Ulana/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Ulana
Wydawca Bolesław Maurycy Wolff
Data wyd. 1855
Druk Drukarnia Gazety Codziennej
Miejsce wyd. Petersburg i Mohylew
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

V.

Nadszedł wieczór i noc. Tadeusz, który ludzi do swoich dziwactw przyzwyczaił, wyszedł pocichu z domu nad jezioro. Noc była czarna, we wsi światła pogasły, świeciło się tylko w karczmie, i odbite światło okna połyskiwało na wodzie spokojnego jeziora. Czasami słychać było oddalone gdzieniegdzie podwórzowych psów naszczekiwanie, szmer wody co się do snu kołysała, i pisk żurawia od studni, poruszanego wiatrem, i pianie kogutów, i ryk urywany bydła w oborach. Głosy te na milczącém tle nocy wydawały się jak jaskrawe obrysy na ciemnym obrazie.
Z biciem serca, które zawsze każdéj podobnéj sprawie towarzyszy, Tadeusz szedł brzegiem jeziora zamyślony; w głowie jego przewracało się, biło, łamało: byłto huk niepojęty myśli, i krwi przebiegającéj żyły ognistą falą, zęby szczękały, ręce drżały, czoło zimnym potem się wilżyło. Nie postrzegł jak się znalazł blizko karczmy, mimo któréj przechodzić było potrzeba, ażeby od dworu przejść do wsi. Szczęściem nikogo nie było przed karczmą już prawie uśpioną, w któréj tylko głos bachura jeszcze się odzywał. Noc tak była czarna!!
Nie uważając na błoto, na kałuże i doły, szedł Tadeusz do chaty, którą znał dobrze. Dzieckiem jeszcze z niańką przebiegał nieraz wieś, pamiętał w niéj każde drzewko, każdy zakręt ulicy; każdą kładkę, studnię, każdy przystronek pociemku poznawał i pewien był, że się nie omyli.
Lecz gdy zbliżył się do chaty, tak był pomieszany, tak niespokojny, jak złodziéj: bo i on jeśli nim jeszcze nie był, chciał już nim być przynajmniéj. Stanął, słuchał: wkoło była cisza. Podniósłszy oczy, ujrzał kogoś w bieli stojącego na progu. I ten ktoś i on, zarówno pociemku uczuli się, usłyszeli, zobaczyli przeczuciem.
Tadeusz odkaszlnął, postać w bieli przytuliła się do drzwi; on milczkiem się ku niéj posunął. Ufał w swoje położenie pana i w zepsucie kobiéty; rachował na to, że nie była czystą! I cóżto za rodzaj rozkoszy chciał tam znaleźć!!! O! niepojęte serce ludzkie, któż cię kiedy zrozumiał, gdy bijesz żądzom ciała? Biedna istoto zbłąkana, biedne szalonych pragnień ognisko!
Tadeusz zbliżywszy się poznał łatwo, że postać w bieli była Ulana.
— To ty?
— Kto tu?
— To ja.
— A! pan, pan — niespokojnie powtórzyła kobiéta poruszając się z miejsca — pan przyszedłeś? Po co? Na moje nieszczęście, na łzy moje, na biédę? Pan! Ach! idź pan sobie — idź!
— Iść, kiedyś ty mnie czekała na progu — odrzekł z uśmiechem Tadeusz — miałbym tak odejść!
— Czekałam! prawda! — odpowiedziała Ulana — czekałam umyślnie, żeby uprzedzić, żeby nikt pana nie widział, uprosić, żebyś nie wchodził. Krzyż na mnie nieszczęśliwą! Panie! panie! ja nie jestem taką jak myślisz. I to wasze kochanie? — dodała — a! to gorzéj nienawiści!
Tadeusz zdziwiony stłumionym i łkającym głosem téj kobiéty, w którym się oburzenie wyrażało silnie, stał, nie wiedząc co począć.
— No, no, Ulano — rzekł pomieszany zbliżając się — chodźmy do chaty! Czego się boisz?
— Do chaty! po co? żeby nas widzieli, żeby słyszeli, żebym ja była nieszczęśliwa, żeby... — I zaczęła płakać. — Pan Bógby mnie pokarał na dzieciach, na domu, na dobytku, na chlebie.
— Chodźmy, chodźmy Ulano — nastawał Tadeusz — Pan Bóg jeśli ma karać, to mnie tylko ukarze.
— Krzyż na mnie panie! Nie pójdę! nie chcę! nie pójdę! Krzyknę i całą wieś zbudzę! Zwołam wszystkich! Idź pan, idź!
— Chcesz więc — zawołał Tadeusz zgrzytając zębami — żebym się mścił, żebym cię zmusił.
— A cóż mi pan zrobisz? — spytała — każesz bić? czyż i tak mnie nie biją? Odbierzesz chléb? i tak go niewiele, a dzieci małe, w rekruty nie oddasz.
Tadeusz posępnie się zamyślił. Jeszcze raz chciał przystąpić ku niéj, ale kobiéta błysnęła w ciemności nożem.
— Ostrożnie — rzekła — ja mam nóż, ja go wzięłam umyślnie i będę się bronić!
Słysząc to Tadeusz, osłupiał i ochłódł.
— Myślałeś pan może — mówiła szybko — dlatego żem piękna, to już wiary i serca nie mam, i Boga nie znam. O! — I rozśmiała się drżącym głosem cicho, a smutnie. (Śmiechto był gorzkim łzom równy). — Idź pan gdzieindziéj; znajdziesz sobie drugą i trzecią, i dziesięć, ale nie mnie. Idź pan. Gdyby kto nadszedł, musiałabym krzyczeć i wstydby było dla was...
— Więc nie chcesz mnie i mojego kochania — szepnął Tadeusz pół-szydersko, pół-gniewnie.
— O! czyżto kochanie? — spytała. — To, o którém mi się śniło, dumało, o jakiém w piosnce śpiewają, a na wieczornicach gadają: pańskie kochanie, królewskie kochanie, czuję, insze jest wcale. Tamte, tamte! o! nie dla nas biédnych, nie w chacie go szukać, nie na spracowanych czarnych rękach je kołysać!
— Osobliwsza kobiéta — rzekł sam do siebie Tadeusz. — Dobra noc Ulano!!
A ona szydersko odpowiedziała mu zcicha:
— Dobra noc. — On stał jeszcze i nie wiedział co począć z sobą; ta znikła. Pełen wstydu powolnie powlókł się nazad, powtarzając: Osobliwsza kobiéta!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.