Wacława dzieje/Stolica/Związek

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stefan Garczyński
Tytuł Wacława dzieje
Rozdział II. Związek
Wydawca Księgarnia Luxemburgska
Data wyd. 1868
Druk bracia Dunon i Fresné Rouge
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

II.
ZWIĄZEK.

Śniegiem ziemia pokryta, noc jasna i mroźna.
Z szafiru niebios gwiazdy, jakby pełną dłonią
Wysypane brylanty w szatę nocy wbito,
Roziskrzone świeciły — pora była późna —
Śnieg błyszczał — w śpiż zegary czasami zadzwonią,
Ulice puste niby z wód wyschłe koryto.
Gdzie niegdzie tylko słychać chód krokiem mierzonym
To szyldwach z bronią w ręku głucho się przechadza,
Albo gdy rond nadejdzie, lub policji władza,
Do przeglądu żołnierzy, woła głośnym dzwonem.
Czarno sterczały domy — jak w księżyca blasku
Pompejum wygrzebane z popiołu i piasku.
W jednym tylko cóś miga na bocznej ulicy,
Słychać szmer jakiś w górze, i światło od świecy
Łuną z okna wygląda choć je w głąb wciśniono,
Choć okno czarną jakąś opięto zasłoną.
Tam idą dwaj nieznani — przyszli — patrzą wszędzie —
Cicho — nikt ich nie zoczył — więc jeden w dłoń klaśnie —
« Hasło » — ktoś pyta z sieni. « Jest, było i będzie » —
« Dobrze » — drzwi się otwarły. — « Czy są? — wszyscy właśnie, »
Tak mówiąc znowu mocne zatrzasnął podwoje,
Ręką wskazał — i w górne wiedzie ich pokoje.

W niezamieszkałej dawno, sali wielkiej, pustej,
Zwykły stół był na środku — krzyż czarny na stole
A przy nim osadzeni związkowi w półkole.
Milczenie głuche w sali — trwożliwemi usty
Nikt nie śmiał ruszyć wprzódy aż doszedł z pewnością
Czy sami bracia tylko między liczną gością;
Bo dzisiaj wielkie rzeczy mają wnieść na radę
Koniec mąk — wolność kraju — ciemiężcom zagładę!
Tak więc nim do słów przyszło, każdy wzrok badacza
Podnosi na przytomnych i w koło zatacza

Każdy chciwy znać drugich, ich myślenia sposób,
Ściga oczy, i okiem maca duszę osób.

Wtem drzwi się otworzyły — wszyscy wzrok podnieśli
Ku drzwiom — drzwi znów zamknięto — dwaj nieznani weszli.
Maski czarne obudwom taiły oblicza;
« Kto jesteście? » — najstarszy zawołał śród grona,
« Ja » — jeden z dwóch odrzecze — « między was się liczę,
« Ten chce być policzony » — tu twarz odsłoniona
Stwierdziła mówcy słowo — skłoniono się nisko.
« Bracia! » — rzekł dalej przybysz — « on krew i pieniądze
« Niesie w darze ojczyznie, dar ten godnym sądzę,
« Wacław jest imie jego — znajome nazwisko.
« Bracia — dajcie mu w związku narad wolne krzesło
« Niech ja pierwszy uściskiem bratnim go przywitam. »
Gdy skończył — wiele głosów o przyjęcie wniesło —
« Dobrze więc » — rzekł najstarszy — « wprzód jednak przeczytam
« Rotę przysięgi naszej którą wykonano.
« Młodzieńcze — ot znak krzyża — zegnij twe kolano
« Rękę podnieś do góry i słowo po słowie
« Powtarzać za mną będziesz w następnej osnowie: »
Umilkł — wziął księgę — wszyscy powstali za stołem.

« Przed rzeczą nieznajomą, bić nie umiem czołem,
« W kościele jednym tylko gnę kolano moje,
« Przeczytaj a zobaczę. » — Tak Wacław powoli
Pewnym głosem i z śmiałą odrzeknął postacią.
Ta mowa niespodziana — jego czarne stroje
I twarz — wszystko zdziwiło — choć więc między bracią
O wyjątkach zdań mnóstwo — każdy dziś zezwoli —
Przeczytano wprzód rotę z związku czarnej księgi,
I Wacław z chęcią słowa powtórzył przysięgi.

Po skończonym obrządku do rad przystąpiono,
W bliższe, węższe półkole skupiło się grono;
A najstarszy wskazując ręką na swe łono,
Wzniósłszy do góry oczy, tak mówić zaczyna:
« Patrzcie bracia na ten włos, siedemdziesiątletni
« Starzec, mam życia mało — lecz jeśli godzina
« Nie wybiła mi dotąd, chwilę pożyć wolno

« Chciałbym dłoń moją jeszcze podnieść nieudolną
« Na obronę praw naszych — a wtenczas mi zetnij
« Głowę Boże — a wtenczas niech olśnią te oczy,
« Niech sam wróg krew niewinną po ziemi rozbroczy,
« Ja będę najszczęśliwszy! — Mnie prawda pacierze
« Albo psalmów Dawida odświeżone żale
« Bardziejby w wiek przypadły — niż mowy — zachęty,
« A przecież słowa moje dziś od Boga dzierżę,
« Bóg raz jeszcze to serce roznieca w zapale.
« Mówić — prawo jest moje — obowiązek święty!
« Słuchajcież tedy bracia! — codzień z słońca wschodem
« Okropności zwiększają — pełne są więzienia
« Ofiar, niewinnych ofiar jak syn Abrahama.
« Dzieci nam zabijają — z niemi ród za rodem —
« Ojców w kajdany kują — giną pokolenia —
« Ledwie że ziemia pusta ostoi się sama,
« Prawa nasze zgwałcone jako kiedyś ludu
« Wybranego od Boga — podłość, nicią złotą
« W tkankę ojczystej sukni, podstępem się wdziera;
« Woła lud i ja wołam wszechmocnego cudu,
« Wołam co dzień do Boga, że niewinność gniotą
« Że lud jego — że naród — ojczyzna — umiera —
« Bóg cudów dziś nie czyni — a więc własnej sile
« Poruczeni jesteśmy — ratujmy — czas jeszcze.
« Wkrótce zapóźno będzie — bo znaki złowieszcze
« Wróżą zło — krzywd już tyle — i ofiar już tyle
« Ratujcie, bracia moi!

WIELU Z SPISKOWYCH.

Zemsta wrogom naszym!

JEDEN Z NICH.

Łukasiński w kajdanach, Dobrogojski, inni —

DRUGI.

Tysiączni naszej ręki wołają niewinni.

TRZECI.

A więc czego się wahać — przetnijmy pałaszem
Ten węzeł który żadne słowo nie rozprawi,
Czwarty pułk jest za nami — cesarz w naszej sieci!

CZWARTY.

Jutro więc —

PIĄTY PRZERYWAJĄC.

Niech się słońce w zachodzie zakrwawi!
Niech dłużej niż codziennie, szkarłat zorzy świeci —

WIELU RAZEM.

Śmierć tyranom! —

INNE GŁOSY.

Śmierć z hańbą!

Z GRONA JEDEN który milczał dotychczas.

Słowo — bracia moi!
Zapał was za granice słuszności uwodzi;
Bez doświadczenia majtków burza niepokoi,
Bez sternika rozumu często błądzą młodzi.

WIELU RAZEM.

Sternikiem naszych czynów — zapał nasz i serce!

POPRZEDNI.

Zapał słuszny rozumu nie ma w poniewierce,
Więc słuchajcie rad moich — słowo i nic więcej.
Chcecie czynów — a z działań czyż pewne wypadki?
Chcecie czynów — i śmiałych — a ze stu tysięcy
Ledwie jeden się uda, i ten jeszcze rzadki.
Cóż tedy! — broń zachwycić — zabić — zginąć łatwo,
Ale cóż po nas będzie — co z żonami, dziatwą,
Co z ojczyzną jeżeli sprawa chybi celu? —
Nas tu mało — lecz w kraju, w potomności wielu;
Tym wszystkim miecz wrazimy nieuważną dłonią,
Tych wszystkich zabijemy niedojrzałą sprawą.
Pytam więc tych co dzisiaj za czynami gonią,
Kto im nadał zabijać, i mordować prawo?
Nikt mi nie odpowiada? — milczą wszystkie głosy,
Więc ja wam chcę odsłonić kraju przyszłe losy:
Zginiemy: — to na wieki — jak wał jeden ginie
Gdy szturm morze rozsadzi, wiatr tysiąc napędzi,
Porwiemy się i zginiem, jak ów głos łabędzi,
Który dźwięczy i kona w tej samej godzinie.
Wojska ich niezliczone — a nasze orszaki
Garstka słaba — skarb u nich — u nas skarbu nie ma.
Cesarz dwie części świata w dłoni swojej trzyma,
Skinie — a zewsząd lecą pod cesarskie znaki
Nie żołnierze — narody! tak, narody całe.
My prawda rękę mamy, serce mamy śmiałe,
Ale cóż jeden znaczy wśród licznych zastępów?
Skowronkiem jest — orszakiem wytropiony sępów
Wywinie się do góry — zaśpiewa — i padnie!
Przyszłość jak morze zdradna, burzę chowa na dnie;
Człowiek jak majtek często, czas nagli do biegu,
Uderzy raz dwa wiosłem, odbije od brzegu,

Aż łódź chwiać się zaczyna — wiosło pada z dłoni,
A wały rozpienione w kształt zbieganych koni,
Łódź, majtka, w mgnieniu oka mokremi kopyty
Przelecą — popchną na dno — i wbiją w otchłanie —
Nieostrożny! on marzył wód podbić błękity
A jak błoto uliczne zdeptanym zostanie!
Bracia! tak my zginiemy, jeśli nieroztropnie
Myśl wasza celów swoich i zamiarów dopnie.
A zresztą gdzie szlachetność? Który Polak w domu
Zdradził kiedy gościnność? — śpiących rzezał mieczem?
Dotąd życia wziąść zdradą nie umiał nikomu,
Myż tylko wyrok hańby na siebie wyrzeczem,
Myż gościnność Polaka zhańbimy na wieki?
Cesarz nie wyszedł dotąd z świętych praw opieki,
Bęben jeszcze nie wyciął hasła krwawej wojny,
Jestem pewny, jak w Moskwie, spać może spokojny,
Za odroczeniem wszystkich planów śmiało radzę! »

Skończył — i usiadł w zwykłej rozsądnym powadze,
Oczekując w milczeniu związku odpowiedzi.
Dano znak głosowań — z rzędu jak kto siedzi,
Głos swój wznosi z kolei, a w sprawie tak ważnej
Każdy w myślach rozumny, zimny i poważny.
Zbierają kryski — Wacław jeden wstrzymał zdanie;
Gdy nagle jakby duchem obudzony bożym
« To on! » — krzyknął i z krzesła gwałtownie powstanie,
I rzucił okiem swoim jak zabójczym nożem
Na mówcę poprzedniego — « To on » — dodał znowu,
« Znam cię dumny podstępco! » — « Co za on? » — szmer w koło —
Żaden nie wie jak wierzyć dwuznacznemu słowu —
« Znać się dawniej musieli» szeptano po cichu.
« Może jakie zatargi, kłótnie przy kielichu,
« Bo obudwóch wzrok gniewny, zachmurzone czoło »
Tak szeptali i zmilkli. — « Jutro » — rzekł nareszcie
Oskarżony — « Pojutrze znajdziemy się w mieście;
« Dziś do kłótni czas nie jest, czas nie był » — wstał z krzesła
I Wacław; widać obu jedna myśl wyniesła —
Pobiegł śpiesznie — gdzie poszli! — śledzą ich ciekawie,
Noc obydwóch zakryła — czyliby na jawie
Jeden z nich był czem innem i w sercu czem innem?
Czyby chciał zdradzić braci? — przecież od zawiązku

Pokazywał się zawsze tak gorliwym, czynnym!
Dziś tylko — długo bracia rozmawiali związku,
I radzili co czynić, aż gdy kół turkoty,
I miganie się świateł i stangretów wrzaski
Dały znać, że już z balu wyjeżdżają maski.
Związkowi tajemnemi wynieśli się wroty,
Każdy płaszczem obwinął zadumane lice
Wszyscy się w różne miasta rozpierzchli ulice.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stefan Garczyński.