Ukrzyżowanie powsinogi

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Butler Yeats
Tytuł Ukrzyżowanie powsinogi
Pochodzenie Opowiadania o Hanrahanie Rudym; Tajemnicza róża; Rosa alchemica
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1925
Miejsce wyd. Lwów — Poznań
Tłumacz Józef Birkenmajer
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała Tajemnicza róża
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Ukrzyżowanie powsinogi.

Drogą, idącą kręto od południa w stronę Sligo, szedł, a raczej biegł, pewien mężczyzna o rzadkich, ciemnych włosach i bladem obliczu. Zwali go jedni Cumhalem, synem Cormac’a, inni znowu Niesfornym Rumakiem, on zasię był wesołkiem. Odziany był w kusy kaftan wypłowiały, miał ostrokończyste trzewiki i mocno nabitą torbę. Godzi się dodać, że płynęła w nim krew Ernaanów, a miejscem urodzenia było mu Pole Złota; atoli miejscami, gdzie jadał i sypiał, były cztery prowincje Eri, a miejsca jego zamieszkania napróżnobyś szukał na powierzchni ziemi. Oczy jego błądziły od opackiej wieżycy Białych Braci i zabudowań miejskich aż do szeregu krzyżów, rysujących się na tle nieba ponad wzgórkiem, nieco na wschód od miasta, gdy tam pozierał, zaciskał pięść i potrząsał nią w stronę krzyżów. Wiedział, że nie były puste, gdyż ze skrzydeł łopotem krążyła nad niemi chmara ptastwa; pomyślał sobie, że właśnie niedawno powieszono na jednym z nich jakiegoś włóczykija, i mruknął:
— Już i to źle być powieszonym, ustrzelonym z łuku, ukamienowanym lub ściętym. Lecz żeby, brachu, ptastwo miało ci wydziobywać oczy, a wilki obgryzać stopy — to już zanadto! Chciałbym, żeby czerwony wichr Druidów już w kolebce zgładził żołnierza Dathiego, który przyniósł drzewo śmierci kędyś z krajów obcych, lub żeby i jego zmiażdżył piorun, który ugodził Dathiego u podnóża gór, albo też żeby na samym dnie głębiny morskiej wykopały mu grób wodnice o zielonych włosach i zębach.
Gdy tak mówił, trząsł się od stóp do głów i twarz mu zrosiła się potem, sam nie wiedział czemu, bo napatrzył się już nieraz na krzyże. Przeszedłszy dwa wzgórza i warowną bramę, skręcił na lewo ku furcie opactwa. Była ona nabita grubemi ćwiekami, a gdy do niej zapukał, zjawił się braciszek, który był furtjanem. Przybysz zażądał od niego noclegu w domu gościnnym. Na to zakonnik wziął na łopatę garść rozżarzonego torfu i powiódł go do wielkiego i obdrapanego czworaku, wysypanego bardzo już zbłoconym tatarakiem; przybywszy tam, zapalił świecę o knocie z sitowia, ustawioną w szczelinie pomiędzy dwoma kamieniami muru, następnie wysuł zarzewie na palenisko i podał mu dwie grudy jeszcze niezapalonego torfu oraz wiązkę słomy. Pokazał mu też derkę, wiszącą na gwoździu, policę, na której spoczywał bochenek chleba i dzban wody, tudzież kadź w ustronnym kącie.
Gdy braciszek wyszedł, wracając do swej celki przy furcie, Cumhal syn Cormaca jął dmuchać na tlejący torf, od którego chciał zapalić pęk słomy i dwie grudy; jednakowoż ani grudy ani słoma nie chciały się zająć ogniem, bo były wilgotne. Wobec tego zdjął ostrokończyste trzewiki i wyciągnął z kąta kadź, zamierzając zmyć z nóg pył gościńca; woda była wszakże tak brudna, że nie mógł dojrzeć dna. Był głodny jak pies, bo przez cały dzień nie miał nic w ustach; to też nie dąsał się bez potrzeby na stągiew, lecz wziął i odkąsił bochenek razowca — wypluł go jednak natychmiast, bo chleb był twardy i stęchły. I to go nie rozgniewało, ponieważ nie pił już od wielu godzin; spodziewał się, że w końcu dnia dostanie piwa słodowego lub wina, więc nie czerpał wody z potoków, które omijał, by tem więcej nacieszyć się wieczerzą. Przeto przyłożył dzban do ust, lecz zaraz odepchnął go od siebie, bo woda była gorzka i cuchnąca. Kopnął dzban, aż rozbił się o ścianę, i ściągnął derkę, aby się w nią otulić na noc. Lecz ledwo ją tknął, aż tu ona jak zacznie się ruszać, niby żywa, od skaczących pcheł! Na to już nie mógł opanować gniewu, więc rzucił się ku drzwiom przytuliska, lecz furtjan, snadź przygotowany na takie wrzaski, zaryglował od zewnątrz wrzeciądze. Zatem nieszczęsny więzień wylał kadź i począł walić nią w drzwi, aż nadszedł braciszek, pytając, co mu dolega i czemu obudził go ze snu.
— Co mi dolega?! — wrzasnął Cumhal. — Czy grudy torfu nie są mokre, jak piaski Trzech Róż? czy w derce niema pcheł tylu i tak ruchliwych, jak fale morskie? a czy chleb nie jest tak twardy, jak serce klechy, który zapomniał o Bogu? czy woda w dzbanie nie jest zgorzkniała i cuchnąca, jak jego dusza? no i czy woda do umycia nóg nie jest tej barwy, jaką mieć będzie ów braciszek, gdy będzie gorzał w piekle wiekuistem?
Furtjan sprawdził, czy zamek jest dość wytrzymały, i powrócił do swej celki, bo nazbyt był śpiący, by mógł mieć chęć do pogawędki. Cumhal walił jednak w drzwi bezustanku, to też niebawem powtórnie usłyszał kroki braciszka; wtedy krzyknął na niego:
— O wy, nikczemne i okrutne plemię mnichów, wy prześladowcy gęślarzy i wesołków, nieprzyjaciele życia i radości! O plemię, co nie dobywasz miecza i nie głosisz prawdy! O plemię, które w kości narodu wlewasz tchórzostwo i kłam!
— Wesołku, — rzecze furtjan — ja też układam wiersze... nieraz je tworzę, siedząc w celce koło furty, to też przykro mi słuchać, jak pieśniarze lżą zakonników. Bracie, chciałbym się wyspać, więc podaję ci do wiadomości, że wszystkie rozporządzenia co do noclegów dla podróżnych wydaje sam zwierzchnik klasztoru, nasz miłościwy opat.
— Śpijże sobie — rzekł Cumhal. — Ja tymczasem zanucę wieszczą klątwę na opata.
I przeniósłszy kadź, podstawił ją pod okno, a stanąwszy na niej, jął śpiewać głosem wielce donośnym. Pienie to obudziło opata, iż usiadł w pościeli i zadął w srebrną ligawkę. Na głos jej nadbiegł furtjan.
— Nie mogę oka zmrużyć z powodu tego hałasu — ozwał się opat. — Cóż się stało?
— To jakowyś wesołek, — wyjaśnił furtjan, — który narzeka na paliwo, na chleb, na wodę w dzbanie, na kąpiółkę i na derkę. Teraz zasię wyśpiewuje przekleństwo guślarskie na was, czcigodny księże opacie i na waszego ojca, na waszą matkę, na waszego dziadka i babkę, tudzież na wszystkich waszych krewniaków i kumów.
— Czy przeklina wierszami?
— Owszem, wierszami i to jeszcze jakiemi! w każdym wierszu, prócz rymu, są po dwa assonanse!
Opat zerwał z głowy szlafmycę i zmiął ją w dłoniach; krągława kępka burych włosów na środku jego łysej głowy wyglądała jak ostrówek na środku stawu, gdyż w Connaught jeszcze nic zarzucono dawnej tonzury dla obyczaju, który właśnie się pojawiał.
— Jeżeli czegoś nie przedsięweźmiem, — rzekł — to on nauczy swych złorzeczeń i dzieci na ulicy i dziewczęta, przędzące u wrót, i łotrzyków na Benn Bulben.
— Czyż więc mam iść — zapytał braciszek, — dać mu wysuszonego torfu, świeży bochenek, czystą wodę do picia i do mycia nóg, oraz nową derkę, a nakłonić go wzamian do przysięgi na świętego Benignusa i na słońce i księżyc (by snadź nie zbrakło żadnego zobowiązania), że nie wygłosi swych pieśni ani dzieciom na ulicy, ani dziewkom przędzącym wedle dźwierzy, ani opryszkom na Ben Bulben?
— Nie pomoże tu nic ani nasz Błogosławiony Patron, ani słońce i miesiąc, — odparł opat, — bo jutro czy pojutrze przyjdzie mu znów ochota przeklinać lub popisywać się takowemi rymami, to nauczy swych wierszy i dziatwę i dziewczęta i rozbójników. Cogorsza, jeszcze gotów opowiedzieć komu ze swych przyjaciół, jak to on nocował w przytulisku, ów zaś ze swej strony pocznie kląć i moje dobre imię dozna uszczerbku. Wiedz bowiem o tem, że wytrwania w zamiarze niemasz na swobodzie, — jeno pod dachem i pośród czterech ścian. Przeto proszę cię spieszaj i obudź Brata Kevina, Brata Gołąbka, Brata Wilkosza, Brata Łysego Patryka, Brata Łysego Brandona, Brata Jakóba i Brata Piotra — niech pojmają tego człeka, zwiążą go w łyki i ponurzają w rzece, ażeby mu się odechciało śpiewania. A rano jeżeli będzie tem głośniej złorzeczył, ukrzyżujemy go.
— Krzyże wszystkie są pełne — rzekł furtjan.
— Tedy należy wznieść jeszcze jeden. Jeżeli my z nim nie skończymy, to dokończy kto inny, bo któż może spokojnie jadać i sypiać gdy po świecie włóczą się ludzie jemu podobni? Kiepsko wyglądalibyśmy wobec Świętego Benignusa, a kwaśne mielibyśmy oblicza, skoro przyjdzie on nas sądzić w Dniu Ostatecznym, gdybyśmy oszczędzili jego wroga, mając go w garści! Bracie, gęślarze i wesołkowie to pomiot szatański: wiecznie przeklinają i wiecznie podburzają pospólstwo, we wszystkiem są nieobyczajni i bezwstydni i piekło mają w sercach. Wciąż tęsknią do Syna Lira, do Aengusa i Bridget, do Dagdy i Matki Dany, słowem, do wszystkich fałszywych bogów dawnych wieków; ciągle układają pienia ku czci owych królów i królowych djabelskich, Finvaragha, którego siedlisko jest poniżej Cruachmaa, Ryżego Aodha z Cnocna-Sidhe, Cleenę z Fal i Aoibhella z Szarej Opoki, a zową go Donnem z Morskiej Toni; zaś bluźnią Bogu i Chrystusowi i Świętym Pańskim.
Mówiąc to, przeżegnał się, a skończywszy, nacisnął na uszy szlafmycę, by nie słyszeć krzyku, zamknął oczy i ułożył się do snu.
Brat furtjan znalazł Brata Kevina, Brata Gołąbka, Brata Wilkosza, Brata Łysego Patryka, Brata Łysego Brandona, Brata Jakóba i Brata Piotra, siedzących na łóżkach i rozkazał im wstawać. Ci więc związali Cumhala, zaciągnęli go do rzeki i utaplali w tem miejscu, które później nazwano Brodem Buckleya.
— Wesołku, — rzekł furtjan, gdy odprowadzono go nazad do przytuliska, — czemu rozum, który dał ci Bóg, obracasz na tworzenie bezbożnych a plugawych klechd i śpiewek? Boć takie to jest rzemiosło waszego cechu. Ja sam, wiera, mnóstwo takich klechd i piosneczek umiem prawie na pamięć, to też wiem, że mówię prawdę! I czemu to pieśniami sławicie onych biesów, Finvaragha, Ryżego Aodha, Cleenę, Aoibhella i Donna? Jać sam przecie jestem też człekiem nielada zdolności i uczoności, lecz opiewam zawdy naszego miłościwego opata, naszego patrona Benignusa i władców krainy. Moja dusza jest cnotliwa i stateczna, ale twoja jest jako wichura, co niszczy ogrody. Wstawiałem się za tobą, jak umiałem, bo jestem również człekiem, co myśli to i owo, ale kto może pomóc takiemu zatraceńcowi, jak ty?
— Przyjacielu, — odpowiedział wesołek, — dusza moja istotnie podobna jest wichurze; porywa mnie tam i sam i niejedną rzecz nanosi mi do głowy, lub z niej unosi — dlatego też nazywają mnie Niesfornym Rumakiem.
Odtąd już przez noc całą nie wymówił ani słowa bo zęby szczękały mu od zimna.
Rankiem przyszedł doń opat wraz z braćmi i rozkazał mu przygotować się na ukrzyżowanie. Wyprowadzono go z przytuliska; gdy jeszcze nie przestąpił progu, stado cyranek przeleciało nad nim z donośnym gęgotem. Wzniósł ku nim ręce i zawołał:
— O wy wielkie cyranki, zaczekajcieno nieco, żeby dusza moja mogła wraz z wami powędrować na pustynne wybrzeże i ponad nieokiełznane morze!
Przy bramie zebrała się dokoła nich gromada żebraków, chcąc wyżebrać cośkolwiek od jakiego podróżnego lub pątnika, który pono spędził noc w przytulisku. Opat i bracia zaprowadzili wesołka w ustroń leśnią opodal, gdzie rosło wiele drzew prostych i młodych; kazali ściąć mu jedno z nich i przymierzyć na całą długość ciała — tymczasem żebracy stanęli kręgiem dokoła nich, gwarząc i gestykulując. Następnie opat kazał mu odpiłować drugi, tym razem krótszy, kawałek drzewa i przybić tenże do pierwszego. W ten sposób powstał krzyż dla niego; nałożono mu go na barki, jako że ukrzyżowanie miało się dokonać na szczycie pagórka, gdzie już znajdowali się inni. O pół stajania drogi poprosił ich, by się zatrzymali i obaczyli, jak ich zabawi kuglarstwem, gdyż, jako powiadał, znane mu były wszystkie figle Aengusa o sercu przebiegłem. Starsi mnisi jęli go przynaglać, lecz nowicjusze chcieli przypatrzyć się widowisku: więc też pokazał im wiele czarów, nawet wyciąganie żywych żab ze swych uszu. Po chwili jednak przystąpili do niego, mówiąc, że jego sztuki są nudne a potrochu i grzeszne, i kazali mu z powrotem wziąć krzyż na ramiona. Znowu o pół stajania drogi poprosił ich, by się zatrzymali i posłuchali jego żartów, ponieważ, jak powiadał, znane mu były wszystkie żarty Conana Łysego, którego plecy były porośnięte wełną owczą. A nowicjusze, gdy już się nasłuchali jego swywolnych opowiastek, znów kazali mu wziąć krzyż, gdyż zły wpływ na nich mieć mogło słuchanie takich dubów smalonych. Niebawem, zasię uszedłszy kumek drogi, poprosił ich, by przystanęli i posłuchali pieśni o Białopiersistej Deidre, jako wycierpiała wiele mąk i jak pomarli synowie Usny, by ją ocalić. Młodzi bracia mieli wprost szaloną chrapkę na te śpiewy, lecz gdy skończył, wpadli w gniew i obili go za to, że zbudził pożądania, drzemiące w ich sercach. Wtłoczyli mu krzyż na plecy i popędzili go na wzgórze.
Gdy wyszedł na szczyt, zdjęli zeń krzyż i jęli kopać dół, by ustawić w nim narzędzie śmierci — tymczasem żebracy zbierali się wiankiem, pogwarzając.
— Proszę o jedną łaskę przed śmiercią — ozwał się Cumhal.
— Nie pozwolimy ci już na żadną zwłokę — rzecze opat.
— Nie proszę wcale o zwłokę, bom już dobył miecza, powiedziałem prawdę i urzeczywistniłem swe marzenia — na tem poprzestanę.
— Czyż więc chciałbyś się wyspowiadać?
— O nie, na słońce i miesiąc! Proszę jedynie, by mi pozwolono posilić się tą strawą, którą mam w torbie. Noszę bowiem w sakwach żywność, ilekroć wybieram się w podróż, ale nie biorę do ust ani kęsa z niej, póki nie umieram prawie z głodu. Otóż od dwóch dni jeszczem nic nie przełknął.
— Najedz-że się więc — rzekł opat i poszedł ku braciom, by im dopomóc w kopaniu dołu.
Wesołek wyjął z torby bochenek oraz kilka ochłapów zimnej wieprzowiny smażonej i położył to wszystko na ziemi.
— Chcę dać dziesięcinę ubogiemu — odezwał się, odkrawując dziesiątą cząstkę bochenka i wieprzowiny. — Kto z was jest najbiedniejszy?
Podniosła się na to wrzawa nieopisana, gdyż żebracy jęli rozwodzić się na wyprzody nad swą nędzą i dolegliwościami, a żółte ich gęby zakłębiły się, nito Gara Lough, gdy powódź napełni ją dopływami z moczarów.
Przysłuchiwał się przez chwilkę, a potem rzecze:
— Po prawdzie, tom ja tu najbiedniejszy, bo natłukłem się po twardych gościńcach i w zakątkach nadmorskich, a poszarpany kaftan z wypłowiałego sukna na mym grzbiecie i zdarte kończyste trzewiki, które mam na nogach, zawsze mi były uprzykrzeniem, ponieważ pochodzę z warownego miasta, gdzie pełno pięknych szat, które bardzo mnie zachwycały. Zaś najwięcej osamotniony byłem na drogach i nad morzem, gdyż w sercu słyszałem szelest wyszywanego różami odzienia tej, co chytrzejsza jest, niśli Aengus Chytre-serce, i pełniejsza wdzięcznych uśmiechów, niż Conan Łysy, i lepiej szermująca łzami, niż Białopiersista Deirdre, i powabniejsza, niż wschodzący świt dla tych, co zgubili się w ciemności. Z tego powodu przysądzam tę dziesięcinę — sobie samemu; wszakoż ponieważ już załatwiłem wszystkie swe sprawy doczesne, rozdam ją pomiędzy was.
W rzeczy samej jął ciskać kęsy chleba i wieprzowiny pomiędzy dziadostwo, a żebracy zaczęli się bić o nie z wielką wrzawą, póki nie zjedli ostatniego ochłapu. Tymczasem mnisi przybili wesołka do krzyża, który wetknęli w jamę, poczem zasypali ją ziemią i ubili ją twardo i równo. Skończywszy tę czynność odeszli, jeno żebracy, siedząc dokoła krzyża, przyglądali się skazańcowi. Atoli gdy słońce miało zajść, i oni zabrali się do odejścia, bo robiło się już zimno w powietrzu. Ledwo oddalili się krzynkę, aż-ci tu wilki, które ukazywały się na skraju pobliskiego wyrębu, podeszły bliżej, a ptaki zataczały coraz to ciaśniejsze kręgi.
— Poczekajcie jeszcze chwilkę, wy... powsinogi, — zawołał słabym głosem ukrzyżowany do żebraków — i odpędźcie ode mnie zwierzęta i ptaki!
Lecz żebracy rozsierdzili się, że nazwał ich powsinogami, więc obrzucili go kamieniami i błotem i poszli sobie precz. Wówczas wilki zgromadziły się u stóp krzyża, a ptaki krążyły coraz to niżej. Wtem wszystkie ptaki wraz obsiadły mu głowę ramiona i barki i poczęły go dziobać, a wilki jęły obgryzać mu stopy.
— Powsinogi! — zajęczał — i wyście też zwrócili się przeciw powsinodze?



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Butler Yeats i tłumacza: Józef Birkenmajer.