Wesele Figara (tłum. Boy)/Akt V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Pierre Beaumarchais
Tytuł Wesele Figara
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1932
Druk Drukarnia Zakł. Wydawn. M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. La Folle Journée, ou le Mariage de Figaro
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT V
Scena przedstawia aleję kasztanową w parku: dwa pawilony, kioski lub altanki po prawej i lewej. W głębi polanka, na przodzie ławeczka darniowa. Na scenie ciemno.
Scena I
FRANUSIA, sama, trzymając w jednej ręce dwa biszkopty i pomarańczę, w drugiej zapaloną papierową latarnię.

W altance na lewo, powiedział. To tu. — Gdyby miał teraz nie przyjść, ladaco!... Te draby z kredensu nie chciały mi nawet dać pomarańczy i biszkoptów! — Dla kogóż to, moja panno? — Mówię panu, że dla kogoś. — Hoho, my już wiemy. — Więc gdyby nawet? Dlatego, że hrabia nie chce go widzieć na oczy, ma już umierać z głodu? — Ba, kosztowało mnie to tęgiego całusa w sam policzek!... Kto wie? on mi go może odda... (Spostrzega Figara, który się jej przygląda; wydaje krzyk). Ach!... (Ucieka i kryje się w altance po lewej).

Scena II
FIGARO, w wielkim płaszczu na ramionach, w kapeluszu z szerokiem opuszczonem rondem, BAZYLJO, ANTONIO, BARTOLO, GĄSKA, SŁONECZKO, gromada lokajów i robotników.

FIGARO, zrazu sam. Franusia! (Przebiega oczyma innych, w miarę jak nadchodzą, i mówi szorstko). Dobry wieczór, panowie; dobry wieczór: jesteście wszyscy?
BAZYLJO. Ci, którym kazałeś przyjść.
FIGARO. Która godzina mniejwięcej?
ANTONIO, spogląda w górę. Księżyc powinienby już wstać.
BARTOLO. Cóż za tajemnicze przygotowania? Mina istnego spiskowca!
FIGARO, kręcąc się niespokojnie. Powiedzcie mi, czy nie na wesele zgromadziliście się w zamku?
GĄSKA. Za-apewne.
ANTONIO. Szliśmy właśnie do parku, aby czekać sygnału uroczystości.
FIGARO. Nie pójdziecie dalej, panowie; tutaj, pod kasztanami, trzeba nam wszystkim uczcić zacną narzeczoną którą mam zaślubić, i wielkodusznego pana który ją sobie upatrzył.
BAZYLJO, przypominając sobie zdarzenia dnia. Aha, prawda, już jestem w domu. Chodźmy stąd, wierzcie; tu pachnie schadzką; opowiem wam resztę.
GĄSKA, do Figara. Wró-ócimy później.
FIGARO. Skoro usłyszycie moje wołanie, zbiegnijcież się wszyscy; możecie okrzyknąć Figara za bajbardzo, jeśli wam nie pokaże ładnych rzeczy.
BARTOLO. Pamiętaj, że roztropny człek nie szuka zwady z wielkimi panami.
FIGARO. Pamiętam.
BARTOLO. Że, już przez samo stanowisko, mają, przeciw nam, zawsze cztery tuzy w ręku.
FIGARO. Nie licząc talentów, o których zapominasz. Ale pamiętaj też, iż człowiek, o którym wiedzą że jest tchórzem podszyty, jest na łasce i niełasce każdego łajdaka.
BARTOLO. Doskonale.
FIGARO. I że ja mam na nazwisko Chwat, po czcigodnych przodkach mojej macierzy.
BARTOLO. Istny djabeł ten chłopak!
GĄSKA. I-istny!
BAZYLJO, na stronie. Hrabia i Zuzanna porozumieli się bezemnie: nie mam nic przeciw temu aby ich wykierować.
FIGARO, do służby. A wy, hultaje, jak wam dałem rozkaz, iluminujcie natychmiast ogród; lub, na tego czarta którego chciałbym trzymać w garści, jeśli którego wezmę za kark!... (potrząsa Słoneczkiem).
SŁONECZKO, umyka z krzykiem i płaczem. Au, au, au! przeklęty brutal!
BAZYLJO, odchodząc. Niech ci niebo da wszystko najlepsze, mości oblubieńcze! (Wychodzą).

Scena III
FIGARO, sam, przechadzając się w ciemności, mówi tonem nawskroś posępnym:

O, kobieto, kobieto, kobieto! słaba i zwodnicza istoto!... żadne żyjące stworzenie nie może chybiać swemu instynktowi: twoim jest oszukiwać!... Tak uparcie odmawiała, kiedym nalegał w obecności pani; i oto, w chwili gdy składa przysięgę, w samej pełni obrzędu... Śmiał się, czytając, przewrotny! a ja, jak ten głupiec!... Nie, panie hrabio, nie będziesz jej miał... nie będziesz. Dlatego, że jesteś wielkim panem, uważasz się za genjusza!... Szlachectwo, majątek, stanowisko, urzędy, wszystko to czyni tak pysznym! Cóżeś uczynił dla zyskania tylu przywilejów? Zadałeś sobie ten trud, aby się urodzić, nic więcej. Pozatem, człowiek dość pospolity; gdy ja, do kata! zgubiony w ladajakiej ciżbie, jedynie aby istnieć musiałem rozwinąć więcej talentów i rachuby, niż ich zużyto od stu lat aby rządzić całą Hiszpanją: i ty chcesz walczyć... Idą... to ona... nie, niema nikogo. — Noc czarna jak djabeł... I oto odgrywam tu głupią rolę męża, mimo że jestem nim tylko w połowie. (Siada). Czy może być coś osobliwszego, niż mój los? Syn nie wiadomo czyj, skradziony przez opryszków, wychowany w ich obyczaju, przykrzę sobie tę kompanję i pragnę się imać uczciwego życia: ba! wszędzie mnie odtrącają! Uczę się chemji, farmacji, chirurgji: i cała protekcja wielkiego pana ledwie zdoła uzyskać, aby mi dano w rękę lancet konowała!... Zbrzydziwszy sobie dręczenie chorych bydląt, rzucam się — biorąc wręcz przeciwne rzemiosło — na łeb na szyję w teatr: obym był sobie przywiązał kamień do szyi! Klecę komedję na tle współczesnych obyczajów. Jako autor hiszpański, rozumiałem, iż mogę kpić bez skrupułu z Mahometa: natychmiast poseł... nie wiem już czyj? skarży się, że obrażam memi wierszami Wysoką Portę, Persję, część półwyspu Indów, cały Egipt, królestwo Barka, Trypoli, Tunisu, Algieru i Maroka: i oto puszczono z dymem moją komedję, dla spodobania się władcom mahometańskim, z których ani jeden, jak sądzę, nie umie czytać i którzy znęcają się nad naszym grzbietem, wołając nas psami chrześcijańskiemi. — Nie mogąc spodlić talentu, świat mści się prześladując go. — Policzki zaczęły mi się zapadać, zewsząd oblegały mnie terminy; ujrzałem zdala widmo ohydnego komornika, z piórem za peruką: z drżeniem zbieram resztkę sił. Wszczyna się dyskusja o naturze bogactw, że zaś nie trzeba znać rzeczy aby o niej rozumować, tedy, nie mając szeląga przy duszy, piszę traktat o wartości pieniędzy i czystym ich produkcie: i oto wnet widzę, z głębi dorożki, spuszczający się dla mnie zwodzony most turmy, u której wrót zostawiłem nadzieję i wolność. (Wstaje). Jakże chciałbym mieć w garści jednego z owych czterodniowych mocarzy, tak lekkich w rozdzielaniu katuszy! Kiedy niełaska spłukałaby trochę jego pychę, powiedziałbym mu... że głupstwa drukowane mają wagę jedynie tam gdzie się krępuje ich obieg; że, bez swobody krytyki, niema zaszczytnej pochwały; że jedynie mali ludzie lękają się małych pisemek. (Siada z powrotem). Sprzykrzywszy sobie żywienie niesławnego pensjonarjusza, wypuszczono mnie wreszcie na ulicę: że zaś jeść obiad trzeba choć się już nie siedzi w więzieniu, zacinam na nowo pióro, i pytam naokół o czem ludzie mówią. Dowiaduję się, iż, podczas mych ekonomicznych wywczasów, ustanowiono w Madrycie system wolności produktów, rozciągający się nawet na płody pióra; i że, bylem nie wspominał o zwierzchności, ani o religji, ani o moralności, ani o urzędnikach, ani o uprzywilejowanych stanach, ani o Operze, ani o innych widowiskach, ani o nikim kto z czemkolwiek ma coś do czynienia, wolno mi wszystko drukować swobodno, pod pieczą dwóch czy trzech cenzorów. Aby skorzystać z tej lubej swobody, zapowiadam pismo perjodyczne i, sądząc iż nie wejdę do niczyjego ogródka, daję mu miano Dziennik bezużyteczny. Tam do licha! widzę jak się podnosi przeciw mnie tysiąc żyjących z kałamarza nieboraków; zamykają mi pismo, i otom znów bez zajęcia. — Rozpacz mnie już ogarnia; ktoś zakrzątnął mi się o posadę, ale, nieszczęściem, miałem kwalifikacje: trzeba było rachmistrza, otrzymał ją tancmistrz. Pozostało mi już tylko kraść; puściłem się na banczek Faraona; dopieroż, moi ludzie! zaczynają się kolacyjki, tak zwane dobre towarzystwo otwiera mi uprzejmie domy, zatrzymując dla siebie trzy czwarte zysku. Mogłem się odratować; zaczynałem rozumieć, że, aby wyjść w świecie na swoje, lepiej być filutem niż mędrcem. Ale, ponieważ każdy dokoła łupił, wymagając abym był uczciwym, trzebaż było zginąć jeszcze i tym razem! Miałem już dość; postanowiłem rozstać się ze światem: dwadzieścia sążni wody miało mnie odeń oddzielić, kiedy dobrotliwy Bóg wrócił mnie do pierwotnego stanu. Podejmuję tedy dawny tobołek i pasek z angielskiej skóry; następnie, zostawiając, na szerokim gościńcu, dym głupcom którzy się nim karmią, oraz wstyd, jako zbyt ciężki dla piechura, idę od miasta do miasta, goląc brody: nareszcie żyję bez troski. Wielki pan zjeżdża do Sewilli; poznaje mnie, pomagam mu do żeniaczki: w nagrodę że, dzięki mym staraniom, posiadł swoją żonę, dobiera się do mojej! Stąd intrygi, burze... Bliski stoczenia się w przepaść, w chwili gdym miał zaślubić własną matkę, nagle odnajduję całą rodzinę. (Wstaje podrażniony). Kłócą się: to ty, to on, to ja, to wy; nie, to nie my; ech! któż tedy, u djaska? (Osuwa się na ławkę). O, dziwny ciągu wypadków! W jaki sposób zdarzyło mi się to wszystko? Czemu to, nie co innego? Któż zawiesił te rzeczy nad mą głową? Zmuszony przebiegać drogę nad którą wszedłem nie wiedząc o tem, świadom że ją opuszczę bez własnej woli, umaiłem ją tylą kwiecia, na ile pozwoliła mi moja wesołość: a i to mówię moja wesołość, nie wiedząc czy ona jest bardziej moja niż co insze, ani co jest owo ja które mnie zaprząta: bezkształtne skupienie nieznanych cząstek; później wątłe, bezrozumne stworzenie; swawolne zwierzątko; młodzieniec rwący się ku rozkoszy, użyciu, praktykujący wszystkie rzemiosła aby istnieć; tu pan, tam sługa, wedle kaprysu Fortuny! ambitny z próżności, pracowity z potrzeby, ale leniwy... z rozkoszą! mówca w razie niebezpieczeństwa; poeta dla wytchnienia; muzyk z konieczności; kochanek, okresami, w ataku szaleństwa; wszystkom widział, wszystkom robił, wszystkiegom użył. Później, złudzenia rozwiały się: rozczarowany... Zuziu, Zuziu, Zuziu! ileż ty mi cierpień zadajesz!... Słyszę kroki... nadchodzą. Oto moment.

(Cofa się w pierwszą kulisę po prawej).
Scena IV
FIGARO, HRABINA w sukniach Zuzanny, ZUZANNA w sukniach hrabiny, MARCELINA.

ZUZANNA, pocichu do hrabiny. Tak, Marcelina mówiła, że Figaro tu będzie.
MARCELINA. Toteż jest; mów ciszej.
ZUZANNA. Tak więc, jeden słucha, a drugi ma przyjść na schadzkę. Zaczynajmy.
MARCELINA. Aby nie stracić słowa, skryję się w altanie.

(Wchodzi do kiosku, gdzie skryła się Franusia).
Scena V
FIGARO, HRABINA, ZUZANNA.

ZUZANNA, głośno. Pani drży! czyżby z zimna?
HRABINA, głośno. Wilgoć jest, już wrócę.
ZUZANNA, głośno. Jeśli pani mnie nie potrzebuje, odetchnę nieco pod temi drzewami.
HRABINA, głośno. Zaziębisz się.
ZUZANNA, głośno. Przyzwyczajona jestem.
FIGARO, na stronie. Tak się zdaje!

(Zuzanna cofa się blisko kulis, w stronę przeciwną tej po której czai się Figaro).
Scena VI
FIGARO, CHERUBIN, HRABIA, HRABINA, ZUZANNA. (Figaro i Zuzanna każde po przeciwnym krańcu, ku przodowi sceny).

CHERUBIN, w stroju oficera, wbiega nucąc wesoło finał swej romancy. La, la, la, la.

Dałbym życie i duszę
Dla mej pani przesłodkiej...

HRABINA, na stronie. Pazik!
CHERUBIN, zatrzymuje się. Ktoś tu chodzi; spieszmyż do mego schronienia, gdzie Franusia... Zawszeć to kobieta!...
HRABINA, słuchając. Ha, wielkie nieba!
CHERUBIN, schyla się, wypatrując. Czy się mylę? sądząc po tym wianku, który rysuje się w zmroku, zdaje się, że to Zuzia.
HRABINA, na stronie. Gdyby hrabia nadszedł!...

(Hrabia ukazuje się w głębi).

CHERUBIN zbliża się i ujmuje za rękę hrabinę, która się broni. Tak, to urocza dziewczyna, którą wołają Zuzia. Ha! czyż mógłbym się omylić po miękkości tej rączki, po jej nagłem drżeniu, a zwłaszcza po biciu mego serca! (Chce położyć sobie rękę hrabiny na sercu; ona cofa rękę).
HRABINA, cicho. Idź stąd!
CHERUBIN. Jeśli współczucie sprowadziło cię umyślnie w ten zakątek, gdzie jestem ukryty od dawna...
HRABINA. Figaro ma nadejść.
HRABIA, podchodząc, na stronie. Czy to nie Zuzię widzę?
CHERUBIN, do hrabiny. Co mi Figaro! wcale nie jego oczekujesz...
HRABINA. Kogóż więc?
HRABIA, na stronie. Jest ktoś z nią.
CHERUBIN. Hrabiego, szelmeczko, który prosił cię o tę schadzkę dziś rano, kiedym przycupnął za fotelem.
HRABIA, na stronie, z wściekłością. Znów ten paź piekielny!
FIGARO, na stronie. Mówią, że nie trzeba podsłuchiwać!
ZUZANNA, na stronie. Mały papla!
HRABINA, do pazia. Zrób mi tę grzeczność i oddal się.
CHERUBIN. Nie wcześniej, w każdym razie, aż uzyskam zapłatę mego posłuszeństwa.
HRABINA, przestraszona. Cóż takiego?...
CHERUBIN. Najpierw dwadzieścia całusów na twój rachunek, a potem sto na rachunek twej pięknej pani.
HRABINA. Ty śmiałbyś?...
CHERUBIN. Ojej! tak, śmiałbym. Ty zajmujesz jej miejsce przy Ekscelencji; ja miejsce pana hrabiego przy tobie: najgłupszą rolę gra w tem Figaro.
FIGARO, na stronie. A, obwieś!
ZUZANNA, na stronie. Zuchwały jak paź.

(Cherubin chce pocałować hrabinę; hrabia staje między nimi i odbiera pocałunek).

HRABINA, pierzchając. Och! nieba!
FIGARO, na stronie, słysząc pocałunek. Byłbym zaślubił miłą lalusię! (Słucha).
CHERUBIN, macając suknie hrabiego, na stronie. To pan hrabia!

(Umyka do altany, gdzie schroniły się Franusia i Marcelina).
Scena VII
FIGARO, HRABIA, HRABINA, ZUZANNA.

FIGARO zbliża się. Muszę...
HRABIA, myśląc, że mówi do pazia. Skoro nie ponawiasz całusa... (Wymierza policzek).
FIGARO, który się nasunął, dostaje. Au!
HRABIA. ...Porachowaliśmy się tedy z jednym.
FIGARO, na stronie, oddala się trąc policzek. Nie wszystkie zyski podsłuchu są miłe.
ZUZANNA, śmiejąc się, po przeciwnej stronie. Ha! ha! ha! ha!
HRABIA, do hrabiny, którą bierze za Zuzannę. Osobliwy ten paź: dostaje tęgi policzek i zmyka pękając od śmiechu.
FIGARO, na stronie. Pewnie, ma o co płakać!...
HRABIA. Ech, do kaduka! nie mogę zrobić kroku... (Do hrabiny). Ale dajmy pokój tym głupstwom; zatrułyby całą radość naszej schadzki.
HRABINA, udając głos Zuzanny. Czy spodziewał się pan...
HRABIA. Po twoim sprytnym bileciku! (Bierze ją za rękę). Ty drżysz?
HRABINA. Zlękłam się.
HRABIA. Nie było mym zamiarem pozbawiać cię całusa (całuje ją w czoło).
HRABINA. Panie hrabio! ta śmiałość...
FIGARO, na stronie. Szelma!
ZUZANNA, na stronie. Urocza istota!
HRABIA, ujmując żonę za rękę. Cóż za miła i delikatna skórka; jakże daleko hrabinie do tak ładnej rączki!
HRABINA, na stronie. Co może uprzedzenie!
HRABIA. Czyż ona ma to jędrne i toczone ramię! te ładne paluszki, pełne powabu i sprytu?
HRABINA, głosem Zuzanny. Zatem miłość...
HRABIA. Miłość... to tylko romans serca: rozkosz jest jego historją; ona sprowadza mnie do twych kolan.
HRABINA. Nie kocha już pan żony?
HRABIA. Bardzo; ale trzy lata czynią małżeństwo tak czcigodnem!
HRABINA. Czegóż pragnąłby pan u niej?
HRABIA, pieszcząc ją. Tego, co znajduję w tobie, ślicznotko.
HRABINA. Ależ powiedz pan, proszę.
HRABIA. ...Nie wiem; mniej jednostajności może; czegoś drażniącego, nieokreślonego, co stanowi urok: czasem odmowy; czy ja wiem? Żonom wydaje się, że robią wszystko kiedy nas kochają; przyjąwszy to za pewnik, kochają nas, kochają (jeśli kochają), są tak uczynne i tak gotowe do ofiar, i zawsze, i bezustanku, iż, pewnego pięknego wieczoru, stajemy zdumieni znajdując przesyt tam, gdzie szukaliśmy szczęścia.
HRABINA, na stronie. Ha! cóż za nauka!
HRABIA. W istocie, Zuziu, tysiąc razy przychodziło mi na myśl, że, jeśli gdzieindziej upędzamy się za rozkoszą której nie znajdujemy u nich, to dlatego, że one nie dość studjują sztukę podsycania pragnień, odnawiania się, ożywiania, można rzec, czaru miłości urozmaiceniem.
HRABINA, dotknięta. Zatem one powinny wszystko?...
HRABIA, śmiejąc się. A mężczyzna nic? Czyż możemy zmienić bieg natury? Naszem zadaniem było je zdobyć; ich...
HRABINA. Ich?...
HRABIA. Ich, zatrzymać nas: nazbyt zapominają o tem.
HRABINA. Och, ja nie zapomnę.
HRABIA. Ani ja.
FIGARO, na stronie. Ani ja.
ZUZANNA, na stronie. Ani ja.
HRABIA ujmuje rękę żony. Echo jest tutaj, mówmy ciszej. Ty nie potrzebujesz o tem myśleć, ty, którą miłość uczyniła tak żywą i ładną! Przy odrobinie kaprysu, będziesz najbardziej drażniącą kochanką! (Całuje ją w czoło). Moja Zuziu, Kastylczyk ma tylko jedno słowo. Oto złoto, przyrzeczone na wykup straconego dobrowolnie prawa, które godzisz mi się zwrócić. Ale, ponieważ wdzięk jakim raczysz go zaprawić jest bez ceny, dodaję jeszcze ten brylant: noś go, na mą pamiątkę.
HRABINA, z ukłonem. Zuzia przyjmie wszystko.
FIGARO, na stronie. Większej szelmy nie było na świecie!
ZUZANNA, na stronie. A to się sypie na nas!
HRABIA, na stronie. Interesowna; tem lepiej.
HRABINA, spogląda w głąb. Widzę pochodnie.
HRABIA. Gotują się na twoje wesele. Wejdźmy na chwilę do altany, pozwólmy im przejść.
HRABINA. Bez światła?
HRABIA, pociągając ją lekko. Pocóż? nie będziemy czytać.
FIGARO, na stronie. Idzie, na honor! Domyślałem się. (Zbliża się).
HRABIA, obracając się, grubym zmienionym głosem. Kto się tu błąka?
FIGARO, z gniewem. Błąka? umyślnie idzie.
HRABIA, pocichu do hrabiny. To Figaro! (ucieka).
HRABINA. Śpieszę za panem.

(Wchodzi do kiosku po prawej, gdy hrabia kryje się w parku w głębi).
Scena VIII
FIGARO, ZUZANNA, w ciemności.

FIGARO, stara się wypatrzyć dokąd idą hrabia i hrabina, którą bierze za Zuzannę. Nic już nie słychać; weszli: stało się. (Głosem zmienionym z podrażnienia). Wy, niezgrabni żonkosie, którzy utrzymujecie szpiegów i kręcicie się miesiące całe koło podejrzenia, czemuż nie naśladujecie mnie? Od pierwszego dnia szpieguję żonę i podsłuchuję: w mgnieniu oka człowiek obznajmia się ze wszystkiem: to cudowne, żadnych wątpliwości; wie czego się trzymać. (Chodząc żywo). Na szczęście, nie dbam o to; zdrada jej w niczem mnie nie dotyka. Mam ich wreszcie!
ZUZANNA, która zbliżyła się pocichu w ciemności, na stronie. Zapłacisz mi za swoje posądzenia. (Głosem hrabiny). Kto tam?
FIGARO, z podrażnieniem. „Kto tam?“ Ten, który chciałby, z całego serca, aby zaraza zdusiła go przy urodzeniu...
ZUZANNA, tonem hrabiny. Ależ to Figaro!
FIGARO, spogląda i mówi żywo. Pani hrabina!
ZUZANNA. Mów cicho.
FIGARO, żywo. Ach, pani, jakże w porę niebo cię sprowadza. Jak pani sądzi, gdzie pan hrabia?
ZUZANNA. Cóż mnie obchodzi niewdzięcznik! Powiedz mi...
FIGARO, jeszcze żywiej. A Zuzanna, świeżo upieczona małżonka, jak pani myśli, gdzie jest?
ZUZANNA. Ależ mów ciszej!
FIGARO, bardzo szybko. Ta Zuzia, którą wszyscy mieli za tak cnotliwą, która udawała niedotykalską! Tam siedzą, zamknięci. Zwołam ludzi.
ZUZANNA, zamykając mu usta ręką, zapomina odmienić głos. Nie wołaj!
FIGARO, na stronie. To Zuzia! God-dam!
ZUZANNA, tonem hrabiny. Zdajesz się niespokojny.
FIGARO, na stronie. Szelma! Chce mnie złapać.
ZUZANNA. Trzeba się nam zemścić, Figaro.
FIGARO. Czuje pani żywe pragnienie?
ZUZANNA. Nie byłabym kobietą! Ale mężczyźni mają sto sposobów po temu...
FIGARO, poufale. Pani, jesteśmy sami, możemy mówić otwarcie. Kobiety mają jeden... ale ten jeden wart jest wszystkich naszych.
ZUZANNA, na stronie. Spoliczkowałabym go!
FIGARO, na stronie. Byłoby bardzo uciesznie, gdyby, przed ślubem...
ZUZANNA. Ale cóż warta taka zemsta, jeśli nie jest zaprawiona odrobiną miłości?
FIGARO. Wszędzie gdzie pani jej nie widzisz, bądź pewna iż szacunek ją przesłania.
ZUZANNA, dotknięta. Nie wiem, czy myślisz szczerze, ale nie mówisz przekonywująco.
FIGARO, z komicznym zapałem, na kolanach. Ach, pani, ubóstwiam cię. Weź pod uwagę czas, miejsce, okoliczności, i niech uraza twoja uzupełni wdzięk, którego nie staje mej prośbie.
ZUZANNA, na stronie. Ręka mnie świerzbi.
FIGARO, na stronie. Serce mi bije.
ZUZANNA. Ależ, Figaro, czyś pomyślał?...
FIGARO. Tak, pani hrabino, pomyślałem.
ZUZANNA. ...Że gniew i miłość...
FIGARO. ...Nie znoszą odwłoki... Ta rączka...
ZUZANNA, swoim głosem, dając mu policzek. Oto jest.
FIGARO. Ha! czarci! co za policzek!
ZUZANNA daje mu drugi. Co za policzek! A ten?
FIGARO. Au! ques-à-quo? tam do kaduka! Czy to dziś deszcz policzków?
ZUZANNA bije go przy każdym zdaniu. A! ques-à-quo? Zuzanna; masz za swoje posądzenia; za swoją zemstę, za zdradę, za swoje sposoby, swoje zniewagi i zamiary. To jest miłość? Powtórz jeszcze, coś mówił rano?
FIGARO śmieje się, wstając. Santa Barbara! tak, to jest miłość. O radości, o rozkoszy, o szczęśliwy po stokroć Figaro! Bij, ukochana, bij bez wytchnienia. Ale, kiedy pocentkujesz mi całe ciało, spojrzyj łaskawie, o Zuziu, na najszczęśliwszego z ludzi, jakiemu kiedykolwiek kobieta wygarbowała skórę.
ZUZANNA. Najszczęśliwszego! Ty ladaco! bałamuciłeś hrabinę tak kusząco, że, doprawdy, zapominając sama siebie, już miałam ulec na jej rachunek.
FIGARO. Mogłemż nie poznać twego ślicznego głosu?
ZUZANNA, śmiejąc się. Poznałeś? Ha! jakże się zemszczę?
FIGARO. Wytłuc porządnie i chować urazę, to już zbyt kobiece! Ale powiedz mi, jakim szczęsnym cudem widzę cię tutaj, kiedy mniemałem że jesteś z nim? i w jaki sposób, ten strój, który mnie zmylił, stwierdza twoją niewinność...
ZUZANNA. Ech! głuptas z ciebie, dać się wziąć w pułapkę zastawioną dla innego! Czy to nasza wina, jeśli, chcąc chwycić jednego lisa, złapałyśmy dwóch?
FIGARO. Któż więc chwyta drugiego?
ZUZANNA. Własna żona.
FIGARO. Żona?
ZUZANNA. Żona.
FIGARO, z szaloną uciechą. Ha! Figaro, powieś się, nie odgadłeś tej sztuki. Jego żona? O, dwanaście i piętnaście tysięcy razy sprytne samiczki! Zatem, pocałunki w tej altanie...
ZUZANNA. Odebrała hrabina.
FIGARO. A całusy pazia?
ZUZANNA, śmiejąc się. Pan hrabia.
FIGARO. A tam, za fotelem?
ZUZANNA. Nikt.
FIGARO. Jesteś pewna?
ZUZANNA, śmiejąc się. Figaro, ej! pamiętaj o deszczu policzków.
FIGARO, całuje jej ręce. Klejnoty istne trzymam. Ale ten jeden od hrabiego był z dobrego kruszcu.
ZUZANNA. Dalej, pyszałku, ukórz się!
FIGARO, czyniąc równocześnie wszystko co mówi. Masz rację: na kolanach, zgięty, pochylony, rozpłaszczony na ziemi...
ZUZANNA, śmiejąc się. Och! biedny hrabia! ileż trudu sobie zadał...

FIGARO, wstając. Dla zdobycia własnej żony!
Scena IX
HRABIA wchodzi głębią i idzie prosto ku altanie po prawej; FIGARO, ZUZANNA.

HRABIA, do siebie. Próżno szukam jej w gaiku, schroniła się może tutaj.
ZUZANNA, cicho, do Figara. To on.
HRABIA, otwierając altanę. Zuziu, jesteś?
FIGARO, pocichu. Szuka jej, a ja myślałem...
ZUZANNA, pocichu. Nie poznał...
FIGARO. Dorżnijmy go, chcesz? (całuje ją w rękę).
HRABIA odwraca się. Mężczyzna u nóg hrabiny?... Ha! jestem bez broni. (Zbliża się).
FIGARO, wstaje, odmieniając głos. Daruj pani, nie pamiętałem, że ta zwykła nasza schadzka wypada na porę wesela.
HRABIA, na stronie. To ten, który siedział w alkierzu dziś rano.
FIGARO, j. w. Ale nie może być, aby tak głupia przeszkoda opóźniła chwile naszego szczęścia.
HRABIA, na stronie. Ha! śmierć! piekło! szatani!
FIGARO, prowadząc ją do altany, pocichu. Klnie. (Głośno). Spieszmy, pani, i nagródźmy sobie krzywdę, jaką nam wyrządzono dziś rano, kiedy musiałem skakać oknem.
HRABIA, na stronie. Ha! wszystko się odsłania!
ZUZANNA, blisko altany po lewej. Nim wejdziemy, zobacz, czy nikt nas nie śledzi. (Figaro całuje ją w czoło).
HRABIA krzyczy. Pomsty!

(Zuzanna ucieka do altany, gdzie weszli Franusia, Marcelina i Cherubin).
Scena X
HRABIA, FIGARO. (Hrabia chwyta za ramię Figara).

FIGARO, udając gwałtowne przerażenie. Mój pan!

HRABIA, poznając go. Ha! zbrodniarzu, to ty! Hola! ludzie! jest tam kto?
Scena XI
PEDRILLO, HRABIA, FIGARO.

PEDRILLO, w butach z ostrogami. Wasza Dostojność! znajduję Ją wreszcie.
HRABIA. Pedrillo, doskonale. Jesteś sam?
PEDRILLO. Prosto z Sewilli, co koń wyskoczy.
HRABIA. Zbliż się tu, i krzycz co masz siły!
PEDRILLO, krzycząc na całe gardło. O paziu ani słychu. Oto papiery.
HRABIA, odtrąca go. Ech! głupiec!
PEDRILLO. Wasza Dostojność kazała mi krzyczeć.
HRABIA, wciąż trzymając Figara. Na ludzi! Hej, jest tam kto! Nikt nie słyszy? Chodźcie tu wszyscy!
PEDRILLO. Jest nas dwóch: Figaro i ja; cóż może się stać Waszej Dostojności?

Scena XII
Ciż sami, GĄSKA, BARTOLO, BAZYLJO, ANTONIO, SŁONECZKO, cały orszak weselny z pochodniami.

BARTOLO, do Figara. Jak widzisz, na pierwszy sygnał...
HRABIA, ukazując altanę po lewej. Pedrillo, pilnuj mi tych drzwi. (Pedrillo staje pod drzwiami).
BAZYLJO, cicho do Figara. Schwyciłeś go z Zuzanną?
HRABIA, ukazując Figara. A wy wszyscy, moi wasale, otoczcie mi tego człowieka: odpowiadacie zań gardłem.
BAZYLJO. Haha!
HRABIA, wściekły. Milcz! (do Figara, lodowato). Mój rycerzu, czy raczysz odpowiedzieć na moje pytania?
FIGARO, zimno. Ba! i któż mógłby mnie zwolnić od tego, Ekscelencjo? Pan hrabia panujesz tu nad wszystkimi, wyjąwszy nad samym sobą.
HRABIA, powściągając się. Wyjąwszy nad samym sobą!
ANTONIO. Dobrze powiedziane!
HRABIA, powściągając gniew. Nie, jeżeli coś jeszcze mogło pomnożyć mój gniew, to zimna krew, jaką ten łotr udaje.
FIGARO. Czy my jesteśmy żołnierze, którzy dają się zabijać za sprawy których nie znają? Ja, kiedy się złoszczę, lubię wiedzieć o co.
HRABIA, odchodząc od zmysłów. O, wściekłości! (Powściągając się). Uczciwy człowieku, który udajesz nieśmiałość, czy raczysz przynajmniej powiedzieć, co za damę przed chwilą wpuściłeś do altany?
FIGARO, złośliwie, ukazując przeciwległą altanę. Do tej?
HRABIA, żywo. Nie, do tej.
FIGARO, zimno. To inna sprawa. Jestto młoda osoba, która zaszczyca mnie szczególną łaską.
BAZYLJO, zdziwiony. Haha!
HRABIA, żywo. Słyszycie, panowie?
BARTOLO, zdziwiony. Słyszymy.
HRABIA, do Figara. A czy ta młoda osoba ma jakie inne obowiązki, któreby ci były wiadome?
FIGARO, zimno. Wiem, iż pewien wielki pan zaszczycał ją jakiś czas swemi względami; ale, czy że ją zaniedbał, czy też ja przypadłem jej do smaku więcej niż ktoś godniejszy kochania, dziś woli mnie.
HRABIA, żywo. Woli... (Powściągając się). Przynajmniej jest szczery! bo to co on wyznaje, panowie, słyszałem, przysięgam wam, z ust jego wspólniczki.
GĄSKA, zdumiony. Wspó-ólniczki.

HRABIA, z wściekłością. Zatem, skoro hańba jest publiczna, trzeba by pomsta była nią również. (Wchodzi do altany).
Scena XIII
Ciż sami, prócz hrabiego.

ANTONIO. Słusznie mówi.
GĄSKA, do Figara. Któ-óż tedy wziął drugiemu żo-onę?
FIGARO, śmiejąc się. Nikt nie miał tego szczęścia.

Scena XIV
Ciż sami, HRABIA, CHERUBIN.

HRABIA, ukryty w altanie, ciągnąc kogoś kogo jeszcze nie widać. Wszystkie wysiłki daremne; zgubiona pani jesteś, godzina twoja nadeszła! (Wychodzi, nie patrząc). Cóż za szczęście, że żaden owoc nienawistnego związku...
FIGARO, wykrzykuje. Cherubin!
HRABIA. Mój paź?
BAZYLJO. Haha!
HRABIA, nieprzytomny z wściekłości, na stronie. Wszędzie ten paź djabelski! (do Cherubina). Co robiłeś w altanie?
CHERUBIN, trwożliwie. Kryłem się, jak mi pan hrabia kazał.
PEDRILLO. Warto było zajeżdżać konia!
HRABIA. Wejdź, Antonio; przyprowadź przed jej sędziego bezwstydną, która mnie zniesławiła.
GĄSKA. Pa-ani hra-abiny Ekscelencja ta-am szuka?
ANTONIO. Do paralusza! jest tedy dobra Opatrzność; tyleś się pan tego napraktykował w okolicy...
HRABIA, wściekły. Właźże! (Antonio wchodzi).

Scena XV
Ciż sami, z wyjątkiem Antonia.

HRABIA. Zobaczycie, panowie, że paź nie był sam.

CHERUBIN, trwożliwie. Los mój byłby zbyt okrutny, gdyby jakaś tkliwa dusza nie złagodziła jego goryczy.
Scena XVI
Ciż sami, ANTONIO, FRANUSIA.

ANTONIO, ciągnąc za rękę kogoś, kogo jeszcze nie widać. Niechże pani idzie, nie trzeba się dać prosić, skoro wiadomo, że pani tu weszła.
FIGARO, wykrzykuje. Kuzyneczka!
BAZYLJO. Haha!
HRABIA. Franusia!
ANTONIO, obraca się i woła. Do kaduka, jaśnie panie, co za koncept, żeby mnie wybierać dla pokazania kompanji, że to moja dziewucha narobiła całego bigosu!
HRABIA, wzburzony. Któż mógł wiedzieć, że ona tam jest? (Chce wejść do altany).
BARTOLO, zastępując. Pozwól, panie hrabio, to zaczyna być niejasne. Ja mam zimniejszą krew. (Wchodzi).
GĄSKA. A to mi spra-awa trochę zabardzo za-awikłana.

Scena XVII
Ciż sami, MARCELINA.

BARTOLO, mówiąc wewnątrz i wychodząc. Nie lękaj się pani, nie zrobi ci nic złego, ręczę. (Odwraca się i krzyczy:) Marcelina!
BAZYLJO. Haha!
FIGARO, śmiejąc się. Cóż za szaleństwo, mama też?...
ANTONIO. Coraz lepiej!
HRABIA, wzburzony. Co mi to wszystko! Hrabina...

Scena XVIII
Ciż sami, ZUZANNA z twarzą zasłoniętą wachlarzem.

HRABIA. ...A, oto wychodzi. (Chwyta ją gwałtownie za ramię). Jak sądzicie, panowie, czego warta jest nikczemna... (Zuzanna pada na kolana ze spuszczoną głową. — Hrabia:) Nie, nie! (Figaro pada na kolana z drugiej strony: — Hrabia silniej:) Nie, nie! (Marcelina pada na kolana nawprost hrabiego. — Hrabia coraz silniej:) Nie, nie! (Wszyscy padają na kolana, z wyjątkiem Gąski. — Hrabia, oszalały:) Choćby was było i sto!

Scena XIX
Ciż sami, HRABINA wychodzi z drugiej altany.

HRABINA, pada na kolana. Niechże ja dopełnię liczby.
HRABIA, patrząc na hrabinę i Zuzannę. Ha! co widzę?
GĄSKA, śmiejąc się. Dalibóg, to pa-ani.
HRABIA, chce podnieść hrabinę. Jakto! ty, hrabino? (Błagalnie). Jedynie wspaniałomyślne przebaczenie...
HRABINA, śmiejąc się. Ty, hrabio, powiedziałbyś, na mojem miejscu: „Nie, nie“; ja zaś, po raz trzeci dzisiaj, przebaczam, bez warunków. (Wstaje).
ZUZANNA, wstaje. I ja.
MARCELINA, wstaje. I ja.
FIGARO, wstaje. I ja: jest echo tutaj.

(Wszyscy wstają).

HRABIA. Echo! — Chciałem bawić się z nimi w chytrość, a oni potraktowali mnie jak dziecko.
HRABINA, śmiejąc się. Nie żałuj tego, hrabio.
FIGARO, otrzepując kolana kapeluszem. Taki dzionek jak dziś, to dobra szkółka dla przyszłego ambasadora.
HRABIA, do Zuzanny. Ten bilecik, zapięty szpilką?...
ZUZANNA. Pani hrabina go podyktowała.
HRABIA. Należy się jej odpowiedź. (Całuje rękę hrabiny).
HRABINA. Każdy dostanie co mu się należy. (Daje sakiewkę Figarowi, a diament Zuzannie).
ZUZANNA, do Figara. Jeszcze jeden posag.
FIGARO, podrzucając sakiewkę w ręce. To trzeci. Ten było ciężko zdobyć.
ZUZANNA. Jak nasze małżeństwo.
SŁONECZKO. A podwiązkę panny młodej dostanę?
HRABINA zrywa wstążkę którą zachowała na łonie i rzuca ją na ziemię. Podwiązkę? Była przy sukniach Zuzi; masz. (Drużbowie chcą spierać się o nią).
CHERUBIN, zwinniejszy, chwyta z ziemi i wola: Ten który chce ją mieć, ze mną się wprzód rozprawi.
HRABIA, śmiejąc się, do pazia. Ale, ale, mój ty drażliwy jegomościu: cóż ci się zdało tak wesołego w policzku, któryś oberwał przed godziną?
CHERUBIN, dobywając do połowy szpadę. Ja, panie pułkowniku?
FIGARO, z komicznym gniewem. Otrzymał go na mojej fizjognomji: oto, jak możni wymierzają sprawiedliwość.
HRABIA, śmiejąc się. Ty? Ha, ha, ha! cóż ty powiadasz na to, droga hrabino!
HRABINA, budzi się z zamyślenia i powiada z czułością. Ach, tak, drogi hrabio... i na całe życie, bez chwili zapomnienia, przysięgam.
HRABIA, uderzając sędziego po ramieniu. A pan, don Gąsior, jakież twoje zdanie?
GĄSKA. O tem co-o widzę, panie hrabio? Na ho-onor, co do mnie, nie wiem co powiedzieć: o-oto mój sposób myślenia.
WSZYSCY RAZEM. Pięknie osądzone!
FIGARO. Byłem biedny, pogardzano mną. Okazałem nieco talentów, rzuciła się na mnie zawiść. Przy pięknej żonie i majątku...
BARTOLO, śmiejąc się. Serca będą się cisnąć do ciebie hurmem.
FIGARO. Czy podobna?
BARTOLO. Znam ludzi.
FIGARO, kłaniając się widzom. Wyjąwszy żoną i majątkiem, wszystkiem innem służę z miłą chęcią.

(Przegrywka do wodewilu).


WODEWIL
BAZYLJO.
Trzy posagi, smaczna brzana,
Cóż chcieć więcej, jakem żyw?
O pazika, czy tam Pana,
Głupiec chyba byłby krzyw;
Łacińska prawda uznana
Dobrze mówi, wierzcie mi:
FIGARO.
Wiem... (Śpiewa):
Gaudeant bene nati.
BAZYLJO.
Nie... (Śpiewa):
Gaudeant bene nanti.
ZUZANNA.
Że mąż zdradza swą połowę,
Każdy mu tem bardziej rad;
Żonka niech postrada głowę,
„Gwałtu!“ krzyczy cały świat;
Skąd różnice są takowe?
Mam powiedzieć? to nie traf!
Silniejszy jest twórcą praw.
BARTOLO.
Piotr zazdrośnik, sztuka szczwana,
Iżby w domu spokój miał
Kupił srogiego brytana,
Co na wszystkich: hau, hau, hau!
„Brysiu, cyt! puść swego pana!...“
Gach rzemiosło dobrze zna:
Sam Piotrowi sprzedał psa...
HRABINA.
Jedna, choć nie kocha męża,
Dba o czci niestarty blask;
Druga, tkliwsza na szept węża,
Mężowi nie szczędzi łask;
Wierzcie, cnotą ta zwycięża,
Która, strzegąc własnych lic,
O drugich nie sądzi nic.
HRABIA.
Parafjanka, tam do kata,
Z sercem nieczułem jak głaz,
Licha starań to odpłata;
Wiwat dama z górnych klas!
Nakształt bitego dukata,
Stempel z władcy wziąwszy rąk,
Wszystkim wiernie służy w krąg.
MARCELINA.
Jedno pewne jest: to matka,
Co nam życia dała chrzest;
Wszystko inne, et, zagadka,
Miłości to sekret jest...
FIGARO podejmuje melodję.
Stąd, wiadomo, rzecz nierzadka,
Palcem mógłbym wskazać wam:
Syn — brylant, choć ojciec cham.

Różnie ludzi los obdarza:
Królem ten, pastuchem ów;
Traf różnicę całą stwarza,
DUCH ją zatrzeć może znów;
Tysiąc królów, z ołtarza,
Śmierci zmiótł wszechmocny gest:
Wolter nieśmiertelny jest.
CHERUBIN.

Płci urocza, ty zwodnico,
Źródło naszych mąk i bied:
Każdy klnie cię, lży — no i co?
Każdy do cię wraca wnet;
Parter twoją jest siostrzycą:
Ten, co niby gardzi nim,
Dałby krew za pochwał dym...

ZUZANNA.

Jeśli utwór ten szalony
Nauczką wam trąci zbyt,
Przez wzgląd na miłe androny,
Darujcie rozsądku zgrzyt;
Tak, natury głos tajony,
Do swych celów, w pragnień czas,
Przez rozkosz prowadzi nas...

GĄSKA.

Ot, panowie, ko-omedyja
W bu-udzie prze-edstawiona tej,
Wiernie ży-ycie wam odbija
Ludku, co dziś słu-ucha jej:
Krzywdzą go: gwałt, wrzaski, hryja;
A w końcu, z tych wszy-ystkich burz.
Kropnie pio-osenkę — i już!

Ogólny balet.
KONIEC.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Pierre Beaumarchais i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.