Na dnie odmętu
Wśród wiklin i trzcin roztoczy
Wplątane w mchy podwodne, Spadłe z firmamentu Lśnią się gwiazd oczy Pogodne...
Zielona poświata miesiąca
O wód tafle trąca
I welon biały,
Srebrzysty na liściach zwiesza.
— Cicho... Zaraz liście będą spadały.
Hen z sinej dali
Idzie już — idzie wieczna tułacznica,
Ugorów rozpaczna cisza...
Ślizga się po srebrnej fali, Oblanej strugą księżyca,
Pień dębu objęła zmurszały... Po trawach depce.
A teraz w liściach wierzb coś szumi i szepce.
— Cicho... Zaraz liście będą spadały.
Od mgieł, co jak białe płótno zwiesza,
Tajemne się tworzą jeziora i stawy Na łąkach... Na wierzchołkach borów, Opustoszałych ugorów Rozpaczna cisza Kołysze drzewa i trawy, Wśród trzcin pełza po cichu, Aż w końcu w lilii kielichu Cała się kładnie... Pod ciężarem
Przegina się w wodę kielich biały I lilia, zwiesiwszy pierś, kona, Otruta moczarem, Patrząc w gwiazdy na dnie...
— Cicho... Zaraz liście będą spadały.