Walka o Meksyk/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol May
Tytuł Walka o Meksyk
Pochodzenie cykl Ród Rodriganda
Wydawca Spółka Wydawnicza Orient R. D. Z. East
Data wyd. 1926
Druk Zakł. Druk. „Bristol”
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV
INTRYGA

Po szosie, prowadzącej ze stolicy do Queretaro, pędził samotny jeździec. Między obydwoma miastami, mniej więcej w połowie drogi, leży miasteczko Tula.
Jeździec przejechał przez miasteczko nie zatrzymując się, choć koń opadał ze zmęczenia. Minąwszy Tulę, skręcił z szosy, na której roiło się od wojska, i wjechał w pola. W pewnem miejscu sterczały ruiny domu. Zczerniałe mury wskazywały, że budynek stał się pastwą płomieni. Po stanie ruin można było poznać, że spłonął podczas toczącej się obecnie wojny. Jeździec zeskoczył z konia, który zaczął skubać trawę, i usiadł w cieniu jednej z zawalonych ścian domostwa. Po chwili zerwał się na równe nogi, usłyszał bowiem dźwięk:
Pst!...
Obejrzał się, nie zauważył nikogo.
Pst! — rozległo się znowu.
Wyciągnął pistolet, rozglądając się na wszystkie strony.
— Sennor Hilarjo! — zawołał ktoś półgłosem.
Hilario zdumiał się. Któż go tu znać może?
— Sennor Hilario! — rozległo się znowu.
Hilario zorjentował się, skąd głos pochodzi. Obszedł ścianę, pod którą przed chwilą siedział. Stał za nią mały, gruby spiskowiec i uśmiechał się, rozwalając usta od ucha do ucha.
— A to niespodzianka, co? — zapytał.
— Pan tutaj? — rzekł Hilario ze zdumieniem. — Jakże się pan dostał?
— Tajny nasz związek jest wszechobecny. Czekałem na sennora. Byłem w Santa Barbara, rozmawiałem z pańskim bratankiem w godzinę po odjeździe pana. Nie ruszyłem za panem, gdyż nie byłem pewien, jaką drogę sennor obierze. Wiedząc, że pojechał pan do stolicy i, nie zastawszy tam cesarza, będzie zmuszony ruszyć do Queretaro, wolałem znaleźć między obydwoma miastami punkt, w którym musielibyśmy się spotkać. Chodziło o punkt, leżący na uboczu, — wybrałem więc to pogorzelisko.
— Ma pan coś ważnego do zakomunikowania?
— Tak.
— Jakże było w Santa Barbara?
— Skądże to pytanie?
Arrastro obrzucił starca zdziwionem, badawczem spojrzeniem.
— Pytanie zupełnie naturalne. Człowiek, przebywający zdala od domu, ciekaw jest, co się w nim dzieje.
Pah! Mówiłem przecież, że byłem w Santa Barbara w godzinę po pańskim odjeździe. Cóż się w przeciągu tej godziny stać mogło?
— Tego nie można wiedzieć.
— Mam wrażenie, że obawia się pan, abym nie przejrzał jakichś tajemniczych sprawek.
— Mamy przecież wojnę, więc niespodzianki zawsze należy się spodziewać.
Grubas spojrzał na Hilaria ostrym wzrokiem.
— Chce pan się ze mną bawić w ślepą babkę? Nie radzę.
— Nie mam nic do ukrywania. Cóż chce mi sennor powiedzieć?
— Od chwili, w której otrzymałeś pan znane ci polecenia, niejedna zaszła zmiana. Przybyłem, aby ułatwić panu zadanie. Związek powysyłał do kilku miejscowości, leżących na tyłach republikanów, oddziały wojskowe, które podejmą akcję zbrojną.
Ah! Mają wstrzymać pochód prezydenta?
— Tak. Ale nietylko o to chodzi. Dzięki tej dywersji będzie pan miał ułatwione zadanie, akcja zaś nabierze pozorów filocesarskiej.
— Ah, rozumiem. Maksymiljan uwierzy, że liczba jego zwolenników jest większa, niż przypuszczał. Nabierze odwagi, zaufania do siebie. Nie zechce nawet myśleć o ucieczce z Meksyku.
— Tak. Będzie przekonany, że sytuacja jest o wiele lepsza, niż mu się zdawało. To przekonanie wyda go w ręce republikanów. Republikanie zaś nie mogą ułaskawić cesarza ze względu na dekret z 3-go listopada i rozstrzelają go. Cały świat napiętnuje Juareza jako mordercę.
— Gdzież się odbędą te demonstracje?
— Pierwsza w Santa Jaga.
— W Santa Jaga? — zapytał starzec przerażony. — Dlaczego właśnie tam?
— Tak postanowił tajemny związek.
— Czy obejmą klasztor della Barbara?
— Owszem, nawet w bardzo poważnym stopniu. Klasztor jest zbudowany jak forteca. Ostoi się przed każdym atakiem. Dlatego nasi obsadzili go w nocy po waszym odjeździe.
— Do kroćset! I mnie tam niema...
Hilario nie mógł ukryć wyrazu niemiłego zakłopotania.
— Dlaczegóż to pana tak wzburza? — zapytał grubas, patrząc nań zpodełba.
— Mam wrażenie, że nietrudno zgadnąć. Wie pan przecież, że jestem kierownikiem szpitala. Odpowiadam za wszystko, co z nim ma jakąkolwiek styczność.
— Nic mnie to nie obchodzi!
— A mnie bardzo. Iluż żołnierzy umieściliście w klasztorze?
— Około dwustu.
— Mam cały szereg ciężko i lekko chorych, rekonwalescentów i słabych na umyśle. Wyobrażam sobie, jak podziała na nich zgiełk i zamieszanie, nieodzowne przy obsadzeniu klasztoru przez wojsko.
— Niech zdychają!
— Opinja klasztoru zostanie narażona na szwank.
Pah! Przecież obsadzony został nie z pana winy.
— No tak, ale skutki na mnie się skrupią.
Ah! — roześmiał się Arrastro. — Od kiedyż to pan tak delikatny i wrażliwy? Mam wrażanie, że niezadowolenie pana płynie z innych przyczyn.
Nie mylił się. Starzec myślał o jeńcach, pozostawionych pod opieką bratanka. Jakże łatwo tajemnica może się wydać! Odpowiedział jednak:
— Nie wiem, o jakiej myśli pan przyczynie.
— Niema więc powodu do niepokojów. Tak tedy wojsko wkroczyło nocą do klasztoru, rano zaś zdobyło miasto Santa Jaga dla cesarza.
— Czy to pewne?
— Tak. Nie byłem wprawdzie przy tem, jestem jednak przekonany, że napad się udał. Przecież nikt nie stawiał oporu. Podobne ataki pozorne przedsięwzięto w dziewięciu innych punktach. Oto ich wykaz.
Grubas wyciągnął jakąś kartkę i podał starcowi.
— Mam zatrzymać ten wykaz?
— Tak. Pokaże go pan w Queretaro majorowi Orbanezowi, adjutantowi generała Miramona.
— Czy Orbanez należy również do naszego związku?
— To pana obchodzić nie powinno! Zamelduje się pan u majora; reszta należy do niego.
— Czy pozostałe ataki również się udały?
— Tak. Może pan przysiąc, że tak jest.
— W takim razie jestem pewien, że uda się nam zatrzymać cesarza.
— Ja również. Czy chce pan jeszcze o co zapytać?
— Nie.
— Więc jedź sennor spokojnie. Zobaczymy się, gdy zajdzie potrzeba.
— Dokąd się pan stąd udaje?
— Do Tuli.
— A więc również do Queretaro?
— Nie. Okrążę Queretaro.
— Dlaczegóż to? Moglibyśmy pojechać razem.
— Nie. Nie chcę, aby nas widziano razem. Adios!
Grubas znikł za rumowiskiem gruzów. Po chwili sylwetka jego na koniu zniknęła z oczu Hilaria.
Starzec dosiadł również konia i ruszył w kierunku szosy. Wiadomości, otrzymane od Arrastra, zepsuły mu humor. — —
Przybywszy do Queretaro, udał się do majora Orbaneza. Major przyglądał się badawczo przez chwilę, poczem rzekł:
— Zameldowano mi pana jako doktora Hilaria. Znam pana oddawna.
— Niestety, nie mogę przypomnieć sobie, kiedy i gdzie spotkał mnie ten zaszczyt...
Oh! — przerwał adiutant — Chciałem powiedzieć, że znam pana ze słyszenia jako sławnego lekarza.
— Zawstydza mnie pan.
— Znam sennora również jako wiernego zwolennika Jego Cesarskiej Mości. A może się mylę?
— Nie. Jestem gotów poświęcić życie dla cesarza.
— Spodziewałem się tego. Zresztą, pewien przyjaciel, którego pan zna również, a którego nazwiska nie chcę teraz wymieniać, zapowiedział mi wczoraj pańskie przybycie. Jakież wieści sennor przynosi?
— Przynoszę dobrą, ważną wiadomość. Kilka miejscowości podniosło oręż w obronie cesarza.
Ah! To bardzo cenne. Jakież to miejscowości?
— Oto spis.
Oficer wziął kartkę i odczytał treść.
— Wszystkie miasta leżą na tyłach wojsk Juareza — rzekł z dobrze udanem zdumieniem. — Czy można uważać, że powstania się udały?
— Tak, wszystkie. Byłem sam świadkiem jednego z nich.
— Mówi pan o Santa Jaga?
— Tak. Byłem świadkiem, jak do miasta wkroczyło wojsko i zatknęło sztandar na dachu klasztoru.
— Jakże się zachowywała ludność?
— Entuzjastycznie. Gdy nadszedł ranek, zaczęła wznosić okrzyki na cześć sztandarów cesarskich.
— Czy chciałby pan powtórzyć te słowa w obecności cesarza?
— Bardzo chętnie.
— Natychmiast pana do niego zaprowadzę. Proszę chwilę zaczekać!
Orbanez wszedł do przyległego pokoju, wrzekomo poto, by się przygotować do audjencji u cesarza.
W pokoju tym stał — Arrastro.
— No, jakże się zachowuje? — szepnął grubas.
— Bez zarzutu.
— Potwierdza wszystko?
— Tak. Powiada nawet, że był obecny przy powstaniu w Santa Jaga.
Ah, nie spodziewałem się, że będzie aż tak posłuszny! Ten człowiek jest narzędziem, które należy zniszczyć po użyciu.
— Przeznacza go pan na ofiarę?
— Oczywiście. Czy my mamy zginąć zamiast niego? Zwracam pańską uwagę, że wszystkie powstania, zamieszczone w spisie, z wyjątkiem zajść w Santa Jaga, są kłamliwą fikcją. Zresztą, nie żal mi wcale tego łotra. Ukrywa w klasztorze tajemnice, które muszę zbadać. Albo zginie, albo też my obaj i Miramon odpowiemy za wszystko głową.
Grubas wypowiedział nazwisko Miramona ledwie dosłyszalnym szeptem.
— A więc zaprowadzę Hilaria do cesarza — rzekł adjutant.
— Przedtem trzeba go stawić przed Miramona. Generał przebywa w swej pracowni, w klasztorze La Cruz.
— Gdzież się spotkamy?
— Natychmiast opuszczam Queretaro — odparł grubas. — Przesyłaj pan wszystkie wiadomości do mieszkania w Tuli.
Opuścił pokój przez boczne drzwi. Adjutant wrócił do pokoju, w którym czekał Hilario. Rzekł doń z miną łaskawego dobroczyńcy:
— Pójdziemy przedewszystkiem do generała Miramona. Chyba wiadomo panu, że do koronowanych głów trudno się dostać odrazu.
— Jestem na usługi.
Wyszli z pokoju na korytarz. Po chwili zatrzymali się przed jakiemiś drzwiami. Kiedy major otworzył, znaleźli się znowu w korytarzu.
Orbanez zapukał do drzwi wewnętrznych. Na głośną, rozkazującym tonem rzuconą odpowiedź: — Wejść! — adjutant otworzył drzwi. Zamknąwszy za sobą, znalazł się w obliczu sławnego, a raczej osławionego generała, którego nazwać można z czystem sumieniem zdrajcą i szubrawcem.
Miramon rzucił na oficera badawcze spojrzenie:
— Co mi pan przynosi?
— Przyprowadziłem doktora Hilaria z Santa Jaga. Muszę go panu generałowi przedstawić.
Zaciekawiony generał zapytał:
Ah, to ten, któremu posłaliśmy dwustu ludzi? Czy zastali go w domu?
— Nie. Był już w drodze.
— Szkoda. W takim razie nie na wiele nam się przyda.
— Ależ przeciwnie! Przysięga, że był obecny przy zamachu.
— Zamach udał się oczywiście, co? Doskonale! Spisał się pan chwacko. Skoro zostanę prezydentem, nie minie pana nagroda.
Zasępił się. Twarz nabrała ponurego wyrazu. Po chwili rzekł:
— Czy nie sądzi pan, że prowadzimy ryzykowną grę?
Adjutant potrząsnął głową.
— Dlaczegóż to?
— Mam pewne objekcje. Wydajemy cesarza w ręce Juareza. Czy będzie wdzięczny i pozwoli nam odejść swobodnie?
— Jestem o tem przekonany.
— W każdym razie, chcąc schwytać lwa, sami musimy naprzód wpaść w pułapkę. Byłoby to niemal głupotą, gdyby Juarez chciał puścić wolno swego wroga i rywala, jakim jest dlań bezwątpienia Maksymiljan.
— Znam Juareza. To człowiek szlachetny. Potrafi być wdzięczny.
— Szlachetność ta ani mnie grzeje, ani ziębi, natomiast sprawa wdzięczności interesuje mnie bardzo. Wpuść pan tego człowieka!
Po raz pierwszy w życiu stanął Hilario przed naczelnikiem tajnego związku. Generał Miramon obrzucił go ostrem spojrzeniem i rzekł:
— Powiedziano mi, że przybywa pan z Santa Jaga. Cóż może sennor zakomunikować?
— Do miasta wkroczył oddział żołnierzy cesarskich i zatknął sztandary Maksymiljana.
Miramon zmarszczył czoło.
— Chciał pan zapewne powiedzieć: oddział szaleńców. Krok tego rodzaju, niepoparty powstaniami w innych miastach, byłby szaleństwem.
— Ależ w innych miastach stało się to samo!
— Co takiego? To samo?
— Tak. Oto wykaz, sennor! Mam wrażenie, że ten ruch zataczać będzie coraz szersze kręgi.
Ah, przynosi mi pan świetną nowinę. Czy ręczy sennor za jej prawdziwość?
— Ręczę głową.
Generał przeczytał wykaz.
— Wszystkie ataki się udały?
— Tak. W zupełności.
Miramon ukrył z wysiłkiem napół litościwy, napół żartobliwy uśmiech i pytał dalej:
— Czy pańska odpowiedź jest dla mnie przeznaczona?
— Nietylko dla pana, sennor. Miałem nadzieję, że radosne nowiny umożliwią mi dostęp do cesarza.
Miramon odparł z udanem zdziwieniem:
— Chce pan stanąć przed cesarzem?
— Proszę o pozwolenie.
— Wystarczy, żeś mnie pan poinformował. Jestem przecież wodzem naczelnym.
— Wiem o tem, sennor. Mimo to każdy uczciwy poddany chciałby raz w życiu spojrzeć w oczy swego władcy. Mam nadzieję, że na podstawie wieści, które przynoszę, mógłbym stanąć przed Jego Cesarską Mością.
— Przyznaję, — rzekł Miramon, udając wahanie, — że zasłużył pan na nagrodę. Czy sennor może ręczyć, że to wszystko, co opowiedział, jest prawdą?
— Tak! Ręczę głową.
— A więc postaram się o ułatwienie panu dostępu do cesarza.
Miramon przepasał się szablą, która stała w kącie, i rzekł do stojącego pod drzwiami majora Orbaneza:
— Dziękuję. Wkrótce znowu się zobaczymy.
Oficer zasalutował i wyszedł. Generał skinął na Hilaria, aby poszedł za nim. — — —

∗             ∗

Kwatera cesarza Maksymiljana mieściła się w Queretaro, w klasztorze La Cruz. W chwili, w której Miramon realizował nowy plan zniszczenia swego władcy, Maksymiljan stał przy oknie i, pogrążony w rozmyślaniach, patrzył w ogród klasztorny. W pokoju cesarza stał przysadzisty jegomość, ubrany w bogaty meksykański mundur generała. Na opalonej i pożółkłej od wiatrów twarzy widać było ten sam wyraz powagi, co na twarzy cesarza. Nie ulegało wątpliwości, że wysoki wojskowy pochodzi z rodziny indjańskiej. Był to generał Mejia we własnej osobie.
Mówiąc ze Sternauem o marszałku Neyu, jako o najdzielniejszym z dzielnych, Juarez nazwał generała Porfiria Diaza swoim marszałkiem Neyem. Maksymiljan mógł na tej samej podstawie nazwać generała Mejię najdzielniejszym z dzielnych i najwierniejszym z wiernych. Tak samo, jak niegdyś Ney dla Napoleona, oddał swe życie cesarzowi.
Widać, że obydwaj skończyli przed chwilą jakąś ważną rozmowę. Po długiej pauzie, cesarz, nie odwracając się od okna, zapytał:
— A więc Puebla jest również stracona?
— Nieodwołalnie, Najjaśniejszy Panie.
— Mam jednak wrażenie, że możnaby ją odzyskać. Czyż nie rozporządzamy piętnastoma tysiącami ludzi?
— Nie możemy zrezygnować z żadnego z nich, gdyż Escobedo zagraża nam poważnie.
— Jest przecież jeszcze w Zacatecas.
— Jego straże przednie są tak wysunięte, że spodziewać się ich można za trzy dni.
Cesarz odwrócił się szybkim ruchem.
Ah! Obawiasz się, generale, Escobeda?
Mejia nie odpowiedział.
— No i cóż? — zapytał Maksymilian niecierpliwie.
— Nie boję się, nie mogę jednak zaprzeczyć, że jest to jeden z najlepszych generałów, jakich znam, — odparł wreszcie Mejia. — Mam wrażenie, że nigdy nie okazałem lęku.
— Waha się pan jednak.
— Nie ze względu na siebie, ale przez wzgląd na mego cesarza.
— Uważasz więc, generale, że Puebla jest bezpowrotnie stracona?
— Nie widzę sposobu, w jakiby ją można odebrać.
— Jeżeli wojsko będzie nam potrzebne, nie powinniśmy zapominać, że Marquez dowodzi w stolicy. Rozporządza dostatecznemi siłami.
— Ale potrzebuje ich. Diaz mu zagraża.
— Uważa pan Diaza za równie dobrego generała, jak Escobeda?
— Zdaniem mojem, przewyższa Escobeda.
— Marquez potrafi się oprzeć.
— Niech Wasza Cesarska Mość wybaczy, ale pozwalam sobie w to wątpić. Marquez jest znienawidzony. Rządzi stolicą, stosując gwałt i terror. To człowiek powolny, przytem trudno liczyć na jego wierność. Jego to wahaniu i ociąganiu się przypisać należy zajęcie Puebli przez Porfiria Diaza.
— Mój Boże! Jakie perspektywy otwiera pan przede mną!
— Niestety, Najjaśniejszy Panie, jesteśmy otoczeni.
— Uważasz, generale, że nie będziemy się mogli dostać na wybrzeże?
— Teraz już nie.
— Nawet zjednoczywszy wszystkie siły? Rozporządzam około trzydziestoma tysiącami bitnych żołnierzy. Skoro się zdecyduję opuścić stolicę i Queretaro, żołnierze ci zaprowadzą mnie na pewno do Veracruz. Jakież jest twoje zdanie, generale? Czy masz i co do tego wątpliwości?
— Niestety, mam.
— Dlaczegóż to? — zapytał Maksymiljan, nie ukrywając niechęci.
— Przedewszystkiem nie dowierzam tym „bitnym“ żołnierzom. Powtóre, Porfirio Diaz zamknął nam drogę.
— Jesteśmy silniejsi od niego. Pokonamy go.
— Escobedo przybędzie natychmiast z odsieczą i po szybkim marszu zaatakuje flanki.
— Więc naprzód pobijemy Diaza, a potem Escobeda.
— Niechaj Wasza Cesarska Mość nie zapomina, że, po oddaniu Queretaro i stolicy, znajdziemy się w wolnem polu bez żadnej osłony.
Maksymiljan nie był wojakiem. Opierał się przeważnie na przypuszczeniach i nadziejach, raz większych, to znowu mniejszych. Teraz nadzieje te spadły niemal do zera.
— Uważasz więc, generale, że wszystko stracone? — zapytał trwożliwie.
— Wszystko — odparł Mejia poważnie.
Cesarz gorączkowo pogładził brodę i spojrzał z wyrzutem na generała.
— Nie jesteś pan wcale dworakiem!
— Nie byłem nim nigdy, Najjaśniejszy Panie. Jestem żołnierzem i wiernym, szczerym poddanym mego cesarza.
Maksymiljan podał mu rękę i odparł łagodnie:
— Wiem o tam. Byłeś mi zawsze — czarnym krukiem, ale kierowały tobą, generale, najlepsze intencje,
— Czarnym krukiem? — zapytał Mejia, głęboko poruszony. — O nie, Najjaśniejszy Panie, nie! Ostrzegałem was tylko, gdyście stanęli na tej ziemi. Przestrogi moje poszły na marne. Teraz zginę razem z moim cesarzem...
Znowu nastąpiła pauza. Cesarz patrzył ponuro przez okno. Potem odwrócił się — ociężałym, wolnym ruchem.
— Powiem szczerze, generale, że prawie żałuję, iż nie podzieliłem niektórych pańskich poglądów.
Mejia ujął dłonie cesarza, ucałował i zrosił łzami.
— Dzięki, stokrotne dzięki za te słowa, Najjaśniejszy Panie! Są mi nagrodą za wszystkie cierpienia, przeżyte w skrytości.
— Wiem, że jesteś mi wierny, generale. A więc, przypuszczasz naprawdę, że będziemy musieli się cofnąć?
— Cofnąć się? Nie możemy. Dokądże się cofniemy?
Hm. Nie wiem.
— Niema wyjścia. Meksyk i Veracruz zostaną zdobyte, a my poniesiemy klęskę.
— Będziemy walczyć.
— I — — zginiemy!
— Nie chcę słyszeć tego słowa! Nie boję się bohaterskiej śmierci na polu walki, ale nikt przecież nie będzie śmiał targnąć się na życie potomka Habsburgów.
Mejia zaprzeczył ruchem ręki.
— Znajdą się tacy śmiałkowie, Najjaśniejszy Panie.
— Naprawdę? — zapytał Maksymiljan groźnym tonem, prostując się dumnie. — Przecież byłby to mord władcy!
— Mieszkańcy tego kraju nie uznają cesarza.
— Pomszczonoby śmierć moją!
— Któżby pomścił?
— Mocarstwa.
— Cóż zrobiły dotychczas Anglja i Hiszpanja? Poprostu cofnęły swe wojska. Czegóż dopięła Francja? Napoleon wycofał się w sam czas. Jakież mocarstwo nas pomści?
Opinja historji. — Maksymiljan wypowiedział te słowa z najgłębszą wiarą.
— Opinja historji? — zapytał Mejia ze zdumieniem. — Czyż jest zawsze bezstronna?
— Nie zawsze. Ale przyszłe pokolenia będą musiały potępić naszych sędziów.
— Może potępią, a może... staną po stronie Meksyku.
— Po stronie morderców?
— Niech mi Wasza Cesarska Mość raczy łaskawie pozwolić rozważyć to zdanie objektywnie. Prawdziwy Meksykanin nie uznaje cesarza Meksyku. Nazywa arcyksięcia austrjackiego intruzem, który wbrew prawu skąpał kraj w morzu krwi.
— Generale, używa pan mocnych wyrażeń.
— Wyrażają one jaskrawo poglądy republikanów, Najjaśniejszy Panie. Proszę nie zapominać o dekrecie z 3-go listopada.
— Nie mów mi o nim! — zawołał Maksymiljan z głębokiem niezadowoleniem.
— Nie mogę milczeć. Odradzałem podpisania dekretu, niestety bezskutecznie. Od chwili, gdyśmy nazwali republikanów mordercami i jako takich zaczęliśmy traktować, mieli podwójne prawo tak samo postępować z nami. Jeżeli arcyksiążę Maksymiljan dostanie się w ich ręce, wytoczą mu proces, nie oglądając się na opinję mocarstw, ani na głos historji.
— Byłoby to okropne.
— Rozstrzelają nas jak pospolitych morderców.
— Prędzej zginę z szablą w dłoni!
— Nie zawsze zdarza się sposobność do śmierci tego rodzaju.
— A więc jak uniknąć okropnego losu? Niema już środka?
— Jest jeden.
— Myśli pan o odwrocie?
— O odwrocie? Dokąd? Odwrót jest wykluczony. Był możliwy, gdy Basaine czekał na pokładzie statku, by Waszą Cesarską Mość zabrać. Można było mówić o odwrocie przed utratą Puebli, gdy droga do Veracruz stała jeszcze otworem.
— Cóż jeszcze zostało, pańskiem zdaniem, generale?
— Ucieczka.
— Ucieczka? Nigdy!
— To jedyna deska ratunku.
— Nie chcę jej chwytać.
— Jabym postąpił przeciwnie.
— Okrzyczanoby pana tchórzem.
Mejia podniósł się dumnie i rzekł:
— Najjaśniejszy Panie, mam nadzieję, że generał Mejia jest zbyt dobrze znany, aby go kto uważał za tchórza. Czy utrzymuje kto, że Bonaparte był tchórzem, dlatego że uciekł z Egiptu i Rosji? W obydwu wypadkach pozostawił wojsko, które nic już zdziałać nie mogło.
— Napoleon nie siebie chciał uratować, ale ideę cesarstwa.
— Macie, Najjaśniejszy Panie, to samo zadanie.
— Wytrwam.
— Jeszcze jeden przykład. Czy Karol szwedzki stał się bohaterem, dlatego że zrezygnował z powrotu do ojczyzny?
— Postąpił jak szaleniec.
— W dodatku życiu jego nie groziło niebezpieczeństwo. A tu śmierć w najobrzydliwszej postaci czyha na Waszą Cesarską Mość.
— Ale ucieczka i tak mnie nie uratuje. Cały kraj jest obsadzony przez wrogów.
Oczy Mejii zabłysły groźnym blaskiem. Położywszy rękę na rękojeści szabli, rzekł:
— Czyż Wasza Cesarska Mość nie ma kilkuset węgierskich huzarów, gotowych oddać życie w obronie władcy? Pod osłoną tych oddanych ludzi zobowiązuję się odprowadzić Waszą Cesarską Mość bez szwanku na pokład statku.
— Nie wolno mi narażać wiernych żołnierzy.
— Wasza Cesarska Mość narazi ich również, pozostając tutaj.
— Cóż się stanie z moimi generałami, jeżeli ja ucieknę? Zostaną ujęci.
— Czeka ich to w każdym wypadku.
— Ale któż wstawi się za nimi, gdy mnie nie będzie?
— I tak prośby Waszej Cesarskiej Mości nie przydałyby się na nic.
— Zginęliby wszyscy, wszyscy, Marquez, Miramon...
Mejia odważył się przerwać cesarzowi:
— Najjaśniejszy Pan sądzi, że potrafiłby wyjednać ratunek dla Miramona? Przedewszystkiem on stanie przed sądem.
— Będę go ochraniał.
— Nikt nie zechce uznać tej ochrony. Cały kraj uważa Miramona za zdrajcę.
— Generale!
— Mnie chyba, jako wtajemniczonemu, wolno to twierdzić.
— Generale! — zawołał Maksymiljan po raz drugi ostrym tonem.
Mejia, nie zwracając na to uwagi, ciągnął dalej:
— Na niego składają winę za wszystko co zaszło.
— Proszę o dowody!
— Czy wasza Cesarska Mość słyszał o Jackerze?
— Oczywiście.
— Otóż ten Szwajcar, zamieszkały we Francji, pożyczył ówczesnemu prezydentowi Miramonowi dla Meksyku siedem miljonów franków. Trzy miljony dał w gotowiźnie, cztery w papierach bez wartości. Przekupiony Miramon wydał Jeckerowi w imieniu Meksyku pisemne zobowiązanie w wysokości siedemdziesięciu pięciu miljonów. W ten sposób wyłudzono przeszło sześćdziesiąt osiem miljonów.
— Generale!
— Fikcyjny dług kupił pan Morny, mleczny brat Napoleona. Ponieważ Juarez nie chciał tej sumy płacić Francji, więc...
— Generale! — zawołał Maksymiljan jeszcze głośniej.
Mejia nie pozwolił sobie przerwać i mówił dalej w gorączkowym zapale:
— ...Więc Napoleon sprowadził wojnę na piękny nasz kraj!
— Ah, uważasz mnie za współwinowajcę — rzekł Maksymiljan oburzony.
— Nie! Daleki jestem od tego. Niech mnie Bóg strzeże! Uważam tylko za swój obowiązek zwróć uwagę Najjaśniejszego Pana na głos ludu, który zmienić się kiedyś może w głos — — historji.
— Jest pan więcej, niż odważny.
— Chcę za wszelką cenę uratować Waszą Cesarską Mość. Zapewniam, że Miramon nie może liczyć ani na łaskę, ani na litość. Ofiara Waszej Cesarskiej Mości nie uratuje również Marqueza, Vidaurri i tych wszystkich, pod których rządami jęczy cała ludność stolicy. Głowa Waszej Cesarskiej Mości jest droższa, więcej warta, aniżeli życie tych ludzi. Najjaśniejszy Panie, przyłączam głos swój do próśb i błagań wszystkich Waszych wiernych sług i poddanych. Słowo ucieczka nie ma tu zwykłego brzmienia. Niech mi Najjaśniejszy Pan zaufa. Wróćmy do Europy. Zaprzestańmy chwilowo wysokiej gry — tak nam dyktuje rozsądek.
Mejia ukląkł przed cesarzem i ujął go za rękę.
— Nie mogę... — rzekł cesarz.
Mejia postanowił wygrać ostatni, najwyższy atut.
— Niech Najjaśniejszy Pan nie zapomina o cesarzowej. Może da się Ją uratować. Może oczy Jej nabiorą znów dawnego blasku, na widok człowieka, do którego należy Jej dusza, serce i życie. Czyż ma wpaść w mrok beznadziejnej męki ducha na wiadomość, że człowiek ten umarł jak złoczyńca?
Cesarz wyjął ręce z dłoni generała i pokrył niemi bladą twarz.
— O kim mówicie, o kim?
— O Tej, którą Wasza Cesarska Mość może i musi uratować przez uratowanie własnej osoby.
— Karolino, Karolino!
Przez palce cesarza przesączyło się kilka łez. Był głęboko wzruszony. Pierś zaczęła falować. Łkał głośno, nie odejmując rąk od twarzy.
— Najjaśniejszy Panie! — szepnął błagalnie generał wciąż jeszcze klęczący.
Maksymiljan opuścił ręce i rzekł, zalewając się łzami:
— Generale, poruszyłeś strunę, której dźwiękowi oprzeć się nie potrafię.
Generał wstał z klęczek.
— Wielki Boże, a więc wziąłeś w swe ręce serce cesarza i kierujesz niem?
— Tak, Bóg ujął je w swe dłonie, — odparł Maksymiljan. — Nie chcę, aby moja Karolina żyła w obłędzie, jeżeli ode mnie zależy rzucenie światła na biedną jej duszę. A więc uważacie ratunek za możliwy?
— Tak. Ratunek w ucieczce.
— Czy ucieczka ma się odbyć w tajemnicy?
— Nie. Na to jestem za dumny! Nie znaczy to oczywiście, aby wszyscy musieli wiedzieć naprzód, że Wasza Cesarska Mość chce kraj opuścić. Na czele wiernych huzarów doprowadzę Waszą Cesarską Mość nad wybrzeże morskie.
— A republikanie?
— Nie boję się ich!
— Dowiedzą się o planowanej ucieczce i zastąpią nam drogę.
— Przepuszczą nas.
— Tak, ale dopiero wtedy, gdy odeprzemy ataki. Chciałbym unikać przelewu krwi.
— Nie nastąpi. Juarez będzie nas ochraniał.
— Juarez? — zapytał cesarz ze zdumieniem. — Jakżeto? Juarez ma mnie osłaniać?
— Tak — odparł Mejia z wielką pewnością siebie. — Czy mogę przypomnieć sennoritę Emilję, z którą Najjaśniejszy pan parę razy rozmawiał?
— Przyznaję, że mi kilkakrotnie doradzała ucieczkę.
— Czy powoływała się przy tej sposobności na Juareza?
— Tak. Uważałem ją jednak za awanturnicę.
— Może nią jest. Ale Juarez posługuje się sennoritą Emilją w nieoficjalnych sprawach.
Ah! Szpieguje w jego imieniu?
— Nie. Prowadzi układy.
— Pozostaje pan z nią w stosunkach?
— Tak.
— To może wzbudzić szereg podejrzeń.
— Juarez nie chce Waszej śmierci, Najjaśniejszy Panie. Ponieważ jednak na wypadek schwytania Waszej Cesarskiej Mości przez republikanów będzie bezradny, wysłał tę kobietę, jako osobę zaufaną, z poleceniem, by potajemnie zakomunikowała życzenie Juareza. Zwróciła się do mnie.
— Czy ta dama ma określone polecenia?
— Nie może mieć jeszcze. Skoro się jednak dowie, że Wasza Cesarska Mość chce z nią mówić, poprosi o krótką audjencję.
— Zrozumie pan chyba, że zawiadomienie zauszników Juareza o planowanej ucieczce byłoby z mej strony niedorzecznością. Zobaczę jednak, co mi powie. Każ ją pan sprowadzić.
— Jest właśnie w ogrodzie.
— Z pewnością zamówił ją pan do ogrodu, lub sprowadził ze sobą.
— Niech mi Wasza Cesarska Mość raczy przebaczyć. Prosiłem Boga, aby skłonił cesarza do wysłuchania mych błagań. W przekonaniu, że Bóg wysłucha modlitwy, kazałem sennoricie Emilji czekać w ogrodzie.
— Dobrze! Sprowadź ją, generale.
Mejia odszedł. Na korytarzu spotkał Miramona w towarzystwie jakiegoś obcego człowieka. Obydwaj generałowie wymienili chłodne ukłony i bez słowa przeszli obok siebie.
— Zaciekaj pań tułaj — rzekł Miramon do Hilaria.
Kazał się zameldować i wszedł do pokoju.
Spojrzawszy na twarz Maksymiljana, poznał odrazu po jej dziwnym wyrazie, że u cesarza był niedawno Mejia. Postanowił więc działać szybko i zatrzeć wrażenie, które wywarły na cesarzu słowa Mejii.
— Cóż mi pan przynosi? — zapytał poważnie Maksymiljan.
— Bardzo ważną wiadomość. Najjaśniejszy Panie, — rzekł generał, składając głęboki ukłon.
— Ważną? Ale z pewnością nie pocieszającą.
— Przeciwnie, nawet bardzo.
— Niestety, odzwyczaiłem się już od radosnych wieści.
— Ależ, Najjaśniejszy Panie! Wkrótce przyzwyczai się Wasza Cesarska Mość do powracającego szczęścia i będzie długo rządzić na dobro i chwałę naszego kraju. — Juarez ustąpi z Queretaro.
— Ah! — zawołał cesarz z najwyższem zdumieniem.
— Diaz ze stolicy i Puebli.
— To niepojęte!
— Juareza zmusi do tego powstanie wiernych nam wojsk.
Cesarz podszedł do generała i zapytał:
— Wybuchło powstanie? Przeciw Juarezowi?
— Tak. W wielu miejscowościach.
— Gdzie? Mów generale!
— Przedewszystkiem w Santa Jaga.
— To miasto leży o wiele bardziej na północ od Zacatecas, nieprawdaż? W takim razie powstania wybuchło na tyłach Juareza.
— Tak.
— A inne miejscowości?
— Wszystkie leżą na tyłach wojsk republikańskich.
— Skąd ma pan tę wiadomość?
— Od pewnego człowieka.
— Gdzież jest?
— Przed drzwiami tego pokoju.
Ah, przyprowadził go pan ze sobą?
— Byłem przekonany, że Wasza Cesarska Mość zechce usłyszeć tę wiadomość z jego własnych ust.
— Dziękuję. Cóżto za człowiek?
— Znany i uczony lekarz, doktór Hilario, kierownik sławnego sanatorjum della Barbara pod Santa Jaga.
— Niech wejdzie!
Rzecz charakterystyczna, cesarz zmienił się w mgnieniu oka. Nie myślał już ani o odwrocie, ani o ucieczce. Oczy zalśniły radosnym blaskiem, policzki zaróżowiły się. Obrzucił wchodzącego Hilaria przychylnem spojrzeniem.
— Nazywa się pan doktór Hilario?
— Wedle rozkazu. Najjaśniejszy Panie, — rzekł starzec, kłaniając się w pas.
— Czy zajmuje się pan polityką?
— Nie. Dbam jedynie o swych chorych.
— To bardzo pięknie. Opowiadano mi, że w zakładzie pańskim wybuchły wielkie niepokoje.
— Wasza Cesarska Mość ma na myśli powstanie w Santa Jaga?
— Tak. Czy bunt był wielki?
— Rozpoczęło jakieś dwieście osób; później przyłączyła się do nich ludność całego miasta i okolicy. Powstańcy uzbroili się, zatknięto sztandary i chorągwie, zaczęto bić w dzwony, porozsyłano ludzi do sąsiednich gmin celem tworzenia kompanji i pułków dla obrony naszego cesarza.
— Ilu mogło być powstańców w Santa Jaga?
— Rano dwustu, wieczorem już około trzech tysięcy.
— Mówią, że inne miejscowości również chwyciły za broń?
— Mam wykaz przy sobie.
Hilario wręczył cesarzowi kartkę. Przeczytawszy, Maksymiljan rzekł do Miramona:
— Wszystkie miejscowości leżą na tyłach wojsk Juareza.
— Tem lepiej.
— Czy powstania te powiodły się tak samo, jak w Santa Jaga?
— Oczywiście. Ruch powstańczy będzie się rozszerzać jak ogień w prerji. Według moich obliczeń, na tyłach wojsk Juareza stoi trzydzieści tysięcy ludzi. Liczba ta będzie rosnąć z godziny na godzinę.
— Trzeba im dać odpowiedniego przywódcę.
— Jak widać, idea wierności cesarzowi zapuściła głębokie korzenie. Żaden republikański marzyciel nie potrafi jej wyrwać.
— Strategiczne skutki tej demonstracji są w każdym razie bardzo cenne.
— Nie koniec na tem. Republikanie będą musieli zwrócić się na północ, przeciw nowemu wrogowi, więc Najjaśniejszy Pan odzyska swobodę ruchów. — — —
Podczas entuzjastycznej rozmowy cesarza z Miramonem, której tematem były nowo obudzone nadzieje, Mejia wrócił w towarzystwie Emilji z ogrodu.
— Najjaśniejszy Pan jeszcze sam? — zapytał generał jednego ze służących.
— Nie — odparł lokaj.
— Któż jest u cesarza?
— Generał Miramon i jakiś nieznajomy.
Mejia zmarszczył czoło. Przeczuwając niebezpieczeństwo, rzekł do Emilji żołnierskim, zdecydowanym tonem:
— Niech pani wejdzie razem ze mną!
Wykraczał przeciw etykiecie i zwyczajom. Miramon spojrzał na niego ponuro. Cesarz podszedł szybkim krokiem i rzekł:
— Słyszał pan, generale, że niema już potrzeby realizowania naszego planu?
Miramon zdumiał się: cóżto za pian przygotowywano tutaj bez jego wiedzy?
Mejia skłonił się chłodno i rzekł:
— Będę szczęśliwy, skoro się dowiem, dzięki jakim warunkom wykonanie planu stało się zbyteczne.
— To sprawa bardzo prosta. Przeciw Juarezowi, wybuchły powstania w dziesięciu miejscowościach na tyłach armji Escobeda. Wybuchły bunty wojskowe. Juarez będzie musiał się cofnąć. To umożliwi nam rozpoczęcie ofenzywy.
Rozsądny Mejia potrząsnął głową.
— Wasza Cesarska Mość ma na to dowody?
— Tak. Oto człowiek, który przyniósł te wieści.
Generał zwrócił się do Hilaria. Hilario bał się obejrzeć, gdy Mejia wchodził do pokoju, nie wiedział więc wcale, że generał wszedł razem z Emiiją.
— Kimże pan jesteś? — zapytał Mejia.
— Przedstawiłem już sennora Jego Cesarskiej Mości — oznajmił surowo Miramon.
Mejia uśmiechnął się pogardliwie i odrzekł:
— Nie wynika z tego, abym ja nie mógł poznać tego pana. Najjaśniejszy Pan nie był łaskaw wymienić nazwiska, pytam więc o nie.
— Doktór Hilario z klasztoru della Barbara w Santa Jaga.
Mejia nie umiał ukryć zdumienia. Spojrzał na Emilję, potem skierował ostry, przenikliwy wzrok na starca. Po chwili zwrócił się do cesarza:
— Wasza Cesarska Mość pozwoli zadać temu człowiekowi kilka pytań?
— Proszę — odparł Maksymlljan.
— Kto pana posłał do Queretaro? — zapytał Mejia Hilaria.
— Ludność miasta Santa Jaga. Wraz z mieszkańcami innych miast stanęła po stronie Najjaśniejszego Pana. Jest nas około trzydziestu tysięcy, gotowych każdej chwili zaatakować Juareza.
— Któż wami dowodzi?
— Wodza jeszcze nie mamy. Prosimy o mianowanie.
— W takich wypadkach posyła się delegację, a nie jednego człowieka. Gdzież wasze papiery?
— Delegacja z papierami mogła wpaść łatwo w ręce Juareza. Dlatego przybywam sam.
— Mam nadzieję, że uczciwy z was człowiek. Znacie tę panią?
Starzec odwrócił się. Poznał Emilję, zapanował jednak nad sobą i nie okazał, jakiego doznał na jej widok wrażenia.
— Owszem, znam, — odparł ze spokojem. — To szpieg Juareza. Dziwię się, że ją tutaj zastaję.
Ah! — rzekł Miramon, spoglądając na Emilję.
Mejia przeszył go chłodnym wzrokiem i rzekł:
— Jego Cesarska Mość wie, co to za kobieta. Dowiedziałam się, że była w klasztorze della Barbara. Mam wrażenie, że nie wszystko jest tam w porządku.
Domyślając się, jakie Mejia ma zamiary, Miramon odpowiedział:
— Osobiste stosunki tego pana nic nas nie obchodzą. Zajmuje nas tylko jego misja.
— Nie wierzę w nią.
— Sennor! — zawołał Miramon.
Mejia podszedł doń i rzekł:
— Cóżto za ton w obecności Najjaśniejszego Pana? Powtarzam, że nie wierzę w słowa tego człowieka, chyba, że otrzymam dowody.
Cesarz skinął ręką i zwrócił się do Miramona:
— Generale, pan sprowadził tego człowieka. Czy jest pan przekonany o prawdziwości jego słów?
— Tak. Całkowicie.
— To mi wystarczy.
Zwracając się do Mejii, rzekł:
— Ta pani nie jest mi już potrzebna. Może ją pan odprowadzić.
Zacisnąwszy pięści, Mejia skłonił się nisko cesarzowi i wyszedł wraz z Emilją, pozostawiając swego wroga i rywala.
Zdrajca uprzedził go znowu! — —
Po upływie godziny Miramon opuścił pokoje cesarza wraz z Hilariem. Wskazawszy doktorowi ventę, w której ma zamieszkać, wezwał do siebie adjutanta.
— No i cóż, sennor, udało się? — zapytał szeptem Orbanez.
— Owszem, ale ciężką miałem przeprawę, — odrzekł Miramon.
— Ah, cesarz nie chciał wierzyć?
— Nie cesarz, lecz Mejia.
— Mejia był u cesarza razem z sennoritą Emilją?
— Tak. Powziął nawet wespół z cesarzem jakiś plan, o którym nic nie miałem wiedzieć.
— Do licha, chciał uciec?
— Przypuszczam.
— Trzeba to zbadać! Ale jaką w tem rolę gra Emilja?
— Bardzo wielką. Hilario twierdzi, że jest szpiegiem Juareza.
— Należy więc przypuszczać, że cesarz i Mejia chcieli uciec przy jej pomocy, a więc pod pośrednią ochroną Juareza. Musimy temu zapobiec.
— Zrobiłem swoje. Cesarz ma zaufanie do mnie i do doktora Hilaria. Jest najlepszej myśli. Czeka na wiadomość, że na Juareza natarto ztyłu. Wyślę pułk, który przedsięweźmie pozorny atak; to też Maksymiljan będzie przekonany o wybuchu powstań i nie ruszy się z miejsca.
— A jednak to jeszcze nie wszystko. Może powziąć jakieś podejrzenia.
— Był blisko tego. Sennorita Emilja musiała Mejii przedstawić naszego Hilaria w niezbyt pochlebnem świetle. Zbierał się o tem mówić, ale nie pozwoliłem mu dokończyć.
— Musimy usunąć tę kobietę.
— Bezwarunkowo. Pozbawimy Mejię dowodów, cesarza zaś i generałów człowieka, któryby im dopomógł do ucieczki. Trzeba będzie rozpuścić pogłoskę, iż uciekli potajemnie. Cesarz wtedy będzie przekonany, że skłamali i uciekli przed odpowiedzialnością. Czy wie pan, gdzie sennorita Emilja mieszka?
— Owszem. U starej sennory Mirandy. Jestem jej kuzynem; znam ten dom dokładnie.
— Czy może pan dziś wieczorem wywabić niepostrzeżenie Emilję z domu?
— Jestem gotów. Cóż dalej?
— Cesarz nie powinien się niczego domyślać. Poślemy ją do Tuli i wytoczymy proces jako szpiegowi. Pułkownik Lopez jest człowiekiem pewnym i zamkniętym w sobie. Dostarczy ją tam „bezpiecznie“. — —



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karol May i tłumacza: anonimowy.