Walka o Meksyk/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol May
Tytuł Walka o Meksyk
Pochodzenie cykl Ród Rodriganda
Wydawca Spółka Wydawnicza Orient R. D. Z. East
Data wyd. 1926
Druk Zakł. Druk. „Bristol”
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III
W ZACATECAS

Pożegnawszy się z Gerardem i Marianem, którzy pozostali w klasztorze, kompanja nasza wyruszyła po obiedzie. Po upływie trzydziestu sześciu godzin przybyto szczęśliwie do Zacatecas.
Sternau i Kurt udali się wprost do prezydenta. Juarez był pochłonięty pracą, skoro się jednak dowiedział, kto prosi o posłuchanie, polecił wpuścić obydwu gości.
Gdy weszli, wysoki, barczysty Juarez stał oparty o stół. Oczy jego, smutne i poważne zazwyczaj, zabłysły na widok Sternaua radością. Podszedł doń i, wyciągając ręce, rzekł:
— Czy wzrok mnie nie myli, sennor? Kiedy mi zameldowano o waszem przybyciu, nie chciałem wierzyć własnym uszom. A więc nieprawda to, że spotkało was wielkie nieszczęście?
— Przeciwnie, zupełna prawda, sennor, — odparł Sternau z powagą. — Znalazłem się wraz z przyjaciółmi w beznadziejnem położeniu. Ratunek zawdzięczamy temu oto młodzieńcowi. Pozwólcie, że go przedstawię. Porucznik huzarów gwardji Kurt Unger.
Kurt skłonił się uprzejmie. Juarez odpowiedział na ukłon i zapytał po chwili namysłu:
— Kurt Unger? Mam wrażenie, że nazwisko jest mi znane.
— Oczywiście, sennor, — odparł Kurt — Dzięki pomocy pana otrzymałem szkatułkę z kosztownościami, pochodzącą z pieczary, w której ukryty był skarb królewski.
Ah, pochodzi pan z Reinswaldenu? Sennor jesteś synem kapitana Ungera i bratankiem Piorunowego Grota?
— Tak.
— Witam więc z całego serca! Sennor Sternau sprawił mi wielką przyjemność, zaznajamiając mnie z panem. Powiedz mi, drogi Matava-se, gdzie i w jaki sposób uwięziono was znowu?
Sternau opowiedział. Zapoteka słuchał z natężoną uwagą. Opisawszy okropny, beznadziejny pobyt w lochach podziemnych, Sternau zamilkł. Juarez westchnął głęboko i rzekł:
— Nie wątpię w prawdziwość słów pana, tem niemniej jednak pytam, czy to możliwe, by coś podobnego dziać się mogło w Meksyku. Znam doktora Hilaria. Sennorita Emilja zdemaskowała go. Jestem jej za to bardzo wdzięczny. Nie przypuszczałem jednak, aby był zdolny do tak zbrodniczych postępków. W jakimże celu zamknął was? Jakeście zbiegli?
— Na te pytania odpowie najlepiej mój młody przyjaciel — rzekł Sternau, wskazując na Kurta.
— Mów sennor! — odparł Juarez.
Kurt rozpoczął od poznania Sępiego Dzioba w Reinswaldenie, poczem przeszedł do wypadków w Ameryce. Zdumienie prezydenta rosło z sekundy na sekundę. Martwa twarz ożywiła się. W oczach zamigotały złowrogie błyski.
— Opowiadanie pana ma dla mnie wielką wartość — rzekł po długiem milczenia. Głos brzmiał ponuro i groźnie. — A więc istnieje sprzysiężenie, które chce mnie obalić, zmusiwszy do zamordowania arcyksięcia austrjackiego?
— Mam takie wrażenie — odparł Kurt.
— Ten tajemniczy gruby, niski człowieczek należy do spisku. Nie wie pan, jak się nazywa?
— Owszem. Arrastro.
— Pochwycę go, gdyby nawet miał być djabłem! Zatem doktór Hilario jest narzędziem spiskowców?
— Bezwątpienia.
— Przebywa teraz u Maksymiljana w Queretaro? A więc niebezpieczeństwo grozi również sennoricie Emilji, ponieważ Hilario jest jej wrogiem. Już ja sobie z tem wszystkiem poradzę! Nie domyślacie się nawet, jakąście mi przez te rewelacje oddali usługę. To majstersztyk prawdziwy, że się wam udało sparaliżować i udaremnić zamach na klasztor w Santa Jaga. Ale, ale, tak mnie poruszyły wasze słowa, że zapomniałem o uprzejmości towarzyskiej. Siadajcież, sennores!
Juarez podsunął krzesła. Kurt wyciągnął z kieszeni portfel i, podając Zapotece list, rzekł:
— Baron v. Magnus, pełnomocnik pruski w Meksyku, prosił, abym wręczył panu tych kilka słów.
Juarez rozdarł kopertę i odczytał pismo.
Ah, pan v. Magnus poleca mi pana niezwykle gorąco.
— Polecenie to jest mi potrzebne, chcę bowiem przedłożyć jeszcze pewne papiery.
Kurt wręczył Juarezowi wielki arkusz. Juarez złamał pieczęcie i zaczął czytać. Na jego twarzy pojawił się wyraz zdumienia. Po chwili zawołał:
Dios mio! Powierzono panu niezwykle ważne akta państwowe. Proszę mi wybaczyć moją niegrzeczność, ale proszę powiedzieć, w jaki sposób, mimo młodego wieku, powierzono panu tak zaszczytną misję.
Sternaua zdziwiły słowa Juareza i treść pisma, której się domyślał. Kurt odparł spokojnie i skromnie:
— Wyróżnienia te zawdzięczam, poza kilkoma drobnemi zasługami, dobroci wysoko postawionych osobistości, z któremi miałem sposobność się zetknąć.
Juarez przerzucił papiery raz jeszcze i rzekł:
— Polecają mi pana jako osobę, która ustnie zakomunikuje życzenie wybitnego mocarstwa. Cieszę się, że zastępca tego mocarstwa ma głowę na karku. Odrzuciłbym bowiem stanowczo oficjalne pertraktacje na temat losu człowieka, który nie wahał się zabić niepodległości Meksyku. Co innego pertraktacje prywatne. Przyjmę je chętnie.
Kurt skłonił się i odparł:
— Panuje ogólne przekonanie, że w obecnych warunkach cesarz Maksymiljan nie utrzyma się długo. Czy wolno prosić o pańskie zdanie?
Juarez lekceważąco potrząsnął ręką.
— Nazywa pan tego człowieka cesarzem? Na jakiej podstawie, jakiem prawem?
— Wielka ilość państw uznała go za cesarza.
Pah! Nie od tych państw przecież zależy decyzja. Zresztą, gdyby nawet było inaczej, rządy tych państw powinny były mieć tyle sprytu, aby przewidzieć, że ten gest teatralny prędzej czy później skończyć się musi. Chwila ostatnia nadeszła. Nie znałem nigdy żadnego Maksymiljana Meksykańskiego. Znam jedynie niejakiego Maksymiljana Habsburga, który ku swej własnej zgubie dał się nakłonić Napoleonowi do powiedzenia mi va banque. Bank wygrał. Proszę nie mówić w mojej obecności o „cesarzu Maksymiljanie“. Na pytanie pańskie odpowiadam, że ten sennor nie zdoła się utrzymać.
— Jakże, zdaniem pana, ułożą się jego losy?
— Sennor Unger, mówi pan bardzo otwarcie i jasno. Ja będę również szczery: Jeżeli Maksymilian zechce opuścić kraj dobrowolnie i na czas, niech uchodzi cały wraz ze swym tytułem cesarskim. Jeżeli jednak będzie się ociągać — biada mu!
— Jak to mam rozumieć?
— Poprostu — zginie. Rząd meksykański wytoczy mu proces.
— Któż będzie tym rządem?
— Ja.
Kurt skłonił się uprzejmie.
— Zostanie pan prezydentem Meksyku?
Juarez ściągnął brwi.
Zostanę prezydentem Meksyku? Czyż nim nie jestem?
Kurt nie dał się zbić z tropu i odparł:
— Muszę zwrócić uwagę, że nie wygłaszam tu zdania osobistego.
— Czyż nim nie jestem? — ciągnął Juarez. — Któż mnie pozbawił władzy, czy godności?
— Napoleon i Maksymiljan.
— Oni? Pah! Sam pan w to nie wierzy. Zapewniam pana, że w przeciągu kilku tygodni zawładnę całym Meksykiem. Powtarzam raz jeszcze: gra jest przegrana.
— Więc pan będzie sędzią Maksymiljana? Na cóż go pan skarze?
— Na rozstrzelanie.
— Czy można tak bez ceregieli rozstrzelać członka rodziny cesarskiej?
— Nie stanie się to bez ceregieli. Sądzić go będzie sąd.
— Sąd ten nie powinien zapominać, kim jest oskarżony. Arcyksiążę austrjacki zasługuje chyba na pewne względy.
— Kto liczy na względy, ten sam powinien był względy stosować. Złodzieja, oszczercę, buntownika, wywołującego wojny domowe, karać się powinno bez względu na jego rodowód, czy pochodzenie. Im kto przebieglejszy, tem okrutniejszą ponosi karę.
— To zasady surowego sędzi.
— Jestem takim.
— Ale takich zasad nie powinien wyznawać, kto chce być ojcem swego kraju, kto ma prawo być litościwym i łaskawymi
— Któż panu powiedział, że nie myślałem o łasce?
— Pańskie własne słowa.
Juarez wstał z krzesła, przeszedł się kilkakrotnie po pokoju i stanął przed Kurtem.
— Młodzieńcze, polecono panu zakomunikować mi, że rząd pański życzy sobie, bym zastosował prawo łaski, czy tak?
— Tak.
— Czy wiadomo panu, w jaki sposób Maksymiljan zawładnął Meksykiem? Czy wiadomo panu, iż byłem wtedy z woli Narodu i łaski Boga władcą tego kraju?
— Owszem, wiem o tem.
— Może pan uważa, że unieszczęśliwiłem swój naród?
— Zdaniem mojem, było wprost przeciwnie.
— Czy naród odebrał mi władzę?
— Nie. Chociaż w Paryżu zjawiła się delegacja i prosiła cesarza...
— Była to gra, farsa dla małych dzieci! — odparł Juarez. — Czy wiadomo panu, w jaki sposób najeźdźcy gospodarowali w tym kraju?
— Niestety. Wiadomo.
— Byli moimi wrogami. — — Przeciw Maksymiljanowi Habsburgowi mam dwa zarzuty. Po pierwsze, zaufał człowiekowi, który nie rozumie potrzeb naszego kraju. Po drugie, teraz, gdy Francuzi opuścili kraj, nie poszedł w ich ślady, lecz w szaleńczem zaślepieniu pozostaje tutaj. Wiara w pomoc Napoleona skłania go do czynów, które się na nim krwawo zemszczą. Zna pan barbarzyński dekret z 3-go listopada?
— Owszem.
— Zna go również pański rząd?
— Jestem pewien, że tak.
— Pozwoli pan, że zapytam o treść dekretu?
Każdy wróg cesarstwa jest zdrajcą kraju, i buntownikiem, i powinien być bez sądu karany śmiercią.
— Dekret ten pozbawił życia wielu obywateli. Ukochani moi generałowie Arteaga i Salazar zostali zamordowani bez sądu i bez wyroku. Żyliśmy spokojnie w swoim kraju, byliśmy szczęśliwi. Aż tu przyszły wojska z Europy i oświadczyły, że nie mamy prawa ani do pokoju, ani do własnej formy rządu. Chciano nas zmusić do uznania Maksymiljana cesarzem. Rozpoczęły się krwawe walki. Któż był buntownikiem, młodzieńcze?
Kurt wzruszył ramionami.
— My?
Hm.
— Czy Francuzi, a raczej Maksymiljan?
— Ma pan rację, sennor — rzekł Sternau głębokim basem.
— A kogo traktowano jak rozbójników? — ciągnął Juarez wzburzony, — Krwawy dekret jest tylko praktycznem zastosowaniem starego okrzyku: — Biada zwyciężonym! — Ulegliśmy, nieszczęście spadło na nasze głowy. Ale Bóg sprawiedliwy dopomógł. Jesteśmy zwycięzcami. Moglibyśmy również zawołać: — Biada zwyciężonym! — mamy do tego jeszcze większe prawo. Lecz nie wołamy tak. Nie chcemy niesprawiedliwości i okrucieństwa. Dochodzimy tylko swego prawa i prawo to chcemy stosować do ciemiężycieli. Zna pan z biblji słowa: oko za oko, ząb za ząb. Otóż prawo odwetu panuje dotąd i rządzi w prerji oraz wszędzie, gdzie narody żyją we wzorowej wspólnocie...
— Okrutne to prawo — rzucił Kurt. — Narody, które znają błogosławieństwa cywilizacji...
— Niech pan da pokój z cywilizacją! — przerwał Juarez. — Gdy Pantera Południa morduje i grabi wokoło, nikt nie wątpi, że to poprostu drapieżne zwierzę w ludzkiej skórze, i wiadomo, że prędzej, czy później zwierzę znajdzie się w klatce. Gdy Cortejo oświadcza, że chce zostać prezydentem, traktować to można jako obłędną humorystykę. Ale Napoleon i Maksymiljan przez zbrojny napad na kraj Bogu ducha winny, upodobnili się do Botokudów, Komanczów, Kurdów i innych dzikusów, których uważam za barbarzyńców. — Mówił pan o ludach cywilizowanych. Ale przecież i one uznają w swych ustawach prawo odwetu. Nie mówią już wprawdzie: — oko za oko, ząb za ząb, — ale na morderstwo odpowiadają karą śmierci, na inne zbrodnie więzieniem, lub grzywnami. Czy policzył pan te krople krwi, które popłynęły podczas ostatniej okupacji Meksyku?
Kurt potrząsnął ze smutkiem głową.
— Nikt ich zliczyć nie potrafi! Bo to nie krople, ale całe potoki. Czyż postąpię niesłusznie, jeżeli skarzę na śmierć sprawców tej rzezi? Przecież sędzia skazuje na śmierć mordercę, który jedno tylko życie ma na sumieniu.
— Powtarzam, że człowiek, o którym pan mówi, jest członkiem dostojnej rodziny cesarskiej.
— Nic mnie to nie obchodzi! Im wyższe stanowisko, tem surowsza winna go spotkać kara. Cóżby powiedziała Austrja, gdybym nagle spadł na nią na czele wojska i chciał dowieść, że jestem lepszym władcą, niż...
Nie dokończył rozpoczętego zdania. Drzwi otworzyły się. Wszedł, a raczej wpadł przez nie jakiś człowiek, którego mundur wskazywał, że jest wysokim oficerem. Wyglądał na Meksykanina; wzrost miał średni, tuszę również średnią, cerę żółtawą, rysy twarzy ostre. Ciemne, błyszczące oczy i szybki krok, którym podszedł do Juareza, wskazywały na ognisty temperament i wielką siłę woli.
— Sennor Juarez! — zawołał, wyciągając na przywitanie obie ręce.
— Co widzę, generał Porfirio Diaz w Zacatecas! — zawołał prezydent, obejmując generała za szyję. — Przypuszczałem, że jesteś pan po tamtej stronie stolicy. Czy stało się jakieś nieszczęście?
— O nie, przeciwnie, przynoszę bardzo dobrą nowinę.
Ah, mów, generale!
Diaz spojrzał na Kurta i Sternaua.
— To sennor Sternau i sennor Unger, dwaj moi przyjaciele. Może pan mówić wobec nich otwarcie — rzekł Juarez.
Odpowiedziawszy na ich ukłon, generał rzekł:
— Nie otrzymał pan moich dwóch ostatnich raportów. Wróg pochwycił je, dlatego przybywam osobiście. Wie pan zapewne, że Francuzi opuścili kraj?
— Owszem, wiem.
— Czy wie pan również, że Maksymiljan przebywa w Queretaro?
— Owszem.
— Pod władzą jego pozostały tylko trzy miasta: stolica, Queretaro i Veracruz. Komendantem Meksyku jest krwawy generał Marquez, łotr nad łotrami.
— Bóg da, że niedługo będzie sprawować swój urząd!
— Mam nadzieję. Czekałem na wiadomości od pana. Ponieważ jednak posłańcy przepadali, zacząłem działać na własną rękę. Należało przerwać połączenie między trzema miastami, w których sprawuje rządy Maksymiljan. Dlatego oblegałem Pueblę i zdobyłem ją[1].
— Naprawdę? — zapytał Juarez ucieszony. — Wielki to postęp i sukces. Sennor Diaz, oto moja ręka! Dziękuję z całego serca.
— Przybyłem, — ciągnął Diaz — aby naradzić się z panem i generałem Escobedo nad dalszem postępowaniem. Zameldowałem się. Czekam rozkazu, kiedy będziemy mogli pomówić.
— Zawiadomię pana i generała Escobedo. Sennor, jesteś moim gościem. Proszę ze mną!
Radość zmieniła poważnego Zapotekę. Przeprosił Sternaua i Ungera, ujął zwycięskiego generała pod ramię i wyszedł z nim.
Wrócił po długiej chwili z twarzą promieniejącą zadowoleniem.
— Sennor Sternau, słyszał pan już kiedyś o tym Portfrio Diazie?
— Nawet bardzo wiele — odrzekł zapytany.
— Ilekroć o nim pomyślę, lub go ujrzę, przychodzi mi na myśl jeden z generałów Napoleona pierwszego, którego cesarz nazywał najdzielniejszym z pośród dzielnych.
Ah, ma pan na myśli marszałka Neya?
— Tak. Diaz jest moim marszałkiem Neyem. To nietylko dobry i pewny żołnierz, ale również zdolny dyplomata. Jestem przekonany, że zostanie kiedyś moim następcą[2]. Czy zna pan położenie Puebli?
— Ależ doskonale. Jechałem przez to miasto.
— Leży między stolicą a portem Veracruz. Z chwilą zdobycia Puebli Maksymiljan Habsburg jest zgubiony. Odcięliśmy drogę do portu. Nie będzie mógł ujść.
Kurt złożył błagalnie ręce:
— Sennor, błagam o litość dla niego!
— Ja również! — rzekł Sternau.
Juarez spojrzał na nich i potrząsnął głową. Twarz mu rozjaśnił łagodny wyraz, tak rzadko pojawiający się u Zapoteki.
— Sądziłem, że mnie pan zna, sennor Sternau, — rzekł.
— Nie przeczę — potwierdził lekarz. — Ma pan mocny, niezłomny charakter, przeprowadza pan każdy swój plan, każde zamierzenie.
— Nic zresztą?
— Sercem pańskiem nie kieruje wyłącznie rozum. Dlatego spodziewam się, że prośba nasza nie będzie daremna.
Hm. Czego właściwie ode mnie żądacie?
— Pozwól pan uciec arcyksięciu!
— A jeżeli się nie zgodzę?
— W takim razie nie skazuj go przynajmniej na śmierć.
Zapoteka potrząsnął głową i rzekł:
— Sennores, wymagacie za wiele. Maksymiljan wydał na siebie wyrok przez swój własny dekret. Chciałem okazać litość, ale nie słuchał mnie. Nie mogę uznać go za cesarza Meksyku, tak samo jak on nie uznaje mnie jako prezydenta. Nie mam chęci wdawania się z nim w dyplomatyczne przetargi, tak samo jak on nie życzy sobie stosunków ze mną. Jestem jednak nietylko prezydentem, ale i człowiekiem. Jako człowiek przemawiałem do człowieka; niestety, Maksymiljan słów moich nie słuchał.
— Jakież zaślepienie! — zawołał Sternau.
— Wysłałem sennoritę Emilję. Zwróciła uwagę Maksymiljana na tych, którzy go otaczają. Udowodniłem, że otoczenie to składa się ze zdrajców, albo głupich awanturników. Habsburg nie wyciągnął jednak żadnych konsekwencyj.
— W takim razie sam ponosi winę.
— Tak, sam. Kazałem powiedzieć, że droga do morza pozostanie dlań do ostatniej chwili otwarta, — na moje zapewnienia odpowiadał śmiechem. Kazałem ponadto powiedzieć, że, pochwyciwszy go w ręce, nie będę mógł uratować, — i na to odpowiedział śmiechem.
— Niema innego wyjścia? — zapytał Kurt.
Juarez spojrzał nań badawczo.
— Możeby się znalazło — odrzekł po namyśle. — Chce się pan tem zająć?
— Ależ owszem. Chętnie.
— Mam jednak wrażenie, że i to skutku nie odniesie. Jest pan jednak, jedynym człowiekiem, któremu mogę powierzyć takie zadanie. Czy potrafi pan przedostać się przez przednie straże?
— Mówi, pan oczywiście o forpocztach cesarza?
— Tak. Dla moich wystawię panu list żelazny.
— Mam wystarczające dokumenty. Nikt mnie nie zatrzyma.
— Sądzi pan, że się dostaniesz do Maksymiljana?
— Jestem tego pewien.
Juarez rzucił raz jeszcze na Kurta badawcze spojrzenie. Zdawało się, że czyta w jego duszy. Po chwili podszedł szybkim ruchem do stołu, zawalonego papierami i usiadł. Wziął arkusz papieru, umoczył pióro w kałamarzu i zaczął pisać. Skończywszy, podał dokument Kurtowi i rzekł:
— Przypuszczam, że to wystarczy.

Kurt odczytał:
Niniejszem zabraniam czynić jakichkolwiek trudności okazicielowi pisma, lub jego towarzyszom. Rozkazuję, aby go bezwarunkowo przepuszczano przez linje bojowe. Rozkazuję również, aby mu niesiono w drodze wszelką pomoc. Działający wbrew powyższemu rozkazowi ukarany zostanie śmiercią.
Juarez.

— Ależ w zupełności wystarczy! — zawołał Kurt z radością.
Skrzydła fantazji przeniosły go na chwilę do ojczyzny: wszyscy czczą go i poważają jako wybawcę cesarza!...
— Nie wierzę, by rzecz się udała. — rzekł Juarez chłodno.
Oh, przecież rozkaz zostanie spełniony?
— Bezwątpienia. Jeden tylko człowiek nie będzie nań zwracać uwagi.
— Maksymiljan? Czyżby był niespełna rozumu?
— Niech pan spróbuje.
— Czy mogę arcyksięciu ten list żelazny pokazać?
— Owszem.
— A innym ludziom?
— Nie. Wolno panu posługiwać się listem jedynie w wypadkach koniecznych. Niech pan ponadto nie zapomina, że byłbym zgubiony i opuściliby mnie wszyscy moi zwolennicy, gdyby się dowiedzieli, te czyniłem cokolwiek dla uratowania arcyksięcia. Mimo pańskiego młodego wieku, oddaję się w pańskie ręce przeświadczony, że zaufanie moje nie będzie bezpodstawne.
Kurt chciał odpowiedzieć, ale Zapoteka ciągnął dalej:
— Uczyniłem wszystko, co w mojej mocy. Wobec dalszego przebiegu sprawy śmiało mogę umyć ręce. Jeżeli Maksymiljan mimo wszystko wpadnie w nasze ręce, żadna siła już go nie uratuje. Nie jestem królem, ani nieograniczonym władcą kraju; muszę się liczyć z wolą ludu. Zależę nietylko od siebie. Dlatego proszę Boga, aby pobłogosławił pańskie zamiary.
Podawszy Kurtowi rękę, zwrócił się do Sternaua:
— Młodemu pańskiemu przyjacielowi zapewne śpieszno; niech jedzie jak najprędzej do Queretaro. Może będzie mógł coś uczynić dla sennority Emilji. Obawiam się o nią ze względu na obecność doktora Hilaria u Maksymiljana. Co do pana, gotów jestem zawsze służyć. Ale dziś mam wielką prośbę.
— Spełnię z pewnością, oczywiście, o ile będzie to w mojej mocy, sennor.
— Co pan zamierza robić w najbliższej przyszłości?
— Nie mam jeszcze określonego planu. Zjawiłem się, aby zameldować, co zaszło. Wiem, że bez pańskiej pomocy nie będziemy mogli uporządkować sprawy Rodrigandów.
— Racja. Trzeba postawić w stan oskarżenia obydwu Cortejów, Landolę, Hilaria i jego bratanka. Byłoby pożądane, aby złożyli obszerne zeznania. Ale wtedy nie możnaby wydać ważnego wyroku.
— Dlaczego?
— Niech się pan zastanowi nad naszemi obecnemi stosunkami. Przecież nie wiemy, co się jeszcze stać może. Jakiż sąd może rozstrzygnąć tę sprawę?
— Mam wrażenie — pański.
— Potrzebny tu jest trybunał, który uznają inne mocarstwa, przedewszystkiem zaś Hiszpanja. Musimy więc poczekać, aż się stosunki w Meksyku ułożą. Mam nadzieję, że nastąpi to z końcem czerwca. Nie taki daleki termin. Cóż pan zamierza robić do tego czasu?
— Pozwoliłby mi pan pozostać wpobliżu swej osoby?
— Ależ chętnie. Tego sobie właśnie życzyłem, o to właśnie chciałem prosić. Miałby pan ochotę zostać u mnie oficerem?
Sternau skinął wolno głową i rzekł:
— Sennor, pan przecież wie, że...
Pst! — przerwał Juarez z uśmiechem. — Domyślam się, że chce mi pan powiedzieć, iż życie pańskie jest dla pana i dla tych, którzy za panem od lat tęsknią, zbyt cenne, by je poświęcać sprawie, która pana bezpośrednio nie obchodzi.
— Ma pan rację. Jestem tego zdania. Myślę, że nie będzie mnie pan fałszywie sądzić.
— Ależ, oczywiście! Nie wątpię ani w pańską odwagę, ani w wyjątkowe zdolności. Mimo to chciałbym, aby pan u mnie pracował.
— W jakiejże roli, jeżeli nie jako oficer.
— W roli lekarza. Podczas walk lekarze są bardzo potrzebni. Niestety, mamy ich bardzo mało. Rozporządzam zaledwie jednym chirurgiem.
— Na jak długo chciałby mnie pan zaangażować?
— Na nieokreślony termin. Nie chciałbym sennorowi być przeszkodą. Odejdzie pan, skoro uzna za potrzebne.
— Dobrze. Zgadzam się.
Podali sobie ręce. Juarez rzekł:
— A więc rzecz załatwiona. Dziękuję serdecznie. Kto panu jeszcze towarzyszy?
— Bawole Czoło, Niedźwiedzie Serce, Sępi Dziób, Piorunowy Grot i mały André.
— Cóż oni będą robić?
— Pomyślę o tem. Co do André’go, to zaproponowałbym, aby go wziął ze sobą sennor Unger.
— Ależ bardzo chętnie! — rzekł Kurt.
— Doskonale. Jeszcze jedno. Mówiliście panowie o przedmiotach, zagarniętych w piwnicach klasztornych, nieprawdaż?
— Tak. Leżą tam listy Hilaria i skarby, które nagromadził.
— Pokaże mi pan te rzeczy?
— Chciałem prosić, aby mi wolno było pokazać.
— Ależ oczywiście. Od dziś zamieszka pan w mojej rezydencji. Przeznaczam dla pana kilka pokojów. Proszę nieco odpocząć, potem porozmawiamy jeszcze. — —





  1. 2 kwietnia 1867.
  2. Porfirio Diaz został w roku 1877 po raz pierwszy prezydentem Meksyku. Godność tę piastował do roku 1880. Potem został prezydentem po raz drugi w roku 1884 i sprawował urząd aż do roku 1911, w którym obaliła go rewolucja Madery.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karol May i tłumacza: anonimowy.