W Warszawie (Harfo! stroskana bolesnemi ciosy...)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor anonimowy
Tytuł W Warszawie
Pochodzenie Lutnia. Piosennik polski. Zbiór pierwszy
Wydawca F. A. Brockhaus
Data wyd. 1864
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
W WARSZAWIE.

Harfo! stroskana bolesnemi ciosy,
Drzemiąca w pyle bez chwały i cześci,
Zbudź się, o moja, i zagrzmij w niebiosy
Bodaj ostatni hymn naszej boleści!
Słuchaj o ziemio, uciszcie się wody,
I wy słuchajcie i sądźcie narody!


Modli się naród, bo skonać nie może —
Więc swymi syny i swojemi córy
Napełnia nawy i przybytki boże,
I hymn pokutny wznosi się do góry.
Ciasne przybytki, za szczupłe kaplice,
Już lud zalewa rynki i ulice.

I strach padł na tych, co go umęczyli,
I zdało im się, że widzą gotowe
Ręce do zemsty — i dwie zobaczyli —
Ale to były ręce Chrystusowe!
Ręce wzniesione, groźne, niepożyte,
Chociaż bezbronne, choć gwoźdźmi przebite.

Więc i te święte ramiona, śród trwogi,
Za cel wskazano dziczy i hołocie,
I ohydnemi sieczono batogi — — !
Synu człowieczy, i Ty na Golgocie
Byłeś znieważon, męczony i plwany,
Ale nie bity już ukrzyżowany!

Przeto ich olśnił palec Twojej ręki —
Broń ich pierś ludu przeszyła złowroga,
A naród wydał dwa bolesne jęki:
Jeden do Króla, a drugi do Boga.
Bóg odpowiedział, jak zwykł ze swym ludem
Wybranym mawiać: piorunem i cudem.


Za czyjem, Panie! gdy nie Twem skinieniem,
Z dłoni ich krwawe wypadły oręże?
Pod czyjem, Panie! gdy nie Twojem tchnieniem
Dzieci w godzinę dojrzały na męże?
A kto raz w życiu zaznał taką chwilę,
Ten nie zapomni — chyba już w mogile!

Pięć dusz spełniło tę ofiarę krwawą,
Choć krew obfitszym polała się zdrojem —
O pięknaś była rozpaczą, Warszawo!
Ale piękniejsza, bo straszna spokojem;
Bo miałaś postać owej lwiej macierze,
Która na gnieździe lwiąt skrwawionych strzeże.

I wielkim bolem trzy dni‘śmy boleli,
I trzy dni długie płakali bez końca,
Łkaniem sieroty, rozpaczą Racheli:
Czwartego błysnął jasny promień słońca.
I uwiliśmy pięć koron cierniowych,
I pięć uszczknęli gałęzi palmowych.

Pod tem to godłem pokoju i zgody,
Wszystko to co nas dzieliło pospołu:
Waśnie przesądne, spleśniałe zarody,
Znieśliśmy na dno do jednego dołu.

Na tę pięć ofiar, pięć ziarn my złożyli,
I lekką ziemią ojczystą przykryli.

Jeźli z tych nasion i dziś nie dojrzeje,
Czem duch zapłodnion, co z ducha poczęte —
Jeźli tej ziemi i dziś nie ogrzeje,
Co sprawiedliwe, co wielkie, co święte —
Jeżeli z nasion tych tylko, ku wiośnie,
Cierń na męczeńskie korony wyrośnie:

Harfo! strzaskana bolesnemi ciosy!
Stań się miedzianą trąbą archanioła!
I jak w dzień sądu, zagrzmij pod niebiosy,
Na cztery krańce wszem ludom do koła:
Zawyjcie burze! szumcie morskie wody!
Przepadnij ziemio! biada wam narody!

(Dziennik literacki.)






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: anonimowy.