Wacława dzieje/Wacława młodość/Odmiana

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stefan Garczyński
Tytuł Wacława dzieje
Rozdział VI. Odmiana
Wydawca Księgarnia Luxemburgska
Data wyd. 1868
Druk bracia Dunon i Fresné Rouge
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

VI.
ODMIANA.

Młodym był Wacław jeszcze — ledwie rok dwudziesty
I wiosen może kilka liczył w pasmie życia.
Młody i smutny ciągle — od ludzi pożycia
Jak od węża uciekał — z tej przyczyny? nie z tej?
Różnie twierdzą, bo trudna duszy jest zagadka.
Mówią tylko że kiedyś umarła mu matka,
Ale ją ledwie zaznać mogło chłopcze młodę.

Przyjaciół nie miał żadnych, i kochanki żadnej.
Wacław choć sam z postaci przyjemny i ładny,
Zimnem okiem spoglądał na dziewcząt urodę.
Z nikim serca swojego, czucia nie podzielał,
I nigdy myśli swoich nie zwierzał innemu.
Gdy czasem z nieśmielszych który zapytał się, czemu
Tak samotny — pytanie dowcipem rozstrzelał
Albo gorzko się rozśmiał — milcząc po dawnemu.

Jedna mu przecież droższa istota nad inne,
Siostra jego Helena — twarz — oczy niewinne,
Często go zająć mogły — westchnął nie raz przy niej,
Czulej rękę uścisnął, łzę uronił w oku.
Tak Pan Bóg się zakocha w ołtarzu świątyni,
Tak potok kroplę ściśnie, tak w szumnym potoku
Kropla rosy uwięznie! —

Kiedy czasami błądząc w odludnym ustroniu,
Albo na rozhukanym, na zdziczonym koniu
Jakby ciała sileniem, smutek cieńczał w sile,
Pędził chciwie za czemsiś, z wiatrem się uganiał,
I cios jakiś wymierzał i piersi odsłaniał:
Gdy powrócił — przy siostrze wypoczął na chwilę
Bladość nikła mu z twarzy — pierś mu wolniej biła,
Dusza jeszcze czasami o szczęściu zaśniła.

Co knuje w samotności? napróżnobyś badał.
Powiadają, że jakieś stare miewa księgi
Z których moc dziwną czerpie — zaklęcia — przysięgi
Słyszeli go, jak nie raz sam ze sobą gadał,
Pozawieszał na siebie różnobarwne wstęgi
I znów książki brał do rąk, i karty rozkładał.
Druga wieść przebąkuje o smutku, rozpaczy;
Inna mówi — świadkowie zazwyczaj niezgodni —
Że nie duchy zwołuje, lecz przekleństwa zbrodni,
Jakiej? czemu? nie wiedzieć co to wszystko znaczy.

Upływały tygodnie, miesiące i lata
Wacław jak dawniej dziwny — gruchnęły posłuchy
Że choruje a nawet język jakiś głuchy
Więcej dodał — że jasna jego zmysłów strata;
Że nie po ziemi chodzi, po niebiosach lata.
Jedni radzą spokojność, drudzy miękkie puchy,

Inni znowu rozrywkę dla myśli otuchy,
A biedna siostra płacze — przyjaciela — brata!

Lecz słuchajcie! odmiana wszystkiemu zagraża,
Odmiana choć nie zmiana — bo człowiek nie zmienia
Głosu wiecznego — prawdy — głosu przeznaczenia!
Tak się roślina każda na wiosnę przetwarza,
Tak potok zmienia wody, a przecież potokiem,
Tak upływa dzień za dniem, ginie rok za rokiem,
A czas, jak świat odwieczny!

Wacław przestał być dzikim — nawet i oszczerce
Jego rozumu widzą odmianę w Wacławie;
Dawniej żył tylko we snach, dziś żyje na jawie.
Każdy chwali poprawę, nikt nie spojrzał w serce!
« Podajcie kielich, rozkosz, młodzi przyjaciele
« Wacław spełni go z nami, — dawniej — ale na co
« Przypominać co było? niech myśli i dumy
« W nabożnych pieśniach zabrzmią w parafji kościele,
« Niech starzy głową żują, gdy siły utracą.
« Nam młodym nie potrzebne książkowe rozumy,
« My — kiedy tryskać zacznie płyn czystego wina,
« Kiedy w gronie przyjaciół pieśń zabrzmi dokolna,
« Kiedy wdzięków użyczy lubieżna dziewczyna,
« Dusza podobna wiatrom, swobodna i wolna. »
Takie, i tym podobne dziecinne łakocie
Rzucali Wacławowi młodzieńcy radośni;
Tymczasem wieść gruchnęła — głośniej, coraz głośniej,
O jego nagłej zmianie — o zmysłów powrocie,
Ztąd mnogie zapraszania, powinszowań krocie;
Wacław wszystkie przyjmował, zimno lecz uprzejmie,
Jak zręczny wódz przyjmuje wroga przy rozejmie
Zanim skutków pewniejszy, nowe bitwy zacznie.
Wesołym nie był przecież — chociaż go zabawa
Na pozór zająć może — weseli — rozśmieszy.
Smutek się mocny ściera jako rdza — nieznacznie,
Choć żelazo trzesz, plama długo świeci krwawa!
Często więc śród biesiady i krzyczącej rzeszy
On jakby obcy wszystkim w milczenie zapadnie.
I że duma o czemsiś, dostrzedz z oka snadnie.
Zrywa się postrzeżony — coś mówić zaczyna,
Uśmiecha się zmieszany — sięga do kielicha,
Nieprzytomnie nalewa w kielich pełno wina

Spełnia go nieprzytomnie, lub znowu odpycha,
I patrzy wzrokiem dzikim — czasem w jego stroju
Coś widać dziwacznego — czasem w jego mowie
Jakby wszystkich pięć zmysłów razem nie miał w głowie,
Obłąkanie wyraźne — na środku pokoju
Stanie i patrzy — milczy — nic nie odpowiada
A przytem oko smutne, twarz jak dawniej blada.

Ale dla czegoż Wacław odmienił swe życie?
Czemu, jeżeli myśli niezgodne ze światem
Własnego serca zostać zaprzysięgłym katem?
Ciemne wieści, i jakieś mistyczne zakrycie
Na wszystkie kroki jego zwieszone szeroko.
Czy może chciał badawcze w świat zatopić oko
Aby lepiej zdrożności i błędy ocenić?
Szuka ludzi, jak dawniej uciekał od ludzi
Najmniejsze słówko często ciekawość mu wzbudzi
Ale zimną ciekawość. — Dawniej bez powodu
Zwykł się był gniewać, lica wybladłe płomienić,
Dziś serce i myśl jego podobna do lodu
Zwierciedli wszystko, aleć i wszystko odbija!
Jedno go wzruszyć może — jeśli mowa czyja
Wspomni czasem o kraju.

Jak rosa spada, słońca wypłakana okiem,
I ta co we mgle ćmiła, ożywia naturę,
Albo lotna w tumanach rozkłębi się w górę,
Aby mdłe części z złotym połączyć obłokiem,
Tak myśl jego na kraju, na wolności wzmiankę
Nowem życiem oddycha — oko się rozżarzy
Usta drgają od czucia — mieni się na twarzy;
Powiedziałbyś że śmierć mu zabrała kochankę
I że z nią w niebie mówi, anioł odpowiada.
Czasem w gronie znajomych dawną pieśń zanuci,
Albo przodków waleczne przypomina dzieje,
Lecz gdy skończy, zaledwie warga pieśń wyleje,
Znów się nagle zasmuci, w milczenie zapada,
Z nim wszyscy — jako ludzie z nadziei wyzuci
Gdy serce czasem stworzy, myśl strzaska nadzieję!

— Szczęśliwy! ty przynajmniej miałeś komu śpiewać!
Moich uczuć i pieśni, nikt ze mną nie dzieli,
Ty masz przed kim zapłakać, ulgi się spodziewać
Ja daleki od moich — nie mam przyjacieli!


Nie mam rady zkąd czerpnąć — trudno wyżyć z nimi;
Jeśli łza czasem spłynie, upływa samotnie,
Szczęśliwy kto świat zwiedził, szczęśliwy stokrotnie
Kto nigdy nie opuścił rodzicielskiej ziemi.

Sam jeden pośród tylu, wichrzę się po świecie,
Może nawet powieki obca dłoń mi stuli —
O bracia! czem kraj własny, jeśli nie czujecie,
Opuśćcie go na chwilę a będziecie czuli.

Ileż razy myśl moja w wasze grono leci,
I goni miłe duszy, przeszłości obrazy,
I do śnieżystych, zimnych ojczystych zamieci
Wzdycha z raju natury aż po tysiąc razy!

U nas ziemia zmrożona, ale serce w wiośnie;
U nas mgła często niebo zachmurzone trzyma,
Ale przyjaźń ma błękit — ścisną dłoń radośnie;
A tutaj słońce grzeje ale w sercu zima.

Gdy o kraju przemówię żaden nie rozumie,
Gdy westchnę, ledwie echo westchnienie powtórzy
Sam jeden ginę w obcym, nieznanym mi tłumie
Jak listek wiatrem zdjęty od wiosennej róży.

Pierś tylko jeszcze kiedyś czucie z myślą żeni,
I co dusza w ukryciu stworzy i wymyśli,
Łaknącym kradnie uchem, w słabą pieśń zamieni,
Albo służebna ręka w martwy papier kréśli.

Życie nasze upływa jako chwile gończe
Które ledwie zabłysną, znikają na wieki.
Kto wie, czy nie zapadną i moje powieki,
Albo wasza nie skona, nim śpiewu dokończę!

Obcy, nieznani ludzie spotwarzą me chęci,
Zelżą przyjaźni tylko poświęcony datek —
Rzucą wzdychania czułe w otchłań niepamięci
I zniknę, jako we mgle konający kwiatek!

« Precz, precz z mego oblicza — co chcecie odemnie
« Zimny księże, dla czego zbliżasz się do łóżka
« Chcesz mi myśli wysączyć, i serce tajemnie?
« Mylisz się — to nie twoja okoliczna duszka —

« Cudzoziemiec umiera — uciekaj od niego!
« Ty jeszcze stoisz — patrzysz — czekasz niby czego —
« Kto jest ten drugi z tobą? — nieznane mi twarze —
« Wasze oczy ciekawie śledzą na zegarze
« Każdy popęd skazówki, jak gwiazdy obrotów,
« Dla czegoś tak utopił we mnie wzrok ponury;
« Rękę twoję podnosisz, wskazujesz do góry —
« Ja śmierci się nie boję — umrzeć jestem gotów!
« Otwierasz puszkę księże? — czy lekarskie zioła?
« Mnie Bóg nie chciał dopomódz — czemże kwiatek polny!
« Schowaj pokarm dla ciała co pokarmu woła:
« Schowaj trunek, dla duszy nędznej, nieudolnej,
« Kto mógł żyć pośród burzy nieugięcie wolny,
« Ten bez cudzej pomocy i umierać zdoła!
« Światło błysło — ha noc już — myśli krążą ciemno —
« Zimno mi — twardo w puchach i miękkiej bieliznie —
« Słyszę głosy — anioły śpiewają nademną —
« Ta myśl — wam przyjaciele — rodacy — ojczyznie! »

Lata przejdą nie jedne i kamień grobowca
Mech okryje i zielskiem mogiła porośnie;
Zamilkną wszystkie dawne o życiu krajowca
W kraju własnym — rodzinie — nowiny donośne.
Nie widać go, nie widać — nawet nic nie pisze —
Jeden westchnie, zapłacze może dusza czuła,
Czasem jeszcze ktoś wspomni — i znów ciągłe cisze —
Grób ci drugi, młodzieńcze, pamięć już usuła.
Wieść jedna tylko czasem w dalekiej krainie,
Jak strumyka szmer zimny, w ustach zimnych płynie,
Że kiedyś — przybył zdala — samotny młodzieniec. —
Pokażą gdzie spoczywa — i śmiertelny wieniec
W kościele wisi dotąd — u wstążek zawiązki.
Tam na wschodzie grób jego i ta na wschód rzeka
Mawiał on, że daleko gdzieś pędem ucieka,
I dla tego w nią wrzucał zerwane gałązki,
Ze łzami na nie patrzał — i tam spoczął przy niej.
Na twoich brzegach może wyrośnie sitowie
I z liścia tego wianek kochanka uczyni;
Rybka może niejedna spląta się w połowie,
Która łzę wędrownika w obcym kraju piła.
Gdzie serce — tam przeczucia niezgadnięta siła!
Gdy listeczek sitowia w rączce białej wiewnie,
Wszyscy zapłaczą rzewnie;

Gdy ryba uwięziona w mętnej wodzie pluśnie,
I kropelka na siostry czułe lica pryśnie,
Jej myśl młoda w marzeniu o przeszłości uśnie
I na startym obrazie pamięci zawiśnie,
W jego strony popłyń rzeko
Tam daleko — tam daleko!

Nielitościwy, łzami wykarmiony duchu!
Więc i po śmierci jeszcze pragniesz łzy za datek!
Łzami ma być żywiony grobu twego kwiatek?
Wzdychaniami twa pamięć? i cóż masz z pamięci?
Już ci się kark twój pyszny dzisiaj nie łabęci:
Lica zsiniały zsiadłej krwi twojej sinością.
Ręka się już nie ruszy, by wydać rozkazy!
Jedna pamięć, podobna do błędnej oazy
Będzie pływać gdzie wszystko znikomem — nicością!
Może zawsze? niestety nazbyt, nazbyt krótko!
Gdy kochanka — przyjaciel — jak ty żyć przestaną
Co będzie twych przypomnień u innych pobudką?
Jak pył z wiatrem, z ich śmiercią pamięć twoja zwianą —
Z ich śmiercią? — nie — za życia zapomną cię jeszcze,
Za miesiąc — rok najdalej — skoro od ich szyi
Odczepisz się — alboż to pamięć w sile czyjej!
Ta ręka, którą dzisiaj w ręku mojem pieszczę,
Te usta, które wierność przysięgły ci nieraz,
Wiesz czem były — czem dzisiaj — najlepiej czem teraz —
Ależ o jutro tylko nie pytaj się próżno,
Świat postaci ma różne — ludzie duszę różną.

Więc żartować z pamiątek! — z owych mar i cieni!
Gdy umrę nie chcę modlitw i ciężkich kamieni —
Mniejsza że obcy prochów moich nie odgadnie;
Niech każda pamięć o mnie wieczyście przepadnie,
Niech się wiatr z trupem bawi — a drapieżne zwierze
Zbierając rozniesione po przestrzeni szczątki,
Niech ostatnie istnienie, ostatnie pamiątki,
Spokojności grobowej, paszczęką odbierze!!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stefan Garczyński.