W pałacu carów/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł W pałacu carów
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Biblioteka Echa Polskiego
Data wyd. 1932
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.

Nie miałem zbytniego kłopotu z wyszukaniem dorożkarza, jak to wczoraj było z łódką. Mimo że mało jeszcze znałem Petersburg, zdołałem już zauważyć, że na każdem krzyżowaniu się ulic znajdują się tu postoje dorożkarzy i kibitek.
W ten sposób, ledwie doszedłem przez plac Admiralicji do kolumny Aleksandra, jak wnet, na pierwsze moje skinienie zostałem otoczony przez dorożkarzy. Poczęli oni na przemian ofiarowywać mi swoje usługi. Taksa nie była znaną w Petersburgu, te też umówiliśmy się, że za pięć rubli dorożkarz będzie przez cały dzień do mojej dyspozycji. Poleciłem mu jechać przedewszystkiem do Pałacu Taurydzkiego.
Dorożkarze w Petersburgu, t.z. „izwoszczyki”, są to zazwyczaj chłopi pańszczyźniani, który za pewną kwotę, która tu nazywa się „obrokiem”, nabywają u swych panów prawo zajmowania się tą profesją oraz próbowania szczęścia w Petersburgu...
Dorożka ich — jest to pospolity wóz na czterech kołach, w którym siedzenie urządzone jest nie wpoprzek, ale wzdłuż, tak iż siedzi się na niem jak na koniu, albo jak dzieci na welocypedach...
Do takiej dorożki przyprzężony jest koń niemniej dziki, niż jego pan, a nieraz przez tysiąc wiorst wieziony tutaj ze stepów ojczystych. Izwoszczyk traktuje swego konia poniekąd z sympatją, z jakiemś współczuciem, i zamiast go bić, jak to czynią nasi dorożkaże francuzcy, wdaje się z nim w gawędy nie mniej czule, niż hiszpański poganiacz mułów ze swemi mułami...
Koń — jest mu ojcem, dziadkiem, dzieckiem. Układa dla konika swoje ubogie pieśni, w których nazywa go najbardziej pieszczotliwemi nazwami. A to stworzenie, wrażliwe widocznie na pieszczoty chłopa, z wdzięcznością gania po mieście bezustanku, zatrzymując się tylko by najeść się u żłobów, pourządzanych na wszystkich ulicach.
Jeżeli chodzi o samego izwoszczyka, to przypomina on wielce neapolitańskiego lazzarone: nie trzeba wcale znać jego języka, aby go rozumieć, tak dalece jasno i obrazowo umie wyrażać gestami swe myśli i uczucia! Siedzi sobie taki izwoszczyk zazwyczaj na nasadzie lub na koźle kibitki, pomiędzy pasażerem a koniem, a z tyłu na plecach ma przyczepiony numer po to, aby pasażer, jeśli jest zeń niezadowolony, mógł w każdej chwili zdjąć ten numer... W takich razach dość jest zabrać i zanieść na policję ten numer — a możecie być pewni, że dorożkarz otrzyma surową karę za swoją winę.
Zapobiegawczość tego rodzaju, jak to zaraz ujrzymy jest całkiem uzasadniona, ponieważ wieść o zdarzeniu, które zaszło w Moskwie w zimie 1823 roku, już zdołała dobiedz i rozejść się po Petersburgu...
Zdarzenie to miało przebieg następujący!
Pewna francuska madame L., wracała do domu późno w nocy. Nie chciała iść sama pieszo, a nie chciała, aby ją odprowadził służący, którego proponowali jej znajomi, u których była w gościnie. Przyprowadzono jej dorożkarza; dała mu adres i pojechała.
Izwoszczyk zdołał zauważyć, że pani L. oprócz złotego łańcucha i brylantowych kolczyków, ma na sobie kosztowną szubę futrzaną. Korzystając z ciemnej nocy, pustkowia ulic i nieorjentowania się pani L., która, otulona w szybę, zupełnie nie widziała, jakiemi ulicami wiezie ją dorożkarz, — izwoszczyk przywiózł ją na skraj miasta.
Naraz pani L. zauważyła, że izwoszczyk zawiózł ją, nie tam, gdzie trzeba. Poczęła krzyczeć, ale izwoszczyk zamiast zatrzymać się, popędził jeszcze prędzej. Wówczas zerwała mu numer, wyskoczyła i poczęła uciekać.
Izwoszczyk zeskoczył z kozła i pogonił za nią. Pani L. zdołała dobiedz do znajdującego się w pobliżu ogrodzenia jakiegoś cmentarza. Teraz już myślała nie o swych precjozach i futrzanej szubie, ale o ocaleniu życia! Na szczęście noc była tok ciemna, że o dwa kroki nic nie było widać.
Nagle pani L. poczuła, że zapada się gdzieś. I rzeczywiście, wpadła do świeżo wykopanego grobu, przygotowanego na jutrzejszy pogrzeb. W lot zrozumiała, że ten grób jest jej zbawieniem; skuliła się w nim i ucichła, nie zdradzając swej tu obecności ani jednym szmerem. Izwoszczyk tymczasem biegał po cmentarzu, poszukując jej, ale bezskutecznie!
Naszukawszy się jej w niemiara, odjechał wściekły. Pani L. została w tym grobie, dopóki zupełnie nie rozjaśniło się i zaraz po wyjściu z dołu, udała się z numerem izwoszczyka na policję. Izwoszczyk ów przez całe trzy dni ukrywał się pod Moskwą, aż wreszcie głód i chłód zmusił go szukać schronienia w jednej ze wsi podmiejskich. Został natychmiast schwytany, ukarany knutem i zesłany do katorgi.
Wypadki takie są jednakowoż rzadkie: naród rosyjski z natury jest dobry i być może, niema drugiej stolicy, w któreś rabunki byłoby tak rzadkiemi, jak w Petersburgu. Ba, nawet więcej; chłop rosyjski boi się włamań: Śmiało możecie mu doręczyć list zapieczętowany z pieniędzmi: jeśli nawet wie, że tam są pieniądze, to jednak z pewnością doręczy list nienaruszony pod adresem. Natomiast nieopatrzną rzeczą byłoby z waszej strony dać mu do doręczenia kilka drobnych monet...
Nie wiem, czy był, czy nie był złodziejem mój izwoszczyk, wszelako muszę stwierdzić, że nie ja lecz on się lękał być przeze mnie okradnionym, ponieważ, gdy podjechaliśmy w pałacu Taurydzkiego, oświadczył mi, że tu są dwa wyjścia, a przeto prosi, abym mu dał z umówionych pięciu rubli tyle, ile się należy za jazdę do pałacu...
W Paryżu, oczywiście, zareagowałbym z oburzeniem na taką obrazę. Tu jednak, w Petersburgu, parsknąłem tylko śmiechem, ponieważ to samo przydarza się nieraz nawet najbardziej wysoko postawionym dygnitarzom, a ci nie zwracają na to najmniejszej uwagi.
Opowiadano mi naprzykład, że dwa miesiące temu, car Aleksander, spacerując jak zawsze swym zwyczajem pieszo po mieście, został zaskoczony przez deszcz. Wziął tedy izwoszczyka i polecił mu jechać do Pałacu Zimowego. Przybywszy na miejsce, jął szperać po kieszeniach, lecz nie znalazł ani kopiejki.
Wtedy zwrócił się do izwoszczyka:
— Poczekaj chwilę, zaraz ci wyślę pieniądze.
— Oho, tak nie będzie! — odparł dorożkarz, — to są żarty...
— Co takiego? — spytał car zdziwiony.
— A tak.
— O co ci chodzi?
— Bo tu, proszę pana, jest kilka wyjść. Małoż to razy przywoziłem tutaj różnych panów, a ci wychodzili innemi wyjściami, i nigdy mi nic nie dali.
— Ach tak... lecz przecież jest to moja siedziba — Pałac Zimowy!
— To racja, tylko że wielcy panowie, jak widać, mają krótką pamięć...
— Dlaczegóż więc nie skarżyłeś się na tych oszustów ? — rzekł car Aleksander, którego ta scena wielce ubawiła.
— Ech, panie, coż my tam możemy poradzić z jaśnie panami! Z takimi jak ja — (tu wskazał na swoją brodę) to owszem, poradzić sobie można, ale z panami, którzy są zawsze ogoleni, to już niema rady! Niech już tam jaśnie pan poszuka raczej w swych kieszeniach... Może się tam znajdzie jaka grosina.
— Skoro tak, — rzekł car Aleksander, zdejmując palto, — to masz tu moje palto na zastaw. Człowiek wyniesie ci pieniądze, a ty mu oddasz to palto.
— Racja fizyka, wasza jasności, to mi się podoba!
W kilka minut petem lokaj wyniósł izwoszczykowik sto rubli: car zapłacił odrazu i za siebie, i za tych, którzy biedakowi nigdy nie płacili.
Dałem swemu izwoszczykowi całe pięć rubli, szczęśliwym będąc, że mogę mu okazać więcej zaufania niż on mnie. Prawda, ja znałem jego numer, a on nie znał mego...
Pałac Taurydzki, ze swem wspaniałem urządzeniem, z posągami, jeziorami ze złotemi rybkami etc. podarowany został przez Potemkina jego potężnej władczyni, carycy Katarzynie II, na pamiątkę zdobycia krainy, której nazwę nosi ów pałac : Taurydy. Najciekawszą jest nie wspaniałość podarunku, lecz najściślejsza tajemnica, z jaką został zbudowany.
W stolicy stał się pewnego dnia cud: Katarzyna nic a nic nie wiedziała o wybudowaniu tego pałacu. Razu pewnego Potemkin zaprosił ją do siebie na wieczór i wtedy caryca zamiast pustkowia placów ujrzała nagle pyszny pałac, okolony parkami i ogrodami — pałac, który jakgdyby stworzyły czarodziejskie boginie!
Potemkin był klasycznym przykładem tych książąt ekscentryków, których tak wiele było podczas panowania carycy Katarzyny II-ej. Zresztą sama Katarzyna była również ekscentryczną.
Potemkin był podoficerem jednego z pułków gwardji, Katarzyna — drobną niemiecką księżniczką, lecz stało się tak — że oboje zdobyli rozgłos.
Połączył ich przypadek.
Początkowo Potemkin marzył o księztwie Kurlandji, ba, nawet o tronie polskim, ale później poniechał te myśli. Czyż, zresztą, korona dawałaby mu więcej władzy, niż ta, jaką posiadał? Alboż nie chyliło się przed nim wszystko, jak przed jakim monarchą? Alboż na jednej tylko lewej ręce nie miał więcej brylantów, niż ma ich pierwsza lepsza korona? Alboż nie posiadał specjalnych kurjerów, których rozsyłał, to po jesiotry na Wołgę, to po melony do Astracham, to po winogrona na Krym, a po kwiaty — wszędzie gdzie tylko były piękne kwiaty? I czyliż wraz z innemi kosztownemi darami nie ofiarowywał carycy, w dzień Nowego Roku, półmiska świeżych wiśni, który kosztował go dziesięć tysięcy rubli?
Bez przerwy coś tworzył, coś burzył, a w chwilach, gdy nic nie robił — wikłał wszystko. Bez niego nic nie powstawało, a wszystko dla niego przemieniało się w nic!
Książę de Ligne mawiał, że w Potemkinie jest coś wielkiego, romantycznego, ale i — dzikiego! I miał rację.
Śmierć jego była tak samo niezwykłą, jak niezwykłem było życie: kres jego był tyleż nieoczekiwany, co i początek karjery.
Potemkin cały rok spędzał właśnie w Petersburgu, wśród bezustannych uczt, świąt i orgji, przekonany, że dokonał już dość i dla swojej sławy i dla carycy Katarzyny — rozszerzając granice państwa carów po Kaukaz, gdy naraz dowiaduje się, że stary Repnin, korzystając z jego bezczynności, pobił turków, zmuszając ich do zawarcia niekorzystnego pokoju, t. j., że Repnin w dwa miesiące dokonał więcej, niż Potemkin w trzy lata!
Począwszy od tej chwili Potemkin nie zazna spokoju: prawda, że jest on chory, ale to nic nie znaczy; Potemkin musi jechać tam, na południe... Nie lęka się swej choroby, silny organizm zwycięży ją!
I otóż jedzie Potemkin do Jass, swojej stolicy, a stamtąd udaje się do Oczakowa. O kilka mil od Oczakowa słabnie w powozie, czuje brak tchu...
Wychodzi z powozu, kładzie się na rozłożonym na ziemi płaszczu i tu, już prawie u kresu podróży — umiera.
Caryca Katarzyna, dowiedziawszy się o jego śmierci, omal że sama nie umarła ze zmartwienia!
Pałac Taurydzki, w którym podczas mego pobytu w Petersburgu, mieszkał wielki książę Michał — był przez pewien czas miejscem pobytu dla królowy Luizy, która — jak wiadomo — miała niepłonną chwilową nadzieję podbicia sobie swego zwycięzcy Napoleona. Ujrzawszy ją po raz pierwszy, Napoleon rzekł:
— Wiedziałem, że jest pani najpiękniejszą z królowych, lecz nie wiedziałem, że jest pani najpiękniejszą z kobiet!
Łaskawa przychylność bohatera korsykańskiego nie trwała wszelako zbyt długo...
Razu pewnego Luiza trzymała w rękach różę.
— Niech mi pani podaruje tę różę, — rzekł Napoleon.
— Niech mi pan podaruje Magdeburg, — odparła Królowa.
— O, co to, to nie! — zawołał Napoleon, — to byłoby za drogo!
Królowa zagniewana rzuciła różę na podłogę i — nie dostała Magdeburga...
Obejrzawszy Pałac Taurydzki, przez most Troickij udałam się na obejrzenie domku Piotra I, który znałam dawniej z rycin.
Narodowe uczucie rosjan zachowało ten pomnik w jego pierwotnym wyglądzie: pokój stołowy, salonik dla gości i sypialny — jakgdyby czekają na powrót cara... Na dziedzińcu przy tym domku znajduje się jeszcze barka,— tak zwany „botik”, — całkowicie zbudowany przez cara cieślę w Saardamie; w tej barce rozjeżdżał car po Newie, ukazując się w różnych miejscach nowopowstającego miasta, gdzie obecność jego byle konieczną.
Niedaleko od tego domku znajduje się miejsce wiecznego spoczynku Piotra I-go. Zwłoki jego, podobnie jak zwłoki innych carów moskiewskich, spoczywają w Soborze Piotra i Pawła, postawionym wśród fortecy Petropawłowskiej. Ten Sobor, którego złoty szczyt daje opaczne wyobrażenie o jego wielkości, w gruncie rzeczy jest mały i ma brzydką architekturę. Jedyne jego znaczenie polega na tem, że jest miejscem spoczynku carów.
Mogiła Piotra I-go leży koło drzwi bocznych, po prawej stronie. W Soborze tym znajduje się przeszło siedemset sztandarów, odebranych przezeń Turkom, Szwedom i Persom.
Przez most Tuczkow udałem się na Wasiljewskij Ostrów. Najbardziej imponującemi gmachami są tu gmachy Giełdy i Akademii. Obszedłem te gmachy i przez most izaakiewski, prospektem Wozniesienskim doszedłem do Fontanki, a stamtąd bulwarem do kościoła Katolickiego. Tu obejrzałem grób Moreau.
Jest to prosta płyta grobowa przed ołtarzem pośrodku kościoła.
Następnie obejrzałem Sobór Kazański, który jest w Petersburgu jakgdyby katedrą Notre-Dame. Koło Soboru, po obu stronach znajduje się kolumnada, urządzona podług wzoru Kościoła św. Piotra w Rzymie. Od zewnątrz Sobór posiada piękne sztukaterje, freski, wewnątrz zaś wszystko z bronzu, marmuru, granitu. Wrota ma częściowo z miedzi, częściowo z masywnego srebra; ściany obłożone jaspisem, podłoga — z marmuru.
Na dziś miałem dosyć.
Kazałem izwoszczykowi zawieść mnie do madame Xavier, by doręczyć mojej uroczej rodaczce doręczony mi list. Przybywszy na miejsce, dowiedziełam się, że ta czarowna osóbka już nie pracuje u pani Xavier, ale mieszka na Mojce, przy magazynie Orgelota.
Nie trudno było ją znaleźć.
W dziesięć minut potem byłem koło wskazanego mi domu. Postanowiwszy zjeść obiad w restauracji nawprost tego domu, który, jak to wypadało z nazwiska właściciela, należał do francuza, rozstałem się z izwoszczykiem i udałem się do magazynu, gdzie zapytałem o mademoizelle Luizę Dupuy.
Jedna z panien zapytała mnie, poco mi potrzebna panna Dupny; czy pragnę co kupić, czy też mam do niej prywatny interes?
Odparłem, że przybyłem w sprawie osobistej.
Wtedy podniosła się i zaprowadziła mnie do pokoi w głębi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Dumas (ojciec).