.
— Ułożyliśmy tak: Pan Rosburg pójdzie do twej macochy, żeby się dowiedzieć, czy istotnie tak źle się czuje? Będziemy wiedzieli także, czego chce od ciebie. Czekaj więc cierpliwie powrotu twego opiekuna i nie obawiaj się niczego.
Pan Rosburg wyruszył natychmiast, a w parę godzin był już z powrotem.
— Nieszczęśliwa kobieta jest istotnie umierająca prawie. Prawdopodobnie więcej niż dwa dni nie pociągnie — mówił pan Rosburg. Ma roczne dziecko, którego zdrowie jest też w bardzo złym stanie. Ten łotr, udający hrabiego, zupełnie ją zrujnował i pozostawił w nędzy. Pani Teodora życzy sobie zobaczyć się z Zosią i powierzyć jej opiece swoje dziecko, a przy tem chce przeprosić pasierbicę za krzywdy jej czynione.
— Czy uważa pan, że powinnam zawieść do niej, Zosię? pytała pani Marja swego doradzcę.
— Moim zdaniem Zosia powinna pojechać, ale lepiej będzie, gdy ja jej będę towarzyszył — odrzekł pan Rosburg — i wydał zaraz rozporządzenie, żeby zaprzężono inne konie. Sąsiedztwo było tak bliskie, że dojechano przed ganek w niespełna godzinę.
Zosia ze drżeniem wchodziła w progi tego domu, w którym przecierpiała wiele. Pokrzepiła ją obecność zacnego opiekuna, powtarzała sobie, że ten jej krzywdy zrobić nie da. Wszystko tu było, jak przed dwoma laty; meble w salonie stały na swojem miejscu, cały nastrój domu przypominał Zosi żywo niedawną przeszłość.
Kiedy się drzwi pokoju macochy otwarły, Zosia musiała sobie zadać przymus by wejść do wnętrza. Ujrzała przed sobą siedzącą na fotelu postać szczupłą, wynędzniałą bladą, zamiast dawnej potulnej, rumianej, zawsze ożywionej pani Teodory. Chora chciała podnieść się z fotela na widok przybyłych, lecz nie starczyło jej siły i opadła na fotel, ukrywając twarz w dłoniach.
Wielkie łzy spływały przez palce wychudzone niezmiernie.
Wzruszona tym widokiem Zosia, podeszła bliżej i wziąwszy panią Gorbonową za rękę szepnęła nieśmiało:
— Mamo!. Matko!..
— Twoja matka! O, biedna Zosieńko! odrzekła chora, łkając. Wielki Boże! Od kiedy spadło na mnie to nieszczęście przez ohydne małżeństwo, od kiedy zwłaszcza mam własne dziecko, zrozumiałam dopiero jak niegodziwie postępowałam z tobą!.. Bóg mię ukarał należycie! Czuję się bardzo, bardzo winną! Ale skrucha moja też jest wielka — dodała, płacząc rzewnie i przyciskając Zosię do serca. Zosię, którą tak nienawidziłam, dręczyłam, przebacz mi dziś gdy stoję nad grobem. Powiedz, że mi przebaczasz żebym spokojnie mogła zamknąć oczy!
— Z całego serca... z głębi serca... szeptała Zosia ze łzami. Proszę nie martwić się, nie rozpaczać. Zrobiłaś mi, matko wielką łaskę, oddając pod opiekę pani Marji, która jest dla mnie niezmiernie dobra i za trzecią córkę uważa. Tobie, matko, zawdzięczam mój pobyt w tym zacnym domu..
— O! mnie nic, nie masz do zawdzięczania! Możesz mieć tylko najgorsze o mnie wspomnienie! mówiła macocha, w której słowach brzmiał żal szczery. Wyrzuty sumienia nie dawały jej spokoju ani chwili.
— Pan tak przekonywująco umie mówić o miłosierdziu Bożem, że mi to dodaje odwagi przed zgonem — rzekła chora słabnącym głosem.
Zamknęła oczy i nie mówiła więcej.
Goście usunęli się, pozostawiając pannę służącę przy chorej.
Siadłszy do powozu, pan Rosburg zapytał Zosię:
— Czy przebaczyłaś jej szczerze, moje dziecko?
— O tak — odpowiedziała Zosia wzruszona — z całego serca przebaczyłam. Mam dla niej wielką litość.
— Mam nadzieję że i Bóg jej przebaczy, bo widzę skruchę głęboką tej nieszczęśliwej — rzekł pan Rosburg ze współczuciem.
Wszyscy oczekiwali powrotu Zosi i jej opiekuna, siedząc na ganku. Smutny stan opuszczonej kobiety czynił na zgromadzonych przygnębiające wrażenie. Pan Rosburg pochwalił zachowanie się Zosi lecz ubolewał, że raz jeszcze musi ją narazić na tak bolesny widok.
Nazajutrz pojechali znowu we dwoje, jak za pierwszym razem.
Chora leżała teraz w łóżku i była jeszcze bledszą niż wczoraj.
— Zosiu — wyszeptała, przyciągając pasierbicę do siebie. Posłuchaj. Mam córeczkę... Jestem zupełnie zrujnowaną... Nic jej pozostawić nie mogę... Ty, Zosiu, jesteś bogatą. Zaopiekuj się moją małą. Nie bądź dla niej taką, jaką ja byłam dla ciebie... Przebacz!.. Nic mi nie przyrzekaj... niczego nie wymagam... ale bądź dobrą dla mojej dzieciny. Bądź zdrowa, biedna Zosieńko... O, biedne, biedne dziecko moje!..
— Proszę być spokojną — odpowiedziała Zosia — Będę uważała to maleństwo za moją siostrzyczkę i pokocham z pewnością. Moi zacni opiekunowie nic nie będą mieli przeciw temu.
— O tak, moje dziecko, uczyń, co głos serca dyktuje. Najzupełniej pochwalam twoje postanowienie — rzekł pan Rosburg wzruszony.
— Dziękuję wam, dziękuję stokrotnie! Teraz umrę spokojnie. Módlcie się za moją grzeszną duszę... Boże, przebacz!
Skurcz śmiertelny stłumił jej mowę. Pan Rosburg chwycił Zosię i wyprowadził z pokoju, a sam powrócił odmówić modlitwy przy konającej.
— A gdzie jest malutka? Chciałabym ją zobaczyć — prosiła Zosia.
Zaprowadzono ją do pokoju, w którym niańka piastowała na ręku dziecinę. Było to chude, wątłe stworzenie. Zosia chciała małą pocałować, lecz ta poczęła krzyczeć i płakać. Na widok pana Rosburga rozkrzyczała się na dobre, trudno ją było uspokoić.
— Chodźmy ztąd — rzekł Rosburg — innym razem może mniej będzie zalękniona.
Polecił pannie służącej i niańce mieć oko na dziecko, dopóki dalszy jego los nie zostanie ustalony.
Po powrocie z tej przykrej niezmiernie wycieczki, Zosia opowiedziała o ostatnich chwilach swej macochy i o jej przedśmiertnej prośbie. Pan Rosburg z panią Marją naradzali się, jak postąpić należy.
— Nie sposób, żeby Zosia uznawała za swoją siostrę córkę galernika i tej kobiety, która ją katowała — mówił pan Rosburg — Najlepiej będzie pozostawić na jakiś czas dziecko pod dozorem panny służącej, do której zmarła miała zaufanie. Wyznaczy się jej pensję odpowiednią, aby z dzieckiem i niańką mieszkały w Zosinym pałacyku. Mogą zająć boczne skrzydło. Jak dziecko podrośnie, zobaczymy jak je wychować. Mam jednak wrażenie, że żyć nie będzie.
Przeczucia pana Rosburga spełniły się wkrótce. Wątła dziecina zmarła, pomimo starannej lekarskiej opieki i obok matki została pochowana.
Wakacje skończyły się. Nadszedł dzień wyjazdu. Wszystkie dzieci chodziły smutne i rozżalone. Jakóbek i Stokrotka popłakiwali na myśl o rozstaniu. Zosia też płakała, a Janek ocierał oczy ukradkiem, Leoś miał wyraz ponury. Pawełek również, gdyż nie mógł patrzeć obojętnie na szlochania Jakóbka i Stokrotki. Najgorszą była ostatnia chwila, gdy pan Fraypi wyrwał Jakóbka z objęć Pawełka i Stokrotki, wskoczył z nim do powozu i zaciął konie. Stokrotka płakała jeszcze długo, ale Pawełek potrafił w końcu ją uspokoić ku wielkiemu zadowoleniu pani Rosburgowej.
— Twój mały przyjaciel odjechał, moja droga dziecino, ale pozostajemy my dwaj, ja i Pawełek. Będziemy się starali cię zabawić, abyś się nie nudziła i czuła się szczęśliwą — mówił pan Rosburg do swej pieszczoszki.
— Nigdy nudzić się nie będę przy tobie, tatusiu, przy mamusi i przy Pawełku, ale Jakóbka mi bardzo żal... I jemu też smutno będzie ze mną!
— Tak to już jest na Bożym świecie, moje dzieci; Bóg zsyła nam różne zmartwienia, żebyśmy się nazbyt nie przywiązywali do życia. Trzeba znosić cierpliwie co nam Bóg przeznacza, być miłosiernym dla ubogich, kochać Boga jako naszego Ojca Niebieskiego, a w każdym człowieku widzieć brata.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Sophie de Ségur i tłumacza: Natalia Dzierżkówna.