Wesele Figara (tłum. Boy)/Akt III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Pierre Beaumarchais
Tytuł Wesele Figara
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1932
Druk Drukarnia Zakł. Wydawn. M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. La Folle Journée, ou le Mariage de Figaro
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT III
Scena przedstawia komnatę w zamku, zwaną „salą tronową“, a która służy za salę audjencjonalną. Z jednej strony na ścianie godła królewskie, pod niemi portret króla.
Scena I
HRABIA, PEDRILLO, w rajtroku, w butach z ostrogami, ma w ręku zapieczętowany pakiet.

HRABIA, szybko. Zrozumiałeś dobrze?
PEDRILLO. Tak, Ekscelencjo (wychodzi).

Scena II

HRABIA, sam, krzyczy. Pedrillo!

Scena III
HRABIA, PEDRILLO wraca.

PEDRILLO. Wasza Dostojność?
HRABIA. Nikt cię nie widział?
PEDRILLO. Ani żywy duch.
HRABIA. Weź araba.
PEDRILLO. Osiodłany u furty.
HRABIA. Ostro, jednym tchem, aż do Sewilli.
PEDRILLO. Trzy mile tylko, ale opętane.
HRABIA. Skoro staniesz na miejscu, dowiedz się, czy paź przyjechał.
PEDRILLO. Do gospody?
HRABIA. Tak; a zwłaszcza od jak dawna.
PEDRILLO. Rozumiem.
HRABIA. Oddaj mu dekret i wracaj szybko.
PEDRILLO. A gdyby go nie było?
HRABIA. Wracaj jeszcze szybciej i zdaj mi sprawę. Ruszaj.

Scena IV
HRABIA, sam, chodzi zamyślony.
Głupstwo strzeliłem oddalając Bazylja!... gniew, to rzecz djabła warta. Ten bilecik, ostrzegający o czyichś zamiarach na hrabinę; ta pokojówka zamykająca się w alkierzu, właśnie gdy ja przybywam; żona zdjęta prawdziwym lub udanym lękiem; człowiek jakiś, który skacze oknem... drugi, który wyznaje... lub wpiera we mnie, że to on... Nitka wymyka mi się... jest w tem coś niejasnego... Inna rzecz, poddanka: cóż to ma za znaczenie dla ludzi tego stanu! Ale hrabina! gdyby jaki zuchwalec śmiał... co ja mam za myśli... W istocie, kiedy głowa płonie, najrozsądniejszy człowiek zaczyna bredzić jak we śnie! Bawiła się: te zduszone krzyki, ta źle skrywana radość! — Nie, hrabina szanuje się: mój honor... kiż djabeł go tam pomieścił! Z drugiej strony, jak stoimy? Czy ta szelmeczka Zuzia zdradziła mój sekret?... Ba! nie jest jeszcze jej sekretem, więc... Co mnie prze do tego kaprysu? dwadzieścia razy chciałem poniechać wszystkiego... Szczególne działanie niepewności! gdybym jej pragnął bez walki, pragnąłbym tysiąc razy mniej. Ten Figaro marudzi! trzeba go zręcznie wybadać (Figaro ukazuje się w głębi i zatrzymuje się) i starać się, w rozmowie, wymacać ostrożnie, czy coś wie o mej miłości do Zuzi.
Scena V
HRABIA, FIGARO.

FIGARO, na stronie. Tuśmy, panie hrabio!
HRABIA. ...Czy wie od niej bodaj słówko...
FIGARO, na stronie. Domyślałem się tego.
HRABIA. ...Ożenię go ze starym gratem.
FIGARO, na stronie. Przedmiot afektów imć Bazylja?
HRABIA. ...A teraz, pomyślmy, co zrobić z tej dziewczyny...
FIGARO, na stronie. Och, moją żonę, jeśli łaska.
HRABIA odwraca się. Hę? co? kto tu?
FIGARO zbliża się. Ja, na rozkazy Waszej Dostojności.
HRABIA. A cóż znaczyły te słowa?
FIGARO. Ja nic nie mówiłem.
HRABIA powtarza. „Moją żonę, jeśli łaska“.
FIGARO. To... to ostatnie słowa: mówiłem komuś: „Idź uwiadom moją żonę, jeśli łaska“.
HRABIA przechadza się. Jego żonę!... Radbym wiedzieć, co za sprawy mogą zatrzymywać imć Figara, gdy ja go każę wołać?
FIGARO, udając że poprawia ubranie. Powalałem się, upadłszy na inspekty; zmieniałem ubranie.
HRABIA. Trzebaż na to godzinę?
FIGARO. Zawszeć trzeba czasu.
HRABIA. Lokaje ubierają się w tym domu dłużej niż panowie!
FIGARO. Bo nie mają służących, którzyby im pomagali.
HRABIA. ...Nie bardzo zrozumiałem, co ci się kazało dziś rano narażać na bezcelowe niebezpieczeństwo, rzucając się...
FIGARO. Niebezpieczeństwo! rzekłby kto, iż otchłań pochłonęła mnie żywcem...
HRABIA. Próbuj, próbuj wywieść mnie w pole, udając że nie rozumiesz, wykrętny sługusie! Rozumiesz dobrze, że nie o niebezpieczeństwo mi chodzi, ale o pobudki.
FIGARO. Wskutek fałszywego donosu, wpada pan wściekły, druzgocząc wszystko jak potok Moreński; szuka pan mężczyzny, trzeba ci go natychmiast, inaczej wywalisz drzwi, skruszysz zamki! Znajduję się tam przypadkiem; kto wie, czy, w pierwszem uniesieniu...
HRABIA, przerywając. Mogłeś uciec schodami.
FIGARO. A pan przyłapać mnie na kurytarzu.
HRABIA, w złości. Na kurytarzu! (Na stronie). Unoszę się i chybiam tego o czem pragnę wiedzieć.
FIGARO, na stronie. Wyczekajmyż go tam gdzie zmierza i trzymajmy się ostro.
HRABIA, łagodząc ton. Nie to zresztą chciałem powiedzieć, dajmy pokój. Miałem... tak, miałem ochotę zabrać cię do Londynu za kurjera... ale, wszystko zważywszy...
FIGARO. Wasza Dostojność zmienił zdanie?
HRABIA. Po pierwsze, nie umiesz po angielsku.
FIGARO. Umiem God-dam.
HRABIA. Nie rozumiem.
FIGARO. Powiadam, że umiem God-dam.
HRABIA. No więc?
FIGARO. Do kaduka! angielszczyzna, to piękny język: niewiele trzeba umieć, aby zajść daleko. Z jednem God-dam, można przejechać całą Anglję, nie zaznawszy najmniejszego braku. Chce pan wsunąć tłustego kurczaka? wejdź tylko do garkuchni i zrób ten oto gest. (Udaje że kręci rożnem). God-dam! przynoszą ci nóżki cielęce. To cudowne! Ma pan ochotę napić się przedniego burgunda? wystarczy tylko tyle (Odkorkowuje butelkę) God-dam! przynoszą ci kufel piwa, piękny cynowy kufel, z pianą po brzegi. Rozkosz! Zdarzy się panu spotkać miłą osóbkę, z tych co to pomykają drobnym kroczkiem, ze spuszczonemi oczkami, z łokietkami przy sobie, kręcąc odrobinę kuperkiem? przyłóż pan wdzięcznie palce do ust. Ha! God-dam! wytnie ci policzek, niczem tragarz portowy: dowód, że rozumie. Anglicy, trzeba przyznać, dodają czasem w rozmowie, tu, owdzie, parę słów; ale łatwo poznać, że God-dam jest podstawą języka; jeśli więc Wasza Dostojność nie ma innych przyczyn, aby mnie trzymać w Hiszpanji...
HRABIA, na stronie. Chce jechać do Londynu: nic mu nie powiedziała.
FIGARO, na stronie. Myśli, że nic nie wiem; pociągnijmy go za język.
HRABIA. Jaki powód miała hrabina, aby mi płatać podobną sztuczkę?
FIGARO. Na honor, Wasza Dostojność, pan hrabia wie lepiej odemnie.
HRABIA. Uprzedzam jej życzenia, obsypuję ją podarkami...
FIGARO. Obdarza ją pan, ale ją pan zdradza. Cóż po koronkach temu, kto niema kubraka?
HRABIA. ...Dawniej mówiłeś mi wszystko.
FIGARO. A teraz, nic panu nie ukrywam.
HRABIA. Ile ci dała hrabina za twój współudział?
FIGARO. Ile mi pan dał, aby ją wydobyć z rąk doktora? Ej, panie hrabio, nie poniewierajmy człowiekiem, który nam dobrze służy; łatwo go zmienić w lichego lokaja.
HRABIA. Czemu wszystko, czego się tkniesz, musi trącić krętactwem?
FIGARO. Bo wszędzie można się go dopatrzeć, skoro się gwałtem szuka.
HRABIA. Reputację masz fatalną!
FIGARO. A jeślim więcej wart od mej reputacji? Czy dużo jest wielkich panów, którzyby mogli to samo powiedzieć?
HRABIA. Sto razy widziałem cię, jak szedłeś ku fortunie, a nigdy prostą drogą.
FIGARO. Cóż pan chce? straszna tam ciżba; każdy chce biec; cisną się, popychają, trącają łokciami, przewracają; dojdzie do mety kto może; reszta ginie stratowana. Toteż, mam tego dosyć; co do mnie, wyrzekam się.
HRABIA. Fortuny? (na stronie). To coś nowego.
FIGARO, na stronie. Na mnie teraz kolej. (Głośno). Wasza Dostojność obdarzył mnie posadą burgrabiego; to bardzo piękne stanowisko. Nie będę tedy, poprawdzie, radośnie witanym kurjerem zajmujących nowin, ale, w zamian, szczęśliwy z młodą żoną w głębi Andaluzji...
HRABIA. Któżby ci bronił wziąć ją do Londynu?
FIGARO. Trzebaby ją opuszczać tak często, że niebawem miałbym małżeństwa wyżej uszu.
HRABIA. Przy twoim talencie i zaletach, mógłbyś zczasem dobić się awansu.
FIGARO. Talent drogą do awansu? Wasza Dostojność żartuje. Mierność i płaszczenie się: oto środki do wszystkiego.
HRABIA. Trzebaby tylko, pod mem kierownictwem, obeznać się nieco z polityką.
FIGARO. Znam ją.
HRABIA. Tak jak język angielski: główne zasady!
FIGARO. Tak, gdyby było tutaj czem się chwalić. Ale udawać że się nie wie tego co się wie; że się wie czego się nie wie; że się rozumie to czego się nie pojmuje; że się nie słucha tego co się słyszy: że się może zwłaszcza więcej niż się może w istocie... Często, jako największy sekret, ukrywać że niema żadnego; zamykać się aby temperować pióra; udawać głębię, kiedy się jest tylko, jak powiadają, czczym i próżnym; bezustanku grać, od siedmiu boleści, poważną figurę, rozpuszczać szpiegów i utrzymywać zdrajców, naruszać pieczęcie; przejmować listy i starać się uszlachetniać lichotę środków ważnością przedmiotu: oto cała polityka, albo niech zginę!
HRABIA. Ech, to raczej definicja intrygi!
FIGARO. Polityka, intryga, mniejsza; ponieważ, jak sądzę, są one nieco spokrewnione z sobą, niech się para niemi komu wola! Ja wolę mą miłą, hej, wolę mą miłą, jak powiada piosenka poczciwego króla[1].
HRABIA, na stronie. Chce zostać. Rozumiem... Zuzanna zdradziła mnie.
FIGARO, na stronie. Połknął haczyk: odpłaciłem mu jego własną monetą.
HRABIA. Zatem, masz nadzieję obronić się Marcelinie?
FIGARO. Czy mi to pan hrabia weźmie za zbrodnię, że odtrącam starą pannicę, skoro Wasza Dostojność raczy nam zabierać z przed nosa wszystkie młódki?
HRABIA, drwiąco. W trybunale, sędzia zapomina o sobie i ma na oczach jedynie prawo.
FIGARO. Pobłażliwe dla wielkich, twarde dla małych.
HRABIA. Sądzisz więc, że ja żartuję?
FIGARO. Och, któż to wie, Wasza Dostojność? Tempo è galant’ uomo, powiada Włoch; czas zawsze mówi prawdę: on to pouczy mnie, kto mi życzy źle, a kto dobrze.
HRABIA, na stronie. Widzę, że wie wszystko: ożenię go ze starą.
FIGARO, na stronie. Próbował mnie przechytrzyć: i czegóż się dowiedział?

Scena VI
HRABIA, LOKAJ, FIGARO.

LOKAJ, oznajmiając. Don Guzman Gąska.
HRABIA. Gąska?
FIGARO. No tak, oczywiście. Rzeczywisty sędzia, naczelnik trybunału, pański mąż zaufania.
HRABIA. Niech zaczeka. (Lokaj wychodzi).

Scena VII
HRABIA, FIGARO.

FIGARO patrzy jakiś czas w milczeniu na hrabiego pogrążonego w zadumie. ...Czy tylko tyle życzył sobie pan hrabia?
HRABIA, opamiętując się. Ja?... mówiłem, aby przyrządzić salę na audjencję.
FIGARO. No więc? I czegóż brakuje? fotel dla Waszej Dostojności, wygodne krzesła dla uczonych w prawie, taburet dla woźnego, ławki dla adwokatów, posadzka dla wytwornej publiki, a hołota z tyłu. Idę odprawić froterów. (Wychodzi).

Scena VIII
HRABIA, sam.

Ladaco zaczął dobierać się do mnie! Cóż za sposób dysputowania! Wyzyskuje każde słowo, przypiera do muru, ciągnie za język... O, hultajko! o, hultaju! porozumieliście się, aby sobie zadrwić ze mnie!... bądźcie przyjaciółmi, kochankami, bądźcie czem wam się podoba, zgoda; ale, do kroćset, małżeństwo...

Scena IX
ZUZANNA, HRABIA.

ZUZANNA, zdyszana. Panie hrabio... przepraszam Waszą Dostojność.
HRABIA, cierpko. Cóż takiego, moja panno?
ZUZANNA. Pan hrabia się gniewa?
HRABIA. Życzyłaś sobie czegoś, zapewne?
ZUZANNA. ...Pani hrabina ma wapory. Biegłam prosić pana hrabiego, aby nam pożyczył flakonika z eterem. Odniosłabym natychmiast.
HRABIA, podając. Nie, nie, zatrzymaj dla siebie. Niebawem może ci się przydać.
ZUZANNA. Alboż kobiety takie jak ja miewają wapory? To choroba jaśnie państwa; nabywa się jej w buduarach.
HRABIA. Tak czuła narzeczona, skoro jej przyjdzie stracić swego przyszłego...
ZUZANNA. Skoro odszkodujemy Marcelinę posagiem, który pan hrabia przyrzekł...
HRABIA. Przyrzekłem?
ZUZANNA, spuszczając oczy. Wasza Dostojność, tak przynajmniej zrozumiałam.
HRABIA. Tak, o ilebyś się zgodziła zrozumieć znowuż co innego.
ZUZANNA, ze spuszczonemi oczami. Czyż nie jest mym obowiązkiem być powolną Waszej Dostojności?
HRABIA. Czemuż więc, niedobra dziewczyno, nie powiedziałaś tego wcześniej?
ZUZANNA. Czyż jest kiedy za późno na powiedzenie prawdy?
HRABIA. Przyszłabyś o zmierzchu?
ZUZANNA. Czyż nie przechadzam się co wieczór?
HRABIA. Dziś rano obeszłaś się ze mną tak surowo!
ZUZANNA. Rano? a pazik za fotelem?
HRABIA. Ma słuszność, zapomniałem. Ale, czemu ta uparta odmowa, kiedy Bazyljo, w mojem imieniu...
ZUZANNA. Nacóż taki Bazyljo?...
HRABIA. Ciągle ma słuszność! Mimo to, imć Figaro, któremu, obawiam się bardzo, wypaplałaś wszystko...
ZUZANNA. Hm! zapewne, mówię mu wszystko, z wyjątkiem tego co trzeba zmilczeć.
HRABIA, śmiejąc się. Och! filutko! Więc przyrzekasz? Gdybyś chybiła słowu... porozumiejmy się, moje serce: nic ze schadzki? nic z posagu, nic z małżeństwa.
ZUZANNA, z głębokim dygiem. Ale też, jeśli nic z małżeństwa, nic z przywileju pańskiego, Wasza Dostojność.
HRABIA. Skąd ona bierze tyle sprytu, ta dziewczyna? na honor, szaleć będę za nią! Ale twoja pani czeka na flakon...
ZUZANNA, śmiejąc się i oddając flakon. Czyż mogłabym mówić z panem bez pozoru?
HRABIA chce ją uściskać. Rozkoszne stworzenie!
ZUZANNA wymyka się. Ktoś idzie.
HRABIA, na stronie. Mam ją (wychodzi spiesznie).
ZUZANNA. Chodźmy zdać sprawę pani.

Scena X
ZUZANNA, FIGARO.

FIGARO. Zuziu! Zuziu! gdzie ty tak pędzisz, prosto z rozmowy z hrabią?
ZUZANNA. Prawuj się teraz, jeśli chcesz; w tej chwili wygrałeś proces. (Ucieka).
FIGARO spieszy za nią. Ależ, powiedz...

Scena XI
HRABIA wraca sam.

„W tej chwili wygrałeś proces!“ — Byłbym wpadł w ładną pułapkę! O, moja miła parko! już ja was nauczę!... Piękny wyroczek, legalnie uzasadniony... Ale, gdyby miał spłacić tę starą... Ba, czem?... Gdyby spłacił... Ech! czyż nie mam dumnego Antonia, którego szlachetna pycha nie chce Figara za siostrzeńca, gardząc w jego osobie nieznanym przybłędą? Gdyby mu podbić bębenka... Czemu nie? na szerokim łanie intrygi trzeba hodować wszystko, nawet próżność głuptasa. (Woła) Anto... (Widząc wchodzącą Marcelinę, etc., hrabia wychodzi).

Scena XII
BARTOLO, MARCELINA, GĄSKA.

MARCELINA, do Gąski. Panie sędzio, niech pan wysłucha mej sprawy.
GĄSKA, w todze sędziowskiej, zająkuje się nieco. Do-obrze więc! werba-alizujmy.
BARTOLO. Chodzi o przyrzeczenie małżeństwa.
MARCELINA. Połączone z pożyczką pieniężną.
GĄSKA. Ro-ozumiem, et caetera, jak na-astępuje.
MARCELINA. Nie, panie sędzio, bez et caetera.
GĄSKA. Ro-ozumiem; masz pani sumę?
MARCELINA. Nie, panie sędzio, to ja pożyczyłam.
GĄSKA. Ro-ozumiem, ro-ozumiem; żądasz pani zwrotu?
MARCELINA. Nie, panie sędzio; żądam, aby mnie zaślubił.
GĄSKA. Ro-ozumiem do-oskonale. A on, czy chce za-aślubić?
MARCELINA. Nie, panie sędzio; o to właśnie proces.
GĄSKA. Czy pa-ani mniemasz, że ja nie ro-ozumiem pro-ocesu?
MARCELINA. Nie, panie sędzio (do Bartola). W kogóżeśmy wpadli! (do Gąski). Jakto! to pan będzie nas sądził?
GĄSKA. Czyż w innym celu nabyłem swoją po-osadę?
MARCELINA, wzdychając. To wielkie nadużycie taki handel!
GĄSKA. Tak, le-epiejby było dawać je nam darmo. Przeciw ko-omu wnosisz pani skargę?

Scena XIII
BARTOLO, MARCELINA, GĄSKA, FIGARO wraca zacierając ręce.

MARCELINA. Przeciw temu oto niegodziwcowi, panie sędzio.
FIGARO, bardzo wesoło, do Marceliny. Może przeszkadzam? Hrabia przybędzie za momencik, panie radco.
GĄSKA. Wi-idziałem już gdzieś tego chło-opca.
FIGARO. U szanownej małżonki pańskiej, w Sewilli, do jej usług, panie radco.
GĄSKA. Kie-edyż to?
FIGARO. Nieco mniej niż rok przed urodzeniem szanownego młodszego pańskiego syna. Śliczny chłopak, dumny zeń jestem.
GĄSKA. Tak, najła-adniejszy ze wszystkich. Powiadają, że ty tu coś bro-oisz?
FIGARO. Pan radca nadto łaskaw. Ledwie jest o czem mówić.
GĄSKA. O-obietnica małżeństwa! Ha! ha! biedny du-udek!
FIGARO. Panie radco...
GĄSKA. Mówiłeś już z moim se-ekretarzem, poczciwym chłopcem?
FIGARO. Imć Łapowy, pisarz trybunału?
GĄSKA. Tak; to jest, wła-aściwie, on jada z dwóch żło-obów.
FIGARO. Jada! powiedzmy: żre! Och! tak, byłem u niego, wedle ekstraktu i dubeltowego ekstraktu, jak zresztą w zwyczaju.
GĄSKA. Należy dopełnić fo-ormy.
FIGARO. Oczywiście, panie radco; o ile treść procesu należy do stron, wiadomo że forma jest przywilejem trybunału.
GĄSKA. Nie ta-aki głupi jak mi się zrazu wy-ydawało. Dobrze więc, przy-yjacielu, skoro z ciebie taki łepak, bę-ędziemy mieli pieczę o twej sprawie.
FIGARO. Panie radco, zdaję się na pańską sprawiedliwość, mimo że jesteś sędzią.
GĄSKA. Hę?... Tak, je-estem sędzią. Ale, jeśliś winien, a nie pła-acisz?...
FIGARO. W takim razie, pan sędzia widzi, że to tak jakbym nie był winien.
GĄSKA. Bez wą-ątpienia, Hę? hę? co on po-owiada?

Scena XIV
BARTOLO, MARCELINA, HRABIA, GĄSKA, FIGARO, WOŹNY.

WOŹNY, idzie przed hrabią i krzyczy. Jego Dostojność, panowie.
HRABIA. Co, pan w todze, panie Gąska! toć to domowa sprawa: zwykły surdut byłby aż nadto dobry.
GĄSKA. To pan jest aż nadto dobry, panie hra-abio. Ale ja się nie ruszam bez togi; przedewszystkiem, fo-orma, uważa Wasza Dostojność, fo-orma! Niejeden, który śmieje się z sędziego w kubraku, zadrży na sam widok prokuratora w todze. Fo-orma, o, fo-orma!
HRABIA, do woźnego. Proszę wpuścić trybunał.
WOŹNY otwiera, krzycząc. Wysoki Trybunał!

Scena XV
Ciż sami, ANTONIO, SŁUŻBA ZAMKOWA, WIEŚNIACY I WIEŚNIACZKI w weselnych strojach, HRABIA na wielkim fotelu, GĄSKA na krześle obok, PISARZ, na zydlu za stołem; SĘDZIOWIE, ADWOKACI, na ławkach, MARCELINA obok BARTOLA; FIGARO na drugiej ławce; CHŁOPI I SŁUŻBA stoją z tyłu.

GĄSKA, do pisarza. Mości Łapowy, proszę powołać strony.
ŁAPOWY, czyta. „Szlachetnie, bardzo szlachetnie, nieskończenie szlachetnie urodzony Don Pedro George, hidalgo, baron de los Altos, y Montes Fieros y ostros montes; przeciw imć Alonzowi Kalderonowi, młodemu autorowi dramatycznemu. Chodzi o komedję nieżywonarodzoną, której każdy się wypiera i zwala ją na drugiego.
HRABIA. Obaj mają słuszność. Oddala się sprawę. Jeśli spłodzą we dwóch nowe dzieło, które zyska nieco uznania, nakazuje się, że szlachcic da mu swoje nazwisko, poeta zaś talent.
ŁAPOWY czyta inny papier. „Andrzej Petruccio, rolnik; przeciw poborcy podatków“. Chodzi o samowolne wymuszenie.
HRABIA. Sprawa nie należy do naszej kompetencji. Lepiej przysłużę się moim poddanym, popierając ich u króla. Idź dalej.
ŁAPOWY bierze trzeci papier. Bartolo i Figaro wstają. „Barbara - Agar - Raab - Magdalena - Michalina - Marcelina Chwacianka, panna, pełnoletnia (Marcelina wstaje i kłania się); przeciw imć Figaro...“ Imię chrzestne in blanco.
FIGARO. Anonim.
GĄSKA. A-anonim! Có-óż to za pa-atron?
FIGARO. Mój własny.
ŁAPOWY pisze. Przeciw Anonimowi Figaro. Stan?
FIGARO. Szlachcic.
HRABIA. Szlachcic? (Pisarz pisze).
FIGARO. Gdyby niebo zechciało, byłbym synem księcia.
HRABIA, do pisarza. Dalej.
WOŹNY, krzyczy. Cisza! panowie.
ŁAPOWY czyta. „...W sprawie pozwania pomienionego Figara o małżeństwo przez rzeczoną Chwaciankę. Przyczem doktór Bartolo będzie stawał za skarżącą, rzeczony zaś Figaro za samego siebie, jeśli trybunał zezwoli na to, wbrew postanowieniom obyczaju i jurysprudencji“.
FIGARO. Obyczaj, mości Łapowy, jest często nadużyciem. Klient, bodaj trochę wykształcony, zawsze zna lepiej własną sprawę, niż pewni adwokaci, którzy, pocąc się na zimno, drąc się ile tchu, i znając wszystko, z wyjątkiem faktu o który chodzi, równie mało troszczą się o to że zrujnują klienta, jak o to że znudzą audytorjum i uśpią trybunał: bardziej później nadęci, niż gdyby ułożyli Oratio pro Murena! Co do mnie, opowiem rzecz w niewielu słowach. Panowie...
ŁAPOWY. Straciłeś ich aż nadto, nie jesteś bowiem stroną skarżącą i przysługuje ci jedynie obrona. Zbliż się, doktorze, i odczytaj przyrzeczenie.
FIGARO. Ba! przyrzeczenie.
BARTOLO, kładąc okulary. Jest zupełnie jasne.
GĄSKA. Zo-obaczmyż.
ŁAPOWY. Cisza, panowie!
WOŹNY, krzyczy. Cisza!
BARTOLO czyta. „Ja, popisany, uznaję, iż otrzymałem od Jejmość Marceliny Chwacianki, w zamku Aguas-Frescas, dwa tysiące bitych talarów, którą to sumę przyrzekam że oddam jej na żądanie w tymże zamku, lubo że ją zaślubię, w odwdzięczeniu tej przysługi“. Konkluzja moja domaga się zapłacenia obligu i dopełnienia obietnicy, plus koszta prawne. (Przechodząc w ton obrońcy). Panowie!... Nigdy bardziej interesująca sprawa nie zaprzątała uwagi trybunału; i, od czasu Aleksandra Wielkiego, który przyrzekł małżeństwo pięknej Talestris...
HRABIA, przerywając. Nim pójdziemy dalej, panie adwokacie: czy oskarżony uznaje ważność obligu?
GĄSKA, do Figara. Co pan masz do powiedzenia na to co ci o-odczytano?
FIGARO. Tylko to, panowie, iż musiała zajść zła wola, omyłka lub nieuwaga w sposobie odczytania aktu; albowiem nie jest tam napisane „że tę sumę oddam, lubo że zaślubię“, ale „że tę sumę oddam, lub że zaślubię“; a to wielka różnica.
HRABIA. Czy w akcie jest lub, czy lubo?
BARTOLO. Lubo.
FIGARO. Lub.
GĄSKA. Mości Łapowy, przeczytaj sa-am.
ŁAPOWY, biorąc papier. To najpewniejsze; często strony przekręcają w czytaniu. (Czyta mamrocząc). A-a a-a. Chwacianka-a-a-a. Aha! którą to sumę oddam jej w tymże zamku... lub... lubo... lub... lubo... Tak niewyraźnie napisane... żyda ktoś usadził...
GĄSKA. Ży-yda? A-aha!
BARTOLO, ciągnąc obronę. Ja twierdzę, iż to jest łącznik kopulatywny lubo, który wiąże korelatywne członki zdania: spłacę pannę tę a tę, lubo się z nią ożenię.
FIGARO. Ja zaś twierdzę, że to jest łącznik alternatywny lub, który rozdziela pomienione członki: spłacę pannę, lub się z nią ożenię. Trafił frant na franta, pedant na pedanta. Niech mi wyjeżdża z łaciną, ja go zazionę greką; ani zipnie.
HRABIA. Jak rozsądzić taką sprzeczność?
BARTOLO. Zgadzamy się. Taki lichy wykręt nie uratuje winnego. Rozpatrzmy skrypt w tym sensie (czyta). „...że oddam jej na żądanie w tymże zamku, lub że ją zaślubię“. To tak, jakby kto powiedział, panowie: „Weźmiesz środek przeczyszczający, lub (niby, inaczej rzekłszy) dwa grany rabarby“; co wychodzi na jedno z tem: „Weźmiesz środek przeczyszczający, czyli dwa grany rabarby“. Albo: „Zastosujemy u chorego derivativum, lub krwiopuszczenie“; to tak, jakby powiedział: „zastosujemy derivativum, czyli krwiopuszczenie“. Zatem: „spłacę ją w tymże zamku, lub się z nią ożenię“, to znaczy: „spłacę ją w tymże zamku, czyli się z nią ożenię...“
FIGARO. Wcale nie: zdanie opiewa w tym sensie: „Chorego zabija choroba, lub lekarz“; lub lekarz, to niewątpliwe. Inny przykład: „Nie będziesz pisał nic, coby się podobało publiczności, lub głupcy będą cię szkalować“; lub głupcy; sens jasny; w tym bowiem wypadku, głupcy, albo łajdaki, stanowią podmiot rządzący. Czy mistrz Bartolo sądzi, że ja zapomniałem gramatyki? Zatem, oddam jej w tymże zamku, przecinek, lub się z nią ożenię...
BARTOLO, szybko. Bez przecinka.
FIGARO, szybko. Z przecinkiem. Przecinek, panowie, lub się z nią ożenię.
BARTOLO, patrząc w papier, szybko. Niema przecinka, panowie.
FIGARO, szybko. Był przecinek, panowie. Zresztą, człowiek który zaślubia, czyż ma obowiązek oddawać?
BARTOLO, szybko. Tak; żądamy małżeństwa, z separacją od wspólności majątków.
FIGARO, szybko. A ja od wspólności łoża, skoro małżeństwo nie jest umorzeniem.
(Sędziowie wstają i naradzają się pocichu).
BARTOLO. Pocieszne wykręty!
ŁAPOWY. Cisza, panowie!
WOŹNY, wrzeszczy. Ci-isza!
BARTOLO. Obwieś nazywa to płaceniem długów.
FIGARO. Czy pan swojej sprawy bronisz, panie adwokacie?
BARTOLO. Bronię tej panienki.
FIGARO. Bredź pan dalej, ale przestań znieważać. Kiedy, lękając się zapalczywości stron, trybunały zgodziły się na to, aby osoby trzecie stawały w ich imieniu, nie uczyniły tego poto, aby ci spokojni obrońcy mieli się stać bezkarnymi napastnikami. Czynić tak, znaczy poniżać najszlachetniejszą instytucję.
(Sędziowie wciąż naradzają się pocichu).
ANTONIO, do Marceliny, pokazując sędziów. Co oni tyle mamroczą?
MARCELINA. Przekupiono głównego sędziego; on przekupuje drugich, i proces przegrany.
BARTOLO, półgłosem, ponuro. Obawiam się.
FIGARO, wesoło. Brawo, Marcelinko!
ŁAPOWY wstaje, do Marceliny. Ha! to za wiele! oskarżam tę panią: i, dla honoru trybunału, żądam, aby, zanim się wyda wyrok w tamtej sprawie, osądzono wprzód ten proces.
HRABIA siada. Nie, mości pisarzu, nie będę wyrokował w sprawie mej osobistej zniewagi; hiszpański sędzia nie będzie się musiał wstydzić wybryku godnego zaledwie azjatyckich trybunałów: dosyć już innych nadużyć. Postaram się uleczyć jedno z nich, motywując mój wyrok: każdy sędzia, który uchyla się od tego, jest wrogiem praw. Czego może żądać skarżycielka? małżeństwa, w razie niezapłacenia; obie rzeczy razem kolidowałyby z sobą.
ŁAPOWY. Cisza, panowie.
WOŹNY, wrzeszcząc. Ci-isza!
HRABIA. Co mówi obżałowany? że chce zachować wolność; ma prawo.
FIGARO, z radością. Wygrałem!
HRABIA. Ale, skoro brzmienie tekstu mówi: „Którą sumę zapłacę na pierwsze żądanie, lub zaślubię etc.“, trybunał skazuje obżałowanego na zapłacenie powódce dwóch tysięcy bitych talarów lub zaślubienie jej w ciągu doby. (Wstaje).
FIGARO, zdumiony. Przegrałem.
ANTONIO, z radością. Wspaniały wyrok!
FIGARO. W czem wspaniały?
ANTONIO. W tem, że nie jesteś już moim siostrzeńcem. Serdeczne dzięki, Wasza Dostojność.
WOŹNY, krzycząc. Na ustęp! na ustęp! (Lud wychodzi).
ANTONIO. Opowiem wszystko mojej siostrzenicy. (Wychodzi).

Scena XVI
HRABIA przechadza się tam i z powrotem, MARCELINA, BARTOLO, FIGARO, GĄSKA.

MARCELINA siada. Uff! oddycham!
FIGARO. A ja się dławię.
HRABIA, na stronie. Zemściłem się bodaj, to sprawia ulgę.
FIGARO, na stronie. A ten Bazyljo, który miał się sprzeciwiać małżeństwu Marceliny, widzicie go jak wraca! (Do hrabiego, który odchodzi). Wasza Dostojność nas opuszcza?
HRABIA. Sprawa osądzona.
FIGARO, do Gąski. To ten rajca, ten brzuchacz przeklęty...
GĄSKA. Ja brzu-uchacz?...
FIGARO. Oczywiście. A ja się nie ożenię; szlachcic ma jedno słowo. (Hrabia zatrzymuje się).
BARTOLO. Ożenisz się.
FIGARO. Bez zezwolenia mych szlachetnych rodziców?
BARTOLO. Wymień ich, pokaż.
FIGARO. Dajcie mi nieco czasu; tuj, tuj, a dopadnę ich: mija piętnaście lat, jak ich szukam.
BARTOLO. Samochwał! pewnie jest jakimś znajdą!
FIGARO. Prędzej zgubą, doktorze; a raczej skradzionem dzieckiem.
HRABIA, wraca. Zgubionem, porwanem, gdzież dowody? Krzyczałby, że mu się dzieje niesprawiedliwość.
FIGARO. Wasza Dostojność, gdyby koronkowe pieluszki, haftowane materje i klejnoty, jakie znaleźli przy mnie opryszki, nie wskazywały na me wysokie urodzenie, zapobiegliwość z jaką wyciśnięto mi znaki rozpoznawcze, świadczyłaby dowodnie, jak szacownym byłem synem... (Chce obnażyć prawe ramię).
MARCELINA, wstając żywo. Łopatka na prawem ramieniu?
FIGARO. Skąd pani wiesz?
MARCELINA. Bogi! to on!
FIGARO. Tak, to ja.
BARTOLO, do Marceliny. Kto, on?
MARCELINA, żywo. Emanuel.
BARTOLO, do Figara. Porwali cię cyganie?
FIGARO, w podnieceniu. Tuż koło zamku. Zacny doktorze, jeżeli mnie wrócisz mej szlachetnej rodzinie, naznacz jaką chcesz cenę za tę usługę; góry złota nie przerażą mych znamienitych krewnych.
BARTOLO, ukazując Marcelinę. Oto twoja matka.
FIGARO. ...Mleczna?
BARTOLO. Rodzona!
FIGARO. Wytłómaczcie się.
MARCELINA, ukazując Bartola. Oto ojciec.
FIGARO, zrozpaczony. Au, au, au, o ja nieszczęsny!
MARCELINA. Czy natura nie mówiła ci tego tysiąc razy?
FIGARO. Nigdy.
HRABIA, na stronie. Jego matka!
GĄSKA. To ja-asne: nie o-ożeni się z nią.
BARTOLO. Ani ja.
MARCELINA. Ani ty! A twój syn? Przysiągłeś mi...
BARTOLO. Byłem szalony. Gdyby podobne wspomnienia obowiązywały, trzebaby się żenić z całym światem.
GĄSKA. A gdyby wglą-ądać tak ściśle, nikt nie że-eniłby się z nikim.
BARTOLO. Błędy tak pospolite! opłakana młodość!
MARCELINA, rozgrzewając się stopniowo. Tak, opłakana, więcej niżby kto mniemał! Nie myślę zapierać się swych błędów; ten dzień dostarczył aż nazbyt jawnego ich dowodu. Ale jak ciężko pokutować za nie po trzydziestu latach przykładnego życia! Urodziłam się, aby być cnotliwą, byłam nią odkąd mi dane było osiągnąć pełnię rozumu. Ale, w wieku złudzeń, niedoświadczenia i potrzeb, gdy uwodziciele oblegają nas, a nędza nas zjada, co może przeciwstawić biedna dziewczyna tylu zjednoczonym wrogom? Niejeden z tych, co nas surowo sądzą, sam, w swojem życiu, zgubił może dziesięć nieszczęśliwych!
FIGARO. Najwinniejsi są zawsze najmniej wspaniałomyślni.
MARCELINA, z uniesieniem. Ludzie więcej niż niewdzięczni, którzy kalacie wzgardą igraszki swoich namiętności, swoje ofiary, was to trzebaby karać za błędy naszej młodości: was, i waszych urzędników, tak dumnych z prawa sądzenia nas, a zarazem, przez swą zbrodniczą niedbałość, odejmujących nam wszelki uczciwy sposób egzystencji! Czy jest choć jedno rzemiosło dla nieszczęśliwych dziewcząt? Miały naturalne prawo do wszystkiego co jest strojem kobiecym; dziś współzawodniczą z niemi tysiące męskich robotników.
FIGARO. Każą haftować nawet żołnierzom!
MARCELINA, podniecona. Nawet w najwyższych klasach, kobiety uzyskują od was jedynie parodję szacunku. Mamione pozorną czołobitnością, tkwią w istotnej niewoli; traktowane jak małoletnie gdy chodzi o ich majątek, karane jak pełnoletnie gdy chodzi o ich błędy; ha! z każdego punktu widzenia, postępowanie wasze budzi we mnie wstręt lub litość.
FIGARO. Ma słuszność.
HRABIA, na stronie. Straszliwą słuszność.
GĄSKA. Mój Bo-oże, ma słuszność.
MARCELINA. Ale co nam znaczy, synu, odmowa niegodziwego człowieka? Nie patrz skąd przychodzisz, ale dokąd idziesz; to jedno ma wagę dla świata. Za kilka miesięcy, narzeczona twoja zależeć będzie tylko od siebie: przyjmie cię, ręczę: żyj między żoną a tkliwą matką, które będą cię kochały na wyprzódki. Bądź pobłażliwy dla nich, szczęśliwy dla siebie, wesół, dobry i miły dla całego świata, a matka twoja nic nie będzie pragnąć więcej.
FIGARO. Złote słowa, mamusiu, jestem twojego zdania. Jacyż ludzie głupi, w istocie! Na te tysiące lat które świat się toczy, w tym oceanie istnienia, gdzie przypadkowo wyłowiłem jakieś tam liche trzydzieści lat, które nie wrócą już nigdy, miałbym się dręczyć komu je jestem winien! Pal sześć tych, którzy się tem kłopocą. Spędzić tak życie na szamotaniu się, to znaczy ciągle czuć swoje chomonto, jak te nieszczęśliwe konie, holujące galary pod wodę, które nie spoczywają nigdy, nawet kiedy stoją w miejscu, i wciąż ciągną, mimo iż przestaną iść. Zaczekamy.
HRABIA. Ta głupia awantura krzyżuje mi wszystko.
GĄSKA, do Figara. A szlachectwo, a zamek? Wpro-owadzałeś w błąd sprawiedliwość.
FIGARO. Ładną mi sztukę chciała spłatać ta wasza sprawiedliwość! Toć, dla przeklętych stu talarów, omal dwadzieścia razy nie utrupiłem tego jegomości, który okazuje się dziś moim ojcem! Ale, skoro niebo ocaliło mą cnotę od tych niebezpieczeństw, przyjm, ojcze, moje przeprosiny... a ty, matko, uściskaj mnie... najbardziej macierzyńsko jak zdołasz... (Marcelina rzuca mu się na szyję).

Scena XVII
BARTOLO, FIGARO, MARCELINA, GĄSKA, ZUZANNA, ANTONIO, HRABIA.

ZUZANNA, wbiegając z sakiewką w dłoni. Wasza Dostojność, proszę wstrzymać wszystko; proszę cofnąć to małżeństwo; spłacę jejmość pannę posagiem, jaki dostałam od pani.

HRABIA, na stronie. Do czarta z panią! Wszystko się spiknęło... (wychodzi).
Scena XVIII
BARTOLO, ANTONIO, ZUZANNA, FIGARO, MARCELINA, GĄSKA.

ANTONIO, widząc, jak Figaro ściska swą matkę, mówi do Zuzanny: Aha, spłacisz! Patrz, patrz.
ZUZANNA, odwraca się. Dość już widziałam: chodź, wuju.
FIGARO, zatrzymując ją. Nie, jeśli łaska. Cóż widziałaś?
ZUZANNA. Moją głupotę a twoją podłość.
FIGARO. Ani jedno, ani drugie.
ZUZANNA, w gniewie. A żeń się ile chcesz, skoro się z nią cackasz.
FIGARO, wesoło. Cackam się, ale się nie ożenię! (Zuzanna chce wyjść, Figaro zatrzymuje ją).
ZUZANNA daje mu policzek. Bezczelny, śmiesz mnie zatrzymywać!
FIGARO, do publiczności. To się nazywa miłość! Nim się rozstaniemy, błagam, przypatrz się tej drogiej istocie.
ZUZANNA. Patrzę.
FIGARO. I widzi ci się?...
ZUZANNA. Ohydna.
FIGARO. Niech żyje zazdrość, nie targuje się o słowa.
MARCELINA, z otwartemi ramionami. Uściskaj swą matkę, śliczna Zuziulko. Niegodziwiec, który cię dręczy, jest mym synem.
ZUZANNA biegnie ku niej. Pani jego matką! (Trwają przez chwilę w objęciach).
ANTONIO. To niby od teraz?...
FIGARO. ...Dowiedziałem się o tem.
MARCELINA, w podnieceniu. Nie: serce moje, prąc mnie ku niemu, myliło się jedynie co do pobudek; to krew mówiła we mnie.
FIGARO. A we mnie, zdrowy rozsądek kierował instynktem kiedy ci się broniłem; nie czułem zresztą do ciebie żadnej nienawiści: dowodem pieniądze...
MARCELINA, oddając mu papier. Są twoje: odbierz skrypt: to twoje wiano.
ZUZANNA, rzuca mu sakiewkę. Weź i to.
MARCELINA, rozgorączkowana. Dość już nieszczęśliwa jako panna, miałam się stać najnędzniejszą z żon i oto jestem najszczęśliwszą z matek! Uściskajcie mnie oboje; łączę w was całą mą tkliwość. Szczęśliwa dziś jestem, moje dzieci: ach! jak ja was będę kochać!
FIGARO, rozczulony, żywo. Przestań, mamusiu, przestań! chcesz roztopić w wilgoci oczy moje, zroszone pierwszemi łzami jakie znam? Ale są to, na szczęście, łzy radości. Co za głupota! omal się ich wstydziłem; czułem, jak płyną mi między palce: patrz; (rozstawia palce) i wstrzymywałem je jak głupiec! Do djaska ze wstydem! chcę śmiać się i płakać równocześnie; człowiek nie doświadcza dwa razy w życiu tego co ja czuję. (Tuli matkę z jednej strony, Zuzannę z drugiej).
MARCELINA. O, drogie dziecko!
ZUZANNA. Drogi Figaro!
GĄSKA, ocierając oczy chustką. A to co? czy i-i ja ta-aki głupi jestem?
FIGARO, w uniesieniu. Zgryzoto, teraz mogę cię wyzywać! Dosięgnij mnie, jeśli się odważysz, między dwiema ukochanemi istotami.
ANTONIO, do Figara. Nie tyle karesów, jeśli łaska. Gdy chodzi w rodzinie o małżeństwo, wpierw zwykli pobierać się rodzice, rozumiesz? Czy twoi podają sobie ręce?
BARTOLO. Moja ręka! niech mi wprzód uschnie i odpadnie, nim ją oddam matce takiego obwiesia!
ANTONIO, do Bartola. Zatem jesteś pan tylko ojczulkiem z lewej ręki? (do Figara). W takim razie, mości galancie, nici z tego.
ZUZANNA. Och, wuju...
ANTONIO. Miałbym oddać dziecko rodzonej siostry komuś kto sam jest niczyj?
GĄSKA. Czy to mo-ożliwe, ty głupi? zawsze się jest czyjemś dzie-eckiem.
ANTONIO. Bajbaju!... Nie dostanie jej nigdy. (Wychodzi).

Scena XIX
BARTOLO, ZUZANNA, FIGARO, MARCELINA, GĄSKA.

BARTOLO, do Figara. Szukaj-że teraz, kto cię zaadoptuje. (Chce odejść).
MARCELINA biegnie za Bartolem, chwyta go w pół i wiedzie go z powrotem. Czekaj, doktorze, nie odchodź!
FIGARO, na stronie. Nie, wszyscy głupcy całej Andaluzji rozpętali się przeciw memu małżeństwu!
ZUZANNA, do Bartola. Tato, tatusiu, to twój syn.
MARCELINA, do Bartola. Dowcip, talenty, uroda.
FIGARO, do Bartola. I nie kosztował cię ani szeląga.
BARTOLO. A sto talarów, które mi wyłudził?
MARCELINA, pieszcząc go. Tak będziemy dbali o ciebie, tatusiu!
ZUZANNA, pieszcząc go. Tak będziemy cię kochać, tatuleńku!
BARTOLO, rozczulony. Tato, tatusiu, tatuleńku! Ot, jeszcze głupszy jestem niż pan sędzia. (Wskazując Gąskę). Daję sobą powodować jak dziecko. (Marcelina i Zuzanna ściskają go). Och, nie, nie powiedziałem „tak“. (Obraca się). Gdzie się podział pan hrabia?
FIGARO. Biegnijmy za nim; wydrzyjmy mu ostatnie słowo. Gdyby uknuł jeszcze jaką intrygę, trzebaby wszystko zaczynać od nowa.

WSZYSCY RAZEM. Biegnijmy, biegnijmy. (Pociągają za sobą Bartola).
Scena XX
GĄSKA, sam.

Głu-upszy niż pan sę-ędzia! Można sa-amemu o sobie mówić ta-akie rzeczy, ale... Tute-ejsi ludzie nie zna-ają grze-eczności. (Wychodzi).





  1. Z Mizantropa, Moliera.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Pierre Beaumarchais i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.