W matni (Urke-Nachalnik, 1938)/Rozdział IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Urke-Nachalnik
Tytuł W matni
Podtytuł Powieść sensacyjna
Wydawca Wydawnictwo M. Fruchtmana
Data wyd. 1938
Druk Drukarnia P. Brzeziński
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IV

Minęło dziesięć dni rozstania Janka z Anielą. Dla Janka był to ogrom czasu. Życie straciło dlań na wartości. Tęsknił za nią. Był bliski szału. Z początku szukał zapomnienia w rozrywkach. Pieniędzy mu nie brakło. Elegancko ubrani Janek z Krygierem hulali w najwytworniejszych lokalach, gdzie namiętności krzyżowały się ze złotem..
Krygier i Janek czynili przygotowania do opuszczenia Polski. Już mieli paszporty zagraniczne wraz z potrzebnymi wizami. A jednak odraczali termin wyjazdu z dnia na dzień. Mieli jeszcze różne sprawki na sumieniu, które musieli przed odjazdem załatwić.. Szczególnie Krygierowi nie spieszno było z wyjazdem. Bez żenady przyznawał się w rozmowie z ludźmi nocy, że nigdzie się tak nie obłowił, jak w tym kraju...
Było to związane z pewnym wydarzeniem, dość wyjątkowym na terenie Urzędu Śledczego i w świecie podziemnym.
Oto Komisarz Żarski wpakował sobie kulę w łeb, a Wołkow...
Wołkow został naczelnikiem na miejsce Żarskiego. Tego nie mogła nasza banda nawet w myśli sobie wyobrazić.
O samobójstwie Żarskiego krążyły różne legendy. Ale prawdę wiedzieli tylko Wołkow i Aniela, którym nie obca była przyczyna targnięcia się na życie przez Żarskiego.
Janek nie miał zbyt wielkiej ochoty na wyjazd zagranicę bez Anieli.. Miał nadto różne porachunki do załatwienia, a w pierwszym rzędzie zamierzał rozprawić się z „hotelarzem“, który w tak ohydny sposób zadenuncjował go i przekazał w ręce Wołkowa.
Uczucie zemsty jest święte u ludzi nocy. Teraz, gdy Wołkow zajął tak wysokie stanowisko banda mogła sobie pozwolić na różne ryzykowne przedsięwzięcia. Bandzie tej nawet na myśl nie wpadło, że Wołkow, o którym sądzili, że duszą i ciałem należy do nich, zastanawiał się teraz nad tym, jak się pozbyć jej członków, by nie mogli głów unieść w górę.
Już po objęciu stanowiska po Żarskim, Wołkow postanowił zerwać z wszystkimi. Był bogaty. Doznał nie byle jakiego zaszczytu i wyróżnienia.. Dosyć miał stosunki ze światem podziemi.
Wołkow nie był obojętny wobec Anieli, ale nie chciał zadzierać z Jankiem, ani z przemądrzałym Krygierem. Na dnie duszy tliła się nadzieja, że wybije i jego godzina.
W dwa dni po przejęciu urzędu Wołkow otrzymał przez umyślnego wysłannika liścik, w którym proszono go, by o dwunastej o północy zjawił się w mieszkaniu Reginy...
Liścjk był utrzymany w tonie, że Wołkowa aż podrywało z oburzenia.. On, naczelnik Urzędu Śledczego przed którym na baczność staje tylu ludzi, musi ulec woli jakiejś bandy opryszków? Nie, to byłoby szaleństwem. Po raz pierwszy w życiu żałował swego czynu, że krytycznej nocy zamordował posterunkowego Michała i obrabował go ze znalezionej teczki z banknotami.
Zerwał się z fotela, na którym Żarski przeżył ostatnie chwile swojej tragedii miłosnej i odbył z samym sobą dłuższą rozmowę, która zadecydowała o jego samobójstwie.
Wołkow zaczął krążyć po swoim gabinecie, jakby w pościgu za własnymi myślami miał powziąć decyzję. Naraz zatrzymał się przed małym portretem Żarskiego, który wisiał nad biurkiem. Dopiero teraz dostrzegł świeży napis, który przeczytał:

„Człowiek, który nabiera przekonania, że wszedł na drogę występku, winien pozbawić się życia“.
— Umarł filozof — zawołał Wołkow na głos ze złością. — Wściekły podarł podobiznę Żarskiego a skrawki ukrył w portfelu, by nikt nie zauważył jego wyczynu.
— Ale spotkał go los — napawał się uczuciem zemsty za to, że Żarski go szpiegował i podejrzewał.
Po chwili jednak znów go opuściła pewność siebie. Jego mózg przebiegła myśl:
— Cobym uczynił, gdyby tak przed śmiercią Żarski zdążył zawiadomić, że zwolniłem Janka? Mógłbym z miejsca być usunięty ze stanowiska. Karierze mej byłby koniec.
Wołkow, zadowolony, że jednak w życiu koleje inaczej się potoczyły, zadzwonił na swego zastępcę.
We drzwiach ukazał się niski, chudy mężczyzna w wieku lat czterdziestu kilku, ubrany w płaszcz deszczowy, wcięty w talii. Jego małe bystre oczki nie spoczywały nawet przez sekundę.
— Pan ma dziś dyżur? — zapytał przybyłego Wołkow.
— Tak jest, panie komisarzu — odrzekł chudy, mały mężczyzna.
— Świetnie. Na pana mogę polegać.
Wołkow oświadczył dalej swemu zastępcy, który z uszanowaniem przyjmował słowa przełożonego:
— Między drugą a trzecią zadzwonię do pana. Proszę być przy telefonie.
— Rozkaz, panie komisarzu.
— Wychodzę w bardzo ważnej sprawie.
— Rozumiem.
— A jutro omówimy tę sprawę szczegółowo. Oto klucz do mego gabinetu.
Mały człowiek wyprężył się na baczność, z uszanowaniem ściskając dłoń Wołkowa. Z kamiennej twarzy tego małego człowieka nigdy nie można było niczego wyczytać. Nawet cwany Wołkow nie mógł dostrzec dobrze maskowanej ironii, która czaiła się w kącikach ust.

—o—

W mieszkaniu Reginy panowały radość i wesele. Krygier rozparł się w fotelu i zajęty był studiowaniem pewnego planu. Posługiwał się przy tym szkłem powiększającym.
Janek siedział obok niego, ale myślami był gdzieindziej, zapewne przy Anieli.
Felek i Antek z uszanowaniem przyglądali się pracy Krygiera.
Milczek znów po raz setny odczytywał list, który odebrał od swojej 12 letniej córeczki, przebywającej u ciotki w Budapeszcie, żona umarła w dniu połogu. Jedyne co mu zostało, to właśnie dziecko.
Bajgełe, zadowolony z siebie, zajadał swoim zwyczajem czekoladę.
Regina dbała o to, żeby stół był należycie zastawiony i by niczego nie brakło.
Również „zimna kokota“ znalazła się w tym towarzystwie, która w ciągu tego krótkiego czasu zmieniła się nie do poznania. Przechodziła już kilka chorób... Ale i stan jej duchowy nie był godny zazdrości. Ludzie nocy nie wybaczyli jej faktu, że żyła z policjantem... Ludzie nocy nienawidzą „kapusiów“, nawet gdy dzieje się to z krzywdą policjanta. Za oddane przez nią usługi Krygier pozwalał jej obracać się w ich kole, ale na tyle, by nie wiedziała zbyt wiele...
Rozczarowała się także co do swoich kalkulacji miłosnych. Janek nawet nie spoglądał w jej stronę. Po wypadku z Anielą nie znosił jej widoku
Moryca już nie było w tym towarzystwie. Po zajściu w mieszkaniu „zimnej kokoty“, Moryc opuścił Polskę. Winny wobec Janka, zlikwidował w ciągu trzech dni swoje „sprawy“ i wyjechał z Polski, uwożąc ze sobą grubo wypchany portfel. Znał Janka i nie chciał mu się narażać... Ale wakujące po Morycu miejsce wnet zostało „obsadzone“ przez przyjaciela Antka i Felka, znanego Józka „Zalewacza“. Właśnie bawił dziś po raz pierwszy w mieszkaniu Reginy.
Józek Zalewacz nie był złodziejem w dosłowmym znaczeniu tego słowa. Ciekawy jest jego życiorys Ukończył prawo. Pochodził z bogatego domu. Wychowany na Tołstoju i Dostojewskim, stał się niewolnikiem kieliszka. Po szeregu skandali stracił praktykę w Odesie. Z biegiem czasu znalazł się w moskiewskiej „Chytrówce“, a stąd już tylko krok dzielił go od przestępstwa. Będąc podchmielony, wpadł w kolizję z kodeksem karnym i powędrował na pół roku do więzienia, gdzie nawjązał już bezpośredni kontakt ze światem przestępczym.
W czasie wojny wraz z armią rosyjską znalazł się w Warszawie. Jako intendent pułkowy zawarł znajomość z Bajgełe, który, oczywiście nie dokładał do tego. Wozy, naładowane rożnymi towarami, wprost z cytadeli wędrowały do Bajgełe. Józek Zalewacz postarał się wnet o inne dokumenty i stał się wykwałifikowanym członkiem bandy. Przydomek „Zalewacz“ otrzymał on za swoje przechwałki z czasów adwokackich, w które nikt z kompanów nie chciał wierzyć.
Zalewacz, pisywał żonom uwięzionych mężów podania, albo fałszował czeki. W tej dziedzinie był niezrównanym mistrzem. Ale te wyczyny udawały mu się, gdy był na wpół pijany. W stanie trzeźwym był do niczego. Taką opinię wystawił mu Bajgełe, jedyny jego opiekun w świecie podziemnym. Zalewacz niejednokrotnie usiłował uwolnić się od nieproszonej opieki Bajgełe, ale ten potrafił tak go schytrzyć, że wracał zawsze pod „opiekuńcze“ skrzydła...
Krygierowi Józek Zalewacz odrazu przypadł do gustu. Krygier był przekonany, że Zalewacz jeszcze zrobi „karierę“ w swoim nowym fachu i nawet był zdecydowany zabrać go z sobą zagranicę.
Zalewacz to był oryginał. Miał zawsze tylko jeden garnitur, który był jednak uszyty przez najlepszego krawca Po tygodniu oddawał ubranie w prezencie jakiemuś więźniowi, wypuszczonemu na wolność i znów szył nowe ubranie. Jak wynika z jego sposobu ubierania się, Zalewacz zewnętrznie robił wrażenie eleganta.
I tak to się przedstawiało towarzystwo, zebrane u Reginy tego wieczora;
— Co to ma znaczyć, że jeszcze go nie ma? — zapytał naraz Krygier.
— Przyjdzie — pocieszał obecnych Bajgełe. — On musi przyjść. Czyż nie mamy go w ręku?...
Krygier westchnął i, po namyśle, odezwał się:
— Na wszelki wypadek winniśmy zachować ostrożność. Przecież „oni“ zawsze mają rację. Kto wie, czy teraz, gdy zajmuje tak wysokie stanowisko, nie odmówi nam posłuszeństwa?
Już wpół do pierwszej — zawołał Janek. — Muszę iść.
— Dokąd? — zdziwił się Krygier. — Bądź cierpliwy. On zaraz nadejdzie.
Janek zbliżył się do okna. Tu wyraźniej dochodziły odgłosy nocnego ruchu tramwajowego oraz kroków spóźnionych przechodniów, powracających z zabawy, albo bezdomnych, poszukujących locum na noc pod gołym niebem. Wyostrzonym słuchem Janek pochwycił echa ciężkich ostrych kroków, zbliżających się pośpiesznie do bramy.
— Zdaje mi się, że on idzie! Poznaję go po chodzie!
Krygier pouczał wszystkich:
— Pamiętajcie, abyście byli bardzo uprzejmi dla niego i abyście niczym nie dawali mu odczuć, że mamy nad nim przewagę. A on będzie i tak tańczył pod rytm mojej muzyczki...
W przedpokoju rozległ się ostry dzwonek, a w chwilę po tym Regina wprowadziła do pokoju Wołkowa, którego zgromadzeni przywitali z widocznym respektem.
Wołkow był w cywilnym ubraniu. Robił wyrażenie przygnębionego człowieka. Krygier pierwszy wyciągnął doń rękę.
— Winszujemy ci z powodu objęcia tak wysokiego stanowiska. Dla godnego uczczenia tej uroczystości postanowiliśmy urządzić dziś bankiet, na który raczyłeś przyjść. Proszę, zasiądź z nami.
Krygier podsunął Wołkowowi krzesło, na które bezsilnie opadł, jakby miał podcięte nogi.
Pozostali uczestnicy bankietu, którzy również zamierzali wygłosić uroczyste powitania, widząc stan psychiczny Wołkowa. woleli zrezygnować z tej przyjemności.
— Dlaczego jest pan taki smutny? — zbliżyła się do Wołkowa Regina, siląc się na beztroski uśmiech. Wrodzoną kokieterią próbowała go rozbroić.
Ale oto w tej chwili wzrok Wołkowa padł na „zimną kokotę“, która siedziała nieopodal. Spostrzegł to Krygier i dal jej niemy znak, by się natychmiast ulotniła
Wołkow siedział nachmurzony. Zagryzał od czasu do czasu dolną wargę. Wzrokiem obejmował zebrane towarzystwo, a twarz jego mieniła się tęczą barw. Krygier nie spodziewał się, by Wołkow był aż tak przybity. Usiłował zmienić nastrój w nadziei, że i jemu się udzieli.
— Jak widzę, bracie, nasze towarzystwo nie bardzo ci odpowiada. Ale zapewniam cię, że już najwyższy czas, abyś odnosił się do nas z ufnością.
— Do was?... Przenigdy! — zawołał Wołkow podrażnionym głosem.
Towarzystwo zamieniło się porozumiewawczymi spojrzeniami. Bajgełe odezwał się:
— Co za świat! Chcieliśmy ci wykazać naszą wierność i radość z okazji wywyższenia „naszego brata“, a ty siedzisz nadąsany!
Wołkow spojrzał nań z nienawiścią po czym wstał i zapytał:
— Pocoście mnie tu wzywali?
— Nie wiesz jeszcze poco? Zerknij okiem na stół... A na dodatek znajdzie się jeszcze piękny upominek.
Krygier milczał. Jego czoło pokrywały fałdy. Poznać było po nim, że mózg jego sili się nad zadaniem ciosu celnego, któryby odrazu dał mu przewagę nad przeciwnikiem.
— Siadaj — rzekł do Wołkowa Krygier — Skoro już zaszczyciłeś nas swoją obecnością, bądźże naszym gościem i pij z nami.
— Chcę, abyście raz na zawsze przestali mnie teroryzować! — zawołał groźnym tonem Wołkow!
Krygier podszedł do Wołkowa i, spojrzawszy mu głęboko w oczy, oświadczył:
— Uważałem cię dotychczas za rozsądniejszego człowieka. Jak widzę, zaczynasz z nami „zabawkę“. Uprzedzam cię, że na nic ona się nie zda. Będziesz czynił to, co ci rozkażemy.
— Nigdy!...
— Poco wygłupiasz się? — wtrącił się do rozmowy Bajgełe. — Jak widzę nowy awans podziałał na ciebie oszałamiająco.
Krygier wyjął z kieszeni arkusze papieru, zapisanego przez Wołkowa, w którym przyznał się do zamordowania policjanta i obrabowania go z portfelu pieniędzy, po czym wręczył go Wołkowowi i rzekł:

— Jeżeli sadzisz, że zamierzamy cię szantażować tym oto oświadczeniem, mylisz się. Proszę go sobie wziąć!
Krygier rzucił ten papier na stół ku zdumieniu Wołkowa, który nie mógł zorientować się w sytuacji. Niemniej zdezorientowani byli pozostali zgromadzeni.
— Dlaczego nie zabierasz sobie tego dokumentu? — oburzał się Krygier — Gdy zapragnę znaleźć na ciebie hak i tak nie — wykręcisz się z moich rąk! Ty głupcze! Awans wywołał zamieszanie w twojej głowie? Biada ludziom nocy, co za persony awansują na naczelników urzędów śledczych!... Najmniejszy złodziejaszek ma więcej w palcu, niż ty w głowie!... Jedynie przy naszej pomocy zdołasz się utrzymać na tak wysokim stanowisku. Ale ty tego nie jesteś w stanie ogarnąć swoim umysłem!...
Wołkow jakby był rażony prądem. Chytry Krygier wiedział, jak podejść Wołkowa. Wyczuł intuicyjnie, że Wołkow przy swoim niskim stopniu wykształcenia nie wierzy we własne siły, czy podoła nowym obowiązkom. Nacisnął na najsłabsze miejsce Wołkowa.
— Tylko przy naszym poparciu uda ci się utrzymać na swoim stanowisku! — gromił dalej Krygier. — Nasze rady okażą się ważniejszymi od doświadczenia całego Urzędu Śledczego.... Co za znaczenie ma praktyka twoich pomocników wobec naszej fachowości. Uczynimy wszystko, abyś zabłysnął talentem wywiadowczym. Ale nikt niczego darmo nie robi. Żądamy ekwiwalentu. Ręka rękę myje! Fakt, żeś zamordował policjanta, najmniej nas obchodzi i wiedz o tym, że nigdy go nie wykorzystamy jako atutu przeciw tobie.
Wołkow przez długą chwilę zwlekał z odpowiedzią. Zdawał sobie sprawę z tego, że Krygier nie należy do ludzi, którzy tak łatwo wypuszczają ofiarę a rąk. Wołkow nie miał odwagi stanąć do otwartej walki z tym żelaznym człowiekiem, jak nazywał Krygiera w myśli.
— Ale musicie zrozumieć, że nie mogę prowadzić podwójnego życia. W wielu wypadkach, dla uniknięcia kompromitacji będę musiał postępować tak, jak mi dyktować będzie obowiązek.
— Rozumiemy to — rzekł Krygier. — O ile ci wypadnie zatrzymać którego z nas na gorącym uczynku nie będziemy mieli o to pretensji. Rozumie się, że będziesz mógł sprawą tak pokierować, by nas zbytnio nie krzywdzono.
— Ale przecież to się nie da utrzymać — jakby błagał Wołkow o wyzwolenie. — Muszę się czymś popisać. Muszę coś uczynić, bo w przeciwnym wypadku powędruję sam za kratki...
— Posłuchaj — odparł Krygier. — Mam dla ciebie nową propozycję.
Przelękniony Wołkow zawołał:
— Znów propozycja?...
— Tak chcę, abyś przez pięć miesięcy należał do naszej „paczki“. Po tym terminie wyjedziemy stąd i będziesz mógł czynić, co ci się żywnie będzie podobało, lub co ci rozum i serce policjanta podyktują! Ale do tego czasu musisz być posłuszny, no i, oczywiście, będziesz miał równy udział.
— Zbyt długi termin — bronił się Wołkow.
— Więc wystarczy nam trzymiesięczny okres czasu — zawołał Janek. — I tale nie zamierzam tu dłużej zabawić!
— Tylko trzy miesiące? — oburzał się Bajgełe. — Stanowczo za mało!
— Dobrze, niechaj będzie trzy miesiące — zgodził się Krygier. Ale pamiętaj, że umowa obowiązuje i że na „żartach“ się nie znamy.
— Masz kocią pamięć — czynił Bajgełe zarzuty Wołkowowi. — Ile to czasu upłynęło od chwili, kiedy ślubowałeś nam wierność? I już o tym zapomniałeś? Nie umiesz dotrzymywać danego słowa.
Wołkom przez dłuższą chwilę się zastanawiał. Widać było po nim, że stacza ze sobą walkę. Wreszcie wyciągnął Krygierowi rękę na znak zgody:
— Dobrze, niechaj będzie trzy miesiące, ale pod jednym warunkiem.
— Jakim warunkiem? — zawołali wszyscy chórem.
— Że po upływie trzech miesięcy, zapanuje między nami taka sytuacja, jakbyśmy się wcale nie znali, a wszyscy, których tu widzę dokoła, wyjedziecie zagranicę. Jeszcze wam dopomogę w tym.
— Zrobione! — zawołał Krygier.
— Pijemy zdrowie Wołkowa! — zawołali zebrani wychylając kieliszki. — Życzymy mu, by został ministrem!
I uczta rozpoczęła się na dobre: Po spożyciu jadła i napojów, Krygier wraz z Jankiem i Wołkowem udali się do oddzielnego pokoju, w którym zamknęli się na klucz, by omówić szczegóły dalszej współpracy. Bajgełe był tym dotknięty. Bolało go, że nie został dopuszczony do tej tajemnicy. Wiercił się na krześle, zniecierpliwiony, jakby siedział na szpilkach.
Gdy nasza trójka znalazła się w zamkniętym pokoju, Wołkow naraz sobie coś przypomniał i rzekł:
— Czy mogę stąd zadzwonić?
— Proszę bardzo.
Wołkow połączył się z Urzędem Śledczym.
— Tu komisarz Wołkow. Z planu mego, niestety, nie mogę skorzystać. Dziękuję.
Krygier porozumiał się wymownym spojrzeniem z Jankiem.
— Musiałem znaleźć jakiś wykręt przed moim adiutantem. Bardzo sprytny gość. Napewmo go znacie.
— Jak się nazywa?
— Wasz świat zaszczycił go przydomkiem „szczupak“.
— Ach, Szczupak?... Znam go dobrze! — zawołał Janek. — Strzeż się przed nim! To przewrotny chłop.
— Wiem, wiem... Dlatego też kazałem mu czekać przy telefonie w moim gabinecie, aby mieć pewność, że nie będzie mnie szpiegował...
— Skoro tak się ma sprawa, nie powinieneś był stąd dzwonić. Szczupak może wpaść na ślad tej rozmowy telefonicznej — zauważył Krygjer, by tym dać Wołkowowi do zrozumienia, że nie jest zbyt mądry, zorientowany i ostrożny.
— Racja!... żałuję bardzo!... W takim razie lepiej zrobię, gdy stąd sobie już pójdę.
— Możesz zostać; nasz telefon nie jest legalnie włączony do sieci telefonicznej... Szukaj wiatru w polu...
Wołkow uspokoił się. Nie przypuszczał nawet, że jego adiutant może znaleźć inną radę dla ustalenia numeru lub adresu abonenta, z którym byt połączony...
Krygier po chwili zbagatelizował sprawę i przystąpił do omówienia planu działania.
— Mówcie prędko i krótko — naglił Wołkow. — Mogę tu jeszcze pozostać wszystkiego dwadzieścia minut czasu.
— Rola twoja nie będzie ci nastręczała zbytniego ryzyka — wyłuszczył Krygjer warunki współpracy. — Za każdym razem damy ci znać, w jakim kierunku winieneś kierować dochodzenie, by nas nie przyłapano. I to wszystko! Wszystkiego mamy jeszcze dwie roboty do wykonania! A po tym — adieu!
— Dobrze. Ale... będę wspólnikiem!
— Naturalnie. Inaczej nawet sobie tego nie wyobrażaliśmy! — rzekł Krygier. Otrzymasz od nas instrukcje, gdy się do czegoś zabierzemy... Aha, jeszcze jedną mam prośbę.
— Gadaj szybko. O ile to będzie możliwe, spełnię ją.
— Moja „twarz“ jest tam w waszym albumie. Chcę, abyś ją stamtąd wydostał i mnie zwrócił.
— O ile się tylko da, spełnię twoje życzenie.
— A teraz ja mam do ciebie prośbę — uśmiechał się Janek. — Powiedz mi, ale prawdę, czy komisarz Żarski miał coś wspólnego z Anielą?...
— Nie dała się...
— Tak?... — zamyślił się Janek. A może znany ci jest wynik badania policji obyczajowej?...

Wołkow roześmiał się.
— Co cię tak cieszy? — churzał się Janek. — Mów! — wrzasnął Janek, a krew napłynęła mu do twarzy.
— O ile będziesz kiedyś ojcem córek, niechaj będą tak niewinne, jak Aniela...
— Dziękuję ci. Jesteś porządnym chłopem.
— Skoro uważasz mnie za swego przyjaciela — odparł Wołkow — radzę ci, abyś lepiej strzegł Anieli. Ona musi teraz być bardzo ostrożna.
— Dlaczego?
— Jest podejrzenie, że ona spowodowała samobójstwo Żarskiego. Policja ją poszukuje.
— A w policji wiedzą kim ona jest?
— Dokładnie nie wiedzą, ale „twarz“ jej znajduje się w albumie. Bądźcie ostrożni!...
Trójka nasza wróciła do ogólnego pokoju. Wołkow zmienił się do nie poznania. Uciął nawet flircik z Reginą. Oboje uśmieli się serdecznie. Ale gdy jego spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem „zimnej kokoty“, Wołkow sposępniał. Chciał już pójść i z trudem uproszono go, by pozostał.
Wołkow tyle wypił, że w stanie podchmielonym wygadywał wszystko, co mu na język przychodziło. Opowiedział szczegółowo, jak krytycznej nocy zastrzelił policjanta. Gorzko opłakiwał ten okropny czyn. W stanie podchmielonym zrzucił z serca ciążący mu kamień.
Gdy Wołkow leżał na tapczanie, bełkocąc pod nosem, Krygier zauważył:
— Z tym chłopem nic się nie da zrobić. Z nim nic nie zdziałamy. Wolę z mądrym przegrać, niż z głupim wygrać. Należy znaleźć sposób na pozbycie się go.

Milczek, który przez cały czas nie odzywał się słowem, rzekł:
— Sądzę, że teraz jest na to najodpowiedniejsza chwila...
Zgromadzeni porozumiewali się spojrzeniami, co Milczek poczytywał sobie za dobry znak. Wstał on z miejsca i wyciągnął rewolwer.
Krygier milczał.
Regina, blada, jak chusta, wybiegła z pokoju. Naraz wypadła niespodzianie „zimna kokota“ z okrzykiem:
— Uczynicie to dopiero po mojej śmierci!
— Stul pysk! — zawołał Bajgełe — Nie masz tu żadnego głosu!
Krygier zabrał głos i oświadczył:
— Tak nie wolno nam postępować! To byłoby wbrew naszej etyce złodziejskiej. Do trupów nie oddaje się strzałów!
— Pewnie — wyjaśnił Bajgełe — Pijak równy zmarłemu... Gdzie charakter złodziejski,!....
Wszyscy skierowali się do wyjścia. Krygier polecił Reginie i „zimnej kokocie“, by dopomogły Wołkowowi wynieść się stąd, gdy tylko otrzeźwieje.
— Brawo — zawołał Józek Zalewacz. — Tak należało postąpić, po koleżeńsku.
Janek w towarzystwie Krygiera opuścił pierwszy mieszkanie Reginy, a po nich pojedyńczo pozostali towarzysze, którzy z trudem trzymali się na nogach... Zegar wybił czwartą nad ranem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Icek Boruch Farbarowicz.